Powered By Blogger

wtorek, 26 lutego 2019

Koncepcja „Czarnego Łabędzia”


"Czarny Łabędź" nad Czelabińskiem...

Oleg Fajg


NASA oświadczyła, że zabranie próbek gruntu asteroidy 101955 Bennu przez misję OSIRIS-REx w 2018 roku zmieni trajektorię jego ruchu i nie zrobi bardziej możliwym jego trafienie w naszą planetę w 2135 roku.

W dniu dzisiejszym istnieją najróżniejsze oceny niebezpieczeństwa trafienia Ziemi przez asteroidę. Staje się popularną idea, że będzie to nieoczekiwane wydarzenie – w rodzaju spotkania w dzikiej naturze czarnego łabędzia, który przez wiele lat uważano za ornitologiczny mit.


Kultowa trylogia


W roku 2001, świat ujrzał pierwszy tom trylogii „Zwiedzeni przez losowość” autorstwa Nassima Nicolasa Taleba. W niej amerykański ekonomista, matematyk i filozof rozwinął oryginalną koncepcję Czarnego Łabędzia. Taleb opisuje w niej, jak nagłe i wielkie w swych rozmiarach wydarzenia mogą kardynalnie zmienić bieg historii. Potem pojawiły się jego dwie kolejne prace: „Czarny Łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń” (2007) i  „Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy” (2010). W nich rozpatruje się takie nieoczekiwane zdarzenia jak: wojny, kryzysy finansowe, akt terroru à la 11 września, padnięcie Internetu, itd. itp. Przy tym jednym z najbardziej imponujących dodatków do teorii Czarnego Łabędzia w obszarze trudnych do prognozowania i rzadkich wydarzeń ze znacznymi następstwami jest analiza możliwego zderzenia Ziemi z dużymi asteroidami.

Ślady wielkich kosmicznych katastrof świadczą o tym, że zderzenie z kosmicznymi skałami będzie przede wszystkim niszczącym dla ziemskiej cywilizacji. Ponadto historia pokazuje, że sama możliwość skrajnie mało wiarygodnych wydarzeń może w konsekwencji zmienić bieżącą rzeczywistość. Klasyczny przykład: przypadek jądrowego starcia pomiędzy aktualnymi mocarstwami. W ten sam sposób zagrożenie impaktem asteroidy może zainspirować wysiłki wielu krajów i podnieść na wyższy poziom współpracę międzynarodową.

...i jego fragment 

Święto nadchodzącej Apokalipsy


Jest całkowicie możliwe, że jutro czy w najbliższym stuleciu nasza arka kosmiczna o nazwie Ziemia nie wpadnie na kosmiczne rafy latających skał, ale nie wolno tego wykluczać. Kanał TV Discovery nadał ciekawy program pt. „Jak przeżyć impakt asteroidy”, w którym astronauta amerykański Rusty Schweickart przytacza przerażające fakty:
Każdej nocy na naszą planetę spadają tysiące uderzeń z Kosmosu. Do tego każdego dnia na Ziemię spadają setki ton meteorytów. Większość z nich ma rozmiary od ziarna kukurydzy do gołębiego jajka, ale zdarzają się też obiekty o średnicy od piłki tenisowej do piłki do koszykówki. Najniebezpieczniejsze jest to, że na nas może spaść jeszcze większy „pocisk”, w zderzeniu z którym nasz „Titanic” ziemskiego życia może pójść na dno. I to jest tylko kwestia czasu.   

Słowa astronauty potwierdzają geolodzy z paleontologami, którzy już dawno odnaleźli ślady upadku kolosalnych asteroidów, nie raz zmieniających bieg ewolucji wszystkich istot żywych na naszej planecie.


Blizny Błękitnej Planety


Jedno z takich śmiercionośnych uderzeń w Ziemię miało miejsce 65.000.000 lat temu, kiedy asteroida o średnicy co najmniej 10 km z prędkością do 100.000 km/h (ok. 28 km/s)[1] wyrżnęła w naszą planetę. W rezultacie impaktu powstał astroblem – krater uderzeniowy o średnicy 180 km.[2] Powierzchnia ziemi się roztopiła, rozstąpiła i utworzyła koncentryczne grzbiety górskie. Fala uderzeniowa wybuchu spowodowała cały rój trzęsień ziemi, który przeistoczył się w sejsmiczny sztorm, to z kolei obudziło setki wulkanów w tym także i dziesiątki superwulkanów. Trzęsienia ziemi o sile >M9,0 spowodowały kolosalne megatsunami. Odłamki po wybuchu spadały na ziemię ognistym deszczem, a słońce skryło się za kurtyną pyłu, przekształcając południe w zmierzch. Planetę okryły mroki na długi czas, a temperatura zaczęła stopniowo spadać. Tak właśnie zginęło ¾ gatunków wszystkich roślin i zwierząt – w tym dinozaury.

