Powered By Blogger

poniedziałek, 30 września 2024

Ψ-Anomalie Rostowa n./Donem

 

Zielona Wyspa w Rostowie n./Donem

Wiktor Bumagin

 

Rostów nad Donem to największe miasto w południowo-zachodniej Rosji, centrum administracyjne Południowego Okręgu Federalnego i Obwodu Rostowskiego. Miasto leży po obu brzegach rzeki Don, 46 km od jej ujścia do Morza Azowskiego i 1092 km na południe od Moskwy. Jego populacja wynosi 1.140.450 osób i jest jedenastym pod względem liczby ludności miastem w Rosji. Rostów nad Donem to miasto niesamowite pod wieloma względami. Oficjalnie nie ma jeszcze 300 lat, jednak miejsca, w których się znajduje, były zamieszkane już w epoce kamienia, a w pełni zasiedlone zostały już w epoce starożytności. Jeśli wierzyć ezoterykom, Rostów nad Donem jest ciągłą strefą anomalną, która może objawiać się w najbardziej nieoczekiwany sposób.

 

Podziemna brama

 

W starożytności nad brzegiem Donu żył lud, którego starożytni Grecy nazywali Cymeryjczykami. Byli to odważni i odważni wojownicy konni, ale zachowało się o nich zbyt mało informacji historycznych, aby dokładnie powiedzieć, skąd przybyli i dokąd następnie udali się. Zachowały się greckie legendy, według których Cymeryjczyków uważano za strażników podziemnego świata. Według wyobrażeń mieszkańców Hellady to właśnie tutaj, nad Donem, a raczej pod nim, znajdowało się podziemne królestwo umarłych – Hades. Naukowcy uważają, że w tym micie jest ziarno racjonalne. Współczesny Rostów stoi na uskoku płyty tektonicznej, a pod miastem znajduje się duża liczba naturalnych pustek. W czasach starożytnych te ogromne jaskinie były powszechnie wykorzystywane przez Cymeryjczyków jako schronienia i podziemne sanktuaria. To właśnie zauważyli Grecy, którzy dotarli w te miejsca i od razu nazwali tutejszych mieszkańców Strażnikami pewnej Podziemnej Bramy. To oficjalna wersja historyków, ale możliwe, że w lochach w Rostowie nie wszystko jest takie proste.

Na przełomie naszej ery, około 40 km od dzisiejszego Rostowa, znajdowało się duże miasto handlowe Tanais. Zostało założone przez Greków z Królestwa Bosfor, a następnie przeszło pod kontrolę starożytnych Rzymian. Aby chronić bogactwa zgromadzone w Tanais, wokół miasta zbudowano wiele dobrze ufortyfikowanych osad, które dodatkowo połączono ze sobą pomysłowymi podziemnymi przejściami. Pozostałości tych osad są rozproszone po całym obwodzie rostowskim, a najbardziej znaną z nich jest osada Kobiakowskoje, położona pomiędzy Rostowem a pobliskim Aksai. Dziś jest to tylko taras widokowy nad brzegiem Donu, ale najciekawsze jest ukryte pod ziemią i nadal budzi przesądny horror wśród okolicznych mieszkańców.

 

Podziemny Smok

 

W czasach starożytnych pierwsi chrześcijanie ukrywali się przed prześladowaniami w katakumbach w pobliżu osady Kobiakow. Tutaj archeolodzy odkryli podziemną kaplicę z czasów bizantyjskich. Później lochy te służyły do ​​przechowywania kosztowności, a jeszcze później wojsko próbowało je wykorzystać na swoje potrzeby. Jednak w całej historii, w tych ciemnych labiryntach ukrytych przed wścibskimi oczami, ludzie napotykali coś wręcz przerażającego. Istnieją dowody na to, że miejscowi mieszkańcy od dawna kultywują tajemniczy kult Smoka. Z biegiem czasu wyjaśniło się, z czym to się wiąże.

W 1949 roku w jednej z jaskiń osady Kobiakow postanowiono wyposażyć centrum dowodzenia Okręgu Wojskowego Północnego Kaukazu. Grupę żołnierzy wysłano pod ziemię, aby zbadała przejścia, ale wydarzenia szybko wymknęły się spod kontroli. Początkowo wszystko szło całkiem nieźle, jednak w pewnym momencie utracono kontakt z żołnierzami, którzy udali się na misję. Podczas próby naprawy dokonano strasznego odkrycia – końcówka przewodu telefonicznego prowadzącego pod ziemię została brutalnie odgryziona i zakrwawiona przez nieznaną osobę.

Ponieważ akcja była tajna, dowództwo potrzebowało trochę czasu na podjęcie decyzji, dlatego dopiero następnego dnia ekipę ratowniczą zesłano pod ziemię. Odnaleziono ciała zaginionych żołnierzy, ale wyglądały, jakby zostały rozerwane na kawałki przez nieznanego dużego drapieżnika. Po powrocie ratownicy zgłosili, że widzieli w lochach dziwne cienie, a nawet otworzyli w ich kierunku ogień z karabinów maszynowych. Nawiasem mówiąc, w lochach osady Kobiakow, a nawet obok niej, ludzie znikali w całej historii jej istnienia i nadal znikają w naszych czasach. Czas pokaże, czy jest to dzieło łap miejscowego Smoka, czy też zwykłe wypadki.

Oprócz tajemniczego Smoka, rostowskie lochy zamieszkują duchy, które strzegą ukrytych skarbów kozackich atamanów i rostowskich przemysłowców minionych stuleci. Istnieje również legenda, że ​​ukryty jest tu legendarny Złoty Koń Czyngis-chana, skradziony niegdyś stolicy Mongołów-Tatarów...

