Powered By Blogger

sobota, 30 czerwca 2018

Uczymy się żyć wiecznie




Konstantin Fiedorow


Na archipelagu skalistych wysp Palau na Oceanie Spokojnym występuje jezioro meduz.[1] Około 2 mln tych zwierząt zamieszkuje zbiornik wodny o rozmiarach 460 x 160 m, a to oznacza że w jednym metrze sześciennym wody znajdują się dwie meduzy…

Ludzie marzą o wielu rzeczach: o podróżach na inne planety i do innych wymiarów, o zdrowiu absolutnym (w każdym razie nie zapadać na poważne choroby), żyć bez wojen i kto tam chce coś jeszcze. Ale najdawniejsze marzenie człowieka to nieśmiertelność.


Starcy naszej planety


W rzeczy samej, na Ziemi mieszka wiele zwierząt, które mogą się pochwalić tym, że – że tak powiem – „jeszcze Napoleona widziały”, a co oznacza, że przeżyły długi okres czasu. Do takich istot można zaliczyć żółwia z Galapagos, który może dożyć 250 lat czy jaszczurkę hatterię, dla której 200 lat to żaden problem. Nie tak dawno uczonych zaskoczyły czerwonoigłowe jeże morskie, których pułap wiekowy – wedle wszystkich dowodów – to 10 lat maksimum. I naraz okazało się, że te właśnie jeże są w stanie dożyć do 200 lat.


Mieszkańcy Morza Karaibskiego – wężokształtne korale (to jest, rzecz jasna polipy, które budują te korale) całkiem lekko dożywają do wieku 300 latek!


Jakiś czas temu, badacze zaznajomili się blisko z unikalną antarktyczną gąbką Scolymastra joubini. Znajomość nie została zawarta tak od razu, bowiem gąbka ta rośnie jedynie w chłodnych wodach i na głębokości ponad 200 m. Ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, że rzeczone gąbki rosną niezwykle wolno w tempie jakichś 0,2 mm/rok! A do tego napotkane przez uczonych egzemplarze miały 1,5 – 2 m średnicy! A z tego wynika, że taka gąbka mogła przeżyć nawet… 15.000 lat! tutaj już nie można mówić o Napoleonie, ale nawet o Potopie Powszechnym, którego te zwierzęta mogłyby być naocznymi świadkami.


Długowieczność tych gąbek uczeni objaśniają tym, że one potrafią zmieniać tempo procesów przemiany materii. Jednakże to wyjaśnienie wcale nie umniejsza znaczenia samego faktu istnienia tak długowiecznych istot.

Ale najbardziej wstrząsającym odkryciem okazała się istota, które bez dwóch zdań może żyć wiecznie, tzn. bez końca odmładzać swój organizm.


Zapomniane akwarium


Odkrycie, jak to zazwyczaj bywa, dokonało się spontanicznie. Pewnego razu włoski uczony Ferdinando Boero, w celach badawczych umieścił w akwarium kilka meduz z gatunku Turritopsis nutricula.[2]  Mówiąc krótko – T. nutricula to najzwyklejsze na pierwszy rzut oka meduzki – z maleńkim, do 5 mm średnicy, ciałkiem w kształcie kopułki i dużą ilością parzydełek, których długość zależy od rozmiarów i wieku osobnika. I tak ledwie co powstała meduza ma 8 parzydełek, a taka starsza – do 80-90. Natomiast oddzielne populacje mieszkające w rejonie Japonii mogą pochwalić się jeszcze większą ilością – bo aż do 196 parzydełek, rozmieszczonych w kilku rzędach.


Tymi meduzami poważni uczeni się nie interesowali. […] Tak było, dopóki nie zajął się nimi Ferdinando Boero.

No i tak to badacz wsadził kilka meduz do akwarium. Aliści plany doświadczeń z pewnych przyczyn zasadniczo uległy zmianie i dr Boero – z roztargnienia właściwego naukowcom – po prostu zapomniał o nieszczęsnych zwierzętach. Akwarium wyschło i wszyscy jego mieszkańcy – jak się wydawało – zginęli.

Stwierdziwszy ten fakt, dr Boero się zdenerwował, a potem zdecydował się oczyścić akwarium, żeby wypełnić je innymi zwierzętami. Ale Boero nie byłby prawdziwym uczonym, gdyby nie chciał zbadać pozostałości po meduzach o wielkości główki szpilki, zanim wywaliłby je do kubła na śmieci.

Jakież było jego zdumienie, kiedy się okazało, że meduzy nie tylko przeżyły, ale odrzuciły parzydełka i powróciły do stadium larwalnego.

Boero postanowił przedłużyć to spontaniczne doświadczenie i ponownie wypełnił akwarium wodą.


Zmartwychwstanie


Po jakimś czasie zaszedł prawdziwy cud: pełzające planule zamieniły się w polipy, z których następnie powstawały nowe meduzy.

Tym sposobem uczonemu udało się wyjaśnić to, że proste, można by powiedzieć wprost prymitywne meduzy są w stanie robić to, co jest niemożliwe – samowolnie sterować własnymi odpowiednimi genami, żeby w razie niebezpieczeństwa „uciec do tyłu” cofając się do „dziecięcej” fazy rozwojowej i zacząć swe życie na nowo.[3] 

Oczywiście nieśmiertelne meduzy też mogą zginąć, ale – jak to się mówi – nie swoją śmiercią, tzn. można je fizycznie zniszczyć, np. zjeść.

