Ledwie skończył się jeden kataklizm związany z zatruciem przez
Rumunów i Australijczyków wód Cisy i Dunaju cyjankiem potasu z kopalni złota i
metali nieżelaznych w Baia Mare, a już Rumunię, Węgry i Jugosławię[1] od dwóch tygodni – piszę
te słowa w dniu 26 kwietnia 2000 roku – nawiedziła klęska powodzi, najgorsza od
co najmniej pół wieku.
W „Eko Świecie” nr 4/2000 opisywałem efekty skażeń tych rzek.
Stężenie KCN sięgnęło finalnej wartości powyżej 0,1 mg/l w Bułgarii – w Delcie
Dunaju zaś wyniosło aż 0,14 mg/l – czyli co najmniej 10-krotnie większej niż
przewidują to najbardziej liberalne normy. Oczywiście wszystko, co żyje nie
wytrzymało zatrucia…
Po lutowym wybuchu wiosny na Bałkanach i w ogóle w całej Europie
– a raczej w jej górzystych partiach – nastąpiły ogromne opady śniegu. W Alpach
i Karpatach padły rekordy grubości pokrywy śnieżnej – jak podawał to red. Andrzej Zalewski z EKO Radio – było tam
od 4 do 6 m
grubości pokrywy śnieżnej! Na naszym Kasprowym Wierchu było ponad 3 m , co zdarza się obecnie
raczej rzadko… No, a potem od początku kwietnia rozpoczął się napływ bardzo
ciepłego powietrza na góry Europy i co za tym idzie – katakliktyczne topnienie
śniegów tam zalegających. W Alpach izoterma 0°C przesunęła się na wysokość aż 3700 m n.p.m. – w rezultacie
czego zaczęły „płynąć” alpejskie lodowce. Zjawisko straszliwie niebezpieczne
dla wszystkich ludzi i w ogóle istot żywych zamieszkujących doliny. Podobnie
było w Karpatach. Gwałtowne topnienie lodów i śniegów w masywach Muntii
Gutiilui, Muntii Tiblesului, Muntii Rodnei, Muntii Maramuresului, Muntii
Birgaului koło Baia Mare oraz Muntii Cordului, Muntii Bihorului, Muntii
Zarandului w okręgach Oradea, Arad i Timisoara doprowadziło do gwałtownych
wezbrań lokalnych potoków i rzek na całym węgiersko-rumuńskim pograniczu i wreszcie wezbranie Cisy. Resztę
znamy – potężna powódź – która można jedynie porównać z kataklizmem na Dolnym
Śląsku w 1997 roku przewala się przez dwa kraje: Rumunię i Węgry.
Fala powodziowa idzie w tej chwili w dół Dunaju i zagraża
Jugosławii i Bułgarii. Specjaliści obawiają się teraz silnych opadów deszczu,
które wciąż nawiedzają góry na pograniczu rumuńsko-ukraińskim i mogą
wygenerować II falę powodzi – a co za tym idzie kolejny katakliktyczny wylew
wód Dunaju w Serbii i Bułgarii!
Co było przyczyną tych wszystkich perturbacji pogodowych?
Oczywiście globalne ocieplenie klimatu Ziemi. W tym przypadku role odegrało
tutaj zjawisko La Niña.
Według Wikipedii - La Niña to sytuacja w tropikalnym
Pacyfiku z wiatrami pasatowymi silniejszymi niż średnia. La Niña jest związana
ze zjawiskiem El Niño Southern
Oscillation (ENSO). Wiatry pasatowe mają składową wiatru wiejącą ze wschodu i
spiętrzają ocean (o około 60
cm ) w zachodnim Pacyfiku, transportują także wilgotność.
Temperatura oceanu w zachodniej części Pacyfiku jest stosunkowo wysoka co
powoduje burze i powstawanie cyklonów tropikalnych.