 

UFO na Zielonej Wyspie

 

Tajemnicze miejsca można znaleźć nie tylko w pobliżu Rostowa, ale także w samym mieście. Najbardziej niezwykłą z nich jest słynna Zielona Wyspa, która należy do dzielnicy Proletarskiej w Rostowie nad Donem. Wyspa, długa na cztery kilometry i szeroka na półtora kilometra, dzieli rzekę Don na dwie części: od południa obmywa ją główny kanał, a od północy kanał Nachiczewan. Na brzegu kanału znajduje się popularna wśród Rostowian plaża, która w 2021 roku przeszła gruntowną rekonstrukcję o wartości 45 milionów rubli. Na Zielonej Wyspie też są dobre miejsca do wędkowania, jednak nie każdy, kto chce odpocząć, ryzykuje spędzenie czasu na wyspie, gdzie, jak mówią, istnieje silna strefa anomalna, której obecność łatwo zauważyć przynajmniej przez niezwykle bujną roślinność. Na Zielonej Wyspie niektóre całkiem zwyczajne rośliny mogą osiągać gigantyczne rozmiary. Mówią, że owoce wiśni rosną tu pięć razy większe niż gdzie indziej.

Uważa się, że Zielona Wyspa stosunkowo niedawno stała się strefą anomalną, choć istnieje też opinia, że ​​zawsze działo się tam coś tajemniczego. Tak czy inaczej w 1940 r., według licznych relacji naocznych świadków, spadł tu dziwny obiekt w kształcie latającego dysku. Chociaż w tamtych czasach nikt tak naprawdę nie wiedział nic o UFO, wyspa została natychmiast otoczona kordonem przez funkcjonariuszy NKWD, całkowicie izolując ten obszar od mieszkańców. O tym, co odkryli tam dzielni oficerowie wywiadu, historia wciąż milczy. Ale na pewno coś znaleziono, ponieważ po rozpoczęciu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, zaraz po zdobyciu Rostowa przez Niemców, na Zieloną Wyspę pilnie przybyli pracownicy niemieckich służb specjalnych. Szczególną kontrolę nad ich badaniami sprawowali specjaliści z Instytutu Ahnenerbe oraz osobiście sam szef służb specjalnych SS-Reihsführer Heinrich Himmler. Wyniki badań sowieckich i niemieckich najwyraźniej nadal trzymane są pod nagłówkiem „Ściśle tajne” i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostaną opublikowane.

 

Portal i Czarny Kamień

 

Na wyspie zdarzają się też osobliwości, które na pierwszy rzut oka nie mają żadnego związku z upadkiem UFO, choć w takim przypadku niezwykle trudno ustalić związki przyczynowo-skutkowe. Na długo przed epokową katastrofą „latającego talerza” Zieloną Wyspę często nazywano „diabelskim kręgiem”. Powodem tego były częste znikania ludzi, co czasami zdarza się dzisiaj. Co ciekawe, ludzie na Zielonej Wyspie nie znikają na zawsze, ale po kilku godzinach pojawiają się w tym samym miejscu. Jednak w zdecydowanej większości przypadków ofiary nie pamiętają, gdzie były i co robiły przez cały ten czas. Te osobliwości pozwalają współczesnym ezoterykom twierdzić, że na wyspie znajduje się pewien portal czasoprzestrzenny, który od czasu do czasu „wciąga” ludzi w siebie, ale ich zwraca.

I na koniec wspomnijmy o całkowicie niewytłumaczalnym zjawisku. Czasami mówią, że gdzieś na wyspie leży niesamowity Czarny Kamień, emitujący szczególną energię, którą może odczuć nawet najbardziej zagorzały sceptyk. Ponadto kamień ten widziano niejednokrotnie unoszący się w powietrzu i emitujący dziwny, brzęczący dźwięk. Osoby, które usłyszały ten dźwięk, przez długi czas cierpiały na bóle głowy, a te, które odważyły ​​się dotknąć tajemniczego przedmiotu, narażały się na długą serię nocy pełnych koszmarów. Czym dokładnie jest ten kamień i jak dotarł niemal do samego centrum Rostowa – nikt nie wie.

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

niedziela, 29 września 2024

Magia zmierzchu Kaliningradu



Wiktor Bumagin

 

Miasto Kaliningrad jest centrum administracyjnym obwodu kaliningradzkiego, najbardziej na zachód wysuniętego regionu Rosji. Do 4 lipca 1946 roku nosił nazwę Königsberg.[1] Jeszcze wcześniej pojawiła się nazwa Korolevets, a do 1255 roku - Tvangste. Kaliningrad położony jest u zbiegu rzeki Pregoły do ​​Zatoki Kaliningradzkiej na Morzu Bałtyckim. Populacja miasta wynosi 489,6 tys. osób, aglomeracja miejska 835,1 tys. osób.

 

Legenda założenia

 

Królewiec nie przypomina żadnego innego rosyjskiego miasta. W rzeczywistości jest to starożytna pruska twierdza, która z czasem przekształciła się w duże i piękne miasto Królewiec, które było i pozostaje niemieckie w duchu i atmosferze. Minęło prawie 80 lat, odkąd Królewiec stał się rosyjskim Kaliningradem, ale w jego niesamowitej starożytnej architekturze wciąż zachował się kawałek innego, obcego nam świata. I nie chodzi tylko o zachodnioeuropejski urok; tutejsze legendy są również wyjątkowe.

Niemal od chwili założenia aż po dzień dzisiejszy Królewiec zawsze uchodził za miasto mistyczne. Nawet jego lokalizacja wydawała się być ustalona z góry. Legenda głosi, że Krzyżacy początkowo mieli wybrać na twierdzę zupełnie inne miasto, położone 200 km na wschód. Jednak po drodze armia zatrzymała się na tak zwanej Górze Królewskiej, w pobliżu starożytnej pogańskiej świątyni. I w tym samym momencie, gdy rycerze usiedli, aby odpocząć, nagle nastąpiło całkowite zaćmienie słońca. Zwykle takie wydarzenie uważane jest za wyjątkowo niekorzystny znak, jednak tym razem hierarchowie zakonu z niewiadomego powodu uznali, że siły wyższe wysyłają dobry znak. Dlatego postanowili założyć tutaj swoją stolicę.

Od samego początku, czyli od połowy XIII wieku, chętnie osiedlali się w mieście wszelkiego rodzaju magowie i czarnoksiężnicy. Po pewnym czasie sława ich potęgi zagrzmiała w całej Europie. Kilka szkół okultystycznych, zajmujących się gromadzeniem i badaniem tajemniczych, niewytłumaczalnych zjawisk, wygodnie osiedliło się w Królewcu. A jeśli wierzyć legendom, te szkoły i inne organizacje okultystyczne nadal funkcjonowały w XX wieku. Niewykluczone, że część z nich przetrwała do dziś.