Po odkryciu dr. Boero nieśmiertelnymi mieszkańcami ciepłych mórz zainteresowali się także inni uczeni. Ale do tego, by odkryć sekret wiecznego odmładzania się organizmu Turritopsis nutricula należy poświęcić nie nieskończoną, ale długą ilość czasu. I póki co nikt nie może obiecać, że tajemnica transdyferencjacji (tak nazwano przekształcenia komórek jednej postaci rozwojowej w drugą) będzie rozwiązaną w niedalekim czasie i dzięki temu pojawi się realny sposób na odmłodzenie Ludzkości.

Jak dotąd uczeni wyjaśnili tylko jedno: na szczęście tylko ten gatunek meduz jest w stanie żyć wiecznie. Dlaczego „na szczęście”?

No to wyobraźcie sobie, że nie jakieś tam mikre rozmiarami, a gigantyczne (do 2 m średnicy) jadowite meduzy, podobne do tych, które od czasu do czasu terroryzują chińskich i japońskich rybaków, okażą się na dobitkę także wiecznymi?[4] Wyobrażacie to sobie? Tutaj już nie badaniami naukowymi pachnie, ale prawdziwą wojną z bezmózgimi, ale śmiertelnie niebezpiecznymi i na dodatek nieśmiertelnymi mieszkańcami morskich głębin…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 8/2017, ss. 38-39
Przekład z rosyjskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz              



[1] Jellyfish Lake zamieszkiwane przez meduzy Mastigias papua i Aurelia.
[2] Turritopsis nutricula – gatunek stułbiopława, jedyny znany przedstawiciel królestwa zwierząt posiadający zdolność całkowitego powrotu do stadium niedojrzałego płciowo po osiągnięciu dojrzałości płciowej, co potencjalnie daje mu biologiczną nieśmiertelność. Naukowo opisano wiele gatunków należących do rodzaju Turritopsis. Turritopsis nutricula był opisywany z zachodniego Atlantyku. Większość z pozostałych gatunków uznano z czasem za geograficzne formy Turritopsis nutricula i uznano, że jest to gatunek kosmopolityczny, występujący w wodach subtropikalnych całego świata. Badania genetyczne wykazały jednak, że przynajmniej w kilku rejonach występują formy różniące się wystarczająco, by uznać je za odrębne gatunki – w Morzu Śródziemnym Turritopsis dohrnii, w wodach Nowej Zelandii Turritopsis rubra, a w populacjach występujących w pobliżu Japonii odkryto trzy różne linie rozwojowe tych stułbiopławów. W cyklu rozwojowym stułbiopławów występuje stadium larwalne (planula), z którego powstaje polip, a ten przekształca się w meduzę. Meduza Turritopsis nutricula, zwana hydromeduzą, powraca do stadium niedojrzałego płciowo, tzw. hydropolipa. Przypuszcza się, że osiągnięcie takiego stanu jest możliwe poprzez proces transdyferencjacji. Teoretycznie taki cykl może powtarzać się w nieskończoność, co oznaczałoby, że Turritopsis nutricula jest pierwszym znanym przypadkiem potencjalnie nieśmiertelnego zwierzęcia. Głównie z tego powodu wzbudza duże zainteresowanie biologów morskich i genetyków. Średnica ciała meduzy Turritopsis nutricula wynosi 4–5 mm. (Wikipedia)
[3] Meduzy są jednymi z najstarszych organizmów na naszej planecie – powstały one 500 a być może nawet 700 mln lat temu (Prekambr) i są najstarszymi zwierzętami wielonarządowymi. Należy zauważyć szczególny fakt, że przeżyły one wszystkie wielkie wymierania na naszej planecie! Być może ma to związek z ich potencjalną nieśmiertelnością.
[4] Chodzi tutaj o meduzy Nomury – Nemopilema nomurai – które wypracowały inną strategię przeżycia, równie niebezpieczną dla Ludzkości. Otóż  w chwili śmierci uwalniają do wody miliardy plemników i jajeczek z których powstaje najpierw seria polipów, a potem każdy z nich dzieli się na dziesiątki krążkopławów. W ten sposób w morzach wokół Chin i Japonii od czasu do czasu coraz częściej dochodzi do inwazji tych morskich organizmów, które zaczynają zagrażać człowiekowi.

czwartek, 28 czerwca 2018

Jak bardzo konsumpcja plastyków szkodzi naszym oceanom?




Czy to się nam podoba czy nie, plastyki są częścią naszego życia codziennego. Torby, worki, kontenery, pojemniki, utensylia kuchenne, różne inne przedmioty… - nawet ubrania i buty zazwyczaj zawierają elementy z tworzyw sztucznych. A dlaczego tak często ich używamy? Korzyści z jego użycia są trojakie: plastyki są wszechstronne, trwałe i ponad wszystko inne tanie, co pozwala na ich masową produkcję po niskich kosztach. Jednakże proliferacja plastyków powoduje całą serię poważnych problemów w środowisku.


Ocean plastyku


Problem z plastykiem jest przedmiotem wielu materiałów dokumentacyjnych. Jednym z ostatnich jest „A Plastic Ocean”, w reżyserii australijskiego dziennikarza Graiga Lessona. Film, który można obejrzeć na Netfix ukazuje niszczący, uderzeniowy wpływ plastykowych śmieci na morski ekosystem na ponad 20 miejscach na świecie. Film ten opracowany przez grupę naukowców i aktywistów ukazuje także reperkusje działania podwodnych plastyków i społeczności, które żyją wokół tych akwenów.

