I jeszcze jedno przypomnienie:
Niejako przy okazji tego, co dzieje się
teraz na Węgrzech i Słowacji pragnę przypomnieć Czytelnikowi jeden z moich
wcześniejszych artykułów, w którym przestrzegałem przed zagrożeniami
transgranicznymi, które nie uznają ani granic, ani kordonów sanitarnych i mogą
uderzyć w nas w każdej chwili…
* * *
W poprzednich artykułach na łamach „EKO Świata”, w latach
ubiegłych, pisałem o zagrożeniach transgranicznych wynikających z braku
polityki ochronnej naszego kraju przed zalewem Polski przez tanie, liche towary
zza wschodniej granicy, potokiem imigrantów z Azji i krajów WNP stanowiącym
zagrożenie epidemiologiczne, przemytem roślin, zwierząt, broni, narkotyków,
materiałów wybuchowych i rozszczepialnych, itd. itp. Teraz chciałbym się zająć
problemem transgranicznego transferu skażeń z krajów ościennych do Polski.
Klasycznym, wręcz akademickim przykładem
na takie zagrożenie jest katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej.
Radioaktywnego fall-out’u nie
powstrzymała żadna granica i żaden WOP. Podobnie było w latach 1958 – 64, kiedy
to po radzieckich próbach jądrowych w europejskiej części Związku Radzieckiego
radioaktywne skażenie czterokrotnie przewyższyło to, co zafundowano nam po
Czarnobylu! – a o czym dowiedzieliśmy się dopiero teraz, w 2000 roku i to z
przecieków z naszych „atomowych archiwów X”...
Niemniej niebezpiecznym zagrożeniem są
transgraniczne emisje przemysłowe. To są
przede wszystkim pyły i gazy powstające w procesach technologicznych. Do tych najgroźniejszych należą przede wszystkim
tlenki siarki i azotu, które w połączeniu z wodą deszczową tworzą kwaśne
deszcze kwasu siarkawego i azotowego. Jak to działa na przyrodę, to zobacz
sobie Czytelniku w Karkonoszach, które są przykładem na synergiczne działanie
emisji poprzemysłowych na reglowe lasy Karkonoszy. Lasy te, a właściwie same
szkielety drzew, wyglądają szczególnie niesamowicie w świetle księżycowej pełni
stanowiąc ponure memento ludzkiej głupoty i ekologicznego analfabetyzmu. Pech
polega na tym, że właśnie w Karkonoszach skumulowały się zanieczyszczenia
lecące wiatrami południowymi i zachodnimi
z terenów dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz
Czechosłowacji. Do tego dokładał swoją działkę nasz rodzimy przemysł Dolnego
Śląska – w szczególności elektrownie termiczne Bogatyni. Pamiętam, kiedy po raz
pierwszy znalazłem się w Karkonoszach w zimie 1990/91, zdumiała mnie żółtawa
mgła, w którą weszliśmy na grani pomiędzy Śmielcem a Karkonoską Przełęczą. Była
kwaskowata w smaku i zapachu – zalatywała ni to cytryną, ni to kwasem
akumulatorowym... Była to faktycznie chmura złożona z kropelek kwasu
siarkawego, co rychło poznaliśmy po odbarwieniach na naszych kurtkach i
swetrach... Tą chmurę przywiało z południa, znad Czech, z zakładów chemicznych
i metalowych w Libercu, Ústi nad Labem, Kladnnie czy Mlada Boleslavie. Do tego
należy dodać zakłady energetyki termicznej – oparte o węgiel brunatny z
Zagłębia Gór Kruszcowych – w Ústi nad Labem, Poceradach, Melniku i Tušnicach –
o mocy 500 – 1.000 MW każda. Czesi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że
ich własne emisje poprzemysłowe będą niebezpieczne dla środowiska, więc
umieścili swe zakłady tak, by leciały one na terytorium Polski i innych krajów
ościennych... Piszę te słowa bez złośliwości. Taka była mentalność komunistycznych
bonzów z KPČ.
