środa, 1 lipca 2015

Tajemnica wybuchu w Sasowie




Walerij Nikołajew


W dniu 30.XI.1954 roku, meteoryt przebił dach domu Amerykanki – Ann Hodges i ranił ją w plecy i biodro. Przez kilka dni przebywała ona w szpitalu. Dzisiaj Ann jest jedynym człowiekiem, którego ugodził meteoryt.

Nam się poszczęściło – mieszkamy na bardzo pięknej planecie. Ale w tym czasie także tajemniczej nieprzewidywalnej i nie całkiem przystosowanej do komfortowej egzystencji. Od czasu do czasu pokazuje nam ona takie niespodzianki, których współczesna nauka nie jest w stanie objaśnić. Jednym z najbardziej zagadkowych wydarzeń XX wieku jest bez wątpienia wybuch w Sasowie, Riazańska Obłast’ (54°21’ N - 041°54’ E), w nocy 11/12.IV.1991 roku. Nawet teraz, w 24 lata po tym wydarzeniu, uczeni spierają się co do natury tego wybuchu. Wysunięto wielką ilość hipotez, co do przyczyn tego zjawiska, ale żadna z nich nie tłumaczy go w sposób zadowalający.



Niespodzianka w Dzień Kosmonautyki


To wydarzyło się o godzinie 01:34 MSK/22:34 GMT, kiedy większość mieszkańców miasta spokojnie spała. A oto jak opisuje to wydarzenie dyżurna stacji kolejowej Sasowo-Nikitina:

Naraz rozległ się narastający huk, zachwiały się ściany wieży kontrolnej, w której znajdowałam się wtedy. Potem rozległ się huk potwornego wybuchu. Z wybitych szyb na podłogę posypało się szkło...

Na miasto zwaliła się fala uderzeniowa. Ziemią zatrzęsło. Wielopiętrowe domy zaczęły się chwiać z boku na bok, a w mieszkaniach zaczęły się przewracać meble, telewizory, lustra rozbijały się w kryształowe drzazgi. Otępiałych, sennych ludzi wstrząsy zrzucały z łóżek i osypywało lawinami odłamków ze zbitego szkła. Tysiące okien i drzwi, stalowe umocowania i dachy wyrywało z korzeniami. Od dużych zmian ciśnienia zrywały velux’y i klapy wiodące na dachy, łomotało różnymi przedmiotami – puszkami, lampkami i nawet zabawkami. Pod ziemią pękały rury wodne. Na kilka minut padła łączność telefoniczna.

A oto jeszcze jedne zeznania świadków:

Dr W. Kałoszin (emerytowany lekarz wojskowy): Obudziłem się od wibracji i huku. Cały dom się trząsł i dygotał. Potem wszystko zostało oświetlone i podniósł się pył. Pomyślałem, że wybuchła bomba atomowa.
T. Kaljagina: Na jakieś 10 minut przed wybuchem rozbolała mnie głowa. Usiadłam na łóżku i zażyłam tabletkę przeciwbólową. Naraz rzuciło mnie na podłogę. Okna ocalały. Ale w kuchni wszystkie szklanki zbiły się na jedną kupę i rozbiły doszczętnie.
W. Żuczkow (mechanik samochodowy): Rury w kotłowni zostały wyrwane i rozrzucone. Wszystkie drzwi wzdłuż garażu pootwierały się na przestrzał, mimo tego iż były zamknięte od wewnątrz na masywną antabę. (Garaż jest przykryty wysokim budynkiem miejscowego węzła łączności i zwrócony jest frontem ku kraterowi i jego drzwi także.)
N. Koliewajewa, szefowa węzła łączności, którego budynek znajduje się w odległości 1 km od krateru: Najpierw usłyszeliśmy huk, a potem pod nami zatańczyły krzesła, następnie zaczęło rzucać przyborami, a w kilku pokojach osypał się sufit. Jakimś sposobem rozwaliło nam wewnętrzne przepierzenie, zabezpieczone ze wszystkich stron ścianami, wyrwało nam bloki na stanowiskach ATS… Myśleliśmy, że to koniec świata…

