wtorek, 18 sierpnia 2015

Gdyńskiej legendy ciąg dalszy…



Kilka miesięcy temu w Internecie na stronie „GW-Trójmiasto” ukazał się artykuł na temat Incydentu Gdynia’59, w którym jego autor podaje podstawowe fakty i hipotezy, które na ich podstawie zostały stworzone. A oto ten materiał:

------


Gdynia polskim Roswell? Legendy o UFO i tajnych broniach III Rzeszy

Krzysztof Katka

W Polsce niewiele osób o tym wie. Tymczasem na świecie Gdynia znana jest jako... "polskie Roswell" - miejsce, gdzie przed laty miało się rozbić UFO. Duży materiał na ten temat zrobiła m.in. japońska telewizja. Tym, co spadło z nieba w 1959 r., zajmowała się też... Polska Akademia Nauk
Ufolodzy nazywają Gdynię "polskim Roswell" od amerykańskiego miasta, pod którym rzekomo miał się rozbić w 1947 roku niezidentyfikowany obiekt latający. W Gdyni też coś spadło z nieba. Tylko co?

Ponad pół wieku temu "Dziennik Bałtycki" donosił o tajemniczym wydarzeniu z początku roku 1959: "Jak wynika z relacji naocznych świadków, 21 stycznia około godziny 5 przeleciał nad Gdynią świecący przedmiot kulisty, który z szumem i gwizdem wpadł do basenu portowego. Obserwacje poczynione zostały m.in. przez T. Sobusiaka z Orłowa. Stwierdza on, że widział ognistą kulę większą niż księżyc w pełni, która w świetlistej aureoli przesuwała się nisko nad ziemią w stronę Gdyni. Przelot zakończył się upadkiem przedmiotu do basenu portowego w odległości ok. 30 m od nabrzeża. Zetknięciu z powierzchnią basenu towarzyszyło zjawisko żarzenia przedmiotu i bulgot wrzącej wody".

Redakcja pytała "czy to był meteor, czy jasny bolid albo może rakietowy pocisk zdalnie sterowany lub wręcz coś innego?". Podobne relacje zamieściły "Wieczór Wybrzeża" i "Życie Warszawy", a Zakład Nauk Geologicznych i Muzeum Ziemi Polskiej Akademii Nauk rozpoczął poszukiwania tajemniczego obiektu w basenie portowym nr 4 w Gdyni. PAN wyznaczył również 1000 zł nagrody - a była to wówczas znaczna kwota - za odnalezienie "spadu".

Dr Jerzy Pokrzywiński z PAN w książce „Studia Geologica Polonica” z 1964 r. pisał „Doker Jan Blok (jako pierwszy zgłosił sprawę na MO), znajdujący się w tym czasie na pokładzie statku PLO »Jarosław Dąbrowski« przycumowanym w Basenie Portowym nr IV w Gdyni na Nabrzeżu Polskim, zauważył czerwony punkt na niebie, który zbliżał się do niego z błyskawiczną prędkością od strony mostku kapitańskiego. Zdawało mu się, że ów »punkt« leci prosto na niego, w związku z czym odchylił się całym ciałem w prawą stronę, aby uniknąć zderzenia. Po chwili zauważył jasny błysk w formie stożkowej, o średnicy ok. 1,5 m i długości ok. 4 m. Światło lecącego przedmiotu tak go oślepiło, że zakrył rękoma oczy. Jednocześnie usłyszał dźwięk metaliczny - przypominający dźwięk blachy”.

Pokrzywiński podał, że wytypowane miejsce upadku obiektu zostało przeszukane przez nurków. - Niestety, z wynikiem negatywnym; przypuszczalny meteoryt mógł się wbić na pewną głębokość w muliste dno basenu - relacjonował pierwsze poszukiwania. Kolejne poszukiwania, w roku 1960, nadzorował już sam naukowiec, ale bagrowanie dna basenu i przesiewanie mułu także nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

Wnioski? Zjawiska świetlne i dźwiękowe zauważone przez świadków są dość typowe dla spadku meteorytów - orzekł Pokrzywiński. - A czerwony kolor, który pojawił się po zanurzeniu w wodzie, wskazuje, że był to najprawdopodobniej syderyt.

- Najprawdopodobniej, bo trudno znaleźć inne wytłumaczenie - skwitował naukowiec.


Kosmita jedzie do Moskwy


Ale inne wytłumaczenia pojawiły się bardzo szybko. Miłośnicy UFO uznali, że w Gdyni wylądował pojazd z kosmosu i do dziś wspominają to wydarzenie na kongresach ufologicznych. Swoją teorią zarazili kolegów z zagranicy. W 1996 r. do Gdyni przyjechała ekipa japońskiej telewizji NHK TTC Channel 8. Pewien marynarz z "Dąbrowskiego" powiedział Japończykom, że wojskowi wtedy "coś wyłowili" z basenu.

