niedziela, 24 maja 2015

POWRÓT METANOGODZILLI (6)



Kamaishi, godz. 21:00 JST


Janta zarzuciła mi ręce na szyję. Nasze usta połączyły się w słodkim, miłosnym pocałunku.
- Rozbierz mnie, na co czekasz – Janta szepnęła mi do ucha.
Nie trzeba mnie było dwa razy prosić. Naraz coś zapaliło wszystkie światełka alarmowe w moim mózgu. Janta zesztywniała w moich ramionach. Nasłuchiwała. Coś się działo, jej wyczulone zmysły wychwyciły coś nietypowego. Na zewnątrz było cicho, nie dobiegały żadne odgłosy z miasta, ale teraz ciszę wieczoru przerwał odległy odgłos pracy silnika i gwizd turbin. Helikopter.

Teraz słyszałem to i ja. Odgłos nadlatywał od strony morza i odgłos pracy jego silnika słychać było coraz bardziej.
- Będzie zabawa – powiedziałem cicho do Janty. – Przebieraj się w coś ciemnego, ale szybko…
- Ożeżtykurrr… - zmełła przekleństwo – …waichmać, że też nie mieli kiedy…
- Właśnie na to liczyli – warknąłem – że się zajmiemy sobą zapominając o bożym świecie. Nie zapominaj, że prowadzimy w tej rozgrywce dwa do zera, a oni nie należą do tych, którzy lubią przegrywać.
Skoczyliśmy szybko w swe ciuchy. Wydobyłem i zarepetowałem pistolet.
Jedno było naprawdę dziwne – cały hotel był ciemny i pusty, jakby poza nami nikogo w nim nie było, a przecież…
- Trzeba przygotować się do zabawy – mruknąłem gasząc światło i otwierając okno. – Niby jesteśmy chronieni, ale…
- Co chcesz zrobić? – zapytała Janta.
- Pryskamy w las – odparłem.
Wyszedłem przez okno. Pół metra niżej znajdował się pochyły daszek, na który wskoczyłem i zjechałem na dół, a potem spadłem jak ulęgałka na szczęście na proste nogi, jak przy skoku ze spadochronem.
- Dawaj – powiedziałem półgłosem – no już!
Po chwili Janta wpadła mi w ramiona.
- Co dalej? – zapytała, kiedy już oddaliliśmy się w kierunku miasta.
Nie odpowiedziałem, bo nad głowami przeleciał nam helikopter. Był zupełnie czarny i nieoświetlony, a za nim drugi. Dwa razy po osiem. Szesnastu ludzi. Nieźle.

- Spadajmy stąd – odpowiedziałem.
- Ale gdzie?
- Ty do wody i z niej nie wychodź, a ja muszę ostrzec ludzi z JXFSD.
Do miasta mieliśmy w linii prostej trzy kilometry, szosą dziesięć. Szosa odpadała, bo wystawilibyśmy się im jak kaczki na wodzie. Równie dobrze moglibyśmy wyjść im naprzeciw z podniesionymi grzecznie rękami.
Schodziliśmy w dół w kierunku świateł miejskich widocznych jako czerwonawa łuna. Helikoptery wylądowały na parkingu, bo huczący łomot ich silników przeszedł w niski pomruk.

Ruszyliśmy znowu w dół. Naraz przewróciliśmy się, bo czyjeś silne ręce powaliły nas na ziemię. Błysnęła ślepa latarka. Rozejrzałem się błyskawicznie. W mroku otaczali nas ludzie w obłych hełmach i ubiorach maskujących. Jacyś żołnierze?
Puścili nas.
- A to pan Robert-san – usłyszałem niezłą angielszczyznę – właśnie spieszyliśmy wam na pomoc, ale zorientowaliście się w sytuacji szybciej od nas. Jestem major Wazami – przedstawił się – siły specjalne JXFSD.
- Co z Yuka-san i Sima-san? – zapytałem.
- Są całe i zdrowe – usłyszałem za sobą głos Simy.
- No to OK. – odpowiedziałem – a tamtych będzie szesnastu.
- A ja mam dwie kompanie komandosów – odparł Wazami – i w razie czego wsparcie oddziału AT z Sendai.
- A co z obsługą hotelową? – zapytała Janta.
- To nasi ludzie – rzekł major – i zgotują im powitanie. A na razie idziemy! Włóżcie to!
Podał nam dwie kamizelki z kevlaru i hełmy.
I dodał coś szybko po japońsku do swego walkie-talkie. Poszliśmy z powrotem w stronę hotelu, skąd rozległy się strzały.
- Zaczęło się! – krzyknął i ruszył biegiem.
A my za nim.