 

Sprawa Immanuela Kanta

 

Większość szkół okultystycznych znajdowała się niegdyś na wyspie Kneiphof. Miejsce to, otoczone ze wszystkich stron wodą, od niepamiętnych czasów uważane było za święte, a od czasów starożytnych znajdowała się tam duża pogańska świątynia. Krążą plotki, że na wyspie znajdują się bramy do innych światów i nawet przypadkowy przechodzień może zostać wciągnięty w taki magiczny lejek. Nie tak dawno temu na przykład na wyspie Kneiphof kilku niemieckich turystów, którzy przybyli do Królewca w ramach grupy wycieczkowej, zniknęło bez śladu.

Podobne zdarzenia miały już miejsce na wyspie. Najsłynniejsza miała miejsce z wielkim filozofem Immanuelem Kantem, o którym wiadomo, że mieszkał w Królewcu. Kant, słynący z rzadkiej punktualności, pewnego dnia wciąż się spóźniał i to nie byle gdzie, ale na własny ślub. Mieszkańcy szeptali, że spotkały go te kłopoty właśnie z powodu tak tajemniczego portalu. Byli naoczni świadkowie, którzy widzieli pana młodego przechadzającego się alejką jednego z parków, gdy nagle zdawał się rozpływać w powietrzu... Po pewnym czasie młody Kant równie niespodziewanie pojawił się niemal przed wejściem do katedry, ale Wyznaczona godzina jego ślubu już minęła. Panna młoda nigdy nie była w stanie wybaczyć Immanuelowi jego spóźnienia. Zaręczyny zostały odwołane, ślub odwołany, a sam filozof nigdy nikomu nie powiedział, co naprawdę przydarzyło mu się tego dnia. Wiadomo na pewno, że Kant nigdy więcej nie próbował się ożenić.

To, co dzieje się na wyspie, wciąż pozostaje nierozwiązaną tajemnicą, ale już dziś wiele osób spacerujących ulicami Kneiphof zauważa, że ​​ich zegarki stanęły bez powodu.

 

Königsberg-13

 

Dziwne wydarzenia II wojny światowej ponownie prowadzą nas na mistyczną wyspę Kneiphof. Tym razem - do jego podziemnej części, ukrytej przed oczami zwykłego człowieka. To właśnie tam kiedyś mieściło się tajne laboratorium III Rzeszy, zwane Königsberg-13. W warunkach najściślejszej tajemnicy jej pracownicy studiowali różne techniki magiczne, hipnozę i astrologię, a także gromadzili starożytną wiedzę tajemną. Na szczęście materiał na to wszystko w mistycznym Królewcu znalazł się, jak mówią, nad dachem. Celem całej tej tajemniczej działalności było stworzenie jakiejś cudownej broni, która mogłaby zapewnić Rzeszy łatwe zwycięstwo w wojnie i dominację nad światem w przyszłości.

Wiadomo, że w laboratorium nie gardzili nawet magią voodoo. Istnieją dowody na to, że brytyjski premier Winston Churchill był poważnie zaniepokojony, gdy dowiedział się, że Königsberg-13 pracował nad jego wizerunkiem. To może częściowo wyjaśniać straszliwe bombardowanie Królewca, któremu miasto zostało poddane przez brytyjskie samoloty w 1944 roku. Potem bardzo cierpiał z powodu bomb napalmowych. Podziemne laboratorium, czego jednak można było się spodziewać, ocalało, nie jest jednak jasne, dokąd trafiły wszystkie jego dokumenty po zajęciu miasta przez jednostki Armii Radzieckiej. Część historyków uważa, że ​​trafiły one do archiwów NKWD, inni są skłonni wierzyć, że w jakiś okrężny sposób trafiły w ręce Amerykanów. Stany Zjednoczone na ogół wykazywały duże zainteresowanie badaniami okultystycznymi prowadzonymi w nazistowskich Niemczech i dlatego dołożyły wszelkich starań, aby uzyskać tego rodzaju materiały.

Tak czy inaczej, laboratorium Königsberg-13 oficjalnie przestało istnieć wraz z upadkiem III Rzeszy. Jednak w Kaliningradzie wciąż dzieją się dziwne rzeczy, które dziennikarze w jakiś sposób kojarzą z jej działalnością. Dlatego kilka lat temu grupa uczniów z okazji Dnia Zwycięstwa zdecydowała się na sesję zdjęciową na grobie Kanta. Kiedy zdjęcia były już gotowe, młodzi ludzie zobaczyli w nich nie tylko wesołą kampanię, ale także nieprzyjemnego nieznajomego. Tajemniczy nieznajomy miał na sobie mundur SS i hełm z dziurami, a on sam stał nieco za grupą osób robiących zdjęcia i nie do końca skupiony. W lewej ręce trzymał karabin maszynowy Schmeisser, a prawą rękę uniósł w tradycyjnym nazistowskim salucie. Nikt nie miał wątpliwości, że był to jakiś złowieszczy duch, gdyż w pobliżu uczniów na pewno nie było innych ludzi. A ten przypadek nie jest jedyny.

 

Warkocz Umarłej

 

I ta historia trafiła do Internetu i zyskała sławę, rozpoczynając swoją podróż od jednego z forów miasta Królewca, gdzie została umieszczona jako „jedna z najstraszniejszych historii, które należy opowiadać tylko nocą”. Miejscem akcji jest cmentarz oficerski, inaczej – cmentarz za kościołem królowej Luizy (obecnie park im. M.I. Kalinina). Podczas II wojny światowej na cmentarzu pochowano żołnierzy. W Królewcu istnieje pewna kategoria ludzi, tzw. grabarze, którzy zarabiają na „wysadzaniu”, czyli bezczeszczeniu grobów. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku otworzyli grób kobiety, w którym znaleźli szkielet młodej dziewczyny z ogromnym grubym czerwonym warkoczem. Wyjęli ten warkocz z grobu, umyli go, wyczyścili, a kiedy jeden z rosyjskich teatrów był w Królewcu, sprzedali go jednej z aktorek.

