czwartek, 21 maja 2015

POWRÓT METANOGODZILLI (3)



Kamaishi, godz. 10:00 JST


Stałem na nabrzeżu i patrzyłem na puste miejsca po zrujnowanych domach Kama-cho. Przede mną stał wóz miejscowej agendy NHK, dziennikarz trzymający mi przy ustach mikrofon i kamerzysta, który celował w nas niewielką kamerą.
- Proszę się przedstawić – powiedział reporter.
Przedstawiłem się.
- OK., proszę powiedzieć naszym telewidzom, co pana sprowadza tutaj, do Kamaishi?
Zrobiłem grzeczną minę i starałem się być jak najbardziej rzeczowym.
- Celem mojego przyjazdu jest zdobycie jak największej ilości informacji na temat pokładów klatratów metanowych na dnie waszych rowów oceanicznych – powiedziałem. – Mam podejrzenia, że to właśnie one spowodowały tą straszliwą katastrofę, której rocznica będzie miała miejsce w dniu jutrzejszym.
- O, to coś nowego. Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej na ten temat?
- Owszem, ale zaznaczam, że są to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia. A przypuszczam, że na wstrząs podziemny w Rowie Japońskim nałożyło się wybuchowe uwolnienie metanu z pokładu hydratów metanowych zalegających na dnie oceanu. Fala tsunami spowodowana wstrząsami w Rowie została wzmocniona przez falę eksplozji pokładu klatratu metanu. W ten sposób fala ta miała wysokość trzydziestu stóp i wdarła się na pięć mil w głąb terytorium Japonii niszcząc nabrzeżne miejscowości. No i oczywiście w jej zasięgu znalazły się elektrownie jądrowe, z których Fukushima I uległa zniszczeniu.
- Czy pańskie badania pomogą przewidywać takie kataklizmy?
- Mam nadzieję, że tak. Jednak obawiam się, że ten kataklizm sprzed roku został częściowo wywołany sztucznie.
- Sztucznie??? – Japończyk stracił swój spokój – co pan przez to rozumie?
- Dokładnie to, co powiedziałem – odparłem – uważam, że coś pomogło klatratom metanowym w tym wybuchu.
- Ale co?
- Podniesienie się temperatury wód oceanu o niewielki ułamek stopnia, ale wystarczający, by nastąpiła łańcuchowa reakcja uwolnienia metanu ze złoża. Mogło to być wywołane na przykład silnym strumieniem mikrofal wyemitowanym z masera umieszczonego na orbicie, albo instalacji w rodzaju SCART czy HAARP.
- A zatem czy uważa pan, że Japonia została zaatakowana przez Amerykanów, Rosjan lub Przybyszów z Kosmosu?
Pokręciłem głową.
- Nie, to podałem tylko jako przykład. Równie dobrze mógł to być wybuch głowicy nuklearnej…
- Kto… kto mógłby się poważyć na czyn tak… szalony? – dziennikarz z trudem dobierał słowa – kto mógłby zrobić coś takiego?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem, jestem naukowcem, a nie policjantem czy oficerem kontrwywiadu – odparłem. – Ale rzecz ta jest bardzo możliwa. Jeżeli mam rację, o mniej więcej sto trzydzieści kilometrów na wschód od miasta Sendai powinna znajdować się duża wyrwa w złożach klatratów, które się tam znajdują.
- I to zamierza pan sprawdzić? – zapytał Japończyk.
- W miarę możliwości – odparłem – na razie badamy jedynie zdjęcia satelitarne tego akwenu i rejestraty grawimetryczne. Jeżeli znajdziemy jakieś zmiany, popłynie tam ekipa oceanologów, by to sprawdzić. Taki mamy plan postępowania na początek…

Pobredziłem jeszcze do kamery parę minut a kiedy skończyłem, to pan Sasaki obiecał mi, że materiał ten poleci dzisiaj wieczorem, w porze największej oglądalności. Wymieniliśmy ceremonialne ukłony i telewizja zabrała się z powrotem. Zostałem sam na pustym wybrzeżu. Sam, to pojęcie względne, bo gdzieś tam obserwowali mnie agenci JXFSD. Ale nie widziałem nikogo, więc ruszyłem powoli wzdłuż wybrzeża zatoki. Wciąż miałem w oczach jak zalewała ją ciemna, mętna woda…

- Robert! Robert! – usłyszałem czyjś jasny, kobiecy głos.
- To niemożliwe… - pomyślałem – a jednak…
- Tutaj! - usłyszałem od strony wody. – Jestem tutaj!
Spojrzałem w kierunku wody. Kilka metrów dalej na głazie wystającym z wody obok falochronu siedziała Janta. Syrena i moja żona jednocześnie.
- Janta! – wykrzyknąłem – droga, kochana, a co ty tutaj robisz?