Podobnie zresztą było w NRD, której
potężna energetyka opierała się na węglu brunatnym, wydobywanym z Zagłębiu
Łużyckim i tamże spalanym. Potężne zakłady energetyczne Cottbus, Jänschwalde,
Lubbenau, Velschau, Schwarzepumpe, i Boxberg dokładają nam emisje właśnie
tlenków węgla i siarki, które z kwaśnymi deszczami spadają w Sudetach. Te
elektrownie mają moc w granicach 1.000 MW każda. Każda z nich pochłania miliony
ton węgła rocznie, a produkty z jego spalania spadają na Dolny Śląsk z wiadomymi
efektami.
Nie lepsza sytuacja panuje na naszej
południowej granicy, bo naszym Beskidom zagrażają potężne zakłady energetyczne
na Morawach – że wspomnę tylko dwie 1.000-megawatówki w Bohuminie i Hlučinie
oraz potężne huty w Ostrawie, Třincu i Frýdku Mistku. A do tego wszystkiego
dochodzą jeszcze dwie elektrownie budowane w okolicach Opavy, przeciwko którym
protestują nasi ekolodzy z Podbeskidzia.
Dwa lata temu wędrując Beskidem Żywieckim ze zgrozą zaobserwowałem to,
co tak dobrze poznałem w Karkonoszach... – otóż świerki w okolicach Sokolicy,
Urwanicy czy Policy (w Paśmie
Babiogórskim) zaczęły tracić swe igły i upodabniać się do drzew-widm z Sudetów!
Słowacja po rozwodzie z Czechami zyskała jedynie 20% potencjału przemysłowego
dawnej CSRS. Może to i lepiej dla nas, bo Słowacy nie będą nas podtruwać od
południa, chociaż...
Pamiętam, jak pod koniec lat 70. i na
początku lat 80. , a potem w latach 1987-88 na Orawie, Podhalu i Podtatrzu
krążyły uporczywe pogłoski o tajemniczych zatruciach dzieci na tych terenach –
szczególnie na Orawie – solami metali ciężkich: ołowiu, kadmu, rtęci...
Szczególnie skażone było runo leśne. Trudno o nie posądzać Słowaków,
bowiem w tym rejonie znajdują się
jedynie zakłady włókienniczego w Žilinie, drobne zakłady przemysłu
elektromechanicznego w Martinie i Popradzie oraz zakłady chemiczne w Svicie
k/Popradu. Wynikałoby z tego, że winnymi są zakłady na Morawach i czeskim
Slesku.
Jeszcze pracując na przejściu granicznym
w Łysej Polanie, miałem okazję podziwiać w lecie 1988 r. szaleńcze kwitnienie
drzew iglastych – świerków i sosen – na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Kwitnienie to było tak intensywne, że wszystko pokrywała warstwa żółtego pyłku,
a na Morskim Oku pływały pyłkowe kożuchy grube na 2-3 cm ! Ani przedtem, ani potem
nie spotkałem się z takim zjawiskiem. Podejrzewaliśmy wraz z pracownikami TPN,
że był to efekt uboczny katastrofy w Czarnobylu, po którym drzewa zostały
stymulowane promieniowaniem jądrowym i
kwitły na potęgę. Był to – wedle leśników – rok „supernasienny”. Krążyły
słuchy, że to wszystko stało się za sprawą transgranicznego zanieczyszczenia
atmosfery, które przywędrowało do nas znad Słowacji – z Popradu czy Prešova...
Cóż – prawdy nie dowiemy się nigdy, bo
żaden rząd żadnego kraju nie przyzna się do takich zaniedbań i niedopatrzeń, co
widzimy choćby nawet po tym, jak zażarcie bronią się nasi atomiści przed
uznaniem katastrofy czarnobylskiej za szkodliwa dla ludzi i środowiska. Za
komuny nie wypadało mówić złych rzeczy na „bratnie narody” a szczególnie na
„starszego brata” ze wschodu. Dziś na straży tajemnicy stoją nasze dążenia do
Unii Europejskiej – i to jest ten minus zjednoczenia naszego kontynentu. Nie
pierwszy i nie ostatni zresztą.
Jak daleki zasięg potrafią osiągnąć
skażenia transgraniczne, to najlepiej ilustruje następujący przykład: otóż w
ubiegłym roku huta w Algeciras w Hiszpanii wypuściły pyły zanieczyszczone
radionuklidami w niewielkiej ilości, ale już mierzalnej licznikami GM. Po kilku
dniach Szwajcarzy podnieśli alarm, ponieważ w górskich partiach Alp stwierdzono
skok promieniowania tła o 17 μR/h. Podobne skażenie w wysokości 12 μR/h
stwierdzili Włosi na Sycylii i we włoskich Alpach. Początkowo sądzono, że to
rezultat powybuchowego fall-out’u
znad któregoś poligonu jądrowego Rosji, Chin czy USA, ale dokładne badania
wykazały, że chodzi o huty w Algeciras.