Włosy zmarłej były w niesamowitym stanie, dlatego zrobiono z nich perukę. Jednak po kilku latach u tej aktorki zdiagnozowano raka mózgu. Nie wiadomo, czy winny jest czerwony warkocz, ale kiedy aktorka zdjęła perukę, zaczęła odczuwać straszne bóle głowy, a gdy założyła perukę, czuła się dobrze. A kiedy umarła, peruka leżała obok niej na prześcieradle. Narrator kończy swoją opowieść w ten sposób: „Ta historia jest złowieszcza. A ten piękny warkocz po raz kolejny świadczy o tym, że z grobu nie trzeba niczego zabierać. To, co należy do zmarłych, zawsze musi do nich należeć.”

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz



[1] Obecnie w Polsce obowiązuje nazwa Królewiec.

piątek, 27 września 2024

Powtórka z Morza Barentsa?

 


Interia donosi:


Chiński okręt podwodny wyposażony w napęd atomowy znalazł się na dnie morza - donoszą amerykańskie media. Nie wiadomo, co przyczyniło się do zatonięcia łodzi. Ambasador Chin w Waszyngtonie twierdzi, że nie ma wiedzy na temat incydentu. Chiński okręt podwodny o napędzie atomowym zatonął chiński okręt podwodny o napędzie atomowym zatonął w tym roku - poinformował w czwartek "Wall Street Journal", powołując się na urzędnika Departamentu Obrony USA. Może to być potencjalnym kłopotem dla Pekinu, który stara się zwiększyć swoje zdolności militarne - ocenia "WSJ". Chiny.


Okręt podwodny na dnie.

Chiny, które już mają największą marynarkę wojenną na świecie z ponad 370 okrętami, rozpoczęły produkcję nowej generacji okrętów podwodnych o napędzie atomowym - podkreśla Reuters.  Pragnący zachować anonimowości urzędnik Pentagonu wyjaśnił, że pierwszy tego typu chiński okręt podwodny zatonął między majem a czerwcem. Nie jest jasne, co spowodowało zatonięcie, ani też, czy miał wówczas na pokładzie paliwo jądrowe. Oprócz oczywistych pytań dotyczących standardów szkoleniowych i jakości sprzętu, incydent ten rodzi pytania o wewnętrzną odpowiedzialność i nadzór nad chińskim przemysłem obronnym - który od dawna boryka się z problemem korupcji. Nie jest zaskakujące, że marynarka wojenna Chin próbuje ukryć zatonięcie" - ocenił urzędnik.

 

Okręt podwodny na dnie. Ambasador milczy

Seria zdjęć satelitarnych globalnej sieci Planet Labs z czerwca wydaje się pokazywać dźwigi w stoczni Wuchang, gdzie okręt podwodny mógł być zacumowany. Według Reutersa rzecznik ambasady Chin w Waszyngtonie oświadczył, że nie ma żadnych informacji do przekazania. Zgodnie z raportem Pentagonu w 2022 roku, Chiny miały sześć okrętów podwodnych o napędzie atomowym z pociskami balistycznymi na pokładzie, sześć uderzeniowych okrętów podwodnych napędzanych energią jądrową oraz 48 okrętów podwodnych napędzanych silnikami Diesla. Przewiduje się, że flota okrętów podwodnych Pekinu wzrośnie do 65 do 2025 roku i 80 do 2035 roku.

 

O-361 na dnie Po Hai

Przypadek ten przypomina katastrofę okrętu podwodnego z napędem diesel-elektrycznym O-361, który miał miejsce w kwietniu 2003 roku na wodach zatoki Po Hai. 4 maja 2002 roku, media przyniosły wiadomość o kolejnej podwodnej tragedii, która rozegrała się tym razem w głębinach Morza Żółtego. Ofiarami stali się chińscy marynarze – w liczbie 70 osób - z konwencjonalnego okrętu podwodnego, zbliżonego do radzieckiego typu Romeo – NB, zerżniętego z hitlerowskiego U-boota typu XX czy XXIII - źródła mówią o tym rozmaicie, którzy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Co ciekawe – okręt został odnaleziony i odholowany do bazy! Jak podały media, śmierć 70 marynarzy z chińskiego okrętu podwodnego jest w dalszym ciągu niewyjaśniona i wypadek ten bada specjalna rządowa komisja. Przyczyną ich śmierci były „problemy mechaniczne” – jak enigmatycznie podała agencja Xinhua. Mówi się, że załoga zatruła się albo gazem trującym, albo czadem powstałym w wyniku pożaru na pokładzie.

Istnieje cała masa danych z amerykańskich mediów, m.in. „Miami Heralda” i z „Tokyo Timesa”. W świetle tego, co napisano na temat tej katastrofy, sprawa przedstawiała się następująco: Na początku maja, dokładna data nie jest znana – jak podała japońska  agencja Kyodo za chińską agencją prasową Xinhua – na Morzu Żółtym doszło w czasie ćwiczeń do awarii okrętu podwodnego chińskiej marynarki wojennej, w wyniku «problemów technicznych» zginęło 70 załogantów. Okręt został odholowany do swego macierzystego portu.

Następnego dnia, czyli 4 maja, Reuters podaje następne informacje, z których wynika, że awarii uległ okręt podwodny typu Ming o numerze taktycznym O-361 u północno-wschodnich wybrzeży Chin. Chińczycy mają 13 tego typu okrętów, które budowano wzorując się na jednostkach radzieckich. Według „Jane’s Defence Weekly” chińska marynarka posiada 90 okrętów podwodnych w ogóle, z czego większość, to konstrukcje radzieckie. W przyszłości marynarka ta wejdzie w posiadanie 8 okrętów podwodnych klasy Kilo – też poradzieckich – jak twierdzą specjaliści z JDW. Okręt O-361 jest jednym ze starszych okrętów podwodnych w służbie chińskiej marynarki wojennej i strata jego załogi jest największą katastrofą podwodną w Chinach od 1949 roku. - Tak? – Yakahawa spojrzał z zainteresowaniem na Pitta.

