Morze Czarne –Admirał Masorin
Po
kwadransie manewrowania dobiliśmy do ciemnego okrętu. W dalszym ciągu nie widać
było na nim śladu życia. Nie dobiegał od niego żaden odgłos nad wodą, pod wodą
także, z tym, że słychać było szmery dobiegające od turbin i pomp świadczących
o tym, że reaktor trakcyjny krążownika pracował na jałowym biegu. A chodziło
nam głównie o wyłączenie tego urządzenia i zabezpieczenie przed możliwością
wybuchu. Nie miałem pojęcia, jak to zrobimy, ale wiedziałem, że musimy to
zrobić.
Dobiliśmy
do burty krążownika. Gemma z wprawą starego żeglarza rzuciła odbijacze i
sprawnie pokonała różnicę wysokości dzielącą pokłady, a następnie rzuciła cumy,
które uwiązałem przy knagach. Gemma rzuciła z góry sztormtrap i po chwili całą
czwórką stanęliśmy na pokładzie Admirała.
- Hej!!!
Jest tam ktoś! – krzyknęła Gemma.
- Liudi!!! Au!!! – krzyknąłem po rosyjsku.
Odpowiedziała
nam cisza.
Świecąc
latarkami ruszyliśmy po pokładzie w kierunku pomostu bojowego. Okręt był ciemny
i cichy, nigdzie nie było widać żywego ducha. Ale wszystkie włazy i drzwi były
pootwierane na oścież. Szybko dotarliśmy do pomostu bojowego. Tutaj także było
ciemno i cicho. Wszystkie wskaźniki były martwe, rączka telegrafu maszynowego
stała na STOP. Przyjrzałem się dokładniej i zauważyłem, że ostatnią komendą
wydaną było właśnie STOP. A zatem ktoś zatrzymał krążownik właśnie na tej
pozycji… Ale kto? Gdzie była załoga?
- Ch…
cholera jasna, jak na… na m… Mary Celeste
– usłyszałem głos Naïs. Mimo tego, że była już cieplej ubrana szczękała
zębami.
- Aha –
odpowiedziałem – tylko tam było tysiąc czterysta beczek czystego alkoholu, a
tutaj…
- … mamy
dwanaście pocisków z głowicami jądrowymi, reaktor i parę mniej wybuchowych
zabawek – dokończyła Krystyna. – Kurde, co to za okręt? – czegoś takiego
jeszcze nie widziałam. Spójrzcie na te okrągłe klapy. To są pokrywy wyrzutni
rakiet i to transkontynentalnych, a nie przeciwlotniczych…
- Mam deja vú – mruknąłem. Krystyna i Gemma
skinęły głowami.
- Co? –
zapytała Naïs – jakie deja vú?
- Już raz
kiedyś coś takiego przeżyliśmy – powiedziała Gemma tonem wyjaśnienia.
- Gdzie?–
brwi Naïs uniosły się niewiarygodnie wysoko w górę. – Tutaj?
- Nie, na
USS Fairbanks – odparłem.
- To
byliście wy??? – zdumienie Naïs sięgnęło zenitu.
- Tak,
tylko nie chwal się tym zbytnio – Krystyna poklepała ją kordialnie po plecach.
– I tak ci nikt nie uwierzy…
Pomost
bojowy był martwy i cichy. Wszystkie strzałki i wskaźniki stały na zerze.
Ekrany komputerów były ciemne.
- Nic tu
po nas – Gemma wzruszyła ramionami i nerwowo ziewnęła. – Poszukamy załogi?
- Aha –
zgodziłem się – ale najpierw…
Nie
dokończyłem, bo naraz w kącie zapaliły się dwa zielone światła, jak dwoje oczu
spoglądających na nas z uważną wściekłością. Skierowałem tam promień światła z
mojej latarki. Padł on na panel z napisem Pitannie.
-
Zasilanie – przetłumaczyłem.
I naraz
czar prysnął. Wszystkie wskaźniki zajaśniały światłem, a wskazówki ustawiały
się na roboczych pozycjach. Ekrany komputerów, dotychczas martwe rozjarzały się
światłem i wyświetlały jakieś dane. Krążownik budził się do życia.
- Co się
dzieje? – patrzeliśmy po sobie w niemym zdumieniu.
Naraz, w
ułamku sekundy w moim mózgu narodził się straszny domysł. Chyba to samo
błysnęło Krystynie, bo bez słowa rzuciliśmy się do okien i spojrzeliśmy w
kierunku klap wyrzutni rakiet. Pierwsza para powoli otwierała się. Poczuliśmy
lodowaty chłód.
- Tu
gdzieś musi być centrala odpalania tych pocisków – rzekłem.
- Ale
gdzie? – zapytała bezradnie Naïs.
- Pod
nami, albo gdzieś w śródokręciu – wskazałem w kierunku rufy. – Tutaj są tylko
mechanizmy monitorowania napędu i sterowania.
Centrala
odpalania pocisków rakietowych znajdowała się dokładnie pod pomostem bojowym.
Wbiegliśmy do niej. Niewielkie pomieszczenie w którym znajdowały się ekrany
dwóch komputerów, pulpit z dwoma kluczami i czerwony guzik przykryty kopułką z
pleksi. I to było wszystko.
- Trzeba
to zatrzymać, wyjmij klucz – krzyknąłem do Krystyny i sam złapałem za pierwszy.
Szarpnąłem.
Klucz ani drgnął, jakby był integralną częścią pulpitu…
- Cholera,
wprowadzili kody odpalania – wycedziła przez zęby.
Podszedłem
do ekranów. Wśród gąszczu danych poszukałem współrzędnych celu.
- Atis! –
zawołałem przez radiotelefon – czy możesz mi powiedzieć, gdzie trafi pocisk,
jak podam ci współrzędne celu?
-
Oczywiście, skipper – usłyszałem w
odpowiedzi wśród ulewy trzasków zakłóceń.
- OK.,
podaję: szerokość – dwadzieścia jeden stopni, zero-zero-zero-zero, długość –
sto pięć stopni, czterdzieści cztery zero sześć…
- Moment…
- chwila przerwy – no, już mam to jest okolica miasta Guijang w Guizhou,
południowo-wschodnie Chiny.
- To bez
sensu… - mruknąłem.
-
Daniel!!! – usłyszałem przerażony głos Krystyny – patrz!
Spojrzałem.
Obydwa klucze przekręciły się w swych gniazdach do oporu, a jednocześnie opadła
kopułka z pleksi i czerwony guzik rozjarzył się złowróżbną czerwienią.
- Mother of God! – jęknęła za mną Naïs.
Na ekranie
komputera wyświetlił się jakiś komunikat, którego nie zdążyłem odczytać, a
następnie wyświetliły się cyfry: dziesięć, dziewięć, osiem…
- Odlicza
wstecznie do odpalenia – spokojnie stwierdziła Gemma.
Poczułem
znajomy ból pod mostkiem. Odliczanie trwało i nic nie mogliśmy zrobić, by temu
zapobiec. Byliśmy bezwolnymi świadkami gotującego się dramatu. Trzy, dwa jeden,
zero…
Guzik
zapadł się w pulpicie i zgasł. Stało się…
Usłyszeliśmy
stłumione ale potężne „uuufff…!!!”, krążownik drgnął, kiedy ładunek gazowy
wyrzucił długi pocisk z rury wyrzutni. W sekundę później oślepił nas potężny
błysk i ryk odpalanego silnika rakietowego nakrył nas, jak grom. Rakieta
plunęła strumieniem ognia i uniosła się ku górze, a następnie skierowała się do
zenitu…
Tknęła
mnie pewna myśl.
- Atis! –
zawołałem – a czy nie są to czasem współrzędne astronomiczne? Rektascensja i
deklinacja?
- Bardzo
możliwe – usłyszałem w odpowiedzi – czy przy tych dwudziestu jeden stopniach
jest plus czy minus?
Spojrzałem
na monitor.
- Plus –
odparłem – to znaczy, że cel znajduje się gdzieś nad nami, lub…
- To są
współrzędne mgławicy Eskimos w Bliźniętach.
- Zobacz,
jakie satelity są w pobliżu tego punktu – krzyknąłem, bo tknęło mnie paskudne
przeczucie.
- Już
sprawdzam – głos Atis brzmiał spokojnie i ten spokój mi się udzielił – mam, w
odległości pięciuset kilometrów znajdują się orbity pięciu satelitów: stara
rosyjska Mołnia, amerykańskie – NOAA 12, Iridium 2 i Iridium 48
oraz najbliżej miejsca eksplozji EST.
- Co??? –
krzyknęliśmy unisono.
- EST – czyli Eddington Space Telescope – głos Atis brzmiał spokojnie i
rzeczowo.
- Rany
Boskie! – powiedziała Krystyna i zapadła martwa cisza.
Celem był
teleskop kosmiczny Eddingtona, ale komu on przeszkadzał?
- Druga
rakieta przygotowuje się do odpalenia – usłyszałem głos Gemmy.
- Ktoś
chce mieć absolutną pewność, że EST
zostanie zniszczony… - powiedziałem.
CDN.