Coś podobnego odnotowywali
funkcjonariusze Straży Granicznej RP na granicy południowej. Po każdym deszczu
stwierdzaliśmy skok napromieniowania gruntu z 12 do 22μR/h, a czasami wartości
te podchodziły nawet do 28 – 30 μR/h! Niby niedużo, ale zawsze na dnie duszy
czaił się niepokój – a nuż kolejna katastrofa na miarę Czarnobyla czy choćby Three
Mile Island?...
Nasze bezpieczeństwo narodowe wymaga
tego, by odpowiednie służby prowadziły stały monitoring skażeń chemicznych,
biologicznych i promienistych. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie np.
epidemii jakiegoś afrykańskiego czy azjatyckiego wirusa i powtórki z epidemii
np. ospy czarnej (Variola vera), co
zdarzyło się w latach 60. we Wrocławiu. Nasze służby medyczne zwalczyły
zagrożenie, ale kosztem zamknięcia całego miasta w kwarantannie. Czy możliwe to
byłoby teraz??? Przy zreformowanej nieudolnie służbie zdrowia??? A przecież
zagrożenie to jest realne i jak miecz Damoklesa wisi za naszymi wschodnimi
granicami, czego nie dostrzegają i nie chcą dostrzegać nasi politycy walczący o
koryto...
Zjednoczona Europa musi znaleźć
rozwiązanie tego problemu i to szybko. Czasu jest coraz mniej i odwlekanie
przyjęcia nas do niej niczego nie zmieni, a nawet pogorszy sprawę, bo Polakom,
Czechom, Słowakom czy Węgrom coraz mniej podobają się targi związane z
przyjęciem ich krajów do UE. Osobiście dla mnie, przyjęcie do UE powinno zbiec
się z uporządkowaniem problemów związanych właśnie z ekologią. Ale to musimy
zrobić my sami, i żaden zagraniczna fundacja czy instytucja za nas tego nie
zrobi! To nie jest żadna ekofobia, jak nazywają to niektórzy mędrkowie z Warszawy,
którzy nie potrafią zrozumieć, że obawa o własne czyste środowisko nie jest
fobią, ale zdrowym odruchem ludzi potrafiących jeszcze normalnie myśleć w
kategoriach przyszłościowych, a nie żyć wspomnieniami, uprzedzeniami i
nienawiścią, co prowadzi zawsze do destrukcji.
Jordanów, lato 2000 r.
* * *
Czy coś się zmieniło w tym zakresie? Nic. Rząd i
parlament zajmują się gierkami o stołki i wojnami na górze, paranoicznymi
wojnami na krzyże i o krzyże – słowem milionem nieważnych spraw, byle tylko nie
zająć się tymi, które są naprawdę ważne – sprawami bezpieczeństwa Polaków. A i
owszem – trwa właśnie kampania wojenna z „dopalaczami”. To taka kolejna wojenka
jak z aborcją. To, że tamta wojenka była diabła warta jest oczywiste – powstało
podziemie aborcyjne. Teraz powstanie „podziemie dopalaczowe”… Śmiechu warte to
wszystko, ale rząd i parlament pokazują ogłupiałym Polakom, że coś robią i że
to przynosi jakiś skutek. Pożyjemy – zobaczymy, osobiście jestem sceptyczny
jeżeli idzie o tego rodzaju akcje.
Powróćmy jeszcze do sytuacji właśnie modelowego
wręcz, ekologicznego zagrożenia transgranicznego na Węgrzech i na Słowacji. W
dniu 9 października 2010 roku Słowacy podnieśli alarm w związku ze skażeniem
granicznego Dunaju tzw. czerwonym szlamem, który dotarł już do tej rzeki.
Aktualnie PR-1 podało, że stężenie glinu w wodzie wynosi 12 mg/l, a stężenia
arsenu i wanadu przekroczyły wielokrotnie wszelkie normy. Oczywiście odbije się
to na życiu organicznym w tej rzece…
Jordanów, 2010-10-09