Niedawno na Facebooku wywiązała się ciekawa
dyskusja na temat spiskowej teorii głoszącej, że Amerykanie na Księżycu nie
wylądowali, a cała wyprawa Apolla-11 została sfingowana w
studiach Hollywoodu przez jednego ze znanych reżyserów. Przedstawiam mój głos w
tej dyskusji, który rzuciłem na papier w 1998 roku, a który nigdy nie został opublikowany (ciekawe dlaczego?):
Łukomoria bolieje niet…
W. Wysocki
Łękomorze, Łękomorze…
Ta wyśniona kraina, której już nie ma i więcej nie będzie, rosyjska kraina
cudów. Przekładając to na polskie realia końca lat 90., i w ogóle fin-de-siecle’u XX wieku i drugiego
tysiąclecia, to w naszym kraju znajdzie swe miejsce każda brednia, byle podana
atrakcyjnie i w kolorowym papierku i brzmiąca dostatecznie wiarygodnie.
Ostatnio rozpleniły się niektóre pisma, których redaktorzy zapragnęli dołożyć
ludziom kolejną porcję sensacji – na siłę, na chama, byle się dobrze sprzedała!
W „Nieznanym Świecie”
nr 7/1998, w artykule pt. „Największa brednia ostatniego stulecia” wykazałem,
że podawane przez niektórych dziennikarzy i pisarzy wątpliwości, co do
lądowania Amerykanów na Księżycu są bezzasadne i – co więcej – są one wyssane z
palca. O ile jeszcze książka Vankina
i Whalena jako-tako opisuje
wydarzenia rzekomo mające miejsce w czasie lotu Apolla-11 stosując tryb
przypuszczający, to już autor artykułu pt. „Fałszywe lądowanie na Księżycu”,
zamieszczonego w „Faktor X” nr 2/1998 przedstawia „dowody” na to, że Amerykanie
wcale nie wylądowali na Księżycu, i że cała sprawa została sfingowana od A do
Zet. Dowodem na to mają być zdjęcia z tej wyprawy. Obawiam się jednak, że autor
tego artykułu nie odrobił dobrze lekcji, co postaram się wykazać w poniższym
artykule.
Dowodem na to, ze
autor nie przygotował się jak należy do napisania swego tekstu jest już
pierwsze zdanie. Brzmi ono dosłownie tak:
…w
czerwcu 1969 r. … jedna piąta mieszkańców Ziemi z zapartym tchem patrzyła jak
Neil Armstrong stawia pierwsze kroki po Księżycu
– koniec cytatu.
W rzeczywistości
wyprawa Apollo-11 miała miejsce w dniach 16-26 lipca 1969 roku. Błąd tłumacza? – wątpię.
Drugie zdanie i
następna nieścisłość:
…Apollo-13 wracał na Ziemię po nieudanym lądowaniu na Księżycu.
Nie
było żadnego lądowania Apolla-13 na Księżycu – ani
udanego, ani nieudanego. Po prostu Apollo-13 obleciał Księżyc dookoła i
powrócił na Ziemię bez próby lądowania!
A teraz zdjęcie nr 1.
Przedstawia ono Armstronga i Aldrina mocujących flagę na księżycowym gruncie.
Autor ma pretensję o to, że jeden z astronautów rzuca zbyt długi cień i to
przemawia – według niego i stronników Spiskowej Teorii Dziejów – za
nieautentycznością zdjęcia. OK., a czy autor tego zastrzeżenia wziął pod uwagę
jeden znaczący drobiazg, a mianowicie, że flaga USA też rzuca cień, który dodał się do cienia selenonauty. Co więcej –
teren za Armstrongiem lekko podnosi się, więc siłą rzeczy jego cień musiał być nieco skrócony?
Zdjęcie nr 2
przedstawia Aldrina i autor ma pretensję do tego, że widocznych jest zbyt wiele
szczegółów jego skafandra, które powinny być niewidoczne, jako że inaczej
rozprasza się światło w próżni a inaczej w atmosferze. Autor tego błyskotliwego
jak galareta zarzutu nie wziął widać pod uwagę tego, że światło zostało odbite i rozproszone na księżycowym gruncie. To
jest dokładnie tak samo, jak robi się zdjęcia przy użyciu gazety, kiedy model
siedzi tyłem do źródła światła i dzięki trzymanej przezeń gazecie w ręku można
zrobić zdjęcie jego twarzy – o czym autor jako zawodowy fotograf wiedzieć
powinien!!!