Ciekawym jest to, że na tego typu okrętach podwodnych znajduje się 9 oficerów i 46 marynarzy – a zatem 55 osób załogi – kim zatem było pozostałych 15 osób na pokładzie O-361? Czyżby powtórzyła się historia z 1968 roku i świat znów stanął na krawędzi wojny jądrowej??? (Chodzi tutaj o głośną katastrofę radzieckiego SSB K-129, który poszedł na dno w okolicy Hawajów.)

W dniu 6 maja chińska CCTV nadała reportaż z wizyty na pokładzie okrętu O-361 dwóch najwyższych rangą dygnitarzy Komunistycznej Partii Chin i rządu: prezydent Chin Hu Jintao i przewodniczący Centralnej Komisji Obrony Narodowej Jiang Zemin, którzy zwiedzili go przedział po przedziale w bazie morskiej Floty Północnej w Dalian. Tymczasem rosyjska agencja prasowa Interfax, cytując wysokich wojskowych w Pekinie pisze, że miedzy innymi na pokładzie okrętu O-361 wybuchł pożar spowodowany krótkim zwarciem w instalacji elektrycznej. Jednakże nie było widać żadnych śladów ognia w czasie transmisji CCTV z wizyty obydwóch chińskich dostojników w Dalian... Pod koniec tej korespondencji, agencja Kyodo podała, że strona chińska nie podała daty tego wypadku, ale gazeta „Mingbao” wychodząca w Hong-Kongu stwierdziła, że katastrofa ta miała miejsce gdzieś pomiędzy 20 a 26 kwietnia 2003 roku.

A zatem może właśnie chodzić o katastrofę tego typu, aczkolwiek do tego dochodzi zagrożenie wybuchem reaktora jądrowego i skażenia wód oceanicznych.

 

Zagadka AS-12

Warto tu przypomnieć niedawną tragedię rosyjskiego eksperymentalnego pokrętu podwodnego AS-12 zwanego Łoszarik, który zatonął w wodach Morza Barentsa. AS-12 także był atomowcem, na jego pokładzie zginęło 14 ludzi. I co najciekawsze – ich nazwiska utajniono, co oznacza, że chodzi o jakąś ekstratajną i zupełnie nowatorską konstrukcję.

Łoszarik jest to okręt z Projektu 210 (Projekt 10831) albo AS-31, po rosyjsku АС-31 – znany także jako AS-12, ale ten numer taktyczny jest przypisany innej jednostce, której kryptonim brzmi Łoszarik i jest rosyjskim głębokowodnym okrętem podwodnym. Symbol „АС” oznacza Atomnaja Stancja, co w oficjalnym rosyjskim nazewnictwie morskim oznacza nuklearna stacja głębokowodna. W dniu 1.VII.2019 roku pożar zniszczył jednostkę, w czasie dokonywania przez nią podwodnych pomiarów na dnie morskim na rosyjskich wodach terytorialnych.

Stępkę pod ten okręt podwodny położono w 1988 roku, ale został on zwodowany w sierpniu 2003 ze względu na problemy finansowe. Jest on przeznaczony do badań naukowych, misji ratowniczych i specjalnych operacji wojskowych i okręt ten jest wykorzystywany przez Główną Dyrekcję Badań Głębokowodnych wywiadu wojskowego GRU. Jestem pewien, że okręty tego rodzaju będą służyły w realizacji obłędnych wizji Putina opanowania całej Arktyki, czego już nie kryje przed światem...

 

Źródła:

1.       https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-cios-dla-chin-nowoczesny-okret-zatonal-w-tajemniczych-okolic,nId,7824146?fbclid=IwY2xjawFjR-hleHRuA2FlbQIxMQABHVtct-l_tQ1ylBd4hC1KkP1mpztIVUOtykf3BpV1Si-kqYYnjXOBc2Q5dA_aem_ziquVAGBoOnoCw38KK91DA#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

2.     https://wszechocean.blogspot.com/2021/10/ssn-uss-connecticut-co-buszuje-w-indo.html

3.       https://wszechocean.blogspot.com/2015/02/i-powroci-godzilla-10.html

czwartek, 19 września 2024

Zagadka Buriewiestnika - cd.

  


Kontekst:

5 października 2023 r. Władimir Putin ogłosił, że Rosja pomyślnie przetestowała rakietę Buriewiestnik. Sugeruje to, że rakieta poczyniła postępy w rozwoju.

 

Bliższe dane:

Cel: Pocisk Buriewiestnik (ang.: storm petrel, w kodzie NATO Skyfall) jest zaprojektowany jako międzykontynentalny pocisk manewrujący z napędem jądrowym. Jego głównym celem jest przebicie się przez każdy system obrony przeciwrakietowej oparty na przechwytywaczach (pociskach antyrakietowych), zwiększając tym samym zdolność Rosji do ataku nuklearnego.

Nieograniczony zasięg: Rakieta ma rzekomo praktycznie nieograniczony zasięg, co oznacza, że ​​może latać przez dłuższy czas bez wyczerpania paliwa lub mocy. Ta cecha sprawia, że ​​obrona przed nią jest szczególnie trudna.

Rozwój: Rozwój pocisku Buriewiestnik rozpoczął się jako odpowiedź na obawy Związku Radzieckiego, a później Rosji, dotyczące skuteczności ich arsenału międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM) w obliczu Inicjatywy Obrony Strategicznej Stanów Zjednoczonych, powszechnie znanej jako program „Gwiezdne Wojny” – High Frontier, SDI/NMD. Celem było stworzenie pocisku, który mógłby ominąć obronę przeciwrakietową.

Próby: Główne etapy testów pocisku, włączając w to próby jednostki jądrowej, zostały podobno pomyślnie ukończone w styczniu 2019 r.

Projekt: Szczegóły dotyczące dokładnego projektu pocisku Buriewiestnik nie zostały oficjalnie ujawnione, ale pojawiły się spekulacje. Niektórzy eksperci sugerują, że wykorzystuje on silnik strumieniowy, podczas gdy inni proponują silnik turboodrzutowy i wzmacniacz zasilany paliwem ciekłym. Pocisk jest opisany jako mający wymiary porównywalne z pociskiem manewrującym Х-101 (ang.: Kh-101), ale o znacznie większym zasięgu operacyjnym.

