Powered By Blogger

czwartek, 27 lutego 2025

Ciomadul: Jeszcze jedno zagrożenie

 

Masyw wulkanu Ciomadul w Rumunii

Jakby było jeszcze mało strachu, to do wszystkich nieszczęść meteorologicznych i sejsmicznych w Europie przymierza się jeszcze jedno wulkaniczne. I nie chodzi tu bynajmniej o erupcję Wezuwiusza, Etny, Santorini i innych włoskich i greckich wulkanów, ale o rumuński superwulkan Ciomadul – uważany za wygasły.

Jak podaje portal Twoja Pogoda:

Jednak okazało się, że tylko drzemie i może w przyszłości wybuchnąć. Jego erupcja może być odczuwana także w Polsce.  W ostatnich latach poczyniono postępy w badaniu wulkanów. Nowe metody sprawiły, że zupełnie zrewidowano wiedzę na temat niektórych z nich, które uważano za niegroźne, tymczasem tak naprawdę mogą stanowić poważne zagrożenie.

Stało się tak dlatego, że niespodziewanie budziły się wulkany, które albo spały przez setki lat, albo też nigdy wcześniej, przynajmniej w spisanej historii, nie dawały o sobie znać. Za każdym razem skutki erupcji były niszczycielskie.

Tak właśnie stało się z wulkanem Ciomadul w rumuńskich Karpatach, który miał być wygasły od 30 tysięcy lat, ale pomylono się. Ostatnie badania wykazały bowiem, że skały w jego górnej skorupie są stopione w 15 procentach, a w niektórych miejscach nawet w 45 procentach.

To jednoznacznie świadczy o tym, że nadal zachodzą tam procesy geologiczne, które w przyszłości mogą się skończyć erupcją. W publikacji zamieszczonej na łamach pisma „Earth and Planetary Science Letters” czytamy, że wulkan nadal zawiera od 20 do 58 kilometrów sześciennych bogatego w wodę stopu krzemowego.

Co więcej, taka objętość stopu przekracza objętość produkowanej lawy w całej historii wulkanu. Komora magmowa nadal jest aktywna i w niektórych miejscach ilość stopu jest na tyle duża, aby wywołać erupcję. Reaktywacja wulkanu może przebiegać bardzo szybko. Nie wiemy, jak potężna może być nadchodząca erupcja i kiedy do niej dojdzie.

Naukowcy zaproponowali więc, aby przyjrzeć się wszystkim wulkanom, których ostatnia erupcja miała miejsce co najmniej 10 tysięcy lat temu. Powinny być one oznaczone nie jako wygasłe, lecz pozornie nieaktywne z potencjalnie aktywnym magazynowaniem magmy.

W polu rażenia potencjalnej erupcji wulkanu Ciomadul znajdzie się też Polska. W przypadku wiatru z południowego wschodu w naszym kierunku mogą zmierzać popioły. Jednak nie tylko wulkan Ciomadul stanowi dla nas zagrożenie.

Badania poczynione w ramach Globalnego Programu Szacowania Ryzyka Trzęsień (GSHAP), wykazały, że w Rumunii ryzyko bardzo silnego trzęsienia osiąga najwyższy stopień spośród całej Europy. Jeśli czarne scenariusze się sprawdzą, to kraj ten czeka gigantyczne trzęsienie, które zdarza się średnio co 35 lat i już się spóźnia.

Na terenie Parku Narodowego Vrancea w środkowo-wschodniej Rumunii, między miastami Braszów i Fokszany, zlokalizowane będzie epicentrum tego zapowiadanego, gigantycznego wstrząsu. Jeśli osiągnie on siłę co najmniej M7.3, a taki jest prognozowany przez naukowców, to skutki tego kataklizmu mogą odczuć nie tylko Rumuni, ale też mieszkańcy całej środkowej i południowo-wschodniej Europy, w tym również Polski.


Ostatni potężny wstrząs miał tam miejsce 4 marca 1977 roku o godzinie 21:20. Trzęsienie o sile M=7.2 spowodowało śmierć 1578 osób, z czego 1424 w samym Bukareszcie, stolicy Rumunii. Ponad 11 tysięcy ludzi zostało rannych. Zawaliło się 35 tysięcy budynków, a straty sięgnęły 2 miliardów dolarów.[1]

Pamiętam te wydarzenia. Oczywiście nie mówiło się o tym za dużo, bo wiadomo było, że bratni kraj musiał sobie poradzić. Rumuni użyli wtedy jak psy w studni. Jak będzie teraz – trudno powiedzieć. W przypadku erupcji Ciomadula w atmosferę Ziemi wyleci jakieś 50 km³ nasyconej gazami lawy, która spowoduje zmętnienie atmosfery nad Eurazją. Żeby wiadomo było ile jest to 50 km³ zrobię następujące porównanie:

·        Mt. Mazama wyrzucił w 4600 r. p.n.e. aż 42 km³ tefry;

·        Supererupcja wulkanu Thira (Santorini)  w 1600 r. p.n.e. wyrzuciła ogółem 60 km³ lawy i spowodowała zagładę cywilizacji minojskiej… Być może było to natchnieniem dla Platona opisującego Atlantydę.

·        Wezuwiusz w 79 r. n.e. wyrzucił w powietrze 3 km³ materiałów piroklastycznych, które zasypały Herkulanum, Pompei i Stabiae;

·        Wybuch Mt. St. Helens w 1500 r. wyemitował jedynie 1 km³;

·        Słynna eksplozja Krakatau w 1883 roku wystrzeliła w atmosferę 18 km³ tefry – to był najgłośniejszy wybuch wszech czasów!

·        Erupcja Mt. Katmai w 1912 r. wyrzuciła do atmosfery 12 km³ 

·        …zaś Tambora w 1815 r. wyrzucił z wnętrza Ziemi ok. 100 km³ tefry.