Ciekawe, że właśnie ta katastrofa w rezultacie stworzyła człowieka „królem przyrody”. Alternatywny wariant z ewolucją rozumnych jaszczurów (dinozaurów naczelnych) został błyskotliwie opisany przez amerykańskiego pisarza Harry’ego Harrisona w serii powieści „Na zachód Edenu”[3].

Mimo zagrożenia pojawienia się z Kosmosu „Czarnego Łabędzia”, będącego w stanie w ciągu jednej chwili zniszczyć całą Ludzkość, astronomowie uprzedzają i o realnym zagrożeniu ze strony o wiele mniejszych ciał niebieskich. Średnica takich meteorytów może wynosić od dziesiątków do setek metrów. Tego rodzaju skalne odłamki kręcą się na orbitach bliskich Ziemi, i w dniu 15.II.2013 roku meteoryt o średnicy 17 m eksplodował na niebie Czelabińska. Do tego energia eksplozji była 35 razy większa od energii eksplozji bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę.[4] Wybuch uszkodził ponad 7000 budynków i zranił 1500 osób. Trudno sobie wyobrazić, co by to było, gdyby na miejsce Meteorytu Czelabińskiego spadło coś, co nazywamy Meteorytem Tunguskim albo Tunguskim Ciałem Kosmicznym, z dnia 30.VI.1908 roku, które tysiące razy przewyższało wybuch nad Hiroszimą. Wtedy, 110 lat temu coś o średnicy kilkudziesięciu metrów zniszczyło parę tysięcy kilometrów kwadratowych tajgi z 80.000.000 drzew.

Zarówno Meteoryt Czelabińsk i Tunguskie Ciało Kosmiczne były czymś nieoczekiwanym dla astronomów, dokładnie jak klasyczne czarne łabędzie w dzikiej naturze. Czy więc można dzisiaj przewidzieć impakty asteroidów?

Astroblem Meteor Crater/Barringer Crater/Crater Canyon Diablo w Arizonie w zimowej szacie

Ostrzeżony – uzbrojony


Dzisiaj wiodące agencje kosmiczne są w pełni zdolne do rozpracowania planu obronnego przed asteroidami o średnicy kilometra tym bardziej, że astronomowie są w stanie stworzyć globalną sieć obserwacji drobniejszych ciał niebieskich przemykających koło Ziemi.

Jednakowoż rzadkość pokazywania się „Czarnych Łabędzi” usypia wielu polityków i różnych działaczy. Dlatego właśnie wiodące mocarstwa kosmiczne do dziś dnia nie doszły do porozumienia w sprawie finansowania monitoringu i tym bardziej technologii zmiany orbit niebezpiecznych obiektów.

Np. całkiem niedawno ESA zmieniła program NASA i Roskosmosu pod nazwaniem Asteroid Impact Mission, w którą wliczono także rozpracowanie metod ochrony przez asteroidami. Zamiast tego zdecydowano się na finansowanie misji badawczej Marsa – Exo Mars.

Między innymi nawet patrząc przez zwyczajną lornetkę można przekonać się o strasznym niebezpieczeństwie zagrażającemu naszej planecie. Wystarczy przyjrzeć się kraterom impaktowym pokrywającym lico Księżyca. Z drugiej strony, astronomom jest znany zaledwie 1% wszystkich asteroid Układu Słonecznego. Ciała te wchodzą także do kategorii Obiekty Zbliżające się do Ziemi – NEO[5]. Do tego asteroidy mające średnicę 150 m i przybliżające się do Ziemi na odległość 7.500.000 km uważa się za potencjalnie niebezpieczne obiekty.

Każdego roku astronomowie wykrywają 1500 NEO – dużo to czy mało?


Miliony ognistych bolidów


Nie patrząc na to, że astronomowie każdej nocy wpatrują się w rozjaśnione gwiazdami niebo, zlokalizowano jedynie położenie i elementy orbit jedynie 16.300 NEO. Na swe odkrycie czeka dalsze co najmniej 10.000.000 obiektów.

W związku z tym uczeni przedłożyli tzw. Deklarację 100x. W niej mówi się konieczności stukrotnego zwiększenia ilości zlokalizowanych asteroid przy pomocy teleskopów optycznych, radioteleskopów i kosmicznych teleskopów IR.
Kierownictwo NASA uważa, że w najbliższych latach zwiększy się procent odkrytych asteroid do 90. Chodzi tutaj o ciała niebieskie znajdujące się w wewnętrznej części Układu Słonecznego i o rozmiarach >140 m, dzisiaj odkryto ich 28%, a przy zderzeniu takich obiektów z Ziemią może wydzielić się energia równa eksplozji bomby termojądrowej o mocy 50 Mt.

Zgodnie z danymi NASA, poza obiektami o rozmiarach kilkuset metrów, nie odkryto jeszcze ok. 10.000.000 ciał niebieskich o średnicy >20 