Pozostałych zarzutów
nie komentuję nawet, bo chociaż mam dużą dozę wyobraźni, to nijak nie mogę
dwóch zakreślonych przezeń przedmiotów skojarzyć z 12-metrową wieżą czy helikopterem,
natomiast doskonale się to kojarzy z flagą USA widoczna w ostrym perspektywicznym
skrócie i masztem nadawczym stacji centralnej zestawu aparatury pomiarowej
ALSEP – jeszcze wtedy zwanej EASEP.
Jeżeli zaś idzie o
ściemnienie powierzchni Księżyca za Aldrinem, to proszę nie zapominać o tym, że
Apollo-11
wylądował tuż po wschodzie Słońca nad
Mare Tranquilitatis, co było
podyktowane troską o ich bezpieczeństwo. Wszak nie zapominajmy, że w pełnym
słońcu księżycowego południa temperatura skał księżycowych wynosi od +100 do
+110°C w punkcie przysłonecznym, a tego nie wytrzymałyby żadne systemy
podtrzymywania życia astronautów.
Zdjęcie nr 3 ukazuje
fragment Morza Spokoju z widocznym na
nim cieniem Apolla-11. Autor zarzuca NASA, że z wysokości 95 km nie można
uzyskać takiego cienia pojazdu kosmicznego! Otóż można! – a pomaga przy tym
właśnie brak powietrza! Niezbyt ostry kontur cienia Apolla-11 w tym przypadku
dowodzi tego, że statek kosmiczny
znajdował się na orbicie wokółksiężycowej, a to dlatego, że promienie
słoneczne przelatując dystans 95 km zdążyły się nieco ugiąć na krawędziach Apolla-11, czego nie są w stanie
zrobić na bliższe odległości, stąd ostre jak żyletka cienie gór widocznych na
terminatorze. Zdjęcie wykonano
teleobiektywem i dlatego cień statku kosmicznego jest tak duży. I to
wszystko – zagadka wyjaśniona bez uciekania się do STD…
Zdjęcie nr 4
przedstawia LEM stojący na Księżycu i autor dopatruje się mistyfikacji w tym,
że: nie ma krateru pod dyszą wylotową, widać odcisk w pyle protektora buta
selenonauty i na ocienionej burcie lądownika widać napis UNITED STATES. To
ostatnie zjawisko wyjaśnia istnienie światła odbitego i rozproszonego na
księżycowej ziemi. Dysza hamująca LEM-a nie wydmuchała całego pyłu spod niego i
powstały odciski butów selenonautów, zresztą pył księżycowy trafiony odrzutem
silników rakietowych zawsze odchodził radialnie po stycznej od punktu uderzenia
gazów wylotowych i z braku powietrza po prostu nie mógł unosić się kłębami wokół lądownika i spadał na grunt –
stąd ślady butów. To jest właśnie kolejny dowód na prawdziwość tego zdjęcia!
Zdjęć nr 5 i 6 nie
komentuję, bo zrobiłem to już w artykule pt. „Największa brednia ostatniego
stulecia”, więc się nie będę powtarzał.
Zdjęcie nr 7 jest
rzeczywiście zagadkowe, ale tylko na pierwszy rzut oka. Niestety – jest ono jak najbardziej autentyczne!
Zdjęcie to wykonano niemal pod słońce, stąd widoczny blik na lewej-górnej części
hełmu selenonauty, a także jaśniejszy pięciokąt w lewej-górnej części kadru.
Trzymany przez astronautę przyrząd odbija słoneczne światło na skafander
selenonauty! Jak widać ze zdjęcia, fotografujący stał w znacznej odległości
(którą pogłębia jeszcze wypukła krzywizna szybki hełmu selenonauty) i na lekkim
wzniesieniu. Dlatego też mógł on sfotografować górną część hełmu tego
astronauty. Oczywiście rozkład świateł i cieni na zdjęciu jest najzupełniej
prawidłowy.
Naprawdę zagadkowe
zdjęcie jest fotka nr 8. Przyznaję, że jedynym naprawdę intrygującym elementem
tego zdjęcia jest owa tajemnicza litera „C” na jednym z kamieni. Wyjaśnienie,
które podaje autor jest jednak infantylne. Trudno przypuścić, by reżyser tego
spektaklu był aż tak drobiazgowym i oznaczał literami poszczególne kamienie…!
Nie mówiąc już o tym, że ustawił go dokładnie tak. By owo nieszczęsne „C”
rzucało się ludziom w oczy… - nie, takich cudów nie było i nie ma.