·        Kolejna erupcja wulkanu Mt. St. Helens z 1980 r. wyrzuciła w atmosferę ok. 3 km³ tefry;

·        ponownie Mt. St. Helens wyrzucił w 1990 roku 4 km³ popiołów;

·        wulkan Pinatubo wystrzelił w atmosferę 10 km³ tefry w czasie erupcji w 1991 r. – co spowodowało spadek temperatury na Ziemi o 1,5°C,

To wszystko dotyczy zwykłych wulkanów. Ciomadul znajduje się w Południowych Karpatach, a dokładniej na N 46°08’26” – E 025°53’04” i ma wysokość 1289 m n.p.m. Z tego, co widzimy na zdjęciu jest to nieduża kaldera, w której znajduje się dzisiaj jezioro św. Anny. To właśnie tam znajduje się kaldera wulkanu i stamtąd ukażą się pierwsze oznaki erupcji.

Co nam grozi? Przede wszystkim trzęsienia ziemi i opad tefry. Opad tefry nie jest taki zły, bo po paru latach użyźnia gleby, ale początkowo jest toksyczny ze względu na zawarte w niej ekshalacje wulkaniczne – szczególnie chlor i fluor. Na szczęście większość pójdzie na wschód – do morza i na rosyjskie stepy, ale należy się liczyć z zawirowaniami wiatrów w obrębie niżów. Tak czy inaczej musimy się mieć na baczności.  



[1] Źródło: TwojaPogoda.pl / Earth and Planetary Science Letters.

piątek, 21 lutego 2025

CE0 z Dinozauroidami w Brazylii

 


Albert Rosales

 

Relacja świadka:

W listopadzie 2007 roku ja, mój ojciec, mój wujek i kuzyn poszliśmy na ryby do stawu w Piracicabie (SP, Brazylia). Około godziny 16, już pierwszego dnia, kiedy przyjechaliśmy, zaczęliśmy bawić się w chowanego i poszliśmy się ukryć w miejscu z wieloma drzewami i krzewami, sprzeciwiając się mojemu ojcu, który zabronił mi odchodzić za daleko.

Nie wiem kiedy, bo nie miałem wtedy zegarka i komórki, ale stałem kilka minut za drzewem, gdy zobaczyłem, w odległości około 2 metrów, coś co zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Było to jak ludzkie dziecko, tyle że jego skóra była jasnożółta, nie miał włosów. Podszedł jakby chciał się ze mną pobawić, takie uczucie miałem w tej chwili. Miałem wtedy 8 lat

Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, jakby chciał, żebym się przywitał. Mogłem tylko stać parę sekund, aż zobaczyłem inną istotę, tyle że ta powinna mieć około 2 metrów wysokości, mega mocna, mocno umięśniona, też żółta i łysa, jak mężczyzna o jasnej skórze. Zaćwierkał do malucha bardzo dziwnym językiem i mały wyszedł z nim.

Twarze tych dwóch istot były niesamowicie podobne, o bardzo pięknych i wyrazistych zielonych oczach. Nosek był wykonany z dwóch małych otworów, a usta podobne do naszych. Wyglądali jak ojciec i syn, a ich wygląd był tak rzadki i niepowtarzalny, że wywołało nie strach, lecz podziw.

Kiedy obaj zniknęli z krzaka, wybiegłem i powiedziałem krewnym, a oni się ze mnie śmiali. Mój wujek myślał, że mówię o jakimś gadzie, a on nie zwracał zbyt wiele uwagi, a mój tata nie zwracał najmniejszego uwagi. Tylko mój kuzyn był zainteresowany, ale wciąż pamiętają moją nerwowość po powrocie. Chciałem się wyrwać, a mimo to zostaliśmy jeszcze dwa dni w tym miejscu. Byliśmy tam w piątek po południu i wróciliśmy dopiero w poniedziałek rano, wyjechaliśmy w niedzielę rano.

Nigdy tego nie zapomnę i jestem całkiem pewien tego co widziałem. Byli humanoidami i nie byli zwierzętami, żadnymi. Nie ma gadów o 2 metrach wysokości i bez nóg i rąk. Po latach poszedłem na badania i odkryłem termin „podziemny”. To dało mi nowe spojrzenie na to, co widziałam, a teraz jestem całkowicie pewny tego, co widziałem.

To doświadczenie było tak niezwykłe, że nawet po latach wciąż pamiętam każdy szczegół. To było niesamowite i niezapomniane doświadczenie, które zmieniło moje spojrzenie na życie i wszechświat. Wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale przysięgam, że to prawda i będę nosić to wspomnienie na zawsze. "

Źródło: - Zgłoszone przez Gustavo Camposa na stronę Enigmas Fantásticos

Komentarze:

Enigmas Fantásticos - Lagoa Santa Rita, Piracicaba, São Paulo, Brazylia: miejsce naznaczone tajemnicami i tragediami, gdzie kilka osób zaginęło lub straciło życie w tajemniczych okolicznościach, wiele z nich jest ofiarą utonięcia.

Rosemary Andrade Santos - Całkowicie w to wierzę! Przed laty powrót z wakacji ja, mój mąż i córka. Wtedy miała 5 lub 6 lat! Wracaliśmy drogą Graciosa-Paraná, kiedy nagle na naszej drodze powoli przeszedł bardzo powolny pająk o wysokości mniej więcej 1 metra i ogromnej rozpiętości skrzydeł. Zatrzymaliśmy samochód i poszliśmy za pająkiem przez tor z daleka. Bardzo się boimy. Mówimy wielu ludziom, którzy się śmieją i nie wierzą... ale mój mąż i ja doskonale wiemy, czego byliśmy świadkami.