Telekoneksje ze średnimi szerokościami: konsekwencją
ruchu wód oceanicznych oraz pasatów są bardziej obfite deszcze monsunowe w
Indiach oraz intensywniejsze niż zazwyczaj opady w Australii, Indonezji oraz
Afryce południowo-zachodniej. Poprzez zepchnięcie polarnego prądu
strumieniowego znad Kanady nad obszar Stanów Zjednoczonych przyczynia się do
ochłodzenia zim w tym rejonie.
W latach występowania La
Niña, słabnie również podzwrotnikowy prąd wiejący nad Zatoką Meksykańską,
umożliwiając huraganom znad Oceanu Atlantyckiego przesuwanie się na zachód.
Ale to nie wszystko, bo bezpośrednią przyczyną było
przetrzebienie lasów w górzystych partiach pogranicza ukraińsko-rumuńskiego. No
cóż, jak widać Ukraińcy i Rumuni też popełnili ten sam błąd, którzy popełnili
(i nadal popełniają – nie czarujmy się) Polacy. U nas powodzie były spowodowane
m.in. przez zniszczenie lasów na północnych stokach Karkonoszy i w ogóle
Sudetów, co z kolei spowodowało „efekt blaszanego dachu” i masowy spływ wody
opadowej w dorzecza Odry, Nysy i Warty. Wynikiem tego była lipcowa Megapowódź w
lipcu 1997 roku, 60 osób zabitych i miliardowe straty…
Jak wynika z załączonej mapki, w Rumunii stało się podobnie:
masowy wyrąb lasów w górach Rumunii i południowo-zachodniej Ukrainy spowodował
„efekt blaszanego dachu” na tych obszarach i w rezultacie spływ wody z obszaru
zakolorowanego na niebiesko w dorzecza Cisy i Kereszu, które wystąpiły z
brzegów zalewając spore połacie Niziny Panońskiej – od Tokaju do Szegedu. Szacunek
strat w toku. Można mieć nadzieję, że wysoka woda zostanie spłaszczona przez
zbiornik Żelaznej Bramy na Dunaju. Tak czy inaczej, zagrożone są obszary położone
wzdłuż Cisy i Kereszu oraz odcinka Dunaju na terytoriach Rumunii, Węgier i
Serbii.
Kto jest winien tego, co się stało? Oczywiście bezrozumna
działalność człowieka. Rozchwianie klimatu Ziemi, wzbogacanie jej atmosfery w
gazy szklarniowe, a co za tym idzie wzrost temperatury powietrza, wilgotności i
innych parametrów stanu atmosfery, wycinka drzew na wielkich połaciach
kontynentów i związana z nią erozja gleby – a co za tym idzie – niemożność
związania i utrzymania w niej wody opadowej – to wszystko stworzyło piekielną
machinę, która uruchomiła się właśnie w okresie zmiany pór roku i uderzyła
właśnie w zwyczajnych ludzi, a nie biznesmenów i powolnych im urzędasów, którzy
winni są tak głupiej i nieprzemyślanej polityce agrarno-leśnej! Dokładnie tak
samo, jak u nas w Polsce.[2]
To nieszczęście ma jednak swoją dobrą stronę – a mianowicie:
potężna ilość wody całkowicie rozrzedziła i spłukała do morza cyjanowy koktajl
trucizn z lutowego kataklizmu wywołanego przez koncern Emerald i kopalnie Baia
Mare!
I tutaj nasuwa się ciekawa refleksja – od czasu do czasu na łamy
prasowe wraca teoria Gai – Ziemi jako ogromnego organizmu, i to kto wie, czy
nie rozumnego! Kto wie, czy te wszystkie ogromne powodzie nie są spowodowane
przez Jej działanie – byłyby to po prostu ogólnoplanetarne zabiegi
dekontaminacyjne – zmywanie, rozcieńczanie, neutralizowanie stworzonego przez
ludzi paskudztwa. A to, ze przy okazji zginie nieco Hominis sapientis, to naszą Matkę Ziemię nie martwi, jak nie martwi
nas zabicie kilku pasożytów na naszej skórze…
Rozchwianie dynamiki klimatu Ziemi będzie w dalszym ciągu
owocowało takimi kataklizmami, jak opisany powyżej. I to jest nieuniknione, bo
jak już kiedyś napisałem przy okazji katastrofy w Czarnobylu –
Ludzi można oszukać, Przyrody nigdy!
