wtorek, 9 grudnia 2014

Dziwne dni (12)

XII

Obudzili się, kiedy słońce stało już wysoko na niebie. Cały step pokryty był świeżą zielenią, którą woda wywabiła spod kamieni i piachu. Kheram wstał i poszedł do koni, które nocowały w sąsiednim pomieszczeniu. Wszedł doń i przetarł oczy ze zdumienia.

Koni nie było!

Przecież to było niemożliwe, pamiętał dokładnie, jak je tam zaprowadził i…
Naraz usłyszał znajome rżenie i parskanie. Wyjrzał przez okno i ujrzał je pasące się na łące. Odetchnął z ulgą.
- Wygoniłeś je, by się pasły? – Ilva stanęła za nim przytulając się do jego pleców.
- Nie, same poszły – mruknął ujmując jej ręce, które otoczyły go. Stali tak przez parę minut ciesząc się sobą w milczeniu.
- Co robimy dalej? – zapytał wreszcie – masz jakiś plan?
Uniosła głowę.
- Tak, oczywiście – rzekła – musimy dostać się na drugą stronę rzeki. Jedynym stałym mostem jest most na Szlaku Zamboulijskim do Samary i Aghrapuru. W Agrapurze mamy Komandorię naszego Bractwa i tylko tam jesteśmy naprawdę bezpieczni. Wprawdzie Szlak jest niezbyt bezpieczny, bo można się natknąć na shemicko-stygijskie patrole, a to może sprawić nam niejakie kłopoty. Szczególnie w okresie interregnum
- A zatem?
- A zatem pójdziemy tylko wzdłuż rzeki do mostu, a potem w kierunku na Aghrapur – innego wyjścia po prostu nie mamy.
- A co z ilbarskebutyri?
- A nie masz innych zmartwień?
- Chwilowo nie – odparł – będziemy się nimi martwić nad rzeką.
Ucałowali się. A potem wyszli na zewnątrz. Ich sandały klaskały na matowo-czarnych flizach.

W pewnej chwili Kheram na moment przyklęknął i na jego twarzy odmalowało się zdumienie. Wydał jakiś nieartykułowany pomruk i jego dłonie zaczęły dotykać płyt.
- Co się stało? – zapytała Ilva.
- One są zimne – powiedział ze zdumieniem w głosie – dotknij sama. Niemal lodowate.
Rzeczywiście, czarne płyty leżące na pełnym słońcu powinny buchać żarem, tymczasem były niemal lodowato chłodne.
- Jakby pochłaniały ciepło – powiedziała bezwiednie.
- Ale to dokładnie wyjaśnia, dlaczego konie uciekły na łąkę – domyślił się Kheram – było im po prostu za zimno. My tego nie czuliśmy, bo spaliśmy na derkach, a one nie…
- A zatem to nie jest miasto, tylko jakiś… jakiś… - dobierała słowa - …odbiornik, koncentrator i przetwornik energii słonecznej czy atmosferycznej w elektryczność…
Na twarzy Kherama odmalowało się niebotyczne zdumienie.
- Że co??? Co to jest ten… e… odbiornik, e… konce-coś-tam i ta ele… coś-tam-jeszcze?
Ilva spojrzała nań z wyższością.
- Odbiornik, to jest urządzenie do odbierania czegoś – w tym przypadku ciepła słońca czy jego światła albo mocy piorunów, koncentrator służy do ich skomasowania, zagęszczenia – wyjaśniała cierpliwie – a przetwornik do zamiany ich na energię elektryczną.
- Na CO?
- Na energię elektryczną – wyjaśniła. – Atlantydzi jej używali na skalę masową. Oświetlali nią swe siedziby, napędzała ich maszyny…
Chwilowo zaprzestali dyskusji, bo doszli do koni, które przybiegły na ich gwizd i czekały przestępując z nogi na nogę i machając ogonami.

W mieście nie było żywego ducha, nawet zwierząt. Bo to miasto rządziło się swymi prawami. Kheram próbował odrąbać fragment kamiennej ściany. Skończyło się na tym, że nic nie wskórał, a nawet po uderzeniu toporem ze ściany wyskoczył snop niebieskich iskier. Zaśmierdziało ozonem.
- To jest właśnie przejaw działania elektryczności – wyjaśniła Ilva, która spokojnie stojąc z boku obserwowała jego poczynania. – Lepiej niczego nie ruszaj, bo możesz mieć mniej fartu…
- Yhym – mruknął i odłożył topór.

Osiodłali konie i ruszyli w dalszą drogę. Przed odjazdem Ilva chciała ze znalezionych kamieni ułożyć na placu swoje imię na dowód, że tu byli. I wtedy przeżyli drugie zdziwienie, bo w wyglądającym na ruinę mieście nie było ani jednego kamienia. Także poza obrębem Miasta. To był kolejny fenomen, którego nie rozumieli.

Jechali stępa kierując się nieodmiennie na północny wschód, ku Rzece Ilbarskiej i w kierunku mostu stanowiącego węzeł szlaków z północy na południe i ze wschodu na zachód. Trzeciego dnia znaleźli się na Trakcie Ilbaryjskim, którym po dalszych dwóch dniach doszli do Mostu.

