Przypomniała mi się głupawka puszczona przez niektóre nasze media i tzw. "ufologów", a że jest szczególnie smakowita, to przypomnę ją Czytelnikom, a szczególnie Pozytywnym Foczarzom z Facebooku:
Aleksander
Serdjuk
Nie tak dawno temu, w połowie lutego 2007
roku, światowe media obiegła sensacyjna historia o wyłowieniu przez rosyjskich
rybaków niezwykłej istoty z wód Morza Azowskiego: Tułów stworzenia błyszczał, jakby był natarty jakąś tłustą substancją
albo woskiem. Waga tego stworzenia wynosiła około 100 kg . A oto, co na ten
temat pisze się w rosyjskim tygodniku „Kalejdoskop NLO” nr 12/2007 z dnia 19
marca 2007 roku.
Sensacyjny
news
O tej historii napisali początkowo w
„Komsomolskiej Prawdzie” i w internetowej „Prawda on-line”, a stamtąd
informacja ta poszła w świat, do wielu agencji informacyjnych. Mówiło się, że
rosyjscy rybacy złapali w Morzu Azowskim w okolicach Rostowa jakieś
człekopodobne stworzenie, długo deliberowali nad nim, aż wreszcie zjedli to
dziwo!
Oczywiście naród zażądał wyjaśnień. Jak to
tak! Czemu nie pokazali tego uczonym!? A co z tego, jak był to Przybysz z Innej
Planety??? A my zachowaliśmy się, jak ci Aborygeni, którzy zjedli Cooka! Jednym
słowem ta historia wraz z jedynym zdjęciem wywołała szeroki rezonans w świecie.
Od razu też pojawili się sceptycy, którzy rezolutnie zauważyli: skoro rybacy
nie potrafili odróżnić rai od Przybysza z Kosmosu, to co to za rybacy???
Ale news zamieszczony na stronie internetowej
Prawda.ru tak był zatytułowany: „Rybacy zjedli Kosmitę”. I podano tam pełne i
konkretne dane: rybacy byli ze wsi Semibałki, a złapane przez nich stworzenie
miało 2 metry
długości wraz z ogonem. Trofeum to zostało złapane po sztormie. A co to było? –
a kto tam wie! Przypominało to trochę rekina, z wyglądu. Albo jesiotra. A także
– na upartego – jakiegoś Kosmitę. Waga tego morskiego dziwoląga wynosiła jakieś
sto kilogramów.
Tułów
stworzenia błyszczał tak, jakby był on posmarowany jakąś tłustą substancją albo
woskiem. Jego waga wynosiła około stu kilogramów. Któryś z rybaków miała
komórkę z aparatem fotograficznym i sfotografował to morskie dziwo. W krótkim
czasie te zdjęcia obiegły prasę. Na nich doskonale widoczna jest głowa, tułów i
długi ogon tego zadziwiającego egzemplarza.
– napisano w „Komsomolskiej Prawdzie”.
A dlaczego rybacy doszli do wniosku, że
wyłowili Kosmitę? A dlatego, że kiedy
dziwne stworzenie wpadło w ludzkie ręce, zaczęło wydawać dźwięki przypominające
pisk i zaczęło przewracać oczami. Do tego ci, z którymi rybacy się
skonsultowali, (już po zjedzeniu zdobyczy), też okazali się nie w kursie
dzieła. Tak, kierownik oddziału badań zjawisk anomalnych w Azowie – Andrzej Gorodowoj wieloznacznie
napomknął tylko, że od dawna wiadomo, że
istnieją legendy o Rusałkach zamieszkujących Morze Azowskie, ale ani razu nie
były one potwierdzone przez specjalistów od ZA, chociaż my nie odrzucamy
możliwości istnienia innych form Rozumu w Morzu Azowskim.
Zastępca dyrektora rostowskiego ZOO – Aleksander Lipowicz – stwierdził, że czegoś podobnego nie widział w swym życiu.
Bardzo ciekawy okaz – dodał on.
Dziwny
stwór i UFO?
Już 11 lutego 2007 roku na niektórych
urologicznych stronach internetowych rybaków złośliwie zapytywano: „No i jak
tam smakował wam Kosmita?” i smacznie rozpisywali się o tym, jak to rosyjscy
rybacy się nagłodowali, czym można wytłumaczyć ich postępowanie… Tym bardziej,
że za granicą artykuł ten już poszedł pod tytułem „Rosyjscy rybacy złapali
piszczącego Kosmitę i zjedli go”. I tylko gdzieś tam napomykano, że Kosmita
przypominał rekina. A i to było kłamstwem, bowiem w Morzu Azowskim nie ma tych
ryb. Jeden z rybaków przyznał, że smak mięsa tego stworzenia był całkiem dobry.
