czwartek, 1 października 2015

Największa tajemnica Antarktydy

Antarktyczny krajobraz


Konstantin Kariełow


W wodach Antarktyki zamieszkują lodowe ryby. W ich bezbarwnej krwi nie ma ani erytrocytów ani hemoglobiny, co pozwala im żyć w temperaturach poniżej 0°C.

Antarktyda, to najbardziej tajemniczy kontynent na naszej planecie. A przecież od dziesięcioleci naukowe stacje krajów rozwiniętych badają południową lodową czapę Ziemi.


Kto zatruł wodę?


W dniu 27.X.1986 roku, w antarktycznej stacji badawczej Gerda (Dania) wydarzył się wypadek nadzwyczajny. Z siedmiorga pracujących tam naukowców czworo padło plackiem z groźnym rozpoznaniem choroby – zatrucie. Źródłem zatrucia – jak się okazało – był lód, który był pobierany z odwiertu i roztapiany w celu uzyskania wody pitnej. Herbatę piło się na zmianę, i dlatego druga zmiana – składająca się z trzech osób – nie zatruła się.
Tak więc sytuacja na stacji zrobiła się niewesoła – czworo chorych i ani kropli wody, ale za to było tam troje zdrowych i chętnych do pracy ludzi, chętnych do dalszego wypełniania swych obowiązków.

A zadania dla załogantów Gerdy związane z przeżyciem stały się następujące: poszukiwania najbliższych źródeł pitnej wody, i rzecz jasna, jej wydobycie.


Gigantyczny pingwin


Na początek zdecydowano, że trzeba będzie przenieść odwiert. Głowica wiertła ze zgrzytem wgryzła się w antarktyczny lód i po przejściu literalnie paru metrów naraz runęła w dół. Główny mechanik wyciągnął wiertło i z obawą zajrzał do otworu. Opuścił na linie latarkę i lód pod nogami zaświecił się niebieskawym światłem. Kiedy badacze poszerzyli otwór do rozmiarów człowieka, to okazało się, że wiertło dosięgło do tunelu, odchodzącego w prawo od stacji i płynnie opuszczający się w dół. Co było w lewym końcu tunelu, tego nie dało się stwierdzić, bowiem widok zasłaniał trup ogromnego pingwina.

Pingwin ten był już bardzo dawno nieżywy. Analizy wykazały, że jego rozłożone (co na Antarktydzie jest bardzo dziwne) ciało zatruło pierwszą studnię. Ale przede wszystkim badaczy zdumiało coś innego: po pierwsze – rozmiary pingwina. Tunel o wysokości człowieka ptak ten wytopił własnym ciałem. Po drugie – kolor: ptak był całkowicie biały. I na koniec najważniejsze: na głowie ptaka nie było puchu, a sama czaszka przypominała piramidę!


Zaginiony okręt podwodny


Kiedy usunięto ciało gigantycznego pingwina, to okazało się że tunel kończy się tuż za jego głową. Badacze doszli do wniosku, że pingwin jakimś sposobem przemieszczał się w tunelu, nieoczekiwanie wpadł w impas i nie mogąc zawrócić zginął.

Drugie pytanie: skąd się wziął ten tunel? Trzeba było przeprowadzić zwiad. No i zaczęła się fantastyczna historia! Literalnie po przebyciu kilkaset metrów tunelem, który płynnie skierował się do dołu, oczom badaczy ukazało się podlodowe jezioro, na środku którego, lekko przechylony na burtę leżał… okręt podwodny!

Jak się potem wyjaśniło, był to niemiecki U-boot z czasów II Wojny Światowej, który przepadł bez wieści w 1944 roku. Nie znaleziono ani śladu po jego załodze, jedynie za stolikiem nawigatora trzymając w ręku dziennik pokładowy siedziało zmumifikowane ciało w czarnym mundurze. Zaś ostatnie zapisy w dzienniku, zrobione przede wszystkim ręką dowódcy U-boota, wprawiły Duńczyków w przerażenie.


Pod lodami


1 maja 1944 roku, 20 mil od Zatoki Wielorybiej (S 78°30’ – W 164°20’ – przyp. tłum.) poruszamy się pod lodem. Próbujemy wypłynąć po raz ósmy. Peryskop wychodzi na powierzchnię. Rozkaz do wynurzenia. W świetle reflektora widać, że znajdujemy się w jakiejś pieczarze. Wysokość sufitu od pokładu – 15 m, średnica jakieś 200 m. Otaczające nas ściany są podziurawione tunelami o wysokości wzrostu człowieka. Czterech marynarzy udało się na zbadanie tuneli.

Sądząc z dalszych zapisów, ci marynarze już nie powrócili, i nikt już o nich nie wspomina. W kilkanaście minut po wyjściu zwiadowców, pozostali usłyszeli dziwny odgłos, jakby czajnik wylewał wrzątek na rozpaloną płytę. Naraz w lodowej ścianie pojawił się otwór, z którego buchnęła para. A po sekundzie wypadł z niego wielki, biały pingwin.


Kipiący kocioł


Z przerażeniem (a któżby się nie przeraził w takiej sytuacji?) niemieccy podwodniacy otworzyli ogień. Pingwiny skoczyły do wody i podniosły się obłoki pary. Za nimi ze ścian zaczęły wyskakiwać inne i to coraz więcej… Wnętrze groty wypełniła para, okrętem trzęsło, jakby był w gigantycznym kotle. Jezioro po prostu się gotowało, a marynarze ginęli w gorącej kipieli.
Wszystko skończyło się szybko. Na wpół ugotowany dowódca zdołał wejść z powrotem do okrętu i z trudem zapisać to, czego stał się świadkiem i szybko zmarł od oparzeń.

Antarktyczną bazę przyszło zamknąć...

Koniec Gerdy


Gigantyczne pingwiny okazały się nie tylko agresywne, ale i posiadały ciekawą właściwość: mogły podnosić temperaturę swego ciała do ponad +100°C i roztapiać w ten sposób lód – stąd właśnie wzięły się te tunele. Duńczycy kiedy pojęli z czym mogliby się spotkać, od razu stację zamknęli, tunele zawalili (przynajmniej tak oświadczono opinii publicznej), zaś dziennik dowódcy U-boota oddali niemieckim historykom. Tylko ostatnie stronice zostały wyrwane – Duńczycy pozostawili je dla siebie.
Ciekawym jest, że oficjalnie zamknięta stacja Gerda istniała już niedługo. Literalnie po upływie kilku miesięcy nie pozostało po niej śladu. Okazało się jednak, że stacja jest cała, ale znajduje się na głębinie kilkunastu metrów pod lodem. Lodowy pancerz, na którym ona stała został roztopiony jakimś sposobem i przez nieznane siły, a całe terytorium zostało przekształcone w lodowe jezioro, a Gerda pogrążyła się w nim, a potem jezioro znów zamarzło. O tym, czy był ktoś wtedy w Gerdzie – duńska prasa milczy. Jednakże po tym wszystkim Duńczycy przerwali próby badania podlodowych tuneli i ich zagadkowych mieszkańców.


Moje 3 grosze


Muszę przyznać, że jest to wyjątkowo przednia brednia chociażby dlatego, że w spisie stacji badawczych na Antarktydzie https://pl.wikipedia.org/wiki/Stacje_polarne_w_Antarktyce  nigdy nie figurowała duńska stacja antarktyczna Gerda. Ani jako stacja czynna, ani jako obozowisko, ani jako stacja nieczynna czy opuszczona.

Opowiastka o pingwinach mogących podgrzać się do temperatury powyżej +100°C też powinna się znaleźć pomiędzy bajkami – białko ścina się w temperaturze powyżej +42°C i poza termofilami żaden organizm tego nie przeżyje.

Niestety – albo jest to bajeczka na Prima Aprilis, albo historyjka przełożona z jakiegoś duńskiego „Faktu” czy „Super Expressu” w sezonie ogórkowym… - tak czy inaczej – brednia.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 13/2015, ss. 14-15
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©