Światowa organizacja ekologiczna GREENPEACE także wielokrotnie mówi o sytuacji w naszych morzach. Ona zbiera niepokojące dane w swym raporcie „Plastics in the Oceans”, i tak:

·        W każdej sekundzie do Wszechoceanu dostaje się 200 kg plastyku;
·        Każdego roku 8.000.000 ton plastykowych śmieci jest wyrzucane do morza, co stanowi ekwiwalent materiału z 800 wież Eiffla;
·        Dno Wszechoceanu akumuluje ponad 50 bln plastykowych odłamków – wg danych szacunkowych;
·        Istnieje 5 „plastykowych wysp” na Wszechoceanie naszej planety: dwie na Pacyfiku, dwie dalsze na Atlantyku i ostatnia na Oceanie Indyjskim. Pływające wyspy plastykowych śmieci zawierają tzw. mikroplastiki czyli cząstki plastyków o średnicy <5 mm;
·        Jeżeli wszystko pójdzie tak jak dotąd, to ilość plastykowych śmieci wzrośnie roku 2020 o 900% w stosunku do zapisów z 1980. Zgodnie ze specjalistami, w 2050 roku będzie więcej plastyków w morzach niż ryb;
·        A co takiego wydarzyło się w Hiszpanii? Każdego dnia około 30.000.000 pojemników i plastykowych butelek, które zakończyły żywot zostaje wyrzuconych i zanieczyszcza przybrzeżne wody, brzegi i strefy nadbrzeżne. Średnio na każde 320 produktów zakumulowanych na każde 100 m plaż, aż 70% stanowią wyroby z plastyków. 


Skąd pochodzą plastyki, które wrzucamy do morza?


Kiedy odpady są odpowiednio zagospodarowywane, tworzywa sztuczne, które zostawiamy w pojemnikach do recyklingu, trafiają na składowiska, gdzie są spalane, a następnie poddawane recyklingowi. Istnieje jednak duża ilość plastikowych odpadów, które trafiają do morza na różne sposoby:

·        Celowo wrzucane do morza;
·        Wyrzucane przypadkowo ze statków;
·        Ścieki (elementy odpadowe) z jednostek oczyszczających i oczyszczalni scieków;
·        Miejskie systemy odwadniania i kanalizacji.

Ocenia się, że 80% plastykowych śmieci akumulowanych w morzu pochodzi wprost z lądu, zaś pozostałe 20% z aktywności na morzach. Większa część tych morskich szczątków została znaleziona na terenach nabrzeżnych w okolicy gęsto zaludnionych: wielkich miast i popularnych terenów turystycznych. Inną lokacją plastykowych śmieci morskich są akweny, na których intensywnie uprawia się rybołówstwo.


Wpływ plastyków na życie Wszechoceanu


Plastyki rozpadają się znacznie wolniej w morzu niż na lądzie. Niższa ekspozycja na światło słoneczne, opóźnia proces dekompozycji śmieci, a także kontakt z zimną wodą. Wpływ fal wprawdzie przyspiesza proces rozkładu, ale plastyk rozpada się na małe cząstki, które przez długi czas się rozkładają chemicznie.

Według ocen GREENPACE, na to by plastykowa butelka całkowicie znikła potrzeba 500 lat. Plastykowe sztućce potrzebują na to 400 lat, zaś plastykowe torby potrzebują 55 lat. Jeszcze dłużej utrzymuje się plastyk z lin rybackich, który potrzebuje do zupełnego rozpadu aż co najmniej 600 lat!

Niszczycielski wpływ plastyku na życie w morzu jest wielokrotny. Wiele ryb zjada plastykowe śmieci i ginie przez zadławienie. Ale specjalnym problemem są mikroplastyki które pływają na powierzchni morza. Te małe odłamki o średnicy <5 mm mogą być połknięte przez ryby, skorupiaki  i plankton, co może spowodować zablokowanie ich systemów trawiennych. Mikroplastyki także kumulują chemiczne zanieczyszczenia, które mogą potem zostać zjedzone przez człowieka na szczycie łańcucha pokarmowego.


Wpływ morskich zanieczyszczeń na gospodarkę


Akumulacja plastykowych śmieci i odpadów nie tylko szkodzi faunie morskiej, ale ma także reperkusje na ekonomikę. Najbardziej prostym i dobitnym przykładem jaki możemy podać jest coś, co nazywamy „widmowym połowem”[1], kiedy to sieci i ich mechanizmy pozostają w morzu. Te sieci staja się pułapką dla wielu ryb, które umierają, a co redukuje ich ilość.  
W Europie oczyszczanie plaż i wybrzeży kosztuje administrację 630.000.000 € rocznie. Sektor turystyczny także ponosi konsekwencje: obecność śmieci na wybrzeżach daje negatywny image wielu potencjalnym urlopowiczom i wczasowiczom, i redukuje ich ilość, co przekłada się na spadek zysków.


Co możemy zrobić dla Wszechoceanu?


Rozwiązanie problemu akumulacji tworzyw sztucznych leży w dużej mierze w rękach rządów. Skuteczne gospodarowanie odpadami jest niezbędne, ale potrzebne są również inne środki prawne, aby zapobiegać marnotrawstwu. Niektóre są już w toku, np. obowiązek płacenia za plastikowe torby w sklepach. Organizacje ekologiczne również wymagają promowania alternatywnych materiałów na tworzywa sztuczne.
Ważna jest także większa praca uświadamiająca, która angażuje ludzi w ochronę przyrody. Obywatele mają również wiele do wniesienia:

