wtorek, 12 kwietnia 2016

Dżuna: „odchodząc my nie odchodzimy…”





Wiktor Miednikow


W VI-V wieku p.n.e., w Starożytnej Grecji były świątynie wzniesione dla boga medycyny – Asklepiosa vel Eskulapa. To były uzdrowicielskie kompleksy z łaźniami, basenami i stadionami. W największych były biblioteki. 

Odeszła od nas Dżuna – kobieta-zagadka, kobieta-legenda. Człowiek obdarzony wieloma talentami. Uzdrawiaczka, astrolożka, poetka, malarka, aktorka… - i przewodnicząca Międzynarodowej Akademii Alternatywnych Nauk. Natura jaskrawa, samoświadoma, temperamentna. Wschodnia piękność, nazywająca siebie asyryjską królową. Uratowała zdrowie i życie wielu ludziom. Była ona nadzwyczajnie popularna. Krążyły o niej najbardziej nieprawdopodobne plotki i legendy, w narodzinach i rozprzestrzenianiu się miała udział ona sama, czasami w udzielanych wywiadach podając różne wersje tych samych wydarzeń ze swego życia. A jej życie było dokładnie takie same jak ona sama – niezwykłe, barwne i jaskrawe.


Maleńka szidda


Człowiek, który ma zamiar napisać „naukową” biografię Dżuny musi się zdrowo napocić, by oddzielić ziarno od plew. Zagadki i legendy otaczają ją od samego momentu jej narodzin. W danych ankietowych zapisano, że Jewgienia Juwasziewa Dawitaszwili z domu Sardis urodziła się w dniu 22.VII.1949 roku, we wsi Urmija, Kurganskij Rejon, Krasnodarski Kraj (N 44°50’56,96” – E 040°51’47,94”, 218 m n.p.m.), w rodzinie emigranta z Iranu i Kazaczki. 

Ale w jednym z wywiadów ona powiedziała:
- Jestem z głębokiej prowincji, ze stanicy Assirijskaja na Kubaniu. Wszystkiego cztery dziesiątki dusz. Ona, ta wioska, jest mi najdroższa na świecie. I ja tam teraz często bywam…

Nie ma żadnej stanicy Assirijskaja na Kubaniu. Jest wieś Urmija, gdzie naprawdę mieszkają Asyryjczycy – dawny naród pochodzący z Mezopotamii. I imię Dżuna jest właśnie asyryjskie.

Jej niezwykłe możliwości pojawiły się i przejawiały we wczesnym dzieciństwie. Pewnego razu przewidziała trzęsienie ziemi na kilka dni przed tym kataklizmem. Mogła – patrząc na człowieka – przepowiedzieć, co go czeka w przyszłości. We wsi wszyscy do niej odnosili się z rezerwą, uważając ją za sziddę – czyli wiedźmę. 

Także w dzieciństwie miało z nią miejsce wydarzenie, którego nie można nazwać inaczej, niż cudem. O tym Dżuna opowiedziała dr n. med. Borysowi Iliczowi Kuzkinowi:
- Nasza rodzina była wielodzietna, ale szczególnie dogryzał mi młodszy brat. W tym czasie miał on dwa latka i mama kazała mi opiekować się nim. A jak tak bardzo chciałam bawić się z moimi rówieśnikami. Ale cóż zrobić -  brat to brat. Pewnego razu niosłam go na rękach koło głębokiej studni na naszym podwórzu. I naraz jakaś nieznana a potężna siła wyrwała mi go z rąk i wrzuciła go do studni!... Ja natychmiast wskoczyłam za nim głową w dół. A studnia nie była głęboka, ale wąska i obrócić się w niej nie mogę… Wytaskałam brata nogami ze studni, ale sama wyjść nie mogłam. Nie wiem, jak długo ja tam byłam, myślę jakieś 5 minut, nie mniej. Braciszek pobiegł do domu i zaczął wołać mamę. Ona niczego nie rozumiała, a brat nie jest w stanie tego wyjaśnić, jeszcze wtedy mówić nie potrafił. Mama wyszła na ganek i zaczęła mnie wołać. A braciszek podbiegł do studni i palcem pokazuje – oto jest tam ona! Kiedy mama zrozumiała, że jestem w studni, to upadła na cembrowinę. Dobrze że starszy brat Wołodia był w domu i on wyciągnął mnie. I co najdziwniejsze! W moich płucach nie było ani jednej kropli wody! No i nawet nie straciłam przytomności…




