(opowiadanie
hipotetyczne)
Daniel
Laskowski
Ocean Atlantycki - 35°30’ N - 060°00’ W
Biały
trzydziestometrowy jacht kołysał się na długiej, atlantyckiej fali. Trzy
atrakcyjne kobiety wystawiały swe ciała do słońca, a ja siedziałem w sterówce
patrząc od czasu do czasu na wskaźniki i rozmawiając z czwartą kobietą, która
patrzyła na mnie z ekranu odziana jedynie w skąpy granatowy thong-bikini i podawała mi różne dane. Z
boku wyglądałoby to na zwyczajny wakacyjny rejs ze Starego Świata na Karaiby,
ale nic bardziej błędnego – nasz jacht „Atlantis MMII” zmierzał w kierunku
Trójkąta Bermudzkiego, a my mieliśmy zamiar wreszcie wypróbować naszego
udoskonalonego ROV-a – bezludny, sterowany kablem pojazd podwodny – na
największych głębokościach, sięgających tam do pięciu – sześciu kilometrów.
Poza tym zamierzaliśmy zajrzeć do na dno Wielkiej Równiny Abysalnej i do Rowu
Puertorykańskiego, gdzie głębokości wynosiły odpowiednio niemal siedem tysięcy
i ponad dziewięć tysięcy metrów. Były
wakacje i jeden jacht więcej, jeden jacht mniej na akwenach Trójkąta i koło
niego, nie zwracało to niczyjej uwagi. Tym razem postanowiliśmy dać szansę
ratowania świata innym, a sami zamierzaliśmy zrobić sobie długie wakacje na
Karaibach szlakiem przygód brytyjskiego super-agenta 007 Jamesa Bonda. Ja z
Krystyną mieliśmy wolne przez cały rok i zajmowaliśmy się sprawami, które akurat
nas interesowały. Gemma pracowała dla kilku gazet i czasopism
hiszpańskojęzycznych, zaś czwarta członkini naszej załogi, Naïs wykładała na
uniwersytecie w Kadyksie, więc od lipca do września miała wolne. Udało się
szybko powiązać przyjemne z pożytecznym, i obie kobiety doszlusowały do nas
pierwszego lipca. W rejs ruszyliśmy z Atlanterra, po prostu dlatego, by nie
robić niepotrzebnej sensacji i nie ściągać paparazzich.
Po akcji w Tunezji mieliśmy dość przygód, ale kiedy tylko w Hiszpanii zaczęły
się koszmarne upały, postanowiliśmy przeczekać je na wodach Atlantyku. I tak
zrobiliśmy.
Najpierw
popłynęliśmy na Maderę – tylko po to, by ją zaliczyć w ciągu jednego dnia.
Następnie popłynęliśmy na Azory, gdzie zwiedziliśmy sobie między innymi Palmę,
która groziła tsunami wszystkim cywilizowanym ludziom, a która już raz omal nie
stała się wyzwalaczem wodnego Armagedonu… Potem skierowaliśmy się na środek
Atlantyku i teraz płynęliśmy w kierunku Bermudów, które zamierzaliśmy osiągnąć
od północnego wschodu. Przy okazji niejako chcieliśmy zajrzeć na dno oceanu i
obejrzeć słynne pokłady hydratów metanowych w Trójkącie. Leżące na dnie pokłady
błękitnego paliwa stawały się czymś, po co warto było sięgnąć w czasach
potęgującego się kryzysu energetycznego, kiedy na giełdach ceny baryłki ropy
szły ostro do góry - niemal jak wykresy temperaturowych minimów i maksimów na
całym świecie podlegającemu globalnemu efektowi szklarniowemu…
- Atis,
daj „maszyny stop” i ja też wykorzystam tą pogodę, by się pogrzać na słoneczku
– poprosiłem centralny komputer sterujący jednostką.
- No to
już stajemy w dryfie, a ty idź do swoich kobiet – Atis uśmiechnęła się z
ekranu. – Czekają na ciebie…
Wyszedłem
na pokład i zrzuciłem ciuchy, zostając w slipach. Ruszyłem w ich stronę.
- No,
wreszcie jesteś – powitały mnie z zadowoleniem, a Naïs zrobiła mi miejsce koło
siebie i Gemmy.
- A ja? –
Krystyna zrobiła urażoną minkę.
- Ty masz
go w nocy – odgryzła się Naïs – mnie się też coś należy od życia i od ciebie, mon cherie – zwróciła się do mnie.