Natomiast niejaki inżynier Alojzy Data wspominał o walcowatym naczyniu z folii, które zabrali funkcjonariusze bezpieki.

Polski ufolog Bronisław Rzepecki dodał do tego, że wartownicy portu wojennego w Gdyni zatrzymali na plaży czołgającego się humanoida o sześciu palcach u rąk i nóg. Rannego przybysza przewieziono ponoć do Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku. Podobno japońska ekipa poszukiwała dokumentów świadczących o przyjęciu go do lecznicy, ale niczego nie znalazła. Dla badaczy zjawisk paranormalnych to znak, że sprawę zatuszowano. Rzepecki w jednej ze swoich książek podał zasłyszaną relację, że "nieznana istota czołgała się po plaży i była w stanie kompletnego wyczerpania, została wzięta do szpitala na obserwację", a nie zrobiono jej zdjęć tylko dlatego, że "uniemożliwiał to" specjalny kombinezon. "W końcu udało się zdjąć jej ten strój za pomocą nożyc do blachy i wtedy się okazało, że było to zrobione z bardzo odpornego materiału. Na napięstku istota miała zapiętą jakąś bransoletę, po zdjęciu której zmarła. Po pewnym czasie przyjechała lodówka (samochód chłodnia) i zwłoki istoty zabrano do jednego z moskiewskich instytutów".

Dwa lata temu, w rocznicę lądowania obiektu w basenie portowym, Telewizja Gdańska wróciła do sprawy, podając kilka hipotez.

* Nad Trójmiastem pojawił się drugi NOL (niezidentyfikowany obiekt latający) już po katastrofie, który szukał rozbitego wraku, ale Rosjanie już go zabrali do siebie. Następnie sprawa została utajniona.

** Legenda o UFO została stworzona przez służby bezpieczeństwa Polski oraz ZSRR, aby ukryć, że w ich ręce dostał się satelita szpiegowski USA. Niektórzy twierdzą, że w tym celu stworzono specjalną historię na wzór rzekomego statku kosmicznego, który miał wylądować w okolicach amerykańskiego miasteczka Roswell, by nie dać Amerykanom pretekstu do szukania szczątków swojego satelity.

Jarosław Kłodziński, radny Gdyni i członek Gdyńskiego Klubu Eksploracji Podziemnej słyszał o sprawie od ojca, który służył w porcie wojennym na Oksywiu.

- Takie zdarzenie miało miejsce, coś rzeczywiście wpadło do basenu portowego w 1959 roku, ale zaraz przejęły to służby specjalne armii radzieckiej. Jednak jeżeli byłby to meteoryt o opisywanej wielkości, to wywołana przez niego fala tsunami zmyłaby pół dzielnicy. Przypuszcza się, że to był tak zwany dzwon, czyli opracowywana przez Niemców broń latająca podobna do spodka. Po wojnie Rosjanie wywieźli ją do Królewca i tam mogli ją testować - mówi Jarosław Kłodziński.

Do dziś nie wiadomo jednak, czy projekt wspomnianego dzwonu (Die Glocke), nad którym hitlerowcy pracowali w Górach Sowich, nie był mistyfikacją.


Tajna baza Kriegsmarine


O obiekcie, który spadł do basenu portowego, piszą też badacze zjawisk paranormalnych - Milos Jesensky i Robert K. Leśniakiewicz w swojej książce "Kryptonim Wunderland - pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy".

"Zakładamy, że w okolicach Gdyni znajduje się coś, co może stanowić zagrożenie dla naszej egzystencji i to coś jest pod stałą obserwacją Obcych - o czym świadczą mnogie obserwacje NOL w okolicach Trójmiasta. Może o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali nad czymś, co mogło zagrozić także i Obcym... Możemy śmiało założyć, że faszyści wpadli na trop niezwykłej (nieziemskiej) technologii jądrowej, którą badali na obszarze Trójmiasta".

Autorzy twierdzą, że na północ od Gdyni, w kierunku na Władysławowo, na rakietowym poligonie SS hitlerowcy testowali nową broń rakietową (lub dyskoplany - latające spodki), zaś w Gdyni-Babich Dołach w bazie U-bootów Kriegsmarine "Gotenhafen-Hexelgrunt" także pracowano nad supernowoczesnymi wynalazkami wojskowymi. "Ten podziemny kompleks jest do dnia dzisiejszego jednym wielkim labiryntem zagadek. Wedle różnych plotek i niepewnych opowieści, jeszcze w 1950 r. wyszły z niego trzy (według innego źródła tylko jedna) wynędzniałe postacie ludzkie. Byli to hitlerowscy żołnierze Wehrmachtu, którzy przez pięć lat tam się ukrywali. Istnieje domniemanie, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali tam nad swymi Wunderwaffen".

Autorzy sugerują, że może tam znajdować się ukryty arsenał broni chemicznej lub instytut zajmujący się energetyką jądrową.

Podczas drugiej wojny światowej Gdynia była jedną z największych baz Kriegsmarine i zapleczem badawczym nowych broni. Remonty przechodziły m.in. pancernik Gneisenau i jedyny niemiecki lotniskowiec Graff Zeppelin. Badacz historii Gdyni Sławomir Kitowski ocenia, że o ile w mieście raczej nikt na poważnie nie brał doniesień o UFO, to wiadomo było, iż prawdziwe tajemnice skrywa baza Kriegsmarine i ośrodek doświadczalny w Babich Dołach.

- Teren został później zbadany przez Marynarkę Wojenną, ale zaraz po wojnie przez kilka lat Rosjanie nie dopuszczali tam nikogo. Nie wiemy, co znaleźli, co powywozili do siebie, ani co nie zostało odkryte. Wiele wskazuje, że pracowano tam nad supernowoczesnymi rozwiązaniami i wynalazkami - ocenia Sławomir Kitowski. Dodaje, że zbiera materiał na ten temat do swojej nowej książki.

W zakładach doświadczalnych Torpedoversuchtanstalt (TVA) na Oksywiu i w Babich Dołach pracowało ok. 3000 pracowników, głównie Niemców.

- Babie Doły skrywają wiele tajemnic, świadczą o tym archiwa oraz powojenne wizyty Niemców, którzy chcieli tam kopać. Jeśli chodzi o ewentualne nowe bronie, to w grę wchodzą torpedy okrętowe i lotnicze oraz miny akustyczne. Przypuszczam, że znajduje się tam jeszcze wiele nieodkrytych obiektów militarnych schowanych w ziemi. Mówimy o terenie bazy lotniczej i myślę, że wojskowi nie wiedzą o wszystkich obiektach, które się tam znajdują, bo np. niektóre korytarze są zasypane lub zamurowane - ocenia Jarosław Kłodziński.

A co do UFO, to rokrocznie badacze zjawisk paranormalnych odkrywają w Polsce kilka wizyt obcych. I niektóre nawet fotografują, ale drugiej takiej legendy, jak ta o gdyńskim meteorycie, nie udało się stworzyć. Oficjalnie w międzynarodowych bazach danych (NASA, Harvard) obiekt z basenu portowego nr 4 został zakwalifikowany jako "wątpliwy meteoryt", ale wątpliwości biorą się z tego, że choć był widziany, to nie został odnaleziony.


-----


Sprawie tej poświęciłem, poza tekstem zamieszczonym w „Wundelandzie…” także rozdział w mojej książce pt. „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010), a także rozdział remanentowy książki „UFO i Czas” (Tolkmicko 2011), w których zamieściłem najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie tego problemu.

Najprościej mówiąc, w całym tym incydencie chodzi o to, że Rosjanie chcieli uzyskać najnowszego amerykańskiego satelitę SCORE 1958-Zeta/1958-006A/NORAD-00010 i w tym celu go po prostu zestrzelili. Oczywiście od razu rzucili się na mnie historyczni besserwisserzy, którzy autorytatywnie stwierdzili, że to było niemożliwe, jako że nie było wtedy takiej dokładnej techniki naprowadzania pocisków rakietowych na cel.

Otóż nieprawda, bo na przełomie lat 50. i 60. XX wieku Rosjanie dysponowali pociskami rakietowymi klasy woda-woda i woda-powietrze naprowadzanych radarem. A zatem istniały urządzenia, które byłyby w stanie naprowadzić przeciwpocisk rakietowy na orbitalny cel, jakim mógł być sztuczny satelita Ziemi. Pisałem już o tym na tym blogu, i odsyłam zainteresowanych do strony http://wszechocean.blogspot.com/2013/09/pozeracze-killery-lotniskowcow.html.    
Tak czy inaczej uważam, że historia ta ma swoje wyjaśnienie i nie trzeba uciekać się do hipotezy UFO = ETI, którą lansuje się bezlitośnie od 1947 roku, czy nawet wcześniej. Osobiście jestem zdania, że historia ta jest fragmentem Zimnej Wojny toczonej także w kosmosie. A że być może działania te obserwowali jacyś Ufiaści (którzy ponoć latali tam jakimś Latającym Spodkiem), to nie ma się czemu dziwić, wszak zestrzelenie najnowocześniejszego amerykańskiego satelity – a SCORE takim właśnie był – było oczywistym wydarzeniem i nie widzę przeszkód, by ów event nie był obserwowanym przez Obcych czy naszych dalekich potomków…?


Przecież nasze Trójmiasto jest bardzo, a nawet powiem nadzwyczaj, ciekawym miejscem – więc dlaczegóż by nie…?