Natalia Rudenko (Rostow nad Donem)
Jeden z moich
znajomych, nazwijmy go Nikołaj, był
kapitanem niewielkiego statku rzecznego. W zimie statek stał na przystani, ale
od czasu do czasu na jego pokładzie organizowano różne imprezy.
W ten zimowy
wieczór na statku, Nikołaj obchodził urodziny. Zima wydawała się być stosunkowo
łagodną. Był mróz, ale nie tak silny, by skuć rzekę lodem. W czasie imprezki
Nikołajowi zrobiło się duszno w przegrzanym i zadymionym pomieszczeniu, i on
wyszedł na pokład pooddychać świeżym powietrzem. Podszedłszy do rufy pośliznął
się i wypadł za burtę. Gruba odzież natychmiast nasiąkła wodą i pociągnęła go
na dno, a on nawet nie mógł machać rękami – mięśnie mu zesztywniały od
lodowatej wody. Nikołaj poszedł jak kamień na dno i po chwili poczuł pod nogami
twardy grunt. – No to już koniec – przemknęło mu przez głowę.
I naraz on
poczuł, jak ktoś objął go od tyłu, a w głowie usłyszał wyraźnie czyjś głos. Ktoś
nazwał go po imieniu i powiedział, żeby się nie denerwował, bo szybko go
uratują. A potem nieznana siła pociągnęła go do góry.
Na brzegu w
samochodzie siedział kierowca, który czekał na koniec imprezki, by rozwieźć jej
uczestników do domów, usłyszał plusk i zrozumiał, że ktoś wypadł za burtę. On
natychmiast pognał na statek po pomoc. Ludzie wypadli na pokład. Ale nurkować,
szukać i wyciągać Nikołaja na pokład nie musieli – a to dlatego, że on sam
pojawił się na powierzchni. Ratownikom pozostało tylko wyciągnąć go na pokład.
Nikołaj do dziś
dnia nie ma pojęcia, jakim to tajemniczym siłom zawdzięcza on życie…
Źródło – „Tajny
XX wieka” nr 7/2013, s.24
Przekład z j.
rosyjskiego –
Robert K.
Leśniakiewicz ©