Wiktor Miednikow
W VI-V wieku p.n.e., w Starożytnej
Grecji były świątynie wzniesione dla boga medycyny – Asklepiosa vel Eskulapa. To były uzdrowicielskie
kompleksy z łaźniami, basenami i stadionami. W największych były biblioteki.
Odeszła od nas Dżuna – kobieta-zagadka,
kobieta-legenda. Człowiek obdarzony wieloma talentami. Uzdrawiaczka,
astrolożka, poetka, malarka, aktorka… - i przewodnicząca Międzynarodowej
Akademii Alternatywnych Nauk. Natura jaskrawa, samoświadoma, temperamentna.
Wschodnia piękność, nazywająca siebie asyryjską królową. Uratowała zdrowie i
życie wielu ludziom. Była ona nadzwyczajnie popularna. Krążyły o niej najbardziej
nieprawdopodobne plotki i legendy, w narodzinach i rozprzestrzenianiu się miała
udział ona sama, czasami w udzielanych wywiadach podając różne wersje tych
samych wydarzeń ze swego życia. A jej życie było dokładnie takie same jak ona
sama – niezwykłe, barwne i jaskrawe.
Maleńka
szidda
Człowiek, który ma zamiar
napisać „naukową” biografię Dżuny musi się zdrowo napocić, by oddzielić ziarno
od plew. Zagadki i legendy otaczają ją od samego momentu jej narodzin. W danych
ankietowych zapisano, że Jewgienia
Juwasziewa Dawitaszwili z domu Sardis
urodziła się w dniu 22.VII.1949 roku, we wsi Urmija, Kurganskij Rejon,
Krasnodarski Kraj (N 44°50’56,96” – E 040°51’47,94”, 218 m n.p.m.), w rodzinie
emigranta z Iranu i Kazaczki.
Ale w jednym z wywiadów ona powiedziała:
- Jestem z głębokiej
prowincji, ze stanicy Assirijskaja na Kubaniu. Wszystkiego cztery dziesiątki
dusz. Ona, ta wioska, jest mi najdroższa na świecie. I ja tam teraz często
bywam…
Nie ma żadnej stanicy
Assirijskaja na Kubaniu. Jest wieś Urmija, gdzie naprawdę mieszkają Asyryjczycy
– dawny naród pochodzący z Mezopotamii. I imię Dżuna jest właśnie asyryjskie.
Jej niezwykłe możliwości
pojawiły się i przejawiały we wczesnym dzieciństwie. Pewnego razu przewidziała
trzęsienie ziemi na kilka dni przed tym kataklizmem. Mogła – patrząc na
człowieka – przepowiedzieć, co go czeka w przyszłości. We wsi wszyscy do niej
odnosili się z rezerwą, uważając ją za sziddę
– czyli wiedźmę.
Także w dzieciństwie miało z
nią miejsce wydarzenie, którego nie można nazwać inaczej, niż cudem. O tym
Dżuna opowiedziała dr n. med. Borysowi
Iliczowi Kuzkinowi:
- Nasza rodzina była
wielodzietna, ale szczególnie dogryzał mi młodszy brat. W tym czasie miał on
dwa latka i mama kazała mi opiekować się nim. A jak tak bardzo chciałam bawić
się z moimi rówieśnikami. Ale cóż zrobić -
brat to brat. Pewnego razu niosłam go na rękach koło głębokiej studni na
naszym podwórzu. I naraz jakaś nieznana a potężna siła wyrwała mi go z rąk i
wrzuciła go do studni!... Ja natychmiast wskoczyłam za nim głową w dół. A
studnia nie była głęboka, ale wąska i obrócić się w niej nie mogę… Wytaskałam
brata nogami ze studni, ale sama wyjść nie mogłam. Nie wiem, jak długo ja tam
byłam, myślę jakieś 5 minut, nie mniej. Braciszek pobiegł do domu i zaczął
wołać mamę. Ona niczego nie rozumiała, a brat nie jest w stanie tego wyjaśnić,
jeszcze wtedy mówić nie potrafił. Mama wyszła na ganek i zaczęła mnie wołać. A
braciszek podbiegł do studni i palcem pokazuje – oto jest tam ona! Kiedy mama
zrozumiała, że jestem w studni, to upadła na cembrowinę. Dobrze że starszy brat
Wołodia był w domu i on wyciągnął mnie. I co najdziwniejsze! W moich płucach
nie było ani jednej kropli wody! No i nawet nie straciłam przytomności…
Sklejona
rana
Do dziś dnia nie jest wiadome,
czy Dżuna miała jakieś medyczne wykształcenie. Wedle jednej z wersji, ona
uczyła się przez dwa lata w Rostowskim Technikum Kinomatografii i TV, potem go
rzuciła i wyjechała do Moskwy. Według innej skończyła Rostowskie Technikum
Medyczne i dostała skierowanie do Tbilisi (Gruzja), gdzie poznała przyszłego
męża – Wiktora Jerakliewicza
Dawitaszwili. Ona sama opowiadała, że dostała dyplom „z paskiem” na jakimś
„narodowym uniwersytecie”, gdzie uczyła się wieczorowo. Wykładowcy ponoć jej
nie lubili za to, że nie ukrywała swego daru leczenia ludzi bez lekarstw po
prostu poprzez nakładanie rąk. No i na egzaminie końcowym, egzaminatorzy kazali
dziewczynie zszyć bez igły i nici otwartą ranę pacjentki, która była pod
narkozą.
