Morze Norweskie – słońce w głębinach
Pocisk
opadł na wyznaczona głębokość i eksplodował. Pojawiła się potężna kula ognia,
która wyrwała się ku górze. W temperaturze miliona stopni odparowało ćwierć
kilometra sześcienny wody i powstała w ten sposób para przebiła się ku
powierzchni oceanu wytwarzając straszliwe tsunami, którego fale runęły za falą
uderzeniową wybuchu we wszystkich kierunkach. Z oceanu podniosła się szybko
brudnobiała kolumna, która rychło zamieniła się w ogromny grzyb z kapeluszem w
kształcie kalafiora. Zmierzała ona do stratosfery i grzyb zaczął się rozpraszać
w zetknięciu z chłodnym powietrzem górnych warstw atmosfery na wysokości
czterdziestu kilometrów.
Ale
najpierw pognała fala sejsmiczna wybuchu, która poruszała się z prędkością
prawie pięciu kilometrów na sekundę. Potem fala uderzeniowa, która wprawdzie
biegła z prędkością trzech kilometrów na sekundę, ale bardzo szybko straciła
swoją energię i zamieniła się w falę akustyczną. Dopiero potem pobiegły fale
akustyczne w wodzie o prędkości półtora kilometra na sekundę i w powietrzu o
prędkości trzystu metrów na sekundę, następnie fala tsunami o prędkości
siedmiuset kilometrów na godzinę, a na końcu „zwykłe fale” oceaniczne.
Morze Norweskie - USS „Mizar” (u wybrzeży
Wyspy Jana Mayena)
Fale
uderzeniowe miotały się w wodzie i przemieszały ją. „Poduchy” słodkiej wody
rozlatywały się oraz mieszały ze słoną i chłodniejszą wodą. Po jakimś czasie
wrzenie uspokoiło się i woda powierzchniowa zaczęła opadać na dno. Taśmociąg
Golfstromu ruszył znowu z pełną prędkością. Przyrządy „Mizara” wskazywały ponownie rosnący ruch mas
wody. Ludzie oddychali z ulgą, jakby z ich piersi zdejmowano lodowate wieko
lodowej trumny…
„Atlantis
MMII” - Morze Norweskie, 73°10’N – o13°00’E
W dalszym
ciągu nie działo się nic godnego uwagi. Naraz pokładem „Atlantis MMII” targnął
odczuwalny wstrząs i w hydrofonach usłyszeliśmy huk.
-
Przeszła fala uderzeniowa – powiedziała Atis – a zaraz będzie akustyczna w
wodzie.
I
faktycznie, w chwilę potem w hydrofonie usłyszeliśmy drugi huk.
- Fala
akustyczna w wodzie – znów odezwała się Atis – pięć i pół minuty od wybuchu…
- Trochę
słaba – zdumiała się Naïs – myślałam, że to będzie głośniejsze?...
- Nie
zapominaj, że fala rozprasza się do sześcianu wraz z kwadratem odległości,
kochanie – Gemma objęła ją i staliśmy tak na pokładzie wciąż patrząc w kierunku
eksplozji.
Wreszcie
nad horyzontem uniósł się półkulisty obłok już spłaszczający się na swym
szczycie. Świecił białym światłem słonecznym wisząc nad horyzontem, jak długie
słońce.
- Jest –
powiedziała Krystyna jakby z satysfakcją – musi mieć z pięćdziesiąt kilometrów
wysokości!
Nad
morzem rozniósł się ponury huk i przemieścił się na północny-wschód.
- Fala
akustyczna w powietrzu – powiedziała Atis – dwadzieścia siedem i pół minuty.
- A fala
tsunami?
- Już
przeszła, nie poczuliśmy tego nawet… - Krystyna rzuciła okiem na mapę – tutaj
mamy półtora kilometra wody pod kilem.
- Ciekawa
jestem, jak uderzyła o brzegi – zainteresowała się Naïs – chyba nie była taka
sama, jak ta z dwa tysiące czwartego czy dwa tysiące jedenastego?
- O wiele
mniejsza – powiedziałem – energia tamtych tsunami wynosiła kilka teraton TNT.
Po
godzinie ruszyliśmy w kierunku miejsca spoczynku „Komsomolca”.
Morze Norweskie – nad wrakiem „Komsomolca”
Po trzech
godzinach zanurzyliśmy ROV-a w morskiej toni. Fale uderzeniowe i tsunami
zmąciły osady wodne i wrak znaleźliśmy jedynie na oślep. Pomiary wskazywały, że
nie było wycieku radioaktywnego. Odetchnęliśmy z ulgą i wyciągnęliśmy ROV-a.
W chwilę
później wpłynął do nas radiogram, w którym Rosjanie podawali, że „K-159” nie
odniósł żadnego szwanku. Zresztą fala tsunami była tam niemal niewyczuwalna.
- Wracamy
do domu, no nie? – zaproponowałem.
- Mam
dość morza na czas dłuższy – dodała Krystyna.
- Ja też
– dodała Gemma.
- No to
ja pójdę za większością – rzekła Naïs. – Wracamy?
Epilog
Jesienny
sztorm uderzał falami deszczu w okna domu Gemmy. Szybki zmierzch granatowiał za
szybami. Siedzieliśmy w kuchni rozkoszując się ciepłem ognia w palenisku.
Paliły się świece, a zapach świeżo parzonej kawy przyjemnie drażnił nozdrza.
- I co,
zapobiegliśmy epoce lodowej – rzekła Gemma – a wieje, jakby się wszyscy diabli
żenili…
- Nie
narzekaj, mogło być gorzej – odrzekłem jej – teraz mógłby tu padać śnieg.
- Ale tak
czy owak zmiany klimatyczne nie ustały – wtrąciła się Naïs.
- No
pewnie, że nie ustaną – powiedziałem – rozregulowaliśmy ten klimat przez tyle
lat, to teraz potrzeba trzy, czy nawet cztery razy więcej czasu, by przywrócić
jaką taką normalność.
- A
niektóre zmiany są już nieodwracalne – rzekła Gemma patrząc w okno.
Zapadła
ciepła cisza, która przerywał trzask płonących głowni na kuchennym palenisku.
Naraz
wszystkie spojrzenia skierowały się ku Krystynie, która siedziała milcząca i
wpatrzona w swój zegarek, który pulsował czerwono-niebieskim światłem. Poczułem
jak serce zaczyna mi walić jak młotem. Wiedziałem, co to znaczy.
- Kochani
moi – Krystyna powiedziała to spokojnym, równym głosem, ale wiedziałem, że
dusiły ją łzy – mu… muszę już wracać tam, skąd… skąd do was przybyłam.
I
westchnęła ze smutkiem.
- Teraz?
– zapytała Gemma. Pociągnęła noskiem.
-
Niestety, teraz – odpowiedziała Krystyna z bladym uśmiechem poprzez łzy.
- Ale
wrócisz do nas? – ostrożnie zapytała Naïs.
- Nie
wiem, może… - Krystyna wstała i uścisnęła Gemmę, która odwzajemniła jej uścisk
i smutnie westchnęła.
- Musisz
odlecieć???... - Naïs objęła Krystynę. –
Tego się nie da zmienić?
-
Niestety nie – odpowiedziała Krystyna – takie są nasze prawa i muszę ich
przestrzegać, chyba to sama rozumiesz.
Podszedłem
i objąłem je obie. Ucałowałem Naïs, która puściła Krystynę. Objęliśmy się
mocno, a ja pomyślałem, że być może już nigdy nie ujrzę jej i nigdy nie usłyszę
jej głosu, a jej pomocna dłoń już nigdy nie wesprze mnie w żadnym
przedsięwzięciu.
- Żegnaj
Krysiu – powiedziałem cicho. – Będzie ci nam brak. A mnie najbardziej.
- Żegnaj
Danek – szepnęła – mnie też będzie ciebie brak, i was wszystkich.
A potem
stało się to. Krystyna cofnęła się o parę kroków i stanęła na środku
kuchni. Położyła sobie zegareczek na głowie i nastąpiła przemiana z kobiety w
świetlistą Istotę. Usłyszałem krzyk Naïs, kiedy kuchnię zalał potok złotego
światła. Krystyna znikła i wszystko wróciło do normy. Obie kobiety stały jak
sparaliżowane z oczami rozszerzonymi zdumieniem czy przerażeniem.
A mnie w
uszach zaszumiała piosenka Joe Dassina:
Et si tu n'exsistais pas
Dis-moi pourquoi j'existerais?
Par trainer dans un monde
sans toi,
sans epoir et sans regrets?
KONIEC