Kaká Souza Rodrigues - Jak byłam bardzo mała, powinnam mieć od 6 do 7 lat, spotkałam się z podobnym stworzeniem, nie pamiętam czy to był sen czy rzeczywistość. Między moim domem a domem mojej siostry było jezioro i zawsze szłam sama tą ścieżką, przez kilka minut próbowałam z nią porozmawiać ale bałam się, że mój głos nie wyszedł, więc przez długi czas unikałam tej ścieżki, a gdybym miała to przechodziłem obok płacząc, chwytając mamę za rękę (…)

 

Moje 3 grosze

 

Ten przypadek jest jednym z wielu z całego łańcucha takich CE jaki opasuje naszą Ziemię. Osobiście skłaniam się ku hipotezie istnienia cywilizacji gadów naczelnych – Dinozauroidów czy też Reptilian.  

 

Przekład z portugalskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

czwartek, 20 lutego 2025

O smokach w Tatrach (i nie tylko!)

 


Badania w trudno dostępnych dżunglach Ameryki Południowej, Afryki czy Azji przynoszą co jakiś czas odkrycie zwierząt zupełnie nieznanych naukowcom. Często nawet takie, na których istnienie żaden zoolog wcześniej nie postawiłby ani grosza. Podobnie jest z tajemniczymi głębinami oceanów, o czym świadczą zwłoki wyrzucone na brzeg przez przypływ. A co z Europą Środkową, w której brakuje większych lasów i innej dzikiej przyrody? Że nie mogą tu mieszkać żadne nieznane zwierzęta? Ale mimo to, dlaczego tak wiele doniesień na ich temat pojawia się ze stosunkowo niedawnych czasów?

Ogromne kamienie staczają się po zboczach Tatr Wysokich. Podczas gdy ziemia się trzęsie, a skały pękają, jeden z pasterzy próbuje ocalić swoje biedne życie i stado owiec. Tymczasem dachy domów pękają nie tylko w pobliskich dolinach. Niektóre części budynków, w tym piwnice, walą się jak domek z kart. Nieszczęśni ludzie, mieszkający zwłaszcza w okolicach Slavkovskégo štítu, ale także w Kieżmarku i dalszej Lewoczy, mogli jedynie patrzeć na niszczenie swoich domów.

Kiedy te niszczycielskie trzęsienia ziemi miały miejsce na Słowacji?

5. i 6 sierpnia 1662, Spisz. W Tatrach było tak duże trzęsienie ziemi, że wielka skała, a właściwie góra, runęła i rozpadła się na głazy. Przełamano także wiele wzgórz i powstało nowe jezioro, a właściwie zbiornik wodny” – tak zaczyna się opis przerażającej sytuacji w „Zipserische oder Leutschauerische Chronica” („Kronika Spiska lub Levočská”), pochodzącego od niemieckojęzycznego pastora i kronikarza Lewoczy Gašpara Haina (1632–1687). Ten ważny i ponadprzeciętnie wykształcony człowiek swoich czasów opisał w nim okres od 744 do 1684 roku.

Czy opisane straszne trzęsienie ziemi mogło naprawdę mieć miejsce, mimo że nie mamy na to innych bezpośrednich dowodów? Zdaniem historyków autor kroniki był osobą godną zaufania. Równie wiarygodna powinna być jego znana twórczość literacka. Ponadto Gašpar Hain miał nie tylko wysokiej jakości wykształcenie uniwersyteckie i wysoką inteligencję jak na swoje czasy, ale także niezwykłą równowagę i perspektywę. A był także rówieśnikiem opisywanej klęski żywiołowej, która miała nastąpić w roku jego trzydziestych urodzin. Że wciąż od czasu do czasu coś wymyślisz? Jeszcze bardziej zaskakujący jest dalszy ciąg tekstu jego „Kroniki Spiskiej”, opisujący zeznania tajemniczego smoczego potwora!

 

Czy to UFO zderzyło się ze słowacką górą?

 

Pojawił się także żywy smok. Siedział w opuszczonym kościele w Štrbie, gdzie można go było widzieć przez kilka dni. Nikt jednak nie odważył się do niego zbliżyć i w końcu zginął – pisał szanowany obywatel Lewocza, pochodzący z bogatej niemieckiej rodziny kupieckiej. Że była to jedynie dzika fantazja kronikarza i zarządcy miasta Lewoczy w jednej osobie, czy też wymysł, którego nie zweryfikował? Jednak według zachowanych zapisów Hain z pewnością nie był marzycielem nierealistycznym.

Ponadto jego szczególną wzmiankę o smoku potwierdza także ważny polski znawca historii Tatr, historyk literatury i pisarz dr Jacek Kolbuszewski, w swojej książce „Skarby króla Gregoriusa”. Jednak polski ekspert dodał w swojej pracy inne niesamowite szczegóły. Tego dnia ziemia nagle się zatrzęsła i było tak silne, że nie tylko dachy domów w Lewoczy, Kieżmarku i Spiskiej Nowej Wsi popękały... Ci, którzy w czasie trzęsienia ziemi patrzyli na Tatry, mogli na własne oczy zobaczyć, jak cały wierzchołek Sławkowskiego Szczytu zamienił się w gruz, jak lawina kamieni zmiażdżyła lasy i jak wielka czarna chmura uformowała się nad górą. Ci, którzy obdarzeni byli najlepszymi umiejętnościami obserwacji, widzieli także sprawcę całego zdarzenia, ogromnego smoka lecącego wysoko nad Tatrami. Wydarzenia te zapisał Gašpar Hain, kronikarz miasta Lewoczy – pisze wspomniany polski historyk.