·        Unikanie używania toreb i worków z plastyku: kupując powinniśmy brać do domu zakupy w płócienne albo papierowe torby. Niektóre supermarkety sprzedają grube plastykowe torby, które można używać wielokrotnie bez potrzeby kupowania nowych opakowań. Odzyskanie wózka na zakupy to kolejna wysoce zalecana opcja;
·        Użycie butelek szklanych zamiast plastykowych czy kartonów;
·        Wybieraj produkty masowe: obecnie istnieją liczne sklepy oferujące produkty oparte na ciężarze, takie jak mydła, szampony, płyny do zmywania naczyń, rośliny strączkowe itp. Zakłady dostarczają pojemniki, ale lepiej jest je zabrać z domu, aby uniknąć gromadzenia większej ilości tworzyw sztucznych;
·        Nie używanie jednorazowych opakowań i pojemników: plastykowych kubków, sztućców – szczególnie na przyjęciach i uroczystościach – o wiele lepszym jest używanie tradycyjnych naczyń i sztućców. Nawet jeżeli musimy potem je zmywać, to i tak ten wysiłek jest tego warty;
·        Unikajmy zakupów produktów opakowanych w plastyki: nie kupować owoców i warzyw opakowanych z w polistyrenowe kontenerki. Kupuj jajka w tekturowych opakowaniach, albo kupuj je luzem do swoich pudełek na jajka.
·        Wymień swoje plastykowe pojemniki na słoiki lub pojemniki szklane;
·        Zredukuj lub wyeliminuj użycie folii;
·        Bierz swoje własne opakowania, kiedy idziesz kupować żywność;
·        Wymień jednorazowe maszynki do golenia na klasyczne maszynki do golenia, które umożliwiają zmianę ostrzy.
·        Zastąp plastykowe zapalniczki zwykłymi drewnianymi zapałkami, albo używaj wielorazowych zapalniczek;
·        I – ponad wszystko – wkładaj plastykowe śmieci do właściwego pojemnika.  

Kluczowym jest racjonalne robienie zakupów i przyjecie nowych nawyków. Przyjęcie zasady 3R – redukcja, recykling i powtórne użycie[2]  jest prostsze, niż się nam wydaje, musimy tylko zmienić naszą mentalność na mentalność naszych babć, które żyły przez całe swe życie bez plastyków, bez pojemników na jedzenie z bakelitu czy polistyrenu.


Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Z ang.: „ghost-fishing”.
[2] W oryginale: reuse.

środa, 27 czerwca 2018

Zagadki jeziora Turgojak




Swietłana Sawicz


Według legendy, jezioro zostało tak nazwane od imienia młodzieńca Tura i dziewczyny Gojak, dla której Tur przyniósł wodę z Bajkału. Ale lingwiści uważają, że słowo Turgojak pochodziło od baszkirskiego turgie jak kul – czyli jezioro na wierzchu.  

To duże, słodkowodne jezioro w Czelabińskiej Obłasti – N 55°09’34” – E 060°04’17”; 315 m n.p.m. – dzięki czystości wody nazywają młodszym bratem Bajkału. Miejscowo wierzą w to, że kąpiel w nim odmładza. Ale jezioro Turgojak słynne jest nie tylko ze swych leczniczych właściwości, ale z całego szeregu osobliwości. Tutaj na wyspach znajdują się kamienne pomniki megalityczne. W wodach jeziora pluska się jakieś gigantyczne stworzenie, a na brzegach jakoby można było spotkać Pozaziemian.


Starożytne budowle


Maksymalna głębokość tego zbiornika wodnego wynosi 34 m. W zależności od poziomu wody na jeziorze można doliczyć się 10-12 wysp. Największą z nich jest wyspa Wiery. Wedle podania, to tutaj w jaskini w XIX wieku zamieszkiwała pustelnica Wiera, która nie poddała się woli rodziców i nie wyszła za mąż za kogoś, kogo nie kochała. Ona przywdziała szatę mniszki i leczyła połamańców z wielu chorób.

Do tego czasu wyspa nazywała się Pinajewskim Ostrowem – na cześć towarzysza broni Jemieliana Pugaczowa o nazwisku Pinajew, który ukrywał się w tamtej okolicy. Potem Wiera Pustelnica przyszła na jego miejsce.
Ale jaskinie na wyspie są starsze od Pinajewa i pustelnicy. Archeolodzy ustalili, że były one zamieszkałe przez ludzi już kilka tysięcy lat temu. Waga największej płyty przykrywającej wejście wynosi 17 ton. Jak ludzie nie znający jakichkolwiek mechanizmów mogli podnieść i zamocować ją w ciasnym, kamiennym pomieszczeniu? Ta zagadka pozostaje bez odpowiedzi.

Uczeni przypuszczają, że megalityczne (tj. zbudowane z ogromnych kamiennych bloków) budowle na wyspie to są pozostałości po wielkiej świątyni i komór grzebalnych. Wedle poglądów badaczy, takie budowy były ponad siły nielicznych grup koczowniczych, a zatem Wyspa Wiery była najwidoczniej centrum silnego państwa.

Budowniczowie megalitów byli ludźmi inteligentnymi: wszystkie budowle na wyspie są dokładnie zorientowane wedle stron świata. Wedle poglądów dawnych zachód kojarzył się z zachodem słońca i śmiercią, dlatego po zachodniej stronie rozmieszczono megality związane z pogrzebami. Wschód dla naszych dalekich przodków oznaczał wschód Słońca i zakwitanie życia, tak więc na wschodniej stronie wyspy znajdują się pionowe monolity symbolizujące męskie i żeńskie początki.

Każda konstrukcja została wzniesiona z uwzględnieniem dnia równonocy i przesilenia letniego oraz zimowego i w te dni promienie słoneczne padają na określone miejsca.

Ale i ci budowniczowie megalitów nie byli pierwszymi, którzy zamieszkiwali wyspy na jeziorze Turgojak, bowiem uczeni odkryli, że ludzie mieszkali tam od 60 do 100 tysięcy lat temu. Pozostały po nich ślady ich zamieszkania i wskazujące na to, że to miejsce dla nich też było świętym.






Rysunek na namiocie


Kolejny raz jezioro Turgojak przyciągnęło uwagę w 2005 roku. Pod koniec sierpnia, mieszkaniec miejscowości Złatoust – Dimitri N. przyjechał tutaj na wypoczynek. Pogoda była piękna, i tylko ostatniego dnia przebywania mężczyzny nad jeziorem spadł deszcz.

Nad ranem, około godziny czwartej, Dimitri się przebudził. W namiocie było bardzo jasno. Mężczyzna wyjrzał na zewnątrz i zauważył, że światło pochodziło od wiszącego w powietrzu nieopodal namiotu obiektu kulistego kształtu. Dimitri doszedł do wniosku, że to piorun kulisty i zamarł w bezruchu bojąc się poruszyć, aby nie ściągnąć na siebie świecącego obiektu.

Po kilku minutach światło zgasło – szybko, jakby ktoś je wyłączył. Mężczyzna poczekał czas jakiś, a potem wrócił do namiotu, ale zasnąć już nie mógł. Tak więc zdecydował się na sporządzenie sobie śniadania i zapalił kocher. Płomienie oświetliły dach namiotu. Na nim została wyrysowana dziwna sylwetka, przypominająca klasycznego Ufiastego humanoida z książek czy filmów: dwoje wielkich oczu, wyciągnięta twarz, nos przypominający niewielką trąbkę słonia.

Tymczasem przestało padać. Do rana namiot wysechł i dziwny rysunek znikł. Za Dimitrim przyjechał jego przyjaciel Siergiej aby zabrać go do domu. W czasie zwijania obozowiska znów zaczęło padać i obaj mężczyźni zobaczyli, jak na płótnie namiotowym znów pojawia się sylwetka Ufiastego.

Dimitri opowiedział o tym, co mu się przydarzyło nocą. Przyjaciele postanowili sprawdzić czy zagadkowy rysunek powstaje w momencie kontaktu brezentu z wodą. Namiot dokładnie wysuszyli przy ognisku – i sylwetka znikła. A potem brezent namoczyli i „twarz” humanoida pojawiła się ponownie. Wobec tego spakowali się i odjechali zabierając namiot ze sobą.

Dimitri opowiedział o incydencie uralskim badaczom zjawisk anomalnych. Oni obejrzeli namiot i przekonali się, że pod wpływem wody pojawia się na nim rysunek przypominający „twarz” humanoida.

Niestety, Dimitri nie chciał oddać bezpłatnie namiot do dalszych badań i eksperymentów, a podanej przez niego sumy badaczom nie udało się zebrać, tak więc tajemnica „turgojakskiego Obcego” do dziś dnia pozostaje tajemnicą.[1] 


Sztuczki błyskawicy


Niektórzy specjaliści od zjawisk anomalnych sądzą, że w takim przypadku miało miejsce coś związanego z ceranografią. To ma miejsce w czasie uderzenia pioruna, kiedy to na skórze człowieka naraz pokazuje się obraz otaczającego pejzażu czy znajdujących się obok innych ludzi. podobne historie znane są z dawniejszych czasów. Arabski geograf i podróżnik  z X wieku – Al-Masudi w jednej ze swych książek opisuje, jak u wojownika uderzonego przez piorun w czasie walki, na głowie pojawił się rysunek: skrzywiona z bólu twarz wroga, którego w tym momencie on przebił mieczem.

W Pensylwanii pod koniec XX wieku, na piersi zabitego przez piorun mężczyzny, który szukał schronienia przed burzą pod drzewem, ukazał się obraz tego kącika Natury: wyobrażenie zagajnika i liście paprotnika.

Być może ten obiekt, który widział Dimitri był faktycznie piorunem kulistym, a na brezencie namiotu powstał obraz kogoś, kto stanął tam wtedy? Czy ten rysunek ma coś wspólnego z właściwościami fizycznymi i chemicznymi brezentu? Większość hipotez zmierza do jednego: obok namiotu miało miejsce silne wyładowanie elektryczne – albo od pioruna kulistego albo od tellurycznej energii elektrycznej, w rezultacie którego doszło do zjawiska ceramografii – tylko że zdjęcie ukazało się nie na ludzkiej skórze, a tylko na brezencie namiotu.
Ale co konkretnie pojawiło się na tym namiocie? Tutaj poglądy badaczy się rozchodzą: jedni mówią, że to była jakaś powiększona projekcja jakiegoś owada, inni uważają, że było to zdjęcie jakiegoś przypadkowego nagromadzenia gałązek, a wielu jest przekonanych o tym, że jest to zdjęcie jakiegoś pozaziemskiego stworzenia, które w tym momencie prawie znajdowało się koło namiotu.


Sensacje archeologiczne


W 2015 roku, nad jeziorem Turgojak pracowała ekspedycja archeologów-płetwonurków. Badania przy pomocy najnowocześniejszej aparatury doprowadziły do najdziwniejszych i najbardziej sensacyjnych odkryć.

Po pierwsze – okazało się, że do Wyspy Wiery od brzegu ciągnie się grobla z kamieni o prawidłowej, geometrycznej formie.

Po drugie – na głębokości 2 m udało się odkryć dolmen[2] – niezwykłą kamienną budowlę o kształcie pieczary, którą jakieś 5000 lat temu wyciosano w skalnym gruncie. Ponadto pod wodą znaleziono ślady dawnego warsztatu kamieniarskiego – ociosane bloki skalne i ich odłamki.

Także na dnie jeziora odkryto zasilające je źródło. Kształtem przypomina ono mały krater wulkaniczny – stożek o średnicy ok. 1 m, z którego wydobywa się silna struga zimnej wody.[3] 

Na dnie znaleziono także wielkie kamienne czasze, także sztucznego pochodzenia. Uczeni doszli do wniosku, że ongi palono tam ogień i one służyły za sygnały nawigacyjne. Tym bardziej, że na dnie jeziora znaleziono wraki dawnych statków, drewnianych części, które nie mają żadnych metalowych złączy czy gwoździ – być może statki te budowali ludzie nie znający zastosowania metali.

Kierownik ekspedycji – starszy pracownik naukowy Uralskiego Oddziału RAN – Stanisław Grigoriew objaśnił te wszystkie znaleziska tym, że dawniej poziom wody w jeziorze był o 3 m niższy, a pomiędzy brzegiem a Wyspą Wiery istniał pomost. Tym sposobem megalityczne budowle na wyspie mogły być zbudowane przez dawnych ludzi zamieszkujących brzegi jeziora.


Czarny wąż wodny


W sierpniu 2016 roku media opowiedziały o jeszcze jednej zagadce jeziora Turgojak. Mieszkaniec Miassy – Michaił Nienarokow płynął kajakiem nieopodal miejsca, które miejscowi nazywają Krutiki (oficjalna nazwa Krutaja Skała, która znajduje się niedaleko od publicznej plaży). Naraz przed nim na wodzie pokazały się dziwne koła czarnego koloru, a które przypominały sploty wielkiego węża.

Michaił przyznaje, że się bardzo przestraszył, ale nie bacząc na to filmował zwierzę na video przez 20 minut. Zapis ten Nienarokow wrzucił na trzy strony do Internetu.

Komentując je, użytkownicy ogólnoświatowej Sieci wysnuli dwie podstawowe hipotezy: 
1 – to mogły być kawały nurków, którzy z własnej inicjatywy lub też na życzenie miejscowych z brzegowych osiedli wykonali makietę gigantycznego zwierzęcia i kierowali nim spod wody, w celu napędzenia nad jezioro żądnych sensacji turystów. 
2 – sam Michaił Nienarokow przekonany co do tego, że widział wielkiego węża wodnego, a także wideo udostępnione w Internecie ukazuje rzeczywiście jakiegoś zwierzaka, a nie makietę. Przez analogię z potworem ze szkockiego jeziora Loch Ness czarnemu wężowi wodnemu z Turgojaku już nadano nazwę Miassnessie 


Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 8/2017, ss.32-33
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz  

   


[1] Nie jest to wypadek odosobniony.  Takich przypadków chęci zarobienia na artefaktach jest wiele i zawsze kończyły się utratą już to przez zgubienie już to przez zniszczenie. Niestety winę za to ponoszą przede wszystkim media, które usiłują zrobić z nich medialne hity i płacą czasami za nie bajońskie sumy. Praktyka ta przynosi więcej szkód niż pożytku – q.e.d. Jest ona bardzo na rękę siłom pragnącym przejąć lub zniszczyć wszelkie artefakty pozostawione przez Obcych na Ziemi.
[2] Zazwyczaj dolmeny składają się z jednego dużego bloku kamiennego podpartego kilkoma mniejszymi blokami. Według poglądów niektórych uczonych, były to grobowce ludzi w Starożytności, co nie jest jednak całkowicie pewne.
[3] Stąd właśnie najprawdopodobniej poszła legenda o tym, że pod jeziorem znajduje się drugie jezioro – stąd właśnie pochodzi jego baszkirska nazwa – „Jezioro Na Wierzchu”.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Problem narasta, a mafie się bogacą



Oto ostatni apel zamieszczony i rozpropagowany przez AVAAZ:


2300 dzieci wyrwanych z objęć rodziców siedzi w klatkach. To mali zakładnicy chorej gry politycznej Trumpa.
Gdy o tym skandalu dowiedział się świat, Trump oświadczył, że przestanie rozdzielać rodziny. Ale dla dzieci, które już odebrano rodzicom, nic się nie zmieni. Zgromadzono je w klatkach, gdzie spędzają całą dobę przy pełnym oświetleniu. „Mamusiu!”, „tatusiu!”, płaczą, a strażnicy często nie mogą się do nich zbliżyć i pocieszyć. Większość z nich nie może też liczyć na pomoc prawną. Ale jest coś, co my możemy dla nich zrobić tu i teraz. Jeśli 50 tysięcy z nas przekaże darowiznę w ciągu najbliższych 48 godzin, zaangażujemy prawników, którzy pomogą uwolnić przetrzymywane dzieci i zwrócić je rodzicom. Następnie ruszymy z intensywną kampanią przeciw polityce, która prowadzi do takich tragedii. Dorzuć ile możesz i pomóż uwolnić małych zakładników Trumpa. Fundusze niezwłocznie przekażemy grupom działającym na miejscu, by reprezentowały dzieci i pomagały w łączeniu rodzin. A potem Avaaz uruchomi kampanie w całych Stanach:

WPŁACĘ 5 zł - 80 zł

Trump używa tych niewinnych dzieci jako politycznych zakładników, by szantażować Kongres i uzyskać środki na budowę muru na granicy z Meksykiem. Po kilku tygodniach kłamstw medialna burza wreszcie przekonała go do zakończenia brutalnej polityki separacji. Ale chociaż rodziny mogą teraz zostawać razem, dzieci nadal będą przetrzymywane w klatkach, razem z rodzicami, jak zwierzęta! A dla dzieci już rozdzielonych nic się nie zmieniło – poza tym, że medialna uwaga już się od nich odwróciła. Wciąż są przetrzymywane w klatkach lub prowizorycznych namiotach, śpią na zimnych podłogach, samotne, bez kontaktu z rodzicami. Myśl, jak takie przeżycia odbiją się na ich psychice, przyprawia o dreszcze. Bez wsparcia prawników mogą być więzione długimi tygodniami, przenoszone do ośrodków oddalonych o tysiące kilometrów, w czasie gdy ich rodzice będą deportowani. Ale prawnicy mogą pomóc je uwolnić i połączyć zrozpaczone rodziny.
Serce pęka na myśl o tych skulonych z przerażenia dzieciach. Ale razem możemy zapewnić im wsparcie w momencie, gdy nie mogą im go zapewnić ich najbliżsi. A potem ruszyć z kampanią przeciw tej nieludzkiej polityce. Dorzuć się teraz:

WPŁACĘ 5 zł - 80 zł

Słuchając nagrań płaczących, wystraszonych dzieci zamkniętych w ośrodkach, nie mogłam powstrzymać łez. Wyobraziłam sobie, że to mój synek jest zamknięty w klatce z dala ode mnie. Zapewnijmy razem tym tysiącom dzieci pilną pomoc. Pokażmy im, że świat o nich pamięta, gotowy sprzeciwić się temu okrucieństwu.
Z nadzieją i determinacją,
Allison, Meetali, Danny, Nataliya, Nell, Jenny i Andrew wraz z całym zespołem Avaaz

* * *





Zaraz, zaraz – czegoś tu nie rozumiem: Trump ustanawia jakieś chore prawa, a ja mam za to płacić? A z jakiej racji? Chyba coś się komuś pomyliło!

A może tak wreszcie powstrzymać ten potop u samego źródła? Jak to może być, żeby statki zabierały z wód Libii uchodźców i transportowały ich do Europy? Przecież to jest współsprawstwo przestępstwa polegającego na handlu żywym towarem przez grupy przestępcze w Afryce i Ameryce Pd.! To jest żadna pomoc, bo działania tych wszystkich organizacji pozarządowych holujących „migrantów” i „uchodźców” do Europy czy Ameryki Pn. są tylko wodą na młyn organizacji przestępczych żerujących na nędzy Afrykańczyków czy Latynoamerykanów!!!  To nie jest ta droga! Tu potrzebne są rozwiązania kompleksowe, a nie doraźne. Ani USA ani EU nie mają żadnego - podkreślam ŻADNEGO - pomysłu na rozwiązanie tego problemu. Także to, co proponuje nam AVAAZ.

Poza tym mści się wielowiekowy kolonialny wyzysk jakim podlegali Afrykanie i rdzenni Amerykanie, więc nie rozumiem dlaczego my Polacy mamy ponosić koszty wielowiekowego wyzysku i ucisku tamtych ludzi?

Niech wreszcie ponoszą koszty ci, którzy przez wieki wykorzystywali kolonie i tubylców – bo mnie - polskiego emeryta ustawicznie okradanego przez państwo,  mającego ok. 260 euro na miesiąc nie stać na utrzymywanie „migrantów” i „uchodźców” - niech utrzymują ich ci, którzy ich doili bez pamięci i litości: Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Hiszpanie, Portugalczycy, Holendrzy, Belgowie, Włosi i Francuzi, i Kościół katolicki, który też był beneficjentem tego zbrodniczego procederu! Wystarczy, że mamy w Polsce 2,5 mln Ukraińców i innych przybyszów z krajów byłego ZSRR, a do tego Wietnamczyków, Chińczyków i innych… Nie dajmy się zwariować!

Poza tym gdzie jest ONZ i jego agendy? Gdzie jest UNICEF? Gdzie wreszcie jest Rada Bezpieczeństwa? Skończcie z szaleństwami wojen, skończcie z nierównością w poziomach życia i wszystko wróci do normy.