Była to gigantyczna konstrukcja przerzucona śmiało ponad rzeką, która w tym miejscu mierzyła niemal cztery mile szerokości. Oba przyczółki i wszystkie przęsła były zbudowane z ogromnych głazów, zaś górna część wykonana była z lekkich palonych w ogniu cegieł, które spojono silnym i odpornym na warunki atmosferyczne cementem. Był on niewiarygodnie stary, krążyły legendy mówiące o tym, że wznieśli go Atlanci, zanim szczeźli w płomieniach roznieconej przez siebie wojny…

Wyjechali na most zdumiewając się jego ogromem. Jego szerokość wynosiła prawie pół mili i nie zmieniała się na całej jego długości. Od lustra wody dzieliła ich wysokość czterystu pięćdziesięciu stóp. Dziwiło ich to, że mimo dość późnej pory na moście nie było żywego ducha. Oba trakty też były puste. W połowie drogi naraz przed nimi ukazali się jacyś ludzie, którzy jednak nie szli drogą, ale wskoczyli na nią z boków. Ilva instynktownie obejrzała się do tyłu i ku swemu przerażeniu zauważyła drugą grupę idącą za nimi. Pojęła wszystko w jednym błysku myśli.
- Mamy towarzystwo – powiedziała drżącym głosem – to ilbarskebutyri…       
- Widzę – skinął głową – nie sprzedamy tanio skóry.
- A juści, że nie – wzruszyła ramionami – nie mają koni, a poza tym sam mówiłeś, że na lądzie oni są diabła warci, zatem mamy szansę się przebić.
- No to przygotujmy się, została jeszcze mila – rzekł Kheram. – Za wcześnie się ujawnili i to był ich błąd, bo teraz wiemy o nich.
- Szarżujemy? – zapytała biorąc miecz w garść.
- Nie teraz – rzekł – oni liczą na to. Zrobimy tak: ty zastrzelisz kilku z nich z łuku, a resztę rozniesiemy na mieczach, chyba że mają coś ekstra na nasze konie, wtedy musimy obmyślić BPB.
- ???
- Błyskawiczny plan B.
- A masz jakiś?
- Nie – pokręcił głową.

Podjechali na jakieś dwieście kroków i Ilva sięgnęła po łuk. Nie czekając na nic puściła pierwszą strzałę powalając rosłego draba. W chwilkę później drugi padł na niego ze strzałą w szyi. Piraci runęli całą hurmą na nich z dwóch stron. Byli pewni swej przewagi, więc się nie kryli. Strzała Ilvy znalazła swój trzeci cel.
- Dobrze! – krzyknął Kheram – a teraz trzymaj się mnie i w skok!

Piraci się tego nie spodziewali. Oboje wpadli pomiędzy nich, a oni usiłowali zrzucić ich z koni albo dosięgnąć mieczami, włóczniami i oszczepami. Ilva odbijała skierowane w nią ciosy i w przerwach pomiędzy atakami wymierzała krótkie i straszliwe cięcia mieczem w głowy i ramiona wrogów. Krew bryzgała dookoła na ludzi i konie. Naraz spadło na nią rzucone z tyłu lasso, potem drugie. Machnięciem miecza przecięła krępujące ją liny, zanim pętle zdążyły się zacisnąć. Niestety, jej koń poślizgnął się na flakach wypatroszonego przez nią Ilbaryjczyka czy Shemity i padł a ona wraz z nim. Piraci zacieśnili krąg wokół niej i czekali tylko na sposobność do ataku. Kheram wskoczył na siodło swego wierzchowca i zeskoczył tak, by znaleźć się obok niej.
- Niedobrze! – powiedział z trudem łapiąc oddech.
- Widzę – odparła – skaczemy do wachy?
- To jest twój BPB? – zapytała drwiąco i roześmiała się mimo paskudnej sytuacji.
Jej śmiech podziałał na piratów jak smagnięcie batem. Ruszyli do ataku. Tymczasem Ilva i Kheram starali się nie dopuścić ich do siebie. Ich miecze utworzyły przed nimi zasłonę z migotliwej stali. Kto wszedł w nią – ginął.

- Poddajcie się, i tak nie macie gdzie uciec – rzekł herszt bandy o posturze i aparycji Cyklopa.
- Pocałuj mnie w dupę – oznajmił spokojnie Kheram – o ile zdołasz do niej dojść.
- Chłopcy, nauczcie ich dobrych manier – Cyklop zwrócił się do swych podkomendnych.
Znów rzucili się hurmą i znów trzy ciała pozostały na miejscu.
- Co, do diabła! – zapienił się Cyklop – nie macie oszczepów? Nie chodzi mi o nich, tylko o ich mieszki! No nu…!!! – reszta komendy pozostała w gardle. Pośrodku jego niskiego czoła ni stąd ni zowąd pojawiła się krótka, gruba strzała z charakterystycznym „wzzzzzt…” W ułamek sekundy dwie długie strzały wbiły się w piersi dwóch jego przybocznych. Rozległ się potężny tętent rumaków bojowych, na który to odgłos piratów opuściła chęć do walki i podali tyły.

Ilva obejrzała się do tyłu. W odległości półtorasta kroków jechała drużyna jeźdźców ubranych w identyczne, szarozielone maskujące peleryny, a na jej czele mężczyzna z kuszą w ręku. Poczuła serce w gardle.
- Tatko, jestem! – zawołała.
- Pogonić mi tych psubratów – huknął Kusznik do swych ludzi, którzy pokłusowali za piratami. – A weźcie jakiego żywcem!!!
Zeskoczył z konia i podszedł do skamieniałej Ilvy.

- Wybacz córeczko – rzekł ze skruchą w głosie – spóźniłem się ale i tak chyba dojechaliśmy na czas…  

CDN.