Pozostałe
zastrzeżenia są łatwe do obalenia – być może cieniutka kreseczka została na
zdjęciu zaświetlona, podobnie jak prawe ramię krzyżyka stykające się z jasnym
elementem pojemnika na plecach selenonauty, przy jego biodrze. Oba te elementy
są bardzo jasne i mogło być tak, jak twierdzi autor, choć przyznaję – nie
jestem przekonany do końca słuszności jego wywodu. Przyglądając się zdjęciom nr
4, 5 i 6 dochodzi się do wniosku, że owe krzyżyki są słabo widoczne na
szczególnie jasnym tle (grunt czy fragmenty konstrukcji lądownika), więc w tym
przypadku bardzo jasne, a właściwie najjaśniejsze, fragmenty obiektów
fotografowanych przez selenonautów mogły zaświetlić cienkie jak włos linie
krzyżykowych markerów.
Ślady opon. Nie
wydaje się, by ktoś poza selenonautami manewrował tym pojazdem, a to dlatego,
że nie ma żadnych śladów na podłożu, poza odciskami podeszew butów
selenonautów, no chyba że ekipa skręcała łazikiem przy pomocy jakiegoś dźwigu,
ale wtedy nie mogłyby powstać ślady kół na podłożu księżycowym. Co do jakości i
ostrości śladów, to wszyscy
selenonauci relacjonowali, że pył księżycowy jest bardzo drobny i przypomina
drobno sproszkowany cement. Zasadą jest, że im drobniejsze ziarna pyłu, tym
wyraźniejszy odbija się w nim ślad – o czym wie każdy policjant czy tropiciel
śladów i aż dziwne, że autor nie zapytał o to jakiegokolwiek traseologa o
opinię przed napisaniem swego wypracowania.
I cóż nam pozostaje?
Jeżeli podane przez autora „fakty” i „dowody” są takiej lichej próby, to jego
wiarygodność wynosi równe i okrągłe zero. Obawiam się, że redaktorzy „Faktora
X” padli ofiarami mistyfikacji rodem z „Archiwum X” Nuttera i spółki. Oczywiście wszystkie tego rodzaju pseudo-zagadki
rajcują zwolenników STD i im podobnych bredni, które prowadzą niezorientowanego
Czytelnika na manowce.
A jednak ten element
z literą „C” ze zdjęcia nr 8 bardzo mnie ucieszył – a to dlatego, że przecież
coś podobnego – regularny układ kamieni na zdjęciach powierzchni Księżyca
(które wprawdzie nie były oznakowane literami, cyframi czy innymi znakami)
zaobserwowano z pokładu bezzałogowej sondy księżycowej Łuna-9, która miękko
wylądowała na Srebrnym Globie i przekazała z niego telewizyjne obrazy. Inkryminowane
kamienie były spolerowane od góry i co ciekawe – owe powierzchnie skierowane
były ku Słońcu! Oto zagadka z długiego łańcucha zagadek księżycowych… Tak więc
najbardziej zagadkowym jest zdjęcie nr 8 z tego numeru „Faktora X”.
Jest jeszcze jeden
kontrargument, który kompletnie rozwala brednie autorów i zwolenników STD
piszących na temat misji Apollo-11. Otóż wszyscy „zapomnieli”
albo nie chcieli pamiętać o tym, że cały ten słynny lot – od startu na Cap
Canaveral do wodowania na Pacyfiku – był obserwowany przez służby kosmiczne i
wywiadowcze ZSRR. Co więcej – potwierdziły one, że ten lot się odbył i
przebiegł tak, jak podali to Amerykanie, co zresztą podały nasze czasopisma
specjalistyczne. Gdyby to była ściema, jak sugerują to zwolennicy STD, to fakt
ten zostałby szybko i bezlitośnie wykorzystany przez propagandę Związku
Radzieckiego. To pewnik, bo nie zapominajmy o tym, że trwała Zimna Wojna i
każdy punkt przewagi był wykorzystywany bez pardonu! I nie wierzę w to, że Breżniew, Kosygin, Andropow i Greczko przegapili taką gratkę, by
dokopać Amerykanom. Takich cudów nie było i nie ma. Trwała zaciekła rywalizacja
w Kosmosie i lot na Księżyc był jednym z powodów, że w latach 70. doszło
pomiędzy dwoma supermocarstwami do tzw. détente
– odprężenia, które skończyło się w 1980 po wyborze na prezydenta USA Ronalda Reagana i jego obłędnych planów
Gwiezdnych Wojen.
Tak więc nie wierzę w
„księżycowy spisek”, bo zbyt wiele faktów przemawia za tym, że owej nocy
20.VII.1969 roku, o godzinie 21:17 GMT, lądownik LEM Eagle rzeczywiście
wylądował na powierzchni księżycowego Mare
Tranquilitatis, a jego załoga widziała coś, czego nie miało tam być. Ale to
już osobna historia…