Nie można wykluczyć szczególnych wydarzeń, które miały miejsce w drugiej połowie XVII wieku w kraju naszych wschodnich sąsiadów. Co właściwie mogło się wydarzyć w okolicach Sławkowskiego Szczytu, a później we wsi Štrba w roku 1662? Według interpretacji Kolbuszewskiego mogłoby się wydawać, że za trzęsienie ziemi i zniszczenie szczytu Sławkowskiego Szczytu odpowiada obiekt, który Hain zidentyfikował jako smoka. Czy było to więc ciało, które uderzając w szczyt słowackiej góry spowodowałoby jego zniszczenie, a następnie upadek poszarpanych skał? Czy może to być gigantyczny meteoryt, a może nawet to, co dzisiaj nazywamy UFO?

Czy było to nieznane zwierzę?

 

Na pierwszy rzut oka wyjaśnienie zawarte w ostatnim zdaniu brzmi całkiem logicznie. Ale bezpośrednio ze wspomnianej „Kroniki Spiskiej” dowiadujemy się bardzo ciekawych i kluczowych informacji dla naszych opóźnionych poszukiwań! To, co starożytny kronikarz Lewocza nazywa smokiem, przez kilka dni (siedzi!) przebywało w kościele Štrbie. I to było zanim umarło. Jeśli była to część meteorytu lub może jakiś stały przedmiot, nie mogła ani siedzieć, ani ginąć! Przecież uznany słowacki pisarz i badacz Miloš Jesenský zwraca uwagę na możliwy związek pisarstwa Haina z jakimś nieznanym zwierzęciem w książce „Największe tajemnice i tajemnice Słowacji – część 2”. Czy to oznacza, że ​​Hain, od którego imienia do dziś nosi się ulica w Lewoczy, miał na myśli żywą istotę lub jakieś zwierzę? Ale jakie to mogłoby być zwierzę?

W średniowieczu, ale także w okresie renesansu i baroku zwierzęta niezbyt znane Europejczykom często nazywano smokami. Najczęściej dotyczyło to dużych gadów i podobnych potworów, głównie krokodyli. Przecież możemy to zobaczyć na przykład w przypadku tzw. smoka brneńskiego. Tak naprawdę jest to wypchany martwy krokodyl, który wisi pod sufitem w przejściu Ratusza Staromiejskiego w Brnie. Jak się tam dostał? Według najczęściej opowiadanej historii został on poświęcony mieszkańcom miasta w 1608 roku przez nowo wybranego wówczas margrabiego morawskiego i króla Czech i Węgier Macieja Habsburga.

 

Dar nieznanego króla

 

Władca ten otrzymał już wcześniej krokodyla w prezencie od delegacji tureckiej. A ponieważ prawdopodobnie nie lubił tego dziwnego egzotycznego zwierzęcia, wylądowało ono w Brnie. Choć wieść o rzekomym darze Matyáša dla największego miasta Moraw znajdowała się w 1749 roku w kopalni wieży ratuszowej w Brnie, zdaniem historyczki i znawczyni dziejów Brna Mileny Flodrovej wszystko mogło potoczyć się inaczej. W archiwach brneńskich odkryła rachunek na cztery złote monety, zapłacony pewnemu malarzowi za ożywienie kolorów wypchanego smoka już w 1568 r. Według innych relacji martwy krokodyl brneński został odnowiony i odrobaczony w latach 1578 i 1579. Czy zatem historyk może mieć rację, sądząc, że smok mógł pojawić się jako symbol Brna już na początku XV wieku? Łączy to z możliwym nadaniem miastu Orderu Smoka przez króla czeskiego i węgierskiego oraz późniejszego cesarza rzymskiego Zygmunta Luksemburskiego za zasługi w walce z husytami.

Jego smocze stowarzyszenie elitarnych chrześcijańskich wojowników datuje się na rok 1408. Nie wszyscy się do niego dostali, jedynie ważni sojusznicy Czerwonego Lisa, jak nazywali tego władcę niektórzy zbuntowani Czesi.

Odkryto tu (w zamku Špilberk w Brnie) kamienny piec z herbem cesarza Zygmunta, otoczony smokiem, w takiej postaci, w jakiej znamy go z przejścia Ratusza Staromiejskiego – mówi Flodrová. Ale nawet na powiązanie brneńskiego smoka z Zygmuntowskim zakonem chrześcijańskich bojowników przeciwko heretykom spośród muzułmańskich Turków, czy nawet rodzimych Kalikstynów, nie ma jednoznacznych dowodów. W każdym razie w przypadku krokodyla na Ratuszu Staromiejskim powinien to być rzekomo pierwszy brneński smok, który tu wisi. Ale czy naprawdę tak było?

 

Smok brneński z Trutnova

 

Według innej wersji historia brneńskiego smoka powinna powstać już w XI wieku. W tym czasie do południowomorawskiego miasta należało sprowadzić pierwotnego smoka z Trutnova w północnych Czechach. Przecież to miasto nad rzeką Úpą ma w swoim godle sanie. Jak brzmi cała historia?

Według Ondřeja Vašáty’ego, historyka z Muzeum Karkonoskiego, legenda pochodzi od trutnowskiego kronikarza Simona Hütla, który po raz pierwszy zanotował ją w XVI wieku. Kto miał być bohaterem tej starożytnej historii? Tradycyjna opowieść głosi, że do założenia miasta w średniowieczu potrzebowano dużo drewna, ale drwale zobaczyli w pobliskim lesie sanie. Dlatego powinni byli nazwać dzielnego rycerza Trutem. Co było dalej? Mówi się, że odważny pogromca smoków nie był leniwy i zabił groźnego potwora w jaskini. Ale według innych trutnowski smok powinien zostać zabity przez zatrutą owcę wypełnioną wapnem palonym. Tak czy inaczej samo miasto Trutnov miało nosić imię nieustraszonego Truta.

W 1024 r. odbyło się w Brnie sejm ziemski. Z tej okazji mieszkańcy Trutnowa podarowali księciu pluszowego smoka, który następnie zostawił go miastu Brno. Tam, zawieszony w korytarzu Ratusza Staromiejskiego, spoczywa do dziś – czytamy na stronie Czeskiego Radia. Jak to było?

Wiemy już, że obecny krokodyl brneński tak naprawdę nie pochodzi i nigdy nie pochodził z Trutnova. Niezależnie od tego, czy podarował je miastu brat Rudolfa II, król Maciej, czy też jeden z jego poprzedników. Przecież Trutnov (i podobno Brno) jeszcze w 1024 roku należał do odległej przyszłości. A co by było, gdyby w średniowieczu w Karkonoszach żyło bardzo rzadkie i już wymarłe zwierzę, które wpłynęło na czeskie i morawskie legendy? Co ciekawe, nie można tego wykluczyć. Przecież cztery wieki później, w XV wieku, lasy graniczne nie tylko na północy Czech należały do ​​obszarów leśnych prawie nieprzeniknionych. Terytorium, na którym niedźwiedzie, wilki i pieski biegały szczęśliwie. A może towarzyszyły im jakieś nieznane dotychczas nauce potwory?

 

Co sugeruje baśń z Krakowa

 

Co gorsza, opowieści o smokach lub imionach z nimi związanych można spotkać także w wielu innych miejscach Europy Środkowej. W końcu nie musimy iść daleko! Podobna historia wiąże się z Krakowem, gdzie w tzw. Smoczej Jaskini pod Zamkiem Królewskim na Wawelu miał mieszkać krwawy smok. Czy to tylko żart dla dzieci, czy może zniekształcona pamięć? Smok Wawelski to, podobnie jak w przypadku Trutnowa, jeden z nieoficjalnych symboli i atrakcji turystycznych malowniczego nadwiślańskiego miasteczka uniwersyteckiego.

Według starożytnej legendy smok mieszkał w swojej jaskini bezpośrednio na Wzgórzu Wawelskim. Jak to bywa z dobrymi smokami, zażądał cotygodniowej porcji bydła, a w zamian pozwolił miastu żyć w pokoju... Ale pięknymi dziewicami też nie pogardził. Władca miasta Krak nie chcąc dalej wspierać szaleństwa smoka, wezwał więc swoich dwóch synów, Lecha i Kraka II. Było dla nich jasne, że smoka nie pokonają rękami, więc postanowili go przechytrzyć. W następnym tygodniu wśród bydła ukryto skórę owczą wypełnioną siarką, którą zajadał łapczywie. Doszedł nad rzekę, gdzie pił, pił i pił, aż brzuch mu pękł, spalony siarką – czytamy w jednej z kilku wersji staropolskiej opowieści.

 

Czy możemy pomyśleć o jego inspiracji jakimś starożytnym i prawdziwym wydarzeniem? W końcu dlaczego podobne historie o smokach możemy znaleźć niemal na całym świecie? I dlaczego europejskie opowieści o nich są zgodne co do ich siedlisk w ciemnych jaskiniach, gadziego wyglądu i mniej więcej stałego gustu w jedzeniu mniejszych zwierząt, księżniczek i zwykłych ludzi? Czy zatem w przypadku rzekomych sań mogło to być prawdziwe i dawno wymarłe w Europie zwierzę, z którym nasi przodkowie spotykali się jeszcze sto, a może i więcej lat temu? Czy może to być mięsożerny gad nieznany nauce, jak zwykle opisuje się w opowieściach rzekome smoki?

Ta na pierwszy rzut oka nieprawdopodobna hipoteza jest dziwnie potwierdzona przez inne pośrednie wskazówki i tropy. Należą do nich wiarygodne przekazy historyczne pochodzące z różnych miejsc Europy Środkowej. Wśród nich nie możemy zapomnieć o legendarnym mięciutkim robaku, niemieckim Tatzelwurmie. Znam je jednak również pod nazwą Springwurm, czyli skaczący robak!

 

Trup austriackiej bestii

 

Legendarny potwór miał na początku XX wieku zamieszkiwać wysokogórskie obszary Alp austriackich, szwajcarskich i włoskich. Jak wyglądał ten smok? Jego ciało, sięgające 1,4 metra długości, przypominało dziwną jaszczurkę lub kubańskie cygaro z dwiema przednimi nogami! (Według niektórych źródeł miał cztery nogi – przyp. red.). Głowa miała być podobna do kociej, a łuskowata skóra była ciemnego koloru. Dlaczego jego ukąszenie miałoby być silnie trujące? Niektórzy kryptozoolodzy uważają, że mógł to być daleki krewny jadowitego kornika meksykańskiego, ale nie jest to pewne.

Jak zauważył nieżyjący już badacz Ivan Mackerle, w 1908 roku w austriackiej Styrii ów gad rzekomo zaatakował gajowego. Potwór skoczył mu na twarz z odległości około trzech metrów. Myśliwy przeżył jednak niespodziewany atak bestii, być może także dzięki szczęściu i rozsądnej obronie nożem. Teraz trzymaj się! Dlaczego austriackie potwory, podobnie jak smoki ze starożytnych opowieści, również bawiły się w odległych i wysokogórskich jaskiniach? Mówi się, że z nich wychodziły zwykle dopiero wcześnie rano lub późnym wieczorem.

Czy to w ogóle możliwe? Jak wyjaśnimy odkrycie rzekomo zwłok nieznanej jaszczurki w szwajcarskim kantonie Solura w 1828 roku? A może niedawne odkrycie szkieletu podobnego zwierzęcia w Austrii w 1924 roku? Czy przypadkowi świadkowie znaleźli szczątki tajemniczych bestii, Tatzelwurmów lub innych pospolitych zwierząt? Niestety, żadne ze znalezisk nie zostało zbadane przez ekspertów, więc nic nie jest pewne. Zresztą Tatzelwurm można było zobaczyć po raz ostatni na krótko przed wybuchem II wojny światowej.

 

Straszne potwory z Moraw

 

Śpiew ptaków umila piękny sierpniowy dzień. W spokojnej ciemności lasu chłopiec zbiera jagody. Za chwilę będzie miał ich pełen kosz i zacznie wracać do domu. Jednak gałęzie nagle pękają w kierunku pobliskiej skały. Dlatego patrzy wstecz i nie może uwierzyć własnym oczom! W pobliżu kamieni na skraju lasu pojawiają się dwie ciemne sylwetki zwierząt. „Ratunku, ratunku!” – woła. Próbuje się uratować, uciekając, ale skaczące potwory są szybsze. Na jednym ze stoków dogania biegaczy i młody człowiek staje się ich ofiarą.

Tylko straszna bajka dla niegrzecznych dzieci? Zupełnie nie! Według zachowanego austriackiego pomnika ta pozornie fantastyczna historia wydarzyła się naprawdę w pobliżu miasteczka Unken! Nieszczęśliwą ofiarą był syn miejscowego rolnika Fuchsa.

Czy w naszej rodzimej tradycji spotykamy także gadzie potwory? Tak. Zwłaszcza na Morawach i we wschodnich Czechach aż do początku XX wieku ludzie opowiadali sobie nawzajem liczne historie o tajemniczych latających wężach i smokach. Według różnych regionów te dziwne stworzenia nazywano świnią, pająkiem i innymi rzeczami. Dlaczego podczas lotu miałyby być otoczone iskrami lub ogniem? Czy w tych przypadkach chodziło o pomylenie mitologicznych i fikcyjnych potworów z rzeczywistymi ciałami kosmicznymi, które czasami przelatują nad naszymi głowami, na przykład z meteorami lub kometami (albo z UFO – przyp. red.)? W końcu te przedmioty również świecą lub błyszczą i jest to najbardziej logiczne możliwe wyjaśnienie.

 

Tajemnica, która wciąż stawia opór

 

Jednak legendy morawskie i polskie znają także innego tajemniczego potwora. Według czeskiej publicystki Evy Soukupovej ten gadzi potwór powinien był być wyposażony tylko w dwie przednie łapy. I o dziwo, miał też okazjonalnie atakować i zjadać pasące się bydło. Z Lipníku nad Bečvou (rejon ołomuniecki) zachowała się legenda o pasterzu, z którego stada podobne zwierzę musiało kiedyś zjadać małe jagnięta. Że opowieści o dziwnych gadach, tzw. Tatzelwurmach, oparte są na prawdziwych wydarzeniach? A czy te potwory żyły nie tylko za granicą, ale także w kraju?

Na koniec artykułu przenieśmy się na południe Polski, niedaleko granicy ze Słowacją. „W rejonie doliny Nowosadca pomiędzy cyplem beskidzkim a Gorcami od niepamiętnych czasów pasterzy nękała stado dziwnych najeźdźców. Były mniej więcej wielkości człowieka, wyglądały jak jaszczurki i poruszały się na dwóch kończynach. Zwykle, choć bardzo rzadko, widywano je w lasach na zboczach gór, które poprzecinane są niezliczonymi jaskiniami. Polowali na bezdomne bydło lub owce na małych, strzeżonych, odległych pastwiskach” – stwierdza znany czeski enigmatyk i pisarz Arnošt Vašíček w książce „Planeta razhad: Tajemná minulost’”.

Polskie jaszczurki rzekomo odważały się nawet na nieustraszone wilki, a ostatni z nich miał być widziany w 1897 roku. Ich istnienie potwierdzają zapisy z miejscowego polskiego klasztoru. I co dziwne, oni też mieli zamieszkiwać nory w górskich jaskiniach. Jeśli spojrzymy na mapę, z polskiej Doliny Nowosadu do Tatr Wysokich i Szczyrby (gdzie podobno w 1662 roku widziano tajemniczego smoka) nie jest już tak daleko. Czy to przypadek? A może o obszarze występowania unikalnych gadów-potworów?

Czy do niedawna mogły przetrwać w pobliżu nas dziwne zwierzęta, które wyginęły bez naszej wiedzy? W końcu tylko w XX wieku działania człowieka wyginęły dziesiątki tysięcy gatunków zwierząt. Czym więc były tajemnicze smocze bestie, których klasyfikację i pochodzenie, jeśli łaskawy czytelnik pozwoli, pozostawimy przyrodnikom do ich uczonych dyskusji...

 

Moje 3 grosze

 

Do tego materiału można dodać tylko to, że Smoka Wawelskiego zamordował – według innej wersji legendy – szewczyk Skuba przy pomocy barana wypchanego siarką i smołą. Dalej wiadomo, Smok zeżarł barana, siarka i smoła paliła mu wnętrzności i zaczął więc chłeptać wodę z Wisły. Smoka rozerwała wytworzona wskutek zalania wodą ognia para i Smok zginął.

Odnośnie wydarzeń w Gorcach i Spiszu, gdzie ponoć grasują jeszcze jakieś człekokształtne gady, to mówi się o Neodinozaurach alias Dinozauroidach, które przetrwały 66 mln lat gdzieś w podziemnych przestrzeniach Agharty, Plutonii czyli Pellucidaru. NB, następny materiał na tym blogu będzie poświęcony CE0 z tajemniczymi gado-ludźmi w Brazylii. Polecam także inne relacje o spotkaniach z Reptilianami na tym blogu.   

 

Materiał z TV Brno 1

Zdjęcie z magazynu „Záhady života”

Przekład ze słowackiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

 

 

wtorek, 18 lutego 2025

Tatrzańskie osobliwości: -41.13°C w cieniu…

 


Stanisław Bednarz

 

O Litworowym Kotle w masywie Czerwonych Wierchów zrobiło się głośno. W Litworowym kotle w poniedziałek rano (17.II) pobito nieoficjalnie  rekord Polski w najniższej temperatury -41,13 stopni. Padł zatem rekord Żywca z 10 lutego 1929 -40,6°C.

Nie bardzo chcę ten rekord uznać bo miejsce nie jest reprezentatywne np. na Kasprowym w tym samym momencie było -20 stopni.  Było to zjawisko lokalne  zaraz wyjaśnię  dlaczego. Litworowy Kocioł to cyrk lodowcowy położony w masywie Czerwonych Wierchów, na wysokości około 1800 metrów nad poziomem morza. Tego typu zagłębienia najczęściej otoczone są wysokimi grzbietami górskimi, między którymi dawno temu formował się lodowiec, oraz jednym nieco niższym wałem, zbudowanym z materiału skalnego niesionego przez lód. Litworowy Kocioł ma około 70 metrów głębokości. Leży w cieniu wysokich szczytów takich, jak Krzesanica, Małołączniak i Kozi Grzbiet, co powoduje występowanie tam mrozowiska, czyli zagłębienia stanowiącego pułapkę dla zimnego powietrza. Ciężkie, zimne powietrze spływa w dół i nie ma jak się stamtąd wydostać. Efekt ten najłatwiej zaobserwować w bezchmurne, bezwietrzne noce, gdy powierzchnia terenu wychładza się bardzo szybko, a ruch powietrza blokuje inwersja temperatury. Na dodatek otaczające Litworowy Kocioł szczyty blokują dostęp światła słonecznego, przez co przez wiele dni w roku na dno zagłębienia nie pada ani jeden promień.




Pomiary warunków termicznych w Litworowym Kotle prowadzone są na stacji automatycznej. Wstępne analizy pochodzą z lat 2015-2016, a od 2022 roku temperatura mierzona jest przez całą dobę. Termometry umieszczone są pod osłoną radiacyjną, na maszcie o regulowanej długości - tak, aby znajdowały się około 2 metrów nad ziemią niezależnie od grubości pokrywy śnieżnej. Wszystkie te czynniki sprawiają, że niska temperatura jest odnotowywana w Litworowym Kotle nawet w lipcu - w 2022 roku zanotowano tam -5,7 st. C, gdy w wielu innych częściach kraju panowały upały. Jest to mrozowiskowy biegun zimna w Polsce ale trudno go nazwać reprezentatywnym dla całych Tatr. Na pobliskim Kasprowym było tylko -20°C.  To jest eksperyment Uniwersytetu w Poznaniu, to nie jest stacja IMGW. Z powodu że nie jest to oficjalna stacja IMGW, a siedlisko łowców mrozu, rekord nie będzie uznany.

 

Moje 3 grosze

 

Uważam, że rekord ten powinien być uznany chociażby dlatego, że został odnotowany przez automatyczną staję meteo. Prawdą jest, że w Litworowym Kotle jest zawsze – czy niemal zawsze – zimno, co stwierdziłem w 1992 roku, kiedy wyprawiłem się do Doliny Litworowej. Prawdę powiedziawszy to odradzam takie wycieczki niedoświadczonym turystom… Poza Kotłem było +25°C czy nawet więcej, zaś w Kotle jakieś 10… Trząsłem się z zimna, a przecież był czerwiec.

Czytając materiały zamieszczone w mediach elektronicznych przyszło mi do głowy, że to właśnie pogoda mogła doprowadzić do niektórych wypadków na Czerwonych Wierchach. Nagłe uderzenie chłodnego powietrza plus deszcz i mgła mogły doprowadzić do nieszczęścia. Tak mogło być w przypadkach opisanych przeze mnie w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002). Oczywiście nie we wszystkich, bo część z nich mogła wydarzyć się z innych przyczyn, które nadal stanowią ponurą tajemnicę Tatr…   

CE3/CE-III-C w Brazylii

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: Sao Goncalo do Amarante, Ceara, Brazylia

Data: 1976

Godzina: przed zmierzchem

Opis incydentu:

Hercilia da Costa, wówczas 9-letnia, wracała do domu z zajęć katechizmu i przechodząc przez skrawek lasu, zobaczyła przed sobą światło. Kilka sekund później natknęła się na obiekt siedzący na trzech nogach na suchym korycie rzeki. W pobliżu zebrało się siedmiu mężczyzn o wzroście około sześciu stóp, ubranych w ciemne, obcisłe kombinezony do nurkowania. Wydawali się zaskoczeni jej widokiem i wpatrywali się w nią. Jeden klęczał i wkładał kamyki do przezroczystego worka. Rozmawiał z nią w nieznanym języku. Mężczyźni wyglądali jak normalni ludzie, mieli normalne usta, długie, spiczaste nosy, normalne dłonie i wydawali się nie mieć włosów ani ubrania zakrywającego głowy. Nosili czarne buty sięgające do połowy łydki. Obiekt był okrągły, srebrnego koloru, miał drzwi i dwa małe okrągłe okna z ciemnym szkłem. Hercilia pamięta również, że widziała dwa czerwone światła z przodu i słyszała dźwięk silnika. Później w miejscu, w którym obiekt spoczywał, na ziemi znaleziono ślady stóp i kwadratowe dziury.