Pocisk 9M730 Buriewiestnik, oznaczony przez NATO symbolem SSC-X-9 Skyfall, stanowi znaczący krok naprzód w dziedzinie zaawansowanej technologii rakietowej.

Ten napędzany energią jądrową, uzbrojony w broń jądrową pocisk manewrujący przyciągnął uwagę całego świata ze względu na swój potencjał zmiany strategicznej równowagi sił. Niniejszy artykuł przedstawia przegląd pocisku Buriewiestnik, jego rozwój, implikacje i analizę jego wpływu na globalne bezpieczeństwo.

 

Konsekwencje:

Równowaga strategiczna: Rakieta Buriewiestnik może potencjalnie zmienić równowagę strategiczną między państwami posiadającymi broń nuklearną. Jej nieograniczony zasięg i zdolność do omijania obrony przeciwrakietowej sprawiają, że jest ona potężnym uzupełnieniem arsenału nuklearnego Rosji.

Wyścig zbrojeń: Istnienie takiej broni może skłonić inne państwa do zainwestowania w podobne technologie lub opracowania środków zaradczych, co doprowadzi do wyścigu zbrojeń w zakresie zaawansowanej technologii rakietowej.

Odstraszanie: Rakieta wzmacnia zdolność Rosji do drugiego uderzenia, co jest podstawą odstraszania nuklearnego. Postrzegana zdolność do skutecznego odwetu w przypadku ataku nuklearnego może zniechęcić przeciwników do inicjowania takiego ataku.

Obawy związane z rozprzestrzenianiem broni jądrowej: Rozwój zaawansowanej broni jądrowej budzi obawy związane z rozprzestrzenianiem tej technologii w innych krajach, co potencjalnie zwiększa ryzyko rozprzestrzeniania broni jądrowej.

 

Analiza:

Udane testy rakiety Buriewiestnik potwierdzają zaangażowanie Rosji w rozwijanie swojego potencjału nuklearnego.

Jego unikalny system napędowy, nieograniczony zasięg i potencjał umożliwiający unikanie obrony czynią go przełomowym pojazdem w dziedzinie broni strategicznej.

Niemniej jednak należy brać pod uwagę niezawodność i bezpieczeństwo pocisków napędzanych energią jądrową, czego dowodem jest incydent w Njonoksa.

Społeczność międzynarodowa musi zająć się kwestią rozwoju takiej broni poprzez porozumienia o kontroli zbrojeń i kanały dyplomatyczne.

Przejrzystość i komunikacja między państwami posiadającymi broń jądrową mają kluczowe znaczenie dla utrzymania globalnego bezpieczeństwa i zapobiegania niekontrolowanemu wyścigowi zbrojeń.

 

Wniosek:

Rakieta Buriewiestnik stanowi znaczący rozwój technologii pocisków nuklearnych, mający wpływ na globalne bezpieczeństwo i strategiczną stabilność. Jej wpływ będzie zależał od tego, jak państwa zareagują na to nowe zagrożenie i czy wysiłki dyplomatyczne mogą złagodzić ryzyko związane z zaawansowaną bronią nuklearną.[1]

 

Incydent w Njonoksie

 

Wypadek radiacyjny w Njonoksie, eksplozja w Archangielsku lub eksplozja w Njonoksie (ros.: Инцидент в Нёноксе , zromanizowana:  Intsident v Nyonokse) wydarzył się 8 sierpnia 2019 r. w pobliżu Njonoksa, wsi pod jurysdykcją administracyjną Siewierodwińska, obwód archangielski, Federacja Rosyjska. Zginęło pięciu wojskowych i cywilnych specjalistów, a trzech (lub sześciu, w zależności od źródła) zostało rannych.

Między listopadem 2017 a 26 lutego 2018 Rosja przeprowadziła cztery testy pocisku manewrującego z napędem jądrowym 9M730 Buriewiestnik, wystrzelonego z innych poligonów testowych. Według amerykańskiej społeczności wywiadowczej jedynie lot testowy w listopadzie 2017 r. z poligonu Pankowo ​​zakończył się umiarkowanym sukcesem, wszystkie pozostałe zakończyły się niepowodzeniem. Według Rosji żaden z testów nie zakończył się niepowodzeniem. Podczas działań ratowniczych pod koniec 2018 r. Rosja użyła trzech statków, z których jeden był zdolny do przeładunku materiału radioaktywnego z rdzenia jądrowego broni, aby sprowadzić pocisk testowany w listopadzie 2017 r. z dna Morza Barentsa z powrotem na powierzchnię. Na podstawie zdjęć satelitarnych poligon testowy Njonoksa jest kopią poligonów w Kapustin Jarze i Pankowo, gdzie testowano 9M730 Buriewiestnik.

Do wypadku doszło na Centralnym Poligonie Testowym Marynarki Wojennej (ros.: Государственный центральный морской полигон), który jest głównym poligonem rakietowym rosyjskiej marynarki wojennej i jest również nazywany Njonoksa. Według wersji przedstawionej przez rosyjskich urzędników, był to wynik nieudanego testu „źródła zasilania izotopowego dla silnika rakietowego na paliwo ciekłe”.

Ekspert ds. nierozprzestrzeniania broni jądrowej Jeffrey Lewis i członek Federacji Amerykańskich Naukowców Ankit Panda podejrzewają, że incydent był wynikiem testu pocisku manewrującego Buriewiestnik. Jednak inni eksperci ds. kontroli zbrojeń zakwestionowali te twierdzenia: Ian Williams z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych oraz James Acton z Carnegie Endowment for International Peace wyrazili sceptycyzm co do finansowych i technicznych możliwości Moskwy w zakresie wykorzystania tej broni, podczas gdy Michael Kofman z Wilson Center stwierdził, że eksplozja prawdopodobnie nie była związana z Buriewiestnikiem, ale z testowaniem innej platformy wojskowej. Według CNBC Rosjanie próbowali odzyskać rakietę z dna morskiego, która została utracona podczas poprzedniego nieudanego testu. Przed eksplozją nie złożono żadnych NOTAM-ów ostrzegających pilotów o możliwym teście rakietowym. W przeszłości mieszkańcy Njonoksy byli ostrzegani i ewakuowani przed testami rakietowymi. Ponadto, w momencie wybuchu na poligonie Njonoksa znajdowały się dwa rosyjskie statki specjalnego przeznaczenia: MS Sierebrianka (statek floty Rosatomu wykorzystywany do przeładunku odpadów nuklearnych z reaktorów jądrowych) i MS Zwiezdoczka (wykorzystywany do podwodnych operacji ratunkowych, wyposażony w dwa ciężkie dźwigi morskie i dwa zdalnie sterowane pojazdy).