Kiedy ucichł grzmot, przerażeni nim ludzie usłyszeli ponowny huk. Tym razem jakby oddalający się…  

Fala uderzeniowa rozwalała okna we wsi Igoszino, znajdującej się 50 km od Sasowa. Specjaliści ocenili moc wybuchu na jakieś 30 ton TNT. Ale w mieście, które przyjęło na siebie główne uderzenie, nikt nie odniósł obrażeń. Do szpitala trafiło tylko 4 mieszkańców, poranionych przez rozbite szkło. Wybuchem jakby ktoś kierował robiąc tak, by on spowodował najmniejsze szkody. Oto, jaka niespodzianka przydarzyła się w Dniu Kosmonautyki!


Astroblem


Rankiem, 12 kwietnia, funkcjonariusze milicji odkryli w terenie zalewowym rzeki Cny, w odległości 800 m od torów kolejowych i bazy paliwowej krater o regularnym kolistym kształcie, o średnicy 30 m i głębokości 4 m. Na samym jego środku widać było górkę z wklęsłymi ścianami. Jej średnica wynosiła 12 m zaś wysokość ponad 1,5 m. Według danych ze stacji Sanepidu – radioaktywne tło gruntu w kraterze nie odbiegało od normy. Niewiarygodna siła wyrwała i rozrzuciła wielkie kawały gruntu w promieniu 200 m. Zdumienie wywoływał rozrzut kawałów czarnoziemu wyrzuconego z krateru mającego prawidłową formę. Dokładnie widać było cztery kierunki ich wyrzutu, które tworzyły nieprawidłowy krzyż. A do tego w bezpośredniej bliskości krawędzi trawa i krzaki nie ucierpiały ani od fali uderzeniowej, ani od pulsu termicznego.

Także fala uderzeniowa rozeszła się po mieście w kształcie krzyża. Ale baza paliwowa, znajdująca się w odległości 550 m od astroblemu od strony Sasowa, nie odniosła żadnych uszkodzeń. Zaś w mieszkalnych rejonach miasta, znajdujących się za bazą paliwową, zostały wybite ramy okienne i drzwi. I co najciekawsze – ramy okien wypadły na zewnątrz, tak jakby fala uderzeniowa działała od wewnątrz budynków!

Przez dwie noce poimpaktowy krater się świecił, jakby go podświetlono od spodu. Silne bóle głowy i zawroty głowy zwalały z nóg ludzi, którzy ośmielili się wejść do niego. Ich elektroniczne zegarki czy mikrokalkulatory dawały błędne wskazania lub padały. Niektóre zdjęcia były zepsute, pokryte dziwnymi „blikami” (odblaskami światła na kliszy). Na koniec ktoś przekopał kanalik i wody rzeki Cny zalały astroblem i świecenie w zalanym kraterze zgasło…


Posłanie z Procjona


Istnieje wiele hipotez odnośnie tego wydarzenia: upadek meteorytu, eksplozja saletry (worki z którą znajdowały się blisko epicentrum wybuchu), eksplozja bomby paliwowo-powietrznej (termobarycznej, próżniowej) lub zbiornika paliwowego zrzuconego z samolotu wojskowego, itd. My rozpatrzymy tutaj najbardziej interesującą. 

Na 4 godziny przed wybuchem, 11 kwietnia, o g. 21:20 MSK, na bocznicach kolejowych stacji Sasowo znajdowała się dieslowska lokomotywa przetokowa, która oczekiwała na sygnał na semaforze. Jej maszynista – Iwan Kurczatow – naraz zobaczył z okna kokpitu BOL -  „kulę jaskrawo-białego koloru”. Pracownicy stacji i wielu podróżnych wyszli popatrzeć na UFO. Wielka kula wisiała nieporuszenie wprost nad stacją, a potem powoli odleciała na północny-wschód.

Na godzinę przed wybuchem, nad miejscem przyszłego astroblemu ukazało się dziwne świecenie. Na 30 minut przed impaktem, mieszkańcy peryferii miasta widzieli dwie jaskrawo świecące kule, które powoli przeleciały przez nieboskłon.

Świetliste kule z hukiem lecące po niebie pojawiły się nad wsią Czuczkowo – 30 km od epicentrum wybuchu. W czasie ich przelotu ludzie słyszeli huk i odczuwali wstrząsy ziemi. Niezwykłe obiekty na niebie widzieli także kursanci Szkoły Cywilnej Awiacji, kolejarze i rybacy.

Inspektor milicji P. N. Panikow i dzielnicowy N. N. Riabow, którzy wchodzili w skład grupy nocnego patrolowania sasowskiego MUSW, widzieli na niebie za torami kolejowymi (w kierunku miejsca, na którym miała miejsce eksplozja) kulę albo obłok wydzielający niebieskawe świecenie. Bezpośrednio przed eksplozją, nad miastem zaobserwowano dwa niebieskie błyski światła.
Jak tylko przebrzmiał huk wybuchu, na niebie pojawił się „obłok” z ostro odcinającymi się skrajami, lecący pod wiatr. On świecił się ze swego wnętrza białym światłem. A w czasie 3-4 minut, w dużej odległości od miasta widziano jasnoczerwonego BOL-a, który powoli zniknął, jakby zgasł.

Niezwykłym wydaje się być fakt pięciominutowej przerwy w łączności telefonicznej na stacji kolejowej, bezpośrednio po wybuchu – pisała miejscowa gazeta „Prizyw”. – Ponadto w dieslowskiej lokomotywie manewrowej CzS-7 w momencie wybuchu samorzutnie wyłączył się silnik. Podobne zjawiska, jak wiadomo, mają miejsce w czasie obserwacji  i lądowań UFO.

Wielu ludzi wspominało, że tuż przed eksplozją obudzili się oni z uczuciem nieuzasadnionego strachu, jakby ktoś ich uprzedził – zabierajcie się stąd jak najprędzej!

Hipotezę innoplanetarną znacząco potwierdza badanie skutków drugiego wybuchu, który miał miejsce w okolicach Sasowa w półtora roku później – w nocy 28.VI.1992 roku. Tym razem nie było żadnych szkód: szyby zadrżały, ale nie wypadły. Ale na polu kukurydzy sowchozu Nowyj put’ w pobliżu przysiółka Frołowskiego ział kolejny krater o głębokości 4 m i o 11,5 m średnicy.

Miejscowi uczeni – W. Wołkow i A. Faddiejew – w czasie badania tego krateru przeprowadzili eksperyment, opuściwszy weń mikrokomputer z pewnym programem badań. Pozostawiwszy go tam przez czas jakiś  specjaliści odkryli, że program został skasowany, a na jego miejsce został wgrany „cudzy”. Program ten stanowił ni mniej ni więcej, tylko ślady niebiańskiego posłania zaadresowanego do Ziemian od mieszkańców [układu planetarnego] Procjona, z gwiazdozbioru Małego Psa. Jednym z dowodów na prawdziwość tej hipotezy było to, że przy deszyfrowaniu cudzego programu, pojawiła się detalicznie dokładna mapa gwiezdna, na której najjaśniejszym obiektem był właśnie Procjon - a CMi.

N. D. Blinkow – radiesteta z Riazania, leczący tylko swych krewnych i znajomych (…) potwierdza hipotezę Faddiejewa i Wołkowa. To, co oni zakładali, on widział swym „trzecim okiem” – na głębokości 30-35 m znajduje się jakiś przedmiot – cylinder ze stożkowatym końcem. Zarejestrowana przez mikrokomputer i rozszyfrowana informacja także potwierdza istnienie tego materialnego obiektu. Blinkow wciąż domaga się poszukiwań tego cylindra, który według niego, jest kapsułą informacyjną. Badacze nie dokopali się – w dosłownym tego słowa znaczeniu – do jądra sasowskiej zagadki stanąwszy na połowie drogi.

Z każdym rokiem przybywa hipotez. Ale mamy nadzieję, że uczeni będą w stanie dać nam odpowiedź na pytanie, co tak właściwie stało się w Sasowie?


Moje 3 grosze


Jeżeli wydarzenia przebiegały tak, jak opisuje to autor, to rzeczywiście zagadka jest, a nawet są dwie. Dla mnie ciekawe jest to, że przypominają mi one jako żywo wydarzenia, które rozegrały się w dniu 14-21.I.1993 roku w podkrakowskich Jerzmanowicach, gdzie wieczorem 14 stycznia też doszło do dwóch silnych wybuchów o równoważniku trotylowym ok. 80-100 kg TNT. Dlatego też trudno jest porównywać eksplozje w Jerzmanowicach do eksplozji TCK, ale za to bardzo porównywalne są one do wybuchów w Sasowie. Co więcej, wydarzenia te miały miejsce we wczesnych latach 90. XX wieku.

I – jak sądzę – tu jest klucz do tej tajemnicy. Przypomnijmy sobie: na Bałkanach trwała wojna w Kosowie, która zaangażowała 26 krajów na trzech kontynentach. Użyto w niej nowego rodzaju broni – broń E. Dzięki bombom E rozpirzono cały system energetyczny w Belgradzie i innych miastach Serbii. Ich działanie zjawiskowo przypomina to, co widzieli mieszkańcy Sasowa i Jerzmanowic.

Oczywiście rzecz ma swój ciąg dalszy, oto notka z Onet.pl:

Nowa broń Boeinga rodem z filmów science fiction
(Na marginesie incydentu na Morzu Czarnym)

We współpracy w siłami lotniczymi USA Boeing testuje elektromagnetyczną broń impulsową. Nowa broń wykorzystuje potężne impulsy elektromagnetyczne, które doprowadzają do uszkodzenia elektronicznych obwodów urządzeń, w które została wycelowana.

SU-24 wyposażono w system radiowego obezwładniania przeciwnika o nazwie Chibiny (od polarnego masywu górskiego), który w ten sposób przetestowano w boju na sprzęcie amerykańskim. W realnych warunkach USS Donald Cook poszedłby na dno bez oddania jednego strzału. Docelowo Chibiny ma znaleźć się na wyposażeniu każdego rosyjskiego samolotu wojskowego. Żołnierze z amerykańskiego niszczyciela czują się zabici w walce 12-cie razy, bo tyle nalotów symulujących atak na okręt zrobił rosyjski pilot, podczas gdy drugi go ubezpieczał na wypadek nieprzewidzianych okoliczności...

Rosyjski samolot SU-24 zagrał z najnowocześniejszym niszczycielem amerykańskim w kotka i myszkę, gdy 12 razy przeleciał nad pokładem Amerykańców. Mógł ich zbombardować, storpedować, zniszczyć, zatopić, a oni jak barany patrzyli na to co się z nimi dzieje. Ich system namierzania został przez bombowiec po prostu wyłączony. I choć mieli rakiety Tomahawk i wiele innego uzbrojenia – nie mogli ich bez systemu naprowadzania wystrzelić. Byli po prostu bezbronni, siedząc na najnowocześniejszym niszczycielu US Navy.

Złom po ZSRR (rakiety Neva) które były na wyposażeniu armii serbskiej strąciły ultranowoczesny, niewidzialny dla radarów, rodem z science fiction samolot F-117 Night Hawk w 1999 nad Serbią. Kariera tego samolotu była potem kontynuowana jedynie w filmach Hollywood dla naiwnych „pożytecznych idiotów”. Szczątki można oglądać w muzeum w Belgradzie.

F 117 latał przez 10 lat zanim Rosjanie mieli tego pewność. To samo z bronią elektromagnetyczną. Oficjalnie nie istnieje aczkolwiek w Bagdadzie nowoczesny system obrony plot na który Saddam wydał w Rosji i we Francji 1.5 mld $ został zneutralizowany w kilka godzin, a ekipy zachodnich TV obwijali kamery folią aluminiową gdyż im z „niewiadomych przyczyn” wysiadały!

A zatem broń E istnieje i jest wykorzystywana już wcześniej – od czasu Project Rainbow. Jej istnienie wiele tłumaczy – w zasadzie wszystkie fenomeny obserwowane w styczności z UFO. Co ciekawsze – ona już raz była stosowana. Kiedy? A w starożytnych Indiach. Nazywało się to mohanastra i powodowało utratę właściwości bojowych pojazdów Vimana i wytrącało ze stanu koncentracji ich pilotów. (zob. M. Jesenský – „Bogowie atomowych wojen” – Al. Mora – „Atomowa wojna bogów” - http://hyboriana.blogspot.com/2012/08/bogowie-atomowych-wojen-14_5.html i dalsze) A zatem nihil novi sub Sole. Koło historii zatoczyło pełny krąg i nasza cywilizacja zaczyna padać pod ciężarem swych problemów, które nie potrafi rozwiązać… 


Opinia Czytelnika


"A zatem broń E istnieje i jest wykorzystywana już wcześniej – od czasu Project Rainbow. Jej istnienie wiele tłumaczy – w zasadzie wszystkie fenomeny obserwowane w styczności z UFO. Co ciekawsze – ona już raz była stosowana. Kiedy? A w starożytnych Indiach. Nazywało się to mohanastra i powodowało utratę właściwości bojowych pojazdów Vimana i wytrącało ze stanu koncentracji ich pilotów. (...) A zatem nihil novi sub Sole. Koło historii zatoczyło pełny krąg i nasza cywilizacja zaczyna padać pod ciężarem swych problemów, które nie potrafi rozwiązać…" 

Natomiast mi obiło się o uszy, że Indie i Rosja kiedyś podpisały duży kontrakt na samoloty, co mnie w pewnien sposób zdziwiło i zastanowiło. Teraz chyba wiem, co w trawie piszczy. Być może dlatego Indie zamówiły maszyny z Rosji (300 sztuk) ponieważ współpracują ze sobą. Rozszyfrowują Wedy i inne stare teksty hindusów.

A propos, ponoć A. Einstein niczego nie wymyślił, ale to było gdzie napisane w kabale. Ale jemu przypadła rola tego ogłoszenia. Wybrany z wybranych.

Wołoszański zrobił program o tym, jak to żydzi plany bomby atomowej przewoziły w szafie do USA przed wybuchem II wojny. Tłumaczono, że to cenny antyk.

O tych rzeczach rodem z filmów Sci-Fi, można poczytać w starożytnych tekstach o "bogach". Nasza cywilizacja nie potrafi wyjść z tego zaklętego koła, odrodzenia rozwoju i totalnej zagłady. W religii to się nazywa jakoś, ale to informacje dla tzw. pożytecznych idiotów. Informują o bazach "obcych" w naszym Układzie Słonecznym. Dziwnych obiektach tu i tam. A mnisi buddyjscy modlą się nad miską ryżu. Aż śmiać się chce.


O cykliczności cywilizacji gadają od setek lat Indianie Ameryki Północnej. Dlatego głównie wybrali taki los, a nie inny. Wiedzą do czego prowadzi zachowanie białego człowieka. Za parę tysięcy lat w Egipcie znowu na tronie zasiądzie faraon. 
(Marcin S.)


Tekst i ilustracje -  „Tajny XX wieka” nr 51/2015, ss. 30-31

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©