Kamaishi, godz. 21:30 JST


Kiedy dobiegliśmy na miejsce, było już po walce. Przed wejściem do hotelu, na podjeździe leżał pokot. Policzyłem szybko leżące sylwetki. Było ich jedenastu. Pozostała piątka skuta jak barany siedziała już w pojazdach pancernych, które podjechały od strony miasta. Do majora podszedł jakiś oficer i złożył krótki meldunek.
- Co z pilotami? – zapytałem.
- Wyeliminowaliśmy ich jako pierwszych, żeby nam nie uciekli, to oczywiste – major wzruszył ramionami. – Niestety nadali sygnał o tym, że są atakowani…


Andy, godz. 08:45 ART 


Ubrany na czarno, potężny mężczyzna odwrócił się do stojących za nim kilku osób. Jego twarz była czerwona z wściekłości.
- Który bałwan był odpowiedzialny za tą operację? – zapytał zduszonym z pasji głosem – no???
Jeden z mężczyzn podniósł głowę.
- To ja Herr Obergruppenführer – powiedział spokojnie.
- Keller! Ty durny idioto! – wrzasnął – czy ty wiesz kretynie jeden, co zrobiłeś? Położyłeś naszą operację. Przecież wiesz, że nie chodziło tutaj o tych dwoje, ale o Plan U=Z! Himmeldonnerwetter! Za coś takiego powinieneś stanąć pod ścianą!
Z wściekłością rozpiął kołnierz z patkami na których widoczne były trzy dębowe liście i dwa białe kwadraty.

Obersturmbannführer Keller wytrzymał jego wściekłe spojrzenie.
- Herr Obergruppenführer, Plan U=Z jest niezagrożony i zostanie wykonany, a co do tych dwojga, to się to tylko odwlecze – rzekł spokojnie. – Zresztą i tak zginą w czasie realizacji Planu, więc nie ma co się nimi przejmować.
Obergruppenführer powoli odzyskał panowanie nad sobą.
- No to po co było to w ogóle robić? – zapytał zionąc resztą ognia.
- Nie wiem – odparł spokojnie Keller – to był pański rozkaz Herr Obergruppenführer.
No tak. Keller zapędził go w kozi róg. Kiedyś zatłucze tego sukinsyna
- No, dobrze – Obergruppenführer Henschel już całkiem się uspokoił. – Co z nimi?
- Z kim?
- Z naszymi, oczywiście!
- Japończycy twierdzą, że zabili wszystkich. Jeżeli tak, to nie ma problemu. To i tak były tylko klony, więc nic się nie stało – odrzekł Keller – natomiast co do Planu, to jego końcową fazę realizują Sturmbannführer von Altscher, Hauptmann Brennecke i Kapitänleutnant Winkler.
- Dlaczego zaangażowano w tą operację ludzi spoza SS? – Henschel znów zakipiał gniewem – przecież to jest nasza operacja!
- Owszem, to jest nasza operacja – Keller mówił to tonem nauczyciela tłumaczącego coś niezwykle tępemu uczniowi – ale istnieje dyrektywa Führera nie zezwalająca na operację z użyciem broni jądrowej bez przedstawicieli armii i marynarki.
No tak, polityka utrzymania równowagi… – pomyślał Henschel – odwieczna rywalizacja pomiędzy rodzajami wojsk a SS…
- Czy oni są… pewni? – zapytał Obergruppenführer.
- Tak, sprawdziliśmy ich – odparł Keller. – Wyruszają za dwie godziny. Przelot trwa godzinę, więc o północy czasu japońskiego powinni zdetonować ładunek jądrowy w Rowie Japońskim.


CDN.