Zdarzenie o charakterze wybuchowym zostało zarejestrowane 8 sierpnia o godzinie 06:00 UTC (09:00 MSK) na stacji infradźwiękowej w Bardufoss (Tromsø, Norwegia). Ponieważ zdarzenie zostało również zarejestrowane na danych sejsmicznych, musiało być sprzężone z ziemią, co oznacza, że ​​miało miejsce albo na ziemi, albo w kontakcie z nią; na przykład na wodzie. Czas i miejsce zdarzenia pokrywają się z zgłoszonym wypadkiem w Archangielsku. Kilku rybaków oświadczyło na sanatatur.ru, że byli świadkami wypadku: jeden widział 100-metrową kolumnę wody wznoszącą się w powietrze po eksplozji, a inny widział dużą dziurę w burcie statku, który znajdował się na miejscu eksplozji.

 

Następstwa:

W następstwie eksplozji, trzech z ofiar zostało leczonych w Centrum Medycznym Semaszko w Archangielsku, które miało doświadczenie w leczeniu radiacyjnym i używało kombinezonów ochronnych, podczas gdy trzech innych przewieziono do Szpitala Klinicznego Obwodowego w Archangielsku, którzy przybyli tam 8 sierpnia o 16:35, gdzie personel szpitala nie został ostrzeżony o narażeniu na promieniowanie. Kilku pracowników Szpitala Obwodowego w Archangielsku zostało później przetransportowanych samolotem do Moskwy na badania radiologiczne. U jednego lekarza stwierdzono obecność cezu-137, chociaż jego poziom pozostaje nieznany, ponieważ zaangażowany personel medyczny został zmuszony do podpisania umów o zachowaniu poufności.

Według anonimowego pracownika medycznego dwie osoby ranne w wyniku eksplozji zmarły na chorobę popromienną w drodze z Obwodowego Szpitala Klinicznego (AOKB) w Archangielsku (ros.: Архангельская областная клиническая больница (АОКБ)) na leczenie w Moskwie. Ich ciała przewieziono do moskiewskiego Federalnego Centrum Medycznego i Biofizycznego Burnazjan (FMBC) (ros.: ГНЦ Федеральный медицинский биофизический центр имени А. И. Бурна зяна ФМБА России). ​​Sześć osób z poważnymi obrażeniami w wyniku wybuchu i narażenia na promieniowanie przewieziono do Burnazjan dwoma samolotami medycznymi i karetkami wyposażonymi w specjalne plastikowe uszczelnienia, a ratownicy medyczni nosili kombinezony ochronne przed chemikaliami, ponieważ teren sali operacyjnej był silnie skażony po operacji, wszyscy lekarze, pielęgniarki i personel Szpitala Obwodowego w Archangielsku, którzy mieli kontakt z rannymi, zostali również wysłani do Burnazjanu. Sale w szpitalu w Archangielsku, w których przebywali ranni, zostały poddane dekontamitacji, zostały zamknięte po leczeniu, ale żaden z pracowników szpitala nie miał na sobie odzieży chroniącej przed skażeniem.

 

Pięć natychmiastowych zgonów:

W poniedziałek 12 sierpnia 2019 r. flagi w Sarowie opuszczono do połowy masztu podczas oglądania pięciu trumien na głównym placu w Sarowie. Były to ciała pięciu pracowników Rosatomu, którzy zginęli w trakcie i bezpośrednio po eksplozji 8 sierpnia 2019 r. Później, 12 sierpnia 2019 r., ich ciała zostały pochowane na głównym cmentarzu w Sarowie. 21 listopada 2019 r. pośmiertnie odznaczono ich Orderem Odwagi.

 

Poziomy promieniowania:

Jurij Peszkow z Roshydromet, rosyjskiej służby meteorologicznej, stwierdził, że poziom promieniowania tła osiągnął szczyt na poziomie 4–16 razy wyższym niż normalny poziom na sześciu z ośmiu stacji w Siewierodwińsku, 47 kilometrów (29 mil) na wschód, osiągając 1,78 μSv/h wkrótce po wybuchu, ale powrócił do normalnego poziomu 2,5 godziny po wybuchu. Administracja w Siewierodwińsku zgłosiła podwyższony poziom promieniowania przez 40 minut, co doprowadziło do wzrostu zapotrzebowania na jod medyczny. W dniach następujących po zdarzeniu kilka stacji monitorujących w Rosji zaprzestało przesyłania danych do Organizacji Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób Jądrowych (CTBTO), sieci danych do monitorowania promieniowania składającej się z 80 stacji na całym świecie.

Według informacji zamieszczonych przez Roshydromet na temat sytuacji radiacyjnej w Siewierodwińsku w kilku godzinach po wypadku, odkryto szereg krótkotrwałych izotopów: 91Sr*, 139Ba*, 140Ba* i 140La*. Norweski ekspert ds. bezpieczeństwa jądrowego Nils Bøhmer stwierdził, że taki skład izotopów dowodzi, że w wypadku uczestniczył reaktor jądrowy.

2 września agencja prasowa Bełomorkanał opublikowała film pokazujący dwa porzucone pontony w pobliżu ujścia rzeki Njonoksy do Zatoki Dźwiny, zaledwie 4 km od centrum Njonoksy, przy czym jeden z nich przewoził szereg poważnie uszkodzonych urządzeń testowych. Według mieszkańców Njonoksy, pierwszy ponton PP PP Fabr. No. 2 (ros. : ПП ПП зав. №2) z dwoma 6-metrowymi (20-stopowymi) niebieskimi kontenerami został wyrzucony na brzeg 9 sierpnia, a poważnie uszkodzony drugi ponton z uszkodzonym dźwigiem, 6-metrowym (20-stopowym) niebieskim kontenerem i żółtym kontenerem podobnym do kontenera Siempelkamp na wysoce radioaktywne materiały został odholowany holownikami na miejsce w pobliżu pierwszego pontonu około pięć dni po wybuchu.