Opinie z KKK


Od siebie dodam tylko tyle. Według tvn24.pl tylko 1 na 8 tzw.
uchodźców podjęło zatrudnienie w Niemczech. Prawackie portale zapewne zaniżają te dane, lecz nie w tym rzecz. Wystarczy, że miało się z nimi bliżej do czynienia, żeby mieć wiedzę, że w takiej np. Anglii wystarczy przepracować kilka dni, by starać się o jakiś zasiłek. Cóż to za motywacja i do czego, skoro jeden nierób z drugim darmozjadem i tak dostaną zasiłki. Na każde kolejne dziecko po kilkadziesiąt euro. A ile jest dzieci w typowej muzułmańskiej rodzinie, wiadomo. I nie dziwota, że "Niemcy" o jakże niemieckich imionach jak Masoud, Ahmed czy inny Abdullah wożą się niezłymi furkami, podczas gdy mnie agencja pracy proponuje "atrakcyjne" wynagrodzenie za pracę w tartaku na poziomie... 9,49 euro... brutto! Wychodzi na czysto niecałe 7 euro. Plus dieta dzienna w wysokości max 15 euro netto. Taką ofertę dostałem. Odmówiłem, ponieważ jeśli ktoś popełni wysiłek i porachuje, otrzyma niecałe 1500 euro miesięcznie za pracę w Niemczech. W tartaku, Minus 375 euro za POKÓJ w mieszkaniu, w którym mieszkają inni pracownicy, obcy ludzie, o których nic nie wiadomo, minus 300 euro minimum za konkretne jedzenie. Owszem, można "jechać" na zupkach, ale jak daleko zajedzie się na takim jedzeniu? Na najbliższy przystanek o nazwie "wrzody żołądka" albo rak jelita grubego? Minus dojazdy do pracy i internet i telefon - kolejne 150 euro. Zostaje w pozytywnym wariancie około 600 euro. 600 euro po wyrzeczeniach i poświęceniach, PRACUJĄC. Podczas gdy wystarczy przejść na islam, ubarwić się i większą forsę dostaje się za siedzenie na życie i płodzenie kolejnych Masoudków, Ahmedków itd.
Pomijając fakt, że z językami obcymi jestem na bakier, a znalezienie porządnej oferty za konkretne pieniądze to przywilej tych, którzy pojechali do kogoś, kto siedzi na zachodzie od kilkudziesięciu lat, odmówiłem. Bo czemu Polaczek ma harować jak głupi, latać poganiany przez "polaczkowych" poganiaczy, wyraźnie bawiąc niemieckiego pana, podczas gdy lepszą kasę można w tak prosty sposób dostać, będąc "uchodźcą"...
Pomijam fakt, że wielu z tych "biednych" uchodźców, trzyma w łapach najnowsze smartfony,a na stopach nowe, oryginalne buty, nic o nich nie
wiadomo. Trudno mi wierzyć w to, że nawet w krajach III świata, nie jest prowadzona żadna ewidencja mieszkańców. A wyrobienie nowej tożsamości to koszt kilkudziesięciu dolarow. Stać ich, tych "uchodźców", skoro stać na opłacenie statku i na smartfony...
A skoro jesteśmy przy wyrabianiu nowej tożsamości... Autor tekstu wspomniał o 2,5 milionach Ukraińców, którzy są w Polsce. Jak wszystko, także i tożsamość można kupić za kilkadziesiąt dolarów na Ukrainie. Stać ich, skoro stać ich na kupno broni, którą szmuglują albo próbują szmuglować przez polską granicę. Pytam się: ilu z tych ost-arbeiterów brało udział w rzezi w Donbasie, jakich wiele się tam rozgrywa? Ilu z tych ost-arbeiterów brało udział w spaleniu żywcem kilkudziesięciu ludzi w Odessie, 2 maja 2014 roku?! Nie pytam, ilu z nich przejawia sympatie banderowskie, bo to widzą wszyscy, jeno nie polskie  "janusze byznesu" albo pachołki jankesów spod znaku po-pisu, którzy - gdyby wuj Sam kazał, to podarowaliby rezunom całe Podkarpacie, razem ze mną, mieszkańcem Podkarpacia, który do granicy z Ukrainą ma tylko 100 kilometrów drogi.
Chciałbym obalić jeszcze jeden mit, jakoby obcokrajowcy, GŁÓWNIE Ukraińcy, bo ich jest najwięcej, ratują polski rynek pracy. Litości... pracuję z kilkunastoma Ukraińcami. Żaden z nich ani znaju ani panimaju polszu. To można pominąć. Ale już fakt, że brygadzista każe mi poprawiać po nich cały pojemnik ze źle oszlifowanymi detalami, mówię wtedy: TAKIEGO WAŁA. Bo gdy ja coś źle zrobię, to drze na mnie mordę.
A kiedy "bracia ze wschodu" popełniają kolejną z rzędu fuszerkę, to do nich nie powie ani słowa. Postawilem się. Powiedziałem: TAKIEGO CHUJA. W tym wszystkim zastanawia, czemu nie ściągamy do kraju repatriantów? Czemu gniją na Ukrainie, Białorusi, Kazachstanie?! To nie jest miejsce dla nich! W Kazachstanie powinni być przedstawiciele polskich firm wydobywczych, a nie stare babiny czy polskie rodziny żyjące w zapadających się chałupach. Zanim ktoś nazwie mnie nacjonalistą i trollem Putina dopowiem, że nie mam nic przeciwko emigracji zarobkowej. Ale, nie w takich ilościach i na pierwszym miejscu pomyślmy o naszych rodakach i o tym, jakie zagrożenie napłynęło do Polski zza Sanu. 2,5 miliona Ukraińców, z czego wcale mały procent faszystów hołdujących bydlakowi Banderze. Czego dopuszczali się banderowcy - 8 lipca tvpis wyemituje film Smarzowskiego "Wołyń". O ile nie zmięknie pod naciskiem środowisk ukraińskich... (M.K.)


Tym wszystkim miłującym "uchodźców" i "migrantów" powiem tylko tyle - mój znajomy z Wiednia miał domek w górach, gdzieś koło Grazu. Pewnego piątku pojechał tam na weekend i co zobaczył? Dom był otwarty, w środku potworny bałagan, pokoje zanieczyszczone kałem i moczem. Co cenniejsze rzeczy ukradzione. Okazało się, że byli tam "migranci". Facet poszedł na policję, a policja tylko rozkładała ręce, że niby niczego nie da się zrobić...
Inny przykład - córka mojej kuzynki jechała z Wiednia do Krakowa. Po drodze chciała zatankować swego SUV-a i na stacji benzynowej została zaatakowana przez czterech "migrantów", którym się spodobała ona i jej auto. Udało się jej uciec tylko dlatego, że ma charakter w swych długich nogach. Oczywiście policja "nie mogła nic zrobić"... 
I znów Wiedeń - "migranci" poharatali mojemu znajomemu samochód, bo nie podobał się im znaczek PL. Lakierowanie kosztowało cholernie drogo... 
I ostatni przypadek - moja znajoma już drugi miesiąc szarpie się o odszkodowanie z pewną arabską linią lotniczą. Zapłaciła za wycieczkę, ale z ich winy straciła 24 godziny i zażądała odszkodowania, które jej przysługuje - 400 euro. Kompania ta robi wszystko, by zniechęcić ją do procedowania tego odszkodowania, gra na zwłokę, wymyśla coraz to nowe kruczki prawne, byle tylko jej nie wypłacić te 400 euro. A potem dziwią się, że są znienawidzeni w Polsce! Mnie już to nie dziwi. (Daniel Laskowski)