czwartek, 12 marca 2015

Gdzieś w środku Trójkąta (5)



6 grudnia, godzina 02:00 EST


Ochłonąłem. Janta objęła mnie i tak przytuleni do siebie staliśmy jak dwie płaczące matki nad usranym dzieckiem. Byliśmy znowu w mojej kabinie i straszna rzeczywistość powoli dochodziła do mnie. Ktoś wykorzystał nasze przewozy do swoich niecnych celów. Komuś znowu marzyły się wojny i rewolucje. Ktoś znów chciał rzucić żagiew wojny na jako tako stabilny świat.
- Czym jest to cholerne działo? – zapytałem.
Uśmiechnęła się.
- Rel’sotron? O, to jest bardzo wyrafinowana technika. Mówiąc krótko solenoidy, przez które przepuszcza się prąd są w stanie wyrzucić kawałki metalu ze swego wnętrza. Chwytasz zasadę?
- Jasne, że tak.
- No właśnie. Teraz taki solenoid działa jak armata wyrzucająca pociski z prędkością około 7 Ma, czyli ponad dwa kilometry na sekundę w atmosferze! A który jest schładzany helem do temperatury zaledwie jednego czy dwóch kelwinów, to może wyrzucać pociski z prędkością ponad 12 km/s. A jak wiesz tyle wynosi Druga Prędkość Kosmiczna… Rozumiesz? Można zestrzelić KAŻDY pojazd orbitalny! To nie jest mityczny Wielki Babilon. Coś takiego istnieje naprawdę i… jest na tym statku.

Usiedliśmy na koi. Odeszła mnie wszelka senność. Zrobiłem szatana i rozlałem go do filiżanek.  
- Kto do cholery, chce się bawić w wojenkę? – zapytałem.
- Nie wiesz? – zapytała z lekkim zdumieniem – cały świat o tym bębni.
- Nie słucham radia i nie oglądam TV – mruknąłem – kto?
- Generałowie Hector Zargoza, Alonso Esteranda i Santiago Dourano z Costaricany. Trzech skrajnie prawicowych generałów obaliło rząd prezydenta Adolfosa Diaza. Pucz był doskonale przygotowany. Służby specjalne Diaza, a także Panamy i Hondurasu niczego się nie spodziewały, ani niczego nie podejrzewały. Armia wypowiedziała posłuszeństwo prezydentowi, a potem ruszyła na Nounas. Diaz w ostatniej chwili uciekł do Belize, a po dwudziestu czterech godzinach wszelka opozycja i opór został zlikwidowany. Zargoza po prostu kazał rozwalić każdego, kto mu się sprzeciwił. W Nounas ponoć doszło do masakry, ale to wiadomo tylko z drugiej i trzeciej ręki, bo granice zostały zaryglowane, a dziennikarze wydaleni w ekspresowym tempie. Łącza internetowe i wszelkie inne zostały albo przerwane, albo zablokowane. Zargoza postanowił przeciwstawić się wszelkiej interwencji, a w szczególności amerykańskiej i dlatego potrzebne mu są te bomby i działo magnetyczne…

Położyła się na koi. Musiała być zmęczona.
- Zaraz – powiedziałem trzeźwo – skoro na wszystko jest taki knebel i czapa, to skąd masz te informacje?
- Wasze służby ich nie mają, ale nasze tak – odparła. – I powiem ci więcej. Za tym wszystkim stoi ktoś inny.
Uniosłem brwi. Jeżeli Syreny miały u nas swe służby, to działały one o wiele sprawniej od naszych… Zaczynam się bać – pomyślałem.
- Kto? Chiny, Korea Północna? Może Kuba?
Znów pokręciła głową.
- Nie, żadne z nich. To nie ten odcień łajdactwa. Bardziej przypomina to Hitlera i jego cholerne urojenia, niż Castro czy Kima…
- A zatem?
- Twierdza Andyjska – odparła. – Dlatego Amerykanie zajęli się tą sprawą. Nie chcą mieć pod bokiem jakiegoś Führera, który, jak widzisz, już sobie znalazł źródełko dostaw broni…
- … z Francji – dokończyłem niemal szeptem – wierzyć się nie chce…
- Nie z Francji, ale z Kanady. Wiesz, co to jest AQL?
- Nie.
- Armia Wyzwolenia Quebeku. Banda świrów marzących o oderwaniu Quebeku od Kanady i przyłączenia go do Francji. Ma więcej zwolenników we Francji niż w Kanadzie, więc teraz rozumiesz ten francuski ślad. Oni załatwili im te głowice, działo i statek. A teraz słuchaj: nie wolno nam dopuścić do tego, by te fanty wpadły w ręce tych zbrodniarzy z Costaricany!