No bo czego Zachód mógł się spodziewać po
rosyjskich barbarzyńcach? Tylko czegoś takiego… Zaś nieopatrzne słowa Andrzeja
Gorodowoja o istniejących w Morzu Azowskim formach rozumnego życia dolały
jeszcze oliwy do ognia, i choć „anomalszczyk” stwierdził, że zdobycz rybaków
nie ma żadnego związku z rozumnymi istotami spoza naszej planety, to i tak to
nie pomogło.
A przecież trzeba dodać do tego, że ludzie
mieszkający w Rostowskiej Obłasti od dawna obserwowali tam Nieznane Obiekty
Latające. I tak UFO nad Rostowem zaobserwowała niejaka pani Ludmiła Gorjaczewa, która twierdzi, że
NOL-e latają od czasu do czasu nad tymi krainami i specjalnie wystawiają się
przed obiektywy aparatów fotograficznych i kamer.
W styczniu 1988 roku, Irina Subbotina zaobserwowała w Rostowskiej Obłasti nie tylko kręgi
świetlne, ale nawet Obcych. Podobny incydent zdarzył się jej jeszcze raz, także
w lecie.
W roku 1992, na jednym ze wzgórz w
Rostowskiej Obłasti wylądowało UFO i w próbkach ziemi pobranych z miejsca
lądowania znaleziono znaczne ilości manganu, co było niezwykłe.
Oczywiście wspomniano tutaj w tym kontekście
także to, co wydarzyło się w Woroneżskiej Obłasti, w dniu 27 września 1989
roku, kiedy top grupa dzieci widziała trzymetrowego i trójokiego Przybysza,
który wykonywał jakieś tam prace na miejscu Lądowania. Mało tego, Przybysz
strzelił czymś w jednego z naocznych świadków. I tak dalej, i temu podobnie…
To wszystko za granicą połączono w całość i w
najlepszej wierze wypuszczono w świat informację, że w Rostowskiej Obłasti i po
sąsiedztwie dzieją się nieprawdopodobne rzeczy. – No i co z tego? – zadali sami
sobie pytanie. Czy oznacza to, że schwytana przez rybaków istota powinno a priori być uznana za Kosmitę?
I to byłoby na tyle…
No i to byłoby na tyle, sądząc po zdjęciach
zamieszczonych na zagranicznych stronach internetowych, to wcale nie był żaden
Kosmita, a sądząc po wyglądzie była to „morska mandolina” czyli raja – rodzaj
płaszczki.
Te ostatnie bywają różne: zielonkawe,
metaliczne i plamiste. Ten podrząd płastugowatych ryb liczy 16 rodzin i około
350 gatunków. I jeżeli rostowscy rybacy twierdzą, że złapane przez nich
stworzenie mierzyła dwa metry i ważyło centnar, to nie ma się czemu dziwić –
wszak zdarzają się płaszczki o długości 6 m i masie do 1,5 tony, szczególnie w
oceanach, gdzie wiodą one przydenny tryb życia. Płaszczki zamieszkują także w
Morzu Czarnym, które poprzez Cieśninę Kerczeńską ma połączenie z Morzem
Azowskim. Mają one kształt mniej czy bardziej płaski albo romboidalny, dzięki
czemu nazywa się je – przez podobieństwo do strunowych szarpanych instrumentów
muzycznych – „rybami-gitarami” czy „rybami-mandolinami” – w Anglii i USA, zaś w
Australii – „rekin-banjo”, we Francji – „morskie skrzypce”.
„Gitarowe płaszczki” prowadzą przydenny tryb
życia, powoli pływają albo leżą na gruncie, w którym mogą się nawet zakopać. Są
tak mało aktywnymi, że pozwalają się nawet złapać za ogon. W czasie pływania
wykorzystują one ogony jako źródło napędu, a nie płetwy piersiowe, jak czynią
to inne raje. Żywią się małymi rybami, rakami i małżami i innymi mieszkańcami
dna.
No i zapytywano, co to za twarz widoczna na
zdjęciach? To już jest proste do wyjaśnienia. Taki wygląd mają płaszczki, które
są blisko spokrewnione z rekinami, których wloty nosowych otworów są podobne do
oczu – i tak też sądziła większość publiczności. Nie da się wykluczyć, że ktoś
popracował nad tymi „oczami” przy pomocy komputerowego Photoshopu…
I już zupełnie na koniec – niektóre odmiany
płaszczek – tzw. drętwy elektryczne – „morskie koty” są niebezpieczne dla
człowieka. (Tak np. drętwa elektryczna Torpedo
może wytworzyć prąd stały o napięciu >400 V, którego uderzenie jest w stanie
powalić wołu – przyp.. tłum.) Tak więc rybacy z Semibałki wyszli obronną ręką
ze spotkania z „Kosmitą”, a mogło być gorzej!...
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©