Sklejona rana


Do dziś dnia nie jest wiadome, czy Dżuna miała jakieś medyczne wykształcenie. Wedle jednej z wersji, ona uczyła się przez dwa lata w Rostowskim Technikum Kinomatografii i TV, potem go rzuciła i wyjechała do Moskwy. Według innej skończyła Rostowskie Technikum Medyczne i dostała skierowanie do Tbilisi (Gruzja), gdzie poznała przyszłego męża – Wiktora Jerakliewicza Dawitaszwili. Ona sama opowiadała, że dostała dyplom „z paskiem” na jakimś „narodowym uniwersytecie”, gdzie uczyła się wieczorowo. Wykładowcy ponoć jej nie lubili za to, że nie ukrywała swego daru leczenia ludzi bez lekarstw po prostu poprzez nakładanie rąk. No i na egzaminie końcowym, egzaminatorzy kazali dziewczynie zszyć bez igły i nici otwartą ranę pacjentki, która była pod narkozą. 

- No i wszystko przepadło – pomyślała Dżuna. – Nie dostane dyplomu. I naraz usłyszałam głos ojca. Tak, tak – niech się pan nie dziwi. Doskonale słyszałam jego głos: „Żeniuszka, sklej. Żeniuszka, sklej!” Zrozumiałam, że należy skleić skraje rany. Na szczęście rana okazała się być ciętą, a jej skraje były równe. Zaczęłam przyciskać jedną krawędź rany do drugiej i szeptać do siebie: „sklej się, sklej się, sklej się”. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu czarowałam nad tą pacjentką. Ale brzegi rany się skleiły! To widziała cała komisja państwowa! I tak dostałam dyplom…  

Trudno w to uwierzyć, że taki egzamin mógł mieć miejsce w radzieckiej uczelni, ale bez względu na to, czy Dżuna miała dyplom „z paskiem” czy nie – ona leczyła ludzi i to z powodzeniem.


„Ja ją błogosławię”


Wedle twierdzeń niektórych mediów, pacjentami Dżuny byli Sekretarz Generalny KC KPZR Leonid Ilicz Breżniew, a także Michaił Susłow, szef KGB Jurij Andropow, Nikołaj Szczełokow, i inni przedstawiciele z partyjnej wierchuszki. Leczyła ona także artystę Ilię Głazunowa, aktorów filmowych Roberta de Niro, Marcello Mastroianniego, Giuliettę Masinę, reżyserów: Andrieja Tarkowskiego i Frederico Felliniego i wielu innych znanych ludzi. 

Osobne stosunki łączyły ją z kochanym przez cały kraj aktorem Arkadijem I. Rajkinem. Do momentu spotkania z Dżuną on z trudem się poruszał i nie wierzył, że będzie mógł kiedykolwiek chodzić normalnie i powrócić na scenę.
A oto co napisał Arkadij Issakowicz w swoim odwołaniu:
Po pierwszym seansie poczułem się znacznie lepiej. Już po pierwszym seansie! A seans trwał nie więcej niż 15-20 minut. Po prostu nie poznawałem siebie, swojego ciała. Pojawiło się u mnie doskonałe samopoczucie. Wcześniej bóle serca nie opuszczały mnie, a tu naraz znikł. przestałem odczuwać serce. I z każdym seansem czułem się coraz to lepiej. Dżuna przeprowadziła ze mną 13 seansów, i mnie – człowieka, który wychodził z sanatorium na wózeczku – nie poznali. Niestety, lekarze nie byli w stanie mi pomóc. Ja ją błogosławię. To wspaniała uzdrowicielka. To, co ona robiła jest zadziwiające.




„Lecznicze ręce Dżuny”


Wzrastająca z każdym dniem popularność Dżuny jako uzdrowicielki doprowadziła do tego, że zaliczono w poczet pracowników Instytutu Radiotechniki i Elektroniki (IRE) AN ZSRR jako starszy pracownik naukowy. Tam stała się obiektem wszechstronnego badania jej przez fizyków, fizjologów i lekarzy. Uczeni byli zdumieni: jej ręce w „czasie pracy” nagrzewały się tak, że tego ciepła wystarczyło do nagrzania ciała drugiego człowieka i to na odległość. I to właśnie tą zagadkową energią Dżuna wykonywała bezdotykowy masaż chorych (metoda nakładania rąk), na czym właśnie polegała metoda jej leczenia. I to było konkretnie fizyczne oddziaływanie, a nie jakieś hipotetyczna sugestia, co zostało potwierdzone doświadczalnie. I tak np. pomiędzy ciałem pacjenta a rękami Dżuny umieszczano szklaną przegrodę, ekranującą promieniowanie podczerwone. Pacjent niczego nie odczuwał. Zabierano przegrodę – zaczynało się oddziaływanie. W ciągu kilku minut jej dłoń rozgrzewała ciało pacjenta o kilka stopni. 

Jak napisał poeta Robert Rozdżestwieński:

Ręce Dżuny leczą,
Bo dano im taką możliwość.
I chociaż wedle praw nauki,
Czegoś takiego być nie mogło.
Jak czarny łabędź we wzlocie,
Pełna jest niewidzialnej siły,
Przeciągającymi palcami  lepi
Cudze zdrowie ona.
I siebie  majestatycznie  rzuca
I ręce  podnosi jasne
Jakby szyb szkła przecierała,
Pokryte bólem szkła…

Ustalono także, że Dżuna może przyjmować i wysyłać informacje na odległość bez jakichkolwiek środków łączności, a także potrafi przewidywać przyszłość. Tym zagadnieniem szczególnie interesowała się grupa amerykańskich badaczy, którzy przeprowadzili eksperyment w obecności uczonych z Oddziału Problemów Teoretycznych AN ZSRR. Kierownik grupy, biofizyk dr Russel Targ poprosił Dżunę o opisanie pewnej miejscowości w USA, gdzie w 6 godzin po rozpoczęciu doświadczenia powinna się pojawić Kate Hararie, Amerykanka, zaproszona do udziału w tym eksperymencie. W momencie rozpoczęcia doświadczenia, ona spała na drugim krańcu świata, i nie wiedziała dokąd przyjdzie jej pojechać rankiem… A Dżuna doskonale dała sobie radę z tym trudnym zadaniem. 

[Dr Russel Targ był jednym z uczestników prac nad militarnym wykorzystaniem fenomenów PSI. Pracował dla Stanford Reseach Institute – SRI i dla Projektu Stargate – badał m.in. Indigo Swanna i jego możliwości ESP. W trakcie swej działalności współpracował z CIA, DIA i amerykańskim wywiadem wojskowym G2, stąd jego zainteresowanie fenomenem Dżuny – uwaga tłum.]


„Odchodząc my nie odchodzimy”


W 2001 roku w wypadku samochodowym zginął jej jedyny syn – Wachtang. Jechał samochodem, a na jezdnię wtargnęły mu dzieci. Aby uniknąć zderzenia, skręcił gwałtownie kierownicą i… Kiedy Dżuna dowiedziała się o tym, jej syn był nieprzytomny. Udało się przywrócić mu przytomność, ale z wysiłku zemdlała. Kiedy wróciła do siebie, Wachtang już nie żył. To ja całkiem załamało. Od tego czasu wszystko straciło dla niej sens i mieszkała sama jedna w swym mieszkaniu całkiem zamknięta. Mój syn to moje serce – powiedziała kiedyś – a jak on umarł, to ono przestało bić… 

Pierwszy o śmierci Dżuny powiadomił jej przyjaciel – aktor Stanisław Sadalskij. Opowiedział on, że ona wyszła do sąsiadującego z jej domem sklepu, by zakupić coś do jedzenia, i tam poczuła się źle. Dżunę przewieziono z Arbatu do szpitala, i przez dwa dni znajdowała się w śpiączce. Wiadomo, że ta 65-letnia kobieta miała problemy z krążeniem. 

- Odchodząc my nie odchodzimy – mówiła ona – bo pozostajemy w pamięci tych, którzy nas znali i kochali. W księgach, które napisali; w odkryciach, które dokonali; w tym, co przynieśli ze sobą na ten świat i jemu dali; i tak do tego czasu, póki Pan ich nie wezwie z powrotem…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka, nr 26/2016, ss.22-23
Przekład z j. rosyjskiego – © Robert K. Leśniakiewicz