- No i wszystko przepadło
–
pomyślała Dżuna. – Nie dostane dyplomu. I naraz
usłyszałam głos ojca. Tak, tak – niech się pan nie dziwi. Doskonale słyszałam
jego głos: „Żeniuszka, sklej. Żeniuszka, sklej!” Zrozumiałam, że należy skleić
skraje rany. Na szczęście rana okazała się być ciętą, a jej skraje były równe.
Zaczęłam przyciskać jedną krawędź rany do drugiej i szeptać do siebie: „sklej
się, sklej się, sklej się”. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu czarowałam nad
tą pacjentką. Ale brzegi rany się skleiły! To widziała cała komisja państwowa!
I tak dostałam dyplom…
Trudno w to uwierzyć, że taki
egzamin mógł mieć miejsce w radzieckiej uczelni, ale bez względu na to, czy
Dżuna miała dyplom „z paskiem” czy nie – ona leczyła ludzi i to z powodzeniem.
„Ja
ją błogosławię”
Wedle twierdzeń niektórych
mediów, pacjentami Dżuny byli Sekretarz Generalny KC KPZR Leonid Ilicz Breżniew, a także Michaił
Susłow, szef KGB Jurij Andropow,
Nikołaj Szczełokow, i inni
przedstawiciele z partyjnej wierchuszki. Leczyła ona także artystę Ilię Głazunowa, aktorów filmowych Roberta de Niro, Marcello Mastroianniego, Giuliettę
Masinę, reżyserów: Andrieja
Tarkowskiego i Frederico Felliniego
i wielu innych znanych ludzi.
Osobne stosunki łączyły ją z
kochanym przez cały kraj aktorem Arkadijem
I. Rajkinem. Do momentu spotkania z Dżuną on z trudem się poruszał i nie
wierzył, że będzie mógł kiedykolwiek chodzić normalnie i powrócić na scenę.
A oto co napisał Arkadij
Issakowicz w swoim odwołaniu:
Po pierwszym seansie
poczułem się znacznie lepiej. Już po pierwszym seansie! A seans trwał nie
więcej niż 15-20 minut. Po prostu nie poznawałem siebie, swojego ciała.
Pojawiło się u mnie doskonałe samopoczucie. Wcześniej bóle serca nie opuszczały
mnie, a tu naraz znikł. przestałem odczuwać serce. I z każdym seansem czułem
się coraz to lepiej. Dżuna przeprowadziła ze mną 13 seansów, i mnie –
człowieka, który wychodził z sanatorium na wózeczku – nie poznali. Niestety,
lekarze nie byli w stanie mi pomóc. Ja ją błogosławię. To wspaniała
uzdrowicielka. To, co ona robiła jest zadziwiające.