Zachichotały
zgodnym, miłym chórkiem.
- Syreny
– pomyślałem patrząc na ich roześmiane twarze, włosy rozwiewane przez bryzę i
zgrabne ciała w bikini, które włożyły chyba tylko dla kaprysu, bo zawsze na
pokładzie w czasie rejsu opalały się bez niczego, dzięki czemu były zawsze
ładnie i równo opalone…
Ocean Atlantycki – 63°22’N – 030°16’W
Oficer
wachtowy ogromnego tankowca TT „Freya” idącego ze Zjednoczonych Emiratów
Arabskich na Islandię wypatruje na mostku zmęczone oczy. Freya to najnowszy i
największy tankowiec, jaki kiedykolwiek pływał po morzach świata. Ten gigant
może zabrać w swe zbiorniki ponad milion ton ropy. Został tak nazwany na cześć
germańskiej bogini obfitości.
W ten
rejs udał się po to, by przetransportować ropę na Islandię. Odkąd ten wyspiarski
kraj zrezygnował z członkostwa w Unii Europejskiej, stał się Mekką dla ludzi z
krajów byłego bloku wschodniego, popyt na ropę wzrósł tam niepomiernie. Zresztą
dzięki nim cała Islandia przypominała teraz wielki plac budowy, od Reykjaviku
do Akureyri ekipy budowlańców z Polski, Słowacji, Czech, Rumunii, Węgier i
Bułgarii wznosiły coraz to nowe konstrukcje, domy, fabryki… Ale
budowlano-przemysłowy boom wymagał ropy, a ta mogły zapewnić tylko zakupy w
krajach nordyckich i arabskich. „Freya” miała zapewnić Islandczykom zapas ropy
na całe półrocze.
Naraz na
ekranie radiolokatora pojawił się świetlny punkt. Oficer ustalił, że znajduje
się on wystarczająco daleko, by nie zmieniać kursu „Frei”. Jej gigantyczna masa
powodowała to, że hamowanie przed wejściem do portu zaczynało się daleko w
morzu. W tej chwili tankowiec był jeszcze bardziej podatny na zderzenia, niż
nieszczęsny „Titanic” i nawet gigantyczna moc maszyn nie była w stanie nic tu
zdziałać, zatrzymanie miliona ton rozpędzonych do prędkości dziesięciu węzłów
wymagało kilkugodzinnej pracy maszyn na CAŁEJ WSTECZ. Dlatego też oficer nadał
ostrzegawczy radiogram do statku idącego kontrkursem. Okazało się, że jest to
amerykański wycieczkowy gigant MS „Polar Sun Princess” wracający z rejsu do
Grenlandii i Nordkapp. Obie jednostki zbliżały się powoli do siebie.
Mgła była
coraz gęstsza. Dziwna rzecz, bowiem o tej porze roku było to zjawisko dość
rzadkie, tym niemniej rozregulowany klimat Ziemi płatał nie takie
niespodzianki. „Freya” zmierzała w stronę portu w Reykjaviku, gdzie miała
uwolnić się od swego śmierdzącego ładunku. Los jednak chciał inaczej.
Oficerowie wachtowi „Frei” i „Polar Sun Princess” ze zgrozą zauważyli, że wbrew
wskazaniom ich radarów mgła naraz rozstępuje się i dziób wycieczkowca wbija się
w burtę supertankowca. W kilka chwil później na wodzie rozpętuje się piekło. Z
rozprutych zbiorników „Frei” do morza wylewają się tysiące ton ropy
pokrywającej wszystko czarnym, cuchnącym i toksycznym całunem. Część dziobowa
supertankowca idzie od razu na dno, z części rufowej ewakuują się ludzie, a z
rozszczelnionych przez impakt zbiorników wylewają się do morza dalsze tony
czarnej trującej cieczy. Milion ton ropy tworzy na wodzie plamę o średnicy
kilku kilometrów. Plama ta pchana Golfstromem płynie na północ, ku wybrzeżom
Islandii, Grenlandii i Wyspy Jana Mayena. Po raz pierwszy Arktyka staje w
obliczu straszliwej katastrofy ekologicznej, która zagraża przede wszystkim
stworzeniom morskim i lądowym zamieszkującym polarne archipelagi.
Jest
jeszcze jedno niebezpieczeństwo, o którym wie tylko garstka ludzi na Ziemi.
Zagrożenie, które uruchomione zostanie wtedy, kiedy plama ropy dotrze na
polarne wody pomiędzy Islandią a kontynentem europejskim…
CDN.