Zacząłem wreszcie myśleć, bo kofeina zaktywizowała moje szare komórki.
- Raczej ich mocodawców z Festung Anden – odparłem. – Co moglibyśmy zrobić? Zatopić tą łajbę z ładunkiem, odpada. Przekazać ją Amerykanom?
- Owszem, pod warunkiem, że nikt z Galveston nie będzie na usługach TAMTYCH, a wszystko wskazuje na to, że jest.
- Przekazać Brytyjczykom? – zastanowiłem się – mamy dwa dni drogi do Nassau na Bahamach.
Zastanowiła się.
- To by się dało zrobić, pod warunkiem, że załoga nie będzie ci przeszkadzała – rzekła w zamyśleniu.
- Przechodzimy pomiędzy Eleutherą a Gran Abaco idąc wprost na New Providence, więc postaram się wpakować naszą łajbę na rafy gdzieś na północ od Eleuthery. Mielizn i raf tam dostatek, więc może się udać. Ale to nie wszystko. Trzeba nadać rozgłos temu, co mamy na pokładzie. Ja nie mam kontaktów z mediami czy Greenpeace, więc może ty…
Skinęła głową.
- Tym się zajmie mój znajomy z Bermudów. Profesor Milczarek. Nie wiem, czy to nazwisko czy pseudonim, ale on jest jedynym, który może pomóc w takiej sytuacji. Aha, i jeszcze jedno. Wasz statek jest śledzony przez jakiś inny, który płynie za wami. To jest zakamuflowana jednostka pełnomorska, która jest uzbrojona. Taki Q-ship. Na razie was zgubili, ale możecie mieć kłopoty, kiedy was odnajdą, a tak się stanie.
- Masz jakąś wizję przyszłości? – zapytałem.
- Nie, ale oni mają bardzo mocny i bardzo precyzyjny radar… - uśmiechnęła się.
- To ten „Wołgobałt”? Czyli muszę wpakować naszą krypę na rafy tuż obok wejścia do portu w Port Nassau – odrzekłem – innego wyjścia po prostu nie ma… 
- Dokładnie tak, tych Rosjan z „Wołgobałta” wymordowano i ciała wyrzucono za burtę zaraz po wyjściu z Hamilton. Rekiny wtroiły zwłoki i teraz będzie jeszcze jedna legenda więcej o złych mocach Trójkąta Bermudzkiego…
- No tak, teraz zaczynam rozumieć to, co tu się dzieje… - mruknąłem.
- A zatem jak działamy dalej? – zapytała podnosząc się z miejsca.
- Za dwa dni osadzę nasz statek na Devil’s Reef na podejściu do Port Nassau. To tylko dwie mile od portu. W tym samym czasie musi ukazać się w mediach komunikat o ładunku, który znajduje się na burcie, ze szczególnym naciskiem na promieniowanie z niestabilnych głowic N. Musicie napuścić na nas Greenpeace, prasę, radio i TV, wszystkich kogo tylko się da. I wrzucić wszystko do Internetu.
- A co z „Wołgobałtem” i piratami na jego pokładzie? – zapytała.
Uśmiechnąłem się.
- To zostawmy Kompanii Szarego Komina[1], w końcu piraci to ich działka…


6 grudnia, godzina 12:00 EST


Objąłem wachtę i tkwiłem teraz na mostku. Głowa nieco bolała mnie po nieprzespanej nocy, ale to było najmniejsze zmartwienie.

O trzeciej w nocy zszedłem z Jantą na rufę, skąd skoczyła do jeszcze rozkołysanego oceanu. Na pożegnanie zrobiła stójkę w wodzie i pomachała mi ogonem. Odprowadziłem ją wzrokiem i poszedłem wykorzystać pozostałe cztery godziny wypoczynku. Przez ostatnią dobę zrobiliśmy zaledwie pięćdziesiąt mil w kierunku Bahamów i trzeba było nadgonić opóźnienie. Kazałem maszynie dać „pół naprzód” i nasza prędkość podskoczyła do jedenastu węzłów. Łajba mogłaby wycisnąć nawet osiemnaście, ale przy flaucie. Teraz nie było szans, by osiągnąć więcej, bo oceanem kołysała jeszcze szóstka. Ale im było dalej na południe, tym lepiej i kołysanie było mniej męczące. Załoga zabrała się za zwyczajną, rutynową robotę. W sumie wszystko wracało do normy.

Komunikat meteo z Nassau też nie zwiastował niczego groźnego. Huragan szalał teraz gdzieś w okolicy Waszyngtonu, zaś tutaj z każdą chwilą niebo było coraz bardziej pogodne, aż wreszcie rozbłysło słońce. Na radarze znikły widma fal i znowu widać było wyraźnie ostre echa statków idących na akwenie Trójkąta, do którego południowego-zachodniego boku zbliżaliśmy się z każdym obrotem śruby. Za nami widoczne było echo „Wołgobałta”, który szedł za nami trop w trop. 

CDN.



[1] Brytyjska marynarka wojenna.