Film dziennikarza z Siewierodwińska Nikołaja Karniejewicza (ros.: Николай Карнеевич) pokazuje poziom promieniowania gamma w odległości 150 metrów (490 stóp) od porzuconych pontonów na brzegu Morza Białego w pobliżu Njonoksy, gdzie odczyt sięga 186  μR /h (1740 nSv/h) - 15 razy więcej niż naturalnie. Mieszkańcy Njonoksy powiedzieli, że zaledwie kilka dni przed pomiarami 31 sierpnia poziom promieniowania gamma wynosił 750  μR/h w tym samym miejscu. Nie zmierzono poziomu promieniowania alfa i beta. Od września 2019 r. miejsce to nie było ani ogrodzone, ani strzeżone, a nie zaobserwowano żadnych znaków ostrzegawczych przed promieniowaniem.

 

Ponad 800 km dalej norweski urząd ds. bezpieczeństwa jądrowego wykrył niewielkie ilości radioaktywnego jodu, które zostały zebrane w dniach 9–12 sierpnia br., na stacji filtrów powietrza w Svanhovd. Agencja nie była w stanie ustalić, czy wykrycie miało związek z wypadkiem, a według Reutersa takie pomiary jodu nie były niczym niezwykłym, ponieważ norweskie stacje monitorujące wykrywały radioaktywny jod około sześć do ośmiu razy w roku i zwykle nie były w stanie ustalić źródła izotopu.[2]

 

Norwegia bije na alarm. Zwiększone promieniowanie przy rosyjskiej granicy

Alarmujące doniesienia napływają z północnych rubieży Europy, gdzie na granicy norwesko-rosyjskiej zarejestrowano obecność radioaktywnego cezu-137. Zjawisko to, wykryte między 9 a 12 września przez norweską agencję bezpieczeństwa nuklearnego (DSA), budzi niepokój ekspertów, choć na razie nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla ludzi ani środowiska — podaje „The Barents Observer”.

Cez-137 jest produktem rozszczepienia w reaktorach jądrowych o okresie półtrwania około 30 lat. Choć przyczyna tego zjawiska pozostaje nieznana, spekulacje wskazują na rosyjski poligon Pankowo na archipelagu Nowa Ziemia, gdzie mogą odbywać się testy Buriewiestnika. To eksperymentalny pocisk manewrujący z napędem jądrowym zwany „latającym Czarnobylem”.

Co ciekawe, cez-137 pochodzący ze starszych testów atomowych, a nawet awarii w Czarnobylu wciąż jest możliwy do zaobserwowania w przyrodzie. Na skutek pożaru lasów radioaktywne cząstki unoszą się w powietrze i są przenoszone przez wiatr, co stanowi jedną z hipotez dotyczących podwyższonego poziomu promieniowania.

Kolejne testy mające ponownie zmierzyć poziom promieniowania zostaną przeprowadzone w najbliższych dniach.[3]

 

Moje 3 grosze

 

Politycznie rzecz ujmując Putin będzie straszył resztę świata swoimi BMR, a szczególnie bronią jądrową/termojądrową oraz – jak widzimy z załączonych materiałów – bronią zdolną do przełamania blokady Tarczy Antyrakietowej (TA), która uniemożliwiałaby zadanie ciosu odwetowego Zachodowi. Putin dąży do uzyskania dominacji w Europie i jak widzimy, nie przebiera w środkach: wojna hybrydowa na wschodniej granicy UE, wojna propagandowa obliczona na głupotę i sprzedajność zachodnich polityków no i wreszcie wojna na Ukrainie, która w każdej chwili może rozlać się na zachód – szczególnie na Polskę, Bałtywię i Niemcy. Putin w tej chwilki pragnie zrealizować podbój Europy nakreślony jeszcze przez Lenina w 1921 roku, po przegranej wojnie z Polską. Plan zakłada obruszenie na Europę Zachodnią całych hord migrantów z Afryki i Azji celem zdestabilizowania tamtejszych gospodarek, wzniecenia wojen religijnych i w rezultacie zniszczenia Kościoła katolickiego oraz jego struktur w Europie i na świecie. Następnym krokiem będzie utworzenie zależnego od Moskwy kalifatu europejskiego Dlatego właśnie Rosjanie tak bardzo zaangażowali się w Afryce, skąd bierze ludzi do tworzenia w Europie V kolumny… Rosjanie w przeciwieństwie do nas nie mają niczego do stracenia i wszystko do zyskania. I dlatego właśnie pojawiają się superpociski i atomowe podwodne drony z projektu Neptun z głowicami A i H.

Zasadę ich działania sformułowano już we wczesnych latach 50-tych ubiegłego stulecia. Ich schematy pojawiły się w powieściach K. Borunia i A. Trepki – „Proxima” (1956) oraz St. Lema – „Astronauci” (1951). U Lema są to rakiety w których czynnikiem roboczym są deuterony wytwarzane przez reaktor jądrowy i rozpędzane w polu magnetycznym, u Borunia i Trepki materia odrzutowa (niesprecyzowana jaka, chyba zjonizowany gaz) podgrzewana przez reaktor atomowy i odrzucana do tyłu dając ciąg.

W przypadku Buriewiestnika chodzi nie o silnik rakietowy, ale o silnik przepływowy, w którym czynnikiem roboczym jest powietrze ogrzewane przez reaktor jądrowy. Coś takiego w zasadzie jest możliwe, aliści należy zastosować supertermoodporne materiały, bowiem reaktor może rozgrzać się do bardzo wysokich temperatur, a te są warunkiem sine qua non jego działania.

Jednakże Buriewiestniki można wykryć i zniszczyć – trzeba tylko wiedzieć jak. Ze swej strony zapewniam, że jest to możliwe.        

 

Opracował - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz