Odessa
Wyciągnęliśmy
ROV na pokład i od razu ruszyliśmy, z miejsca biorąc kurs na Odessę. Umówiliśmy
się z profesorem na dzień jutrzejszy na plaży w pododesskiej Fontance. Nie
wiedzieliśmy, czym profesor się kierował wyznaczając nam to randez-vous w tym akurat miejscu, ale
się zgodziliśmy. Ostatecznie materiał filmowy o rekinie musiał być przekazany –
inne materiały miały polecieć… - nawet nie wiedzieliśmy prawdę mówiąc, gdzie.
Zresztą mało mnie to obchodziło. Moje załogantki też jakoś się tym nie mogły
przejąć, może poza Naïs – wszak to w końcu była jej działka. Wzięliśmy kurs na
Odessę, co też było w trybie alarmowym, boż nie mieliśmy w ogóle zawijać do
jakiegokolwiek portu. Ale potwierdziło się podejrzenie, że mamy do czynienia z
czymś nietypowym i trzeba było coś z tym fantem zrobić…
- Jak
myślisz – zagadnąłem Naïs – skąd ta bestia znalazła się w Morzu Czarnym?
- Prawdę
powiedziawszy, to nie mam zielonego pojęcia – odparła obserwując ekrany
przyrządów. – Nie wyobrażam sobie, by przybyła tutaj poprzez Morze Śródziemne i
cieśniny tureckie.
- Czyli
wykluczasz to, że ten rekin przypłynął tutaj sam – zapytałem.
-
Stuprocentowo! – odparła.
Westchnąłem.
- No to
mamy problem – rzekłem.
Wtedy
jeszcze nie wiedzieliśmy nawet, jaki…
Mimo
pesymistycznych zapowiedzi, noc upłynęła spokojnie. Wielki Biały Rekin nie
pokazał się w zasięgu naszej aparatury. Tym niemniej wolałem trzymać się na
baczności. Nie wychodziłem ze sterówki, a Naïs towarzyszyła mi przez całą noc –
chciała mieć oko na wszystko, co miało związek z Wielką Rybą – czy jak to ona
nazywała – Megarybą. Wyrabialiśmy trzydzieści węzłów i odległość trzystu
kilometrów dzielącą nas od Odessy pokonaliśmy prawie w pięć godzin, i teraz
kołysaliśmy się na redzie czekając na wschód słońca.
- Nie
wydaje ci się – powiedziałem do Naïs – że ten rekin trzyma się głębokich wód?
- Tak, i
to mnie właśnie dziwi – odrzekła – przecież rekiny zazwyczaj żerują na płytkich
wodach, na szelfie. Oczywiście są i oceaniczne rekiny, ale tak na dobrą sprawę
nikt nie wie, jak żyły Megaryby…
- Ale
zagadką pozostaje, skąd on się tu wziął? – to mnie niepokoiło. – No bo skoro
pokazał się jeden, to co stoi ba przeszkodzie, by nie było tutaj całej
rodzinki?
- Coś ci
powiem – Naïs miała taką minę, jakby wpadła jej do głowy jakaś rewolucyjna
myśl. – Ten rekin jest rekinem głębinowym. Nie może wypłynąć na głębinę, bo tam
jest siarkowodór i metan. I on o tym wie. Ale poluje z dala od brzegu. Jego
ofiarami są delfiny. I tylko delfiny, co też jest oczywiste, bo to największe
zwierzęta wodne tego akwenu.
- Wielkie
nieba! – wykrzyknąłem – już kapuję! Przecież delfiny czarnomorskie były używane
przez Rosjan do walki z okrętami podwodnymi i nawodnymi a także z
płetwonurkami!
-
Zrozumiałeś! – wykrzyknęła Naïs z tryumfem w głosie. – I to jest właśnie powód,
dla którego ta Megaryba się tutaj zjawiła! Chodzi o zatarcie śladu po
eksperymentach, które wymknęły się spod kontroli!!!
Te słowa
powtórzyliśmy profesorowi, który leżał obok nas na swoim kocyku, w parę godzin
później na plaży w Fontance. Leżeliśmy obok siebie na słońcu mając profesora w
środku. Gdyby nie okoliczności, to można by było pomyśleć, że to jacyś studenci
omawiają wyniki dotychczasowej praktyki ze swym profesorem. Smażyliśmy się na
czarnomorskim słońcu rozebrani do rosołu. Krystyna, Gemma i Naïs w swych bikini przyciągały zainteresowane
spojrzenia mężczyzn i nienawistnie-zawistne niektórych kobiet. I tak to powinno
wyglądać dla postronnych oczu. Ale tak nie było, bo profesor Milczarek słuchał
nas uważnie z drobnym uśmieszkiem przyklejonym do warg i popijał ciepławą colę
z puszki. Kiedy skończyliśmy pokręcił przecząco głową.
- Myślenie
i wnioski końcowe są w zasadzie prawidłowe, ale sprawy wyglądają trochę inaczej
- rzekł.
- Czyli
Megaryba i delfiny tresowane do walki z ludźmi należą do tego samego
eksperymentu? – zapytałem.
- Nie,
panie Laskowski – odrzekł profesor. – Tu było jeszcze coś innego.
- No
niechże nas pan oświeci, profesorze! – Krystyna i Gemma były natarczywe, jak
małe dziewczynki. – Proooosiiiimy! Przecież to nam się należy! Nadstawialiśmy
wszyscy karku dla pana, więc powinien pan nam powiedzieć, o co w tym wszystkim
chodzi! Tak nie można! – zakrzyczały go.
- No
dobrze – rzekł wreszcie i machnął ręką – powiem wam, o co tutaj chodzi i co
jest grane…
Zamieniliśmy
się w słuch.
- W
połowie lat siedemdziesiątych grupa radzieckich uczonych pod kierownictwem
generała KGB zaczęła prace nad projektem, stworzenia jednostki odpowiednio
przeszkolonych i wytresowanych delfinów, które można by było wykorzystać do
walki w amerykańskimi i natowskimi jednostkami nawodnymi i podwodnymi oraz
komandosami z morskich oddziałów desantowych, rozpoznawczych i dywersyjnych.
Tak, tak – pani Krysiu – przeciwko pani i pani kolegom! To wiedzą wszyscy…
- …czyli
plebs – nie wytrzymała Krystyna. – A co wie elita?
- Elita
wie to, że delfiny te długo były posłuszne ludziom i rzeczywiście doskonale
nadawały się do walki z okrętami i innymi ludźmi. Problem powstał, kiedy
okazało się, że delfiny były w stanie topić zarówno wrogie jak i swoje
jednostki… W ten sposób na Morzu Czarnym poszło na dno kilka statków Morfłota i okrętów Floty Czarnomorskiej
ZSRR. Po prostu delfiny atakowały wszystko
bez wyjątku i jakiejkolwiek selekcji, cokolwiek pływało w ich promieniu
działania. Podobnie było z ludźmi – delfiny atakowały zarówno żołnierzy, jak i
Bogu ducha winnych plażowiczów. No i trzeba było coś z tym zrobić…
- I wtedy
pojawił się Wielki Biały Rekin-zabójca? – poddała domyślnie Gemma.
- Po
rozpadzie Związku Radzieckiego zabrakło kasy na eksperymenty i nawet utrzymanie
delfinów w wojskowym delfinarium, więc je po prostu wypuszczono. To było w roku
tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym. Wielki Biały Rekin pojawił się
dopiero w dwa tysiące szóstym i nikt nie wie, skąd. Oficjalnie nie wie. Bo
nieoficjalnie mówi się o tym, że okaz megalodona został schwytany w Rowie
Mariańskim czy Filipińskim i przewieziono go, a potem wypuszczono w morze, w
celu wytępienia agresywnych delfinów. Bo jest jeszcze jeden fakt, o którym nie
wiecie – a mianowicie taki, że te delfiny, które przystosowano
do walki z ludźmi są GMO…[1]
-
Genetycznie zmutowane? – powiedziałem. – Aaa…, no to teraz rozumiem, dlaczego
one atakowały ludzi, a nie traktowały ich, jak osobników swojego gatunku.
- Wybitne
skurwysyństwo – powiedziała Krystyna z niesmakiem.
-
Całkowicie się z panią zgadzam – grzecznie powiedział profesor. – Zważcie
jednak państwo i na to, że tego nie zrobili Rosjanie. To nie oni przywieźli i
wpuścili tu megalodona.
- No to
kto? – zapytała Krystyna.
- Tego właśnie
nie wiemy – zafrasował się profesor. – Nikt jak dotąd nie przyznał się do tego,
choć tylko jedno państwo – no dwa kraje na świecie dysponują taką techniką, by
dokonać tajnie operacji schwytania i przerzucenia megalodona z Pacyfiku do
Morza Czarnego.
- Ameryka
i Japonia – odpowiedziała Naïs na nieme pytanie Gemmy.
- Hmmm… -
jest jeszcze trzecia możliwość – wtrąciłem niespodziewanie.
- Kto? –
wszyscy spojrzeli na mnie, jak na wariata. Wymieniłem szybkie spojrzenia z
Krystyną i Gemmą.
-
Profesorze, co Komitet Dziewiętnastu wie na temat chronomocji? – zapytałem
Milczarka. Ten spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Nic –
odrzekł.
- No to
niech pan rozważy następującą możliwość – powiedziałem ważąc każde słowo – a
mianowicie taką, że ktoś mógł opanować technikę przemieszczania materii
ożywionej i nieożywionej w czasie i przestrzeni. Ktoś z dalekiej Przyszłości,
kto postanowił naprawić genotypy wszystkich istot z naszej planety. Genotypy te
zostały zwichrowane przez nieodpowiedzialne grzebanie w genach i zabawy z
mutagennymi czynnikami, takimi jak niektóre środki chemiczne czy radioaktywne.
Bo w Przyszłości doszło już do tego, że ludzi trzeba było produkować, a nie
rodzić w sposób naturalny.
- To jakaś
powieść science-fiction? – zapytał
profesor.
- No,
dajmy na to… - odrzekłem – ale pasująca do znanych faktów i ich ekstrapolacji.
Ci ludzie zorientowali się, że trzeba wyeliminować niektóre GMO z biosfery
naszej planety i dokonują tego w sposób, który nie wymaga angażowania
technicznych eliminatorów GMO – w tym przypadku wystarczy jeden megalodon… -
dokończyłem i pociągnąłem potężny łyk ciepławej coli, bo zaschło mi w ustach.
Profesor
przyjrzał mi się uważnie.
- Czy pan
wie coś, o czym ja nie wiem? – zapytał poważnym tonem.
- Zgaduję
– powiedziałem zgodnie z prawdą.
- No cóż,
nikt z Komitetu nie bierze na serio takiej możliwości – powiedział to powoli
sondując nasze twarze uważnym spojrzeniem.
- Ale
zasadniczo rzecz taka jest możliwa? – powiedziałem.
- Być może
– odrzekł. – Nie jestem fizykiem, ale mogę zapytać fizyków. OK., a co państwo
powiecie na temat tego, co się przydarzyło wam na pokładzie Admirała Masorina? – zmienił temat
rozmowy.
Pokrótce
opowiedzieliśmy mu także o tym, co tam się zdarzyło.
- Moim
zdaniem – zakończyła Krystyna – to miało na celu pozbawienia nas możliwości
wykrycia czegoś, co może zagrażać nam bezpośrednio z kosmosu: jakiegoś
asteroidu, komety czy jeszcze czegoś innego, co byłoby możliwe do wykrycia
tylko przy pomocy EST…
- Być może
ma pani rację – profesor sposępniał jeszcze bardziej upodabniając się do Davida
Nivena – a to oznacza, że czekają nas kłopoty...
Resztę
dnia przeleżeliśmy na plaży, a pod wieczór zabraliśmy się na pokład Atlantis MMII. Równo o ósmej wieczorem podnieśliśmy
kotwicę i ruszyliśmy wzdłuż brzegów Ukrainy na południe ku Bosforowi.
CDN.