piątek, 8 stycznia 2016

Przygoda w lesie



To wydarzyło się w 1946 roku. My wraz z naszym dwurocznym bratem Walerym byliśmy w pionierskim obozie pod Briańskiem, który znajdował się w sosnowym lesie w byłej bazie jakiegoś partyzanckiego oddziału. Przyjeżdżali do nas w odwiedziny i (co tu ukrywać) podkarmiali nas ciocia Ola i wujek Tola. To właśnie oni dostali szczególne pozwolenie na wjazd do naszego obozu.

Właśnie w ten dzień czekaliśmy na przyjazd naszych krewnych. Jak zawsze odeszliśmy od obozu drogą, żeby spotkać się z nimi jak najdalej, a potem przyjechać do obozu ich służbowym willysem. Zazwyczaj ciocia z wujkiem odwiedzali nas wcześnie rano. Pamiętam, że z Briańska było do nas jakieś 2-3 godziny jazdy.

Tym razem czekaliśmy długo. W rezultacie czego koło obiadu trzeba było wracać do obozu. Pomyśleliśmy, że oni już dzisiaj nie przyjadą i zajęliśmy się swoimi sprawami. Naraz koło godziny piątej po południu wołają nas: „Wasza rodzina przyjechała!” wraz z Walerą zaczęliśmy ich rozpytywać, co też ich zatrzymało?

A oto, co nam opowiedzieli. Mniej więcej w połowie drogi poprzez Briański Las, nieoczekiwanie umilkł silnik ich samochodu. Kierowca poszedł pod maskę. Po jakimś czasie podjechał drugi samochód i próbując ich ominąć także zgasł mu silnik. To samo stało się z samochodem, który jechał za nim. W ten sposób zatrzymało się co najmniej dziesięć aut. Samochody spychano z drogi, żeby dać możliwość przejechania innym, ale i te po przejechaniu jakiejś niewidzialnej linii też milkły i stawały. I trwało to kilka godzin.

Potem nieoczekiwanie wszystkie samochody same zapaliły silniki jeden po drugim i zdumieni tym ludzie rozjechali się. Więcej takich zdarzeń nie było i ciocia z wujkiem przyjeżdżali do nas bez problemów.

Aleksandr J. Kogan z Samary

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 25/2015, s. 24
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©