Zeskoczyłem z falochronu i podbiegłem do niej. Siedziała nieporuszenie na głazie przekrzywiając głowę i taksując mnie swymi zielonymi oczami.
- Jesteś, kochany – powiedziała uśmiechając się.
- Janto! Jak ja się cieszę – powiedziałem siadając obok niej i całując ją w usta. – Dlaczego tu przypłynęłaś? Nie mogę długo rozmawiać, bo jestem obserwowany.
Skinęła wdzięcznie głową przyjmując to do wiadomości.
- Pogadamy później, a na razie skołuj mi jakieś ubranie. Spotkamy się wieczorem. OK.?
Zawsze szokowało mnie to, że ona była tak odporna na chłód. Nawet teraz, w marcowym słońcu było niewiele ponad zero, a ona siedziała sobie obok mnie zupełnie naga i nie odczuwała niskiej temperatury. Janta tłumaczyła to innym rodzajem metabolizmu. Odczuwała chłód dopiero po przemianie w człowieka. Zresztą była człowiekiem, tylko trochę innym. Dzieckiem Oceanu. Dlatego prosiła mnie o ciuchy.
- OK. – odparłem – dzisiaj wieczorem, o wpół do ósmej. Jak będzie już ciemno.
- No to bywaj – pocałowała mnie w policzek i zsunęła się z głazu do wody, a potem znikła w ciemnej toni. 

Wspiąłem się z powrotem na falochron. W samą porę, bo biegły tutaj Yuka i Sima.
- Gdzie się pałętasz? – zapytała Sima – nie wolno ci się samowolnie oddalać! Rozumiesz?
Skinąłem głową. Nie wiedziały, że im się jeszcze urwę dzisiaj wieczorem.
- Przepraszam – bąknąłem. – Zatęskniłem za morzem. Przecież jestem marynarzem…
- Ale to ja za ciebie odpowiadam – odparła Sima.
- Ale nie sądzę, by cokolwiek mi groziło – odpowiedziałem spokojnie – przecież materiał ten poleci dopiero wieczorem, a zatem do strefy zagrożenia pozostało mi jakieś siedem – osiem godzin. Aha, i jeszcze jedno, dzisiaj wieczorem przyjedzie do mnie moja żona. Przyleci z Afryki, więc muszę jej kupić cieplejsze ciuchy, bo tutaj zmarznie.
Obie Japonki uniosły brewki.
- Tego nie było w planie – rzekła Yuka.
- No to jest – odparłem – i plany się zmieniły. Ale tak czy owak, celem pozostałem ja.
Przyjęły to bez mrugnięcia okiem. A ja byłem straszliwie ciekawy, co Janta miała mi do powiedzenia.


Kamaishi, godz. 18:20 JST


Zakupy poszły nawet dość gładko. Znałem wszystkie rozmiary Janty, więc kupiłem jej dżinsy, podkoszulkę, sweter i buty. Pewien problem miałem z doborem bielizny, bo rudno mi było wytłumaczyć sprzedawczyni o co mi chodzi, ale ta z kolei zaproponowała mi jakieś elastyczne i absolutnie rozciągliwe majteczki i biustonosz, w które Janta powinna się ubrać bez najmniejszego problemu. Zapakowała mi to wszystko do papierowych recyklingowych toreb i po zapłaceniu za wszystko kartą – na szczęście honorowali te, które miałem z Polski – wyszedłem na zewnątrz.

Spojrzałem na niebo. Na zachodzie pyszniła się koniunkcja Wenus i Jowisza, a wschodzie krwawo płonął Mars. Musiałem teraz znów przez widmową ulicę Kama-cho nie była ona zbyt dobrze oświetlona, więc zauważenie Janty raczej nie wchodziło w rachubę, no chyba że ktoś celowo stanąłby tam z noktowizorem…

Było już niemal zupełnie ciemno, kiedy znalazłem się znów na falochronie – w tym miejscu było ciemno, choć oko wykol. Spojrzałem na zegarek, było za pięć wpół do ósmej.
- Janta! – zawołałem niezbyt głośno.
Odpowiedziało mi tylko pluśniecie krótkiej fali. Naraz moją uwagę przykuł błysk światła w odległości pół kabla od brzegu. Boja wytyczająca farwater błysnęła czerwienią jakby oświetlona spod spodu. W sekundę później usłyszałem silniejszy plusk wody i na fali pojawiła się Janta, która wyskoczyła z wody wprost w moje ramiona.

Wciąż mnie szokowała przemiana Syreny w normalną kobietę. Rybi, a raczej delfini ogon gdzieś znikał, a na jego miejsce pojawiała się para normalnych, kobiecych nóg.
- Jestem kochanie – powiedziała wtulając się we mnie – masz dla mnie ciuchy?
- Mam – odrzekłem rozpakowując torby i podając jej sztuki ubrania. Janta ubierała się szybko szczękając zębami i dygocąc. Wreszcie zasunęła suwak przy puchówce.
- Czekaj chwilę, masz jakiś ręcznik?
- Nie, a co?
- Cholera, mam mokre włosy – potrząsnęła głową jakby chciała je wysuszyć do słońca, którego nie było.
- Zwiąż sobie w jakiś kok i nałóż kaptur – powiedziałem – bo zmarzniesz i dostaniesz zapalenia mózgu.
- Serio? – zapytała z przekorą w głosie, ale zrobiła tak, jak powiedziałem uprzednio wyżymając włosy. – Masz jakąś gumkę?
- Nie mam – odparłem – ale masz długopis.
Zręcznie upięła sobie włosy w kok i wsunęła weń mój długopis. Nałożyła kaptur na głowę i dopięła go.
- No to możemy już iść. Mam nadzieję, że zameldowałeś mnie w hotelu, przecież nie mam paszportu.
- Na szczęście tu wpisujesz się tylko do księgi gości. To cywilizowany kraj… - mruknąłem.


Wyszliśmy na falochron i trzymając się za ręce jak przykładne małżeństwo poszliśmy w kierunku dworca kolejowego, skąd hotelowy van zabrał nas do Sakato, dokąd dotarliśmy bez żadnych przygód. 

CDN.