Jeszcze jest czas, by się opamiętać…
* * *
Słowa te napisałem w roku 2000 i nic nie straciły na swej
aktualności. Kataklizmy związane z globalnym ociepleniem, które w ciągu tych 10
lat nawiedziły nasz kraj i cały świat są ich potwierdzeniem. Tymczasem uczeni
zaprzedani koncernom węglowo-paliwowym i atomowym usiłują nam wytłumaczyć, że
ekolodzy to idioci, którzy przykuwają się do drzew czy pochylają się nad
jakimiś tam ptaszkami czy żuczkami stając się „obstaklami konserwatorskimi”,
„komplikatokatorami procesu inwestycyjnego”, „czynnikami dezorganizującymi”
tegoż, czy wręcz „hamulcami postępu”. Jakiego postępu? – pytam! Takiego rodem z
XIX wieku, który doprowadził do zniszczenia wielkich połaci pokrywy leśnej
planety i zakłócenia naturalnej równowagi w Przyrodzie?
Wracając do wypadków na Węgrzech i Słowacji, tak pokazuje je
korespondentka „New York Timesa” Elisabeth
Rosenthal:
Krajobraz po
katastrofie
Czerwony, żrący szlam
wdzierał się na podwórka i do domów. Setki mieszkańców trafiło do szpitala z
poparzeniami. Nie wiadomo, czy będą mieli gdzie wrócić: toksyczna substancja,
która wylała się ze zbiornika pobliskiej huty aluminium, mogła nieodwracalnie
zniszczyć środowisko.
W poniedziałek, tuż przed
ucieczką na strych swojego rodzinnego domu, Krisztian Holczer zadzwonił do pracującej w pobliskiej szkole
matki.
– Nie uwierzysz, co się
dzieje! – krzyknął do telefonu.
Fala żrącego czerwonego
szlamu przelała się właśnie przez ogrodzenie i runęła szerokim strumieniem na
podwórko, topiąc kurczaki i kury oraz niszcząc kwiaty, paprykę, winogrona i
pomidory. Szlam wdarł się przez werandę do wnętrza domu, zabarwiając
śnieżnobiałe zasłony na czerwono. 34-letni Holczer uciekł na strych, choć
toksyczna substancja zdążyła wcześniej poparzyć mu stopy.
Szlam wylał się z
pobliskiego zbiornika, w którym składowano pozostałości procesu przetwarzania
boksytu w aluminium. Mieszkańcy zalanej szlamem wsi Kolontar twierdzą, że
Węgierska Spółka Produkcji i Handlu Aluminium MAL przez ponad 25 lat składowała
tego rodzaju odpady w wielu sztucznych zbiornikach w tym regionie. Kiedyś MAL
była przedsiębiorstwem państwowym, lecz w latach 90. została sprywatyzowana,
podobnie jak większość wywodzących się z epoki komunizmu fabryk w Europie
Wschodniej.
Krótko po wybiciu godziny
12 w poniedziałek 4 października pękł narożnik zbiornika i szlam rozlał się po
całej okolicy, zamieniając zamożne, malownicze wsie w wystające z morza
czerwieni skupiska domów, jakby żywcem wyjęte z horrorów science fiction.
W szlamie utopiły się co
najmniej cztery osoby, a ponad 100 trafiło do szpitali z oparzeniami
spowodowanymi przez żrącą substancję o wysokiej zasadowości. Pod warstwą szlamu
znalazł się obszar o powierzchni ponad 20 km kwadratowych. Setki mieszkańców
okolicznych domostw doznały łagodnych oparzeń lub uskarżały się na podrażnienia
płuc. Zginęło także wiele zwierząt.
Mieszkańcy wciąż czekają na
informacje dotyczące poziomu skażenia chemicznego ich ziem. Czerwony szlam,
będący produktem ubocznym produkcji aluminium, może zawierać w sobie metale
ciężkie i pierwiastki radioaktywne. Oba rodzaje składników negatywnie
oddziałują na zdrowie, między innymi wywołując nowotwory. Istnieje także obawa,
że środowisko na tych terenach uległo długotrwałemu skażeniu.
Szlam trafił również do
okolicznych rzek. Zabarwione na czerwono wody spłynęły do rzeki Raby, a stamtąd
podążyły do Dunaju. Toksyczny szlam unicestwił życie w pomniejszych rzekach.
Władze obawiają się, że może on także spowodować znaczne szkody w ekosystemie
Dunaju na terenie Węgier i innych leżących wzdłuż rzeki krajów.
Do tej pory zniszczenia
obejmują jedynie terytorium Węgier, które nie zwróciły się jeszcze do Unii
Europejskiej o pomoc w walce ze skutkami katastrofy. Jednak Joe Hennon, rzecznik Komisji
Europejskiej ds. środowiska, oświadczył, że KE jest zaniepokojona wyciekiem
szlamu i możliwymi skażeniami na terytoriach innych krajów, jak Słowacja i
Bułgaria.
– Istnieje ryzyko znacznych
zniszczeń środowiska naturalnego – powiedział Hennon. – Obecnie Węgrzy
podejmują wysiłki powstrzymania szlamu przed wylaniem się do Dunaju.
W Europie muł klasyfikuje
się jako substancję zanieczyszczającą, lecz jeśli zawiera on toksyny w wysokim
stężeniu, może być traktowany jako substancja zagrażająca zdrowiu.
W rejonie wycieku znajduje
się kilkanaście innych zbiorników szlamu. Rejon ten uchodził niegdyś za prężny
ośrodek wydobycia boksytu i węgla. Dziś MAL zarządza jedyną działającą fabryką
aluminium z trzech, które niegdyś istniały w tej okolicy. Jednak zbiorniki
szlamu ze starzejących się, a czasami nawet zamkniętych już fabryk, można
znaleźć w całej Europie, a także w USA. Zbiorniki są często w fatalnym stanie i
stanowią zagrożenie zarówno dla ludzkiego zdrowia, jak i dla środowiska.
Pęknięta ściana zbiornika
ze szlamem została już naprawiona, ale zbieranie szlamu z okolicznych terenów
ledwie co rozpoczęto. Brygady złożone z odzianych w grube gumowce i maski
chirurgiczne policjantów, strażaków, żołnierzy, a także mieszkańców
zniszczonych terenów ładują łopatami szlam na ciężarówki i leją wodę na domy i
szosy.
Rządowa agencja śledcza
bada obecnie przyczyny wycieku. Jej funkcjonariusze sprawdzają, czy nie doszło
do rażących zaniedbań, za które grożą sankcje prawne, choć nie wiadomo, czy
śledztwo dotyczy spółki MAL czy jej konkretnych pracowników.
Inżynier Jozsef Deak z MAL powiedział, że
"firma nie uchyla się od odpowiedzialności" i czeka na wyniki
śledztwa.
Organizacje ekologiczne
podejrzewają, że do wycieku mogło doprowadzić wiele czynników. Obfite opady
deszczu mogły podnieść poziom szlamu, choć władze spółki zapewniają, że w
chwili wycieku dopuszczalny poziom nie był przekroczony.
Gabor Figeczky, dyrektor wykonawczy węgierskiego oddziału światowej organizacji
ochrony przyrody WWF, stwierdził, że zbiorniki szlamu w tej okolicy są często w
bardzo złym stanie. Teoretycznie powinny one posiadać szczelne dno, a po
napełnieniu powinny zostać zamknięte. Lecz niektóre zbiorniki są bardzo duże i
napełnienie ich może zająć nawet kilkadziesiąt lat. Do takich zbiorników
należał ten, z którego wyciekł szlam.
Obecnie inspektorzy badają
stan pozostałych zbiorników. Komisja Europejska otrzymała informację, że spółka
MAL uzyskała ostatnie zezwolenie na korzystanie ze zbiornika w 2006 roku i
nigdy wcześniej nie odnotowano w niej żadnych uchybień ani wypadków. Jak
informuje węgierski oddział WWF, w tym miesiącu zbiorniki w regionie miały być
poddane rutynowej kontroli.
– Kiedyś istniały w tej
okolicy trzy fabryki aluminium. Wszystkie znajdowały się na terenach
zalewowych, a dwie stały bezpośrednio nad Dunajem – powiedział Csaba Vaszko z WWF, dodając, że pod
pewnymi względami zbiorniki szlamu przy zamkniętych fabrykach budziły większe
zaniepokojenie niż te przy działającej fabryce MAL.
– Tamte fabryki miały
zabezpieczać swoje zbiorniki szlamu – powiedział Vaszko. – Tyle że nie miały na
to pieniędzy. To wielki problem krajów Europy Wschodniej.
Ponieważ jest to pierwsza
duża katastrofa związana z wyciekiem szlamu będącego ubocznym produktem
wytwarzania aluminium, eksperci powstrzymują się z wydawaniem ostatecznych
sądów na temat możliwych zniszczeń. Organizacje ekologiczne podejrzewają, że w
dłuższej perspektywie trzeba będzie całkowicie wymienić górną warstwę gleby,
ponieważ przypuszczalnie jest ona skażona metalami ciężkimi.
Mieszkańcy otrzymali
obietnicę, że ich domy zostaną odkażone, chociaż nie wiadomo jeszcze, kto ma
tego dokonać i kto zapłaci za gruntowne sprzątanie okolicy. Zresztą wielu
mieszkańców nie satysfakcjonują takie rozwiązania.
Nikolett Fekete właśnie kosiła trawnik, kiedy pies zaczął "szczekać jak
szalony". Wtedy usłyszała "dziwny dźwięk, jakby pędzących po polu
koni". Była to jednak pędząca fala szlamu. Jej synowie
"szczęśliwie" byli w szkole, a mąż pracuje w Danii. W najgorszym
momencie szlam wniósł się w jej domu do poziomu jednego metra. Fekete do tej
pory ma ślady po poparzeniach na dłoniach.
– Nie, nie, nie, nie chcę
wracać – powiedziała. – Kto chciałby tu zostać po czymś takim? (Interia.pl)
* * *
Można to sobie zobaczyć na filmiku: http://www.youtube.com/watch?v=Q10-nBQCbxo
Od kilku lat otrzymuję wściekle atakujące mnie i moje poglądy komentarze,
listy i emaile od jakichś anonimowych mętniaków mających się za ludzi światłych
i uczonych, którym nie w smak jest moje krytyczne spojrzenie na to, co się
dzieje na świecie. Dla mnie są to słabe na umyśle, wyszczekane przygłupy,
którzy są tylko mocni w pysku, i odważni tylko wtedy, kiedy kryją się za internetowym
nickiem, tchórzliwie boją się podpisać swych bredni imieniem i nazwiskiem. To
tchórze – zwyczajne śmierdzące tchórze. I takim sprzedajnym, tchórzliwym półmózgom
zawsze odpowiadam tak:
Mamy tylko jedną Ziemię.
Ziemia bez nas będzie istniała przez miliardy lat,
ale my bez Ziemi nie możemy istnieć ani chwili.
- o czym my, ludzie niejednokrotnie zapominamy, bo jest nam tak
wygodniej. I słono za to płacimy swym mieniem, zdrowiem i niejednokrotnie
życiem…