„Lecznicze
ręce Dżuny”
Wzrastająca z każdym dniem
popularność Dżuny jako uzdrowicielki doprowadziła do tego, że zaliczono w
poczet pracowników Instytutu Radiotechniki i Elektroniki (IRE) AN ZSRR jako
starszy pracownik naukowy. Tam stała się obiektem wszechstronnego badania jej
przez fizyków, fizjologów i lekarzy. Uczeni byli zdumieni: jej ręce w „czasie
pracy” nagrzewały się tak, że tego ciepła wystarczyło do nagrzania ciała drugiego
człowieka i to na odległość. I to właśnie tą zagadkową energią Dżuna wykonywała
bezdotykowy masaż chorych (metoda nakładania rąk), na czym właśnie polegała
metoda jej leczenia. I to było konkretnie fizyczne oddziaływanie, a nie jakieś
hipotetyczna sugestia, co zostało potwierdzone doświadczalnie. I tak np.
pomiędzy ciałem pacjenta a rękami Dżuny umieszczano szklaną przegrodę,
ekranującą promieniowanie podczerwone. Pacjent niczego nie odczuwał. Zabierano
przegrodę – zaczynało się oddziaływanie. W ciągu kilku minut jej dłoń
rozgrzewała ciało pacjenta o kilka stopni.
Jak napisał poeta Robert Rozdżestwieński:
Ręce Dżuny leczą,
Bo dano im taką możliwość.
I chociaż wedle praw nauki,
Czegoś takiego być nie mogło.
Jak czarny łabędź we wzlocie,
Pełna jest niewidzialnej siły,
Przeciągającymi palcami lepi
Cudze zdrowie ona.
I siebie majestatycznie rzuca
I ręce podnosi jasne
Jakby szyb szkła przecierała,
Pokryte bólem szkła…
Ustalono także, że Dżuna może
przyjmować i wysyłać informacje na odległość bez jakichkolwiek środków
łączności, a także potrafi przewidywać przyszłość. Tym zagadnieniem szczególnie
interesowała się grupa amerykańskich badaczy, którzy przeprowadzili eksperyment
w obecności uczonych z Oddziału Problemów Teoretycznych AN ZSRR. Kierownik
grupy, biofizyk dr Russel Targ
poprosił Dżunę o opisanie pewnej miejscowości w USA, gdzie w 6 godzin po
rozpoczęciu doświadczenia powinna się pojawić Kate Hararie, Amerykanka, zaproszona do udziału w tym
eksperymencie. W momencie rozpoczęcia doświadczenia, ona spała na drugim krańcu
świata, i nie wiedziała dokąd przyjdzie jej pojechać rankiem… A Dżuna doskonale
dała sobie radę z tym trudnym zadaniem.
[Dr Russel Targ był jednym z uczestników prac nad militarnym
wykorzystaniem fenomenów PSI. Pracował dla Stanford Reseach Institute – SRI i
dla Projektu Stargate – badał m.in. Indigo Swanna i jego możliwości ESP. W
trakcie swej działalności współpracował z CIA, DIA i amerykańskim wywiadem
wojskowym G2, stąd jego zainteresowanie fenomenem Dżuny – uwaga tłum.]
„Odchodząc
my nie odchodzimy”
W 2001 roku w wypadku
samochodowym zginął jej jedyny syn – Wachtang.
Jechał samochodem, a na jezdnię wtargnęły mu dzieci. Aby uniknąć zderzenia,
skręcił gwałtownie kierownicą i… Kiedy Dżuna dowiedziała się o tym, jej syn był
nieprzytomny. Udało się przywrócić mu przytomność, ale z wysiłku zemdlała.
Kiedy wróciła do siebie, Wachtang już nie żył. To ja całkiem załamało. Od tego
czasu wszystko straciło dla niej sens i mieszkała sama jedna w swym mieszkaniu
całkiem zamknięta. Mój syn to moje serce
– powiedziała kiedyś – a jak on umarł, to
ono przestało bić…
Pierwszy o śmierci Dżuny
powiadomił jej przyjaciel – aktor Stanisław
Sadalskij. Opowiedział on, że ona wyszła do sąsiadującego z jej domem
sklepu, by zakupić coś do jedzenia, i tam poczuła się źle. Dżunę przewieziono z
Arbatu do szpitala, i przez dwa dni znajdowała się w śpiączce. Wiadomo, że ta
65-letnia kobieta miała problemy z krążeniem.
- Odchodząc my nie
odchodzimy – mówiła ona – bo pozostajemy
w pamięci tych, którzy nas znali i kochali. W księgach, które napisali; w
odkryciach, które dokonali; w tym, co przynieśli ze sobą na ten świat i jemu
dali; i tak do tego czasu, póki Pan ich nie wezwie z powrotem…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka, nr 26/2016, ss.22-23
Przekład z j. rosyjskiego – ©
Robert K. Leśniakiewicz