Dodatek HC nr 2598

Źródło: Bob Pratt,

Typ strefy zagrożenia UFO: C

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

środa, 12 lutego 2025

CE0/CE-III-E z diabłem w Pennsylwanii

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: w pobliżu Troy w hrabstwie Bradford w Pensylwanii

Data: 20.XI.2011 r.

Godzina: 23:05 EST

Opis incydentu:

Mężczyzna i jego dziewczyna jechali Mud Creek Road na zachód w kierunku autostrady 14 w pobliżu Troy. Gdy szli dalej ciemną drogą, ich uwagę przyciągnęła lewa strona jezdni. Mężczyzna będący kierowcą zauważył jakiś ruch i wspomniał o tym swej  przyjaciółce. Kobieta początkowo myślała, że ​​po poboczu czołga się nagi mężczyzna. Kierowca zmniejszył prędkość, skręcił na środku drogi i skierował światła drogowe w stronę obiektu. Kierowca zatrzymał się około 30-40 stóp od niego. Wkrótce zdali sobie sprawę, że to nie był człowiek, ale stworzenie, które pełzało bardzo nisko nad ziemią. Na ich oczach stworzenie przyjęło pozycję kucającą z całkowicie wyprostowanymi plecami, przypominającą postawę kangura.

Ramiona stworzenia mocno przylegały do ​​ciała. Łatwo było dostrzec coś, co wyglądało jak długie pazury przypominające szpony orła. Długość pazurów oszacowano na około 8–10 cali. Jeden pazur był krótszy niż pozostałe trzy. Stworzenie ma muskularne ciało. Głowa bestii wydawała się zbyt duża i miała kształt wilka. Na czubku głowy znajdowały się spiczaste, sterczące uszy przypominające nietoperza, które wyglądały na długie na około 4-6 cali. Według mężczyzny całe stworzenie było pokryte „matową, pomarszczoną, ciemną, czarną skórą”. Mężczyzna opisał, że widział w ustach duże, przypominające kły zęby. Oczy stworzenia miały wielkość srebrnego dolara i były lśniąco czarne. Mężczyzna stwierdził, że chociaż miał skierowane światła drogowe na stworzenie, jego oczy w ogóle nie odbijały światła. Mężczyzna powiedział, że oglądał ciało podczas 12-sekundowego spotkania i z jakiegoś powodu pomyślał, że stworzenie powinno mieć skrzydła, ale żadnego nie było widać. W pozycji przysiadowej stworzenie wydawało się mieć około pięciu stóp wzrostu. W tym momencie stworzenie znajdowało się na lewym pasie drogi, około 1-2 stóp od chodnika.

Gdy para patrzyła ze zdumieniem, stworzenie zaczęło rozciągać swoje ciało. Mężczyzna powiedział, że w tym momencie zwierzę zaczęło wstawać na tylnych łapach, jednocześnie przewracając się na przednie. Kierowca powiedział, że w tej pozycji stworzenie wydawało się mieć około 6-7 stóp wzrostu. Następnie zwierzę przewróciło się na wszystkie cztery nogi. Świadkowie zaobserwowali, że przednie pazury stworzenia znajdowały się teraz dwie stopy w poprzek linii środkowej autostrady, podczas gdy tylne stopy pozostały dwie stopy od krawędzi drogi. Stworzenie następnie odwróciło głowę w prawo i spojrzało w stronę pojazdu. Kierowca powiedział, że patrzył bezpośrednio na nich z okropną miną, „jakby spanikował”. Świadek widział, jak wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że stworzenie nie zdawało sobie sprawy, że jest obserwowane, a kiedy zdało sobie sprawę, że tak jest... wyglądało, jakby zostało przyłapane na czymś. Kiedy zorientował się, że jest obserwowany, odchylił się lekko do tyłu, a następnie wyciągnął pazury do przodu. Następnie stworzenie wykonało jeden potężny skok, oczyściło dwumetrowy nasyp i zniknęło z pola widzenia w zalesionym obszarze. Mężczyzna oszacował, że skok miał około 40 stóp długości. W trakcie skoku był idealnie wyprostowany i trzymał przednie pazury wysunięte do przodu. Nogi podczas skakania „były tylko nieco większe od mioteł lub mniej więcej wielkości chodzącego żurawia i były bardzo długie”. Potem, sekundę po tym, jak stworzenie zniknęło z pola widzenia, wydarzyło się coś jeszcze dziwnego. Duży ptak, prawdopodobnie sowa, nagle rzucił się na szybę od strony pasażera, prawie uderzając w szybę, po czym odleciał i nie wrócił. Stało się to tak szybko, że nie byli pewni, czy to sowa, czy nie. Świadkowie wskazali, że stworzenie to wydawało się zmieniać formę. Kierowca powiedział: „Jego kształt w niczym nie przypominał tego, gdy był przykucnięty”. Kobieta stwierdziła, że ​​przybrał inną formę”. Myślała, że ​​to ciemnobrązowy kolor i wyglądała jak wilkołak z krótkimi włosami na plecach. Oszacowała, że ​​kiedy skakał do lasu, wydawało jej się, że ma około 9 stóp wzrostu. Kobieta niechętnie powiedziała: Myślę, że to był mężczyzna przemieniający się w wilkołaka. Po tym doświadczeniu mężczyzna wszedł do Internetu, aby dowiedzieć się, co zobaczył, i powiedział badaczowi, że najbliższym sposobem, w jaki mógłby opisać to stworzenie, byłby gargulec bez skrzydeł. Mężczyzna skomentował: „Nigdy nie zapomnę tego, co widzieliśmy tamtej nocy [A.S.R.1]”.

Dodatek HC

Źródło: Stan Gordon, (http://www.stangordon.info/wp)  

Typ: E

[A.S.R.1]Świadkowie prawdopodobnie napotkali istotę typu „zmiennokształtnego”.

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz