Kilka miesięcy
temu w Internecie na stronie „GW-Trójmiasto” ukazał się artykuł na temat
Incydentu Gdynia’59, w którym jego autor podaje podstawowe fakty i hipotezy,
które na ich podstawie zostały stworzone. A oto ten materiał:
------
Gdynia
polskim Roswell? Legendy o UFO i tajnych broniach III Rzeszy
Krzysztof Katka
W Polsce niewiele osób o
tym wie. Tymczasem na świecie Gdynia znana jest jako... "polskie
Roswell" - miejsce, gdzie przed laty miało się rozbić UFO. Duży materiał
na ten temat zrobiła m.in. japońska telewizja. Tym, co spadło z nieba w 1959
r., zajmowała się też... Polska Akademia Nauk
Ufolodzy nazywają Gdynię
"polskim Roswell" od amerykańskiego miasta, pod którym rzekomo miał
się rozbić w 1947 roku niezidentyfikowany obiekt latający. W Gdyni też coś
spadło z nieba. Tylko co?
Ponad pół wieku temu
"Dziennik Bałtycki" donosił o tajemniczym wydarzeniu z początku roku
1959: "Jak
wynika z relacji naocznych świadków, 21 stycznia około godziny 5 przeleciał nad
Gdynią świecący przedmiot kulisty, który z szumem i gwizdem wpadł do basenu
portowego. Obserwacje poczynione zostały m.in. przez T. Sobusiaka z Orłowa. Stwierdza on, że widział ognistą kulę
większą niż księżyc w pełni, która w świetlistej aureoli przesuwała się nisko
nad ziemią w stronę Gdyni. Przelot zakończył się upadkiem przedmiotu do basenu
portowego w odległości ok. 30 m od nabrzeża. Zetknięciu z powierzchnią basenu
towarzyszyło zjawisko żarzenia przedmiotu i bulgot wrzącej wody".
Redakcja pytała "czy to był
meteor, czy jasny bolid albo może rakietowy pocisk zdalnie sterowany lub wręcz
coś innego?". Podobne relacje zamieściły "Wieczór
Wybrzeża" i "Życie Warszawy", a Zakład Nauk Geologicznych i
Muzeum Ziemi Polskiej Akademii Nauk rozpoczął poszukiwania tajemniczego obiektu
w basenie portowym nr 4 w Gdyni. PAN wyznaczył również 1000 zł nagrody - a była
to wówczas znaczna kwota - za odnalezienie "spadu".
Dr Jerzy Pokrzywiński z PAN w książce „Studia Geologica Polonica” z
1964 r. pisał „Doker Jan Blok (jako pierwszy
zgłosił sprawę na MO), znajdujący się w tym czasie na pokładzie statku PLO
»Jarosław Dąbrowski« przycumowanym w Basenie Portowym nr IV w Gdyni na Nabrzeżu
Polskim, zauważył czerwony punkt na niebie, który zbliżał się do niego z
błyskawiczną prędkością od strony mostku kapitańskiego. Zdawało mu się, że ów
»punkt« leci prosto na niego, w związku z czym odchylił się całym ciałem w
prawą stronę, aby uniknąć zderzenia. Po chwili zauważył jasny błysk w formie
stożkowej, o średnicy ok. 1,5 m i długości ok. 4 m. Światło lecącego przedmiotu
tak go oślepiło, że zakrył rękoma oczy. Jednocześnie usłyszał dźwięk metaliczny
- przypominający dźwięk blachy”.
Pokrzywiński podał, że
wytypowane miejsce upadku obiektu zostało przeszukane przez nurków. - Niestety, z
wynikiem negatywnym; przypuszczalny meteoryt mógł się wbić na pewną głębokość w
muliste dno basenu - relacjonował pierwsze poszukiwania. Kolejne
poszukiwania, w roku 1960, nadzorował już sam naukowiec, ale bagrowanie dna
basenu i przesiewanie mułu także nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Wnioski? Zjawiska świetlne
i dźwiękowe zauważone przez świadków są dość typowe dla spadku meteorytów -
orzekł Pokrzywiński. - A czerwony kolor, który pojawił się po zanurzeniu w
wodzie, wskazuje, że był to najprawdopodobniej syderyt.
- Najprawdopodobniej, bo trudno znaleźć inne
wytłumaczenie - skwitował naukowiec.
Kosmita
jedzie do Moskwy
Ale inne wytłumaczenia
pojawiły się bardzo szybko. Miłośnicy UFO uznali, że w Gdyni wylądował pojazd z
kosmosu i do dziś wspominają to wydarzenie na kongresach ufologicznych. Swoją
teorią zarazili kolegów z zagranicy. W 1996 r. do Gdyni przyjechała ekipa
japońskiej telewizji NHK TTC Channel 8. Pewien marynarz z
"Dąbrowskiego" powiedział Japończykom, że wojskowi wtedy "coś
wyłowili" z basenu.
Natomiast niejaki inżynier
Alojzy Data wspominał o walcowatym
naczyniu z folii, które zabrali funkcjonariusze bezpieki.
Polski ufolog Bronisław Rzepecki dodał do tego, że
wartownicy portu wojennego w Gdyni zatrzymali na plaży czołgającego się
humanoida o sześciu palcach u rąk i nóg. Rannego przybysza przewieziono ponoć
do Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku. Podobno japońska ekipa poszukiwała
dokumentów świadczących o przyjęciu go do lecznicy, ale niczego nie znalazła.
Dla badaczy zjawisk paranormalnych to znak, że sprawę zatuszowano. Rzepecki w
jednej ze swoich książek podał zasłyszaną relację, że "nieznana istota czołgała się po
plaży i była w stanie kompletnego wyczerpania, została wzięta do szpitala na
obserwację", a nie zrobiono jej zdjęć tylko dlatego, że "uniemożliwiał
to" specjalny kombinezon. "W końcu udało się zdjąć jej ten strój za pomocą
nożyc do blachy i wtedy się okazało, że było to zrobione z bardzo odpornego
materiału. Na napięstku istota miała zapiętą jakąś bransoletę, po zdjęciu
której zmarła. Po pewnym czasie przyjechała lodówka (samochód chłodnia) i
zwłoki istoty zabrano do jednego z moskiewskich instytutów".
Dwa lata temu, w rocznicę
lądowania obiektu w basenie portowym, Telewizja Gdańska wróciła do sprawy,
podając kilka hipotez.
* Nad Trójmiastem pojawił się drugi NOL (niezidentyfikowany
obiekt latający) już po katastrofie, który szukał rozbitego wraku, ale Rosjanie
już go zabrali do siebie. Następnie sprawa została utajniona.
** Legenda o UFO została stworzona przez służby
bezpieczeństwa Polski oraz ZSRR, aby ukryć, że w ich ręce dostał się satelita
szpiegowski USA. Niektórzy twierdzą, że w tym celu stworzono specjalną historię
na wzór rzekomego statku kosmicznego, który miał wylądować w okolicach
amerykańskiego miasteczka Roswell, by nie dać Amerykanom pretekstu do szukania
szczątków swojego satelity.
Jarosław
Kłodziński, radny Gdyni i członek Gdyńskiego Klubu Eksploracji
Podziemnej słyszał o sprawie od ojca, który służył w porcie wojennym na
Oksywiu.
- Takie zdarzenie miało miejsce, coś rzeczywiście
wpadło do basenu portowego w 1959 roku, ale zaraz przejęły to służby specjalne
armii radzieckiej. Jednak jeżeli byłby to meteoryt o opisywanej wielkości, to
wywołana przez niego fala tsunami zmyłaby pół dzielnicy. Przypuszcza się, że to
był tak zwany dzwon, czyli opracowywana przez Niemców broń latająca podobna do
spodka. Po wojnie Rosjanie wywieźli ją do Królewca i tam mogli ją testować -
mówi Jarosław Kłodziński.
Do dziś nie wiadomo
jednak, czy projekt wspomnianego dzwonu (Die Glocke), nad którym hitlerowcy
pracowali w Górach Sowich, nie był mistyfikacją.
Tajna
baza Kriegsmarine
O obiekcie, który spadł do
basenu portowego, piszą też badacze zjawisk paranormalnych - Milos Jesensky i Robert K. Leśniakiewicz w swojej książce "Kryptonim Wunderland
- pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy".
"Zakładamy, że w okolicach Gdyni znajduje się
coś, co może stanowić zagrożenie dla naszej egzystencji i to coś jest pod stałą
obserwacją Obcych - o czym świadczą mnogie obserwacje NOL w okolicach
Trójmiasta. Może o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali nad
czymś, co mogło zagrozić także i Obcym... Możemy śmiało założyć, że faszyści
wpadli na trop niezwykłej (nieziemskiej) technologii jądrowej, którą badali na
obszarze Trójmiasta".
Autorzy twierdzą, że na
północ od Gdyni, w kierunku na Władysławowo, na rakietowym poligonie SS
hitlerowcy testowali nową broń rakietową (lub dyskoplany - latające spodki),
zaś w Gdyni-Babich Dołach w bazie U-bootów Kriegsmarine
"Gotenhafen-Hexelgrunt" także pracowano nad supernowoczesnymi
wynalazkami wojskowymi. "Ten podziemny kompleks jest do dnia dzisiejszego
jednym wielkim labiryntem zagadek. Wedle różnych plotek i niepewnych opowieści,
jeszcze w 1950 r. wyszły z niego trzy (według innego źródła tylko jedna) wynędzniałe
postacie ludzkie. Byli to hitlerowscy żołnierze Wehrmachtu, którzy przez pięć
lat tam się ukrywali. Istnieje domniemanie, że w czasie II wojny światowej
Niemcy pracowali tam nad swymi Wunderwaffen".
Autorzy sugerują, że może
tam znajdować się ukryty arsenał broni chemicznej lub instytut zajmujący się
energetyką jądrową.
Podczas drugiej wojny
światowej Gdynia była jedną z największych baz Kriegsmarine i zapleczem
badawczym nowych broni. Remonty przechodziły m.in. pancernik Gneisenau
i jedyny niemiecki lotniskowiec Graff Zeppelin. Badacz historii
Gdyni Sławomir Kitowski ocenia, że o
ile w mieście raczej nikt na poważnie nie brał doniesień o UFO, to wiadomo
było, iż prawdziwe tajemnice skrywa baza Kriegsmarine i ośrodek doświadczalny w
Babich Dołach.
- Teren został później zbadany przez Marynarkę
Wojenną, ale zaraz po wojnie przez kilka lat Rosjanie nie dopuszczali tam
nikogo. Nie wiemy, co znaleźli, co powywozili do siebie, ani co nie zostało
odkryte. Wiele wskazuje, że pracowano tam nad supernowoczesnymi rozwiązaniami i
wynalazkami - ocenia Sławomir Kitowski. Dodaje, że zbiera materiał
na ten temat do swojej nowej książki.
W zakładach
doświadczalnych Torpedoversuchtanstalt (TVA)
na Oksywiu i w Babich Dołach pracowało ok. 3000 pracowników, głównie Niemców.
- Babie Doły skrywają wiele tajemnic, świadczą o tym
archiwa oraz powojenne wizyty Niemców, którzy chcieli tam kopać. Jeśli chodzi o
ewentualne nowe bronie, to w grę wchodzą torpedy okrętowe i lotnicze oraz miny
akustyczne. Przypuszczam, że znajduje się tam jeszcze wiele nieodkrytych
obiektów militarnych schowanych w ziemi. Mówimy o terenie bazy lotniczej i
myślę, że wojskowi nie wiedzą o wszystkich obiektach, które się tam znajdują,
bo np. niektóre korytarze są zasypane lub zamurowane -
ocenia Jarosław Kłodziński.
A co do UFO, to rokrocznie
badacze zjawisk paranormalnych odkrywają w Polsce kilka wizyt obcych. I
niektóre nawet fotografują, ale drugiej takiej legendy, jak ta o gdyńskim
meteorycie, nie udało się stworzyć. Oficjalnie w międzynarodowych bazach danych
(NASA, Harvard) obiekt z basenu portowego nr 4 został zakwalifikowany jako
"wątpliwy meteoryt", ale wątpliwości biorą się z tego, że choć był
widziany, to nie został odnaleziony.
-----
Sprawie tej
poświęciłem, poza tekstem zamieszczonym w „Wundelandzie…” także rozdział w
mojej książce pt. „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010), a także rozdział remanentowy
książki „UFO i Czas” (Tolkmicko 2011), w których zamieściłem najbardziej
prawdopodobne wyjaśnienie tego problemu.
Najprościej mówiąc,
w całym tym incydencie chodzi o to, że Rosjanie chcieli uzyskać najnowszego
amerykańskiego satelitę SCORE 1958-Zeta/1958-006A/NORAD-00010
i w tym celu go po prostu zestrzelili. Oczywiście od razu rzucili się na mnie
historyczni besserwisserzy, którzy autorytatywnie stwierdzili, że to było
niemożliwe, jako że nie było wtedy takiej dokładnej techniki naprowadzania
pocisków rakietowych na cel.
Otóż nieprawda,
bo na przełomie lat 50. i 60. XX wieku Rosjanie dysponowali pociskami
rakietowymi klasy woda-woda i woda-powietrze naprowadzanych radarem. A
zatem istniały urządzenia, które byłyby w stanie naprowadzić przeciwpocisk
rakietowy na orbitalny cel, jakim mógł być sztuczny satelita Ziemi. Pisałem już
o tym na tym blogu, i odsyłam zainteresowanych do strony http://wszechocean.blogspot.com/2013/09/pozeracze-killery-lotniskowcow.html.
Tak czy inaczej
uważam, że historia ta ma swoje wyjaśnienie i nie trzeba uciekać się do
hipotezy UFO = ETI, którą lansuje się bezlitośnie od 1947 roku, czy nawet
wcześniej. Osobiście jestem zdania, że historia ta jest fragmentem Zimnej Wojny
toczonej także w kosmosie. A że być może działania te obserwowali jacyś Ufiaści
(którzy ponoć latali tam jakimś Latającym Spodkiem), to nie ma się czemu
dziwić, wszak zestrzelenie najnowocześniejszego amerykańskiego satelity – a SCORE
takim właśnie był – było oczywistym wydarzeniem i nie widzę przeszkód, by ów event nie był obserwowanym przez Obcych
czy naszych dalekich potomków…?
Przecież nasze
Trójmiasto jest bardzo, a nawet powiem nadzwyczaj, ciekawym miejscem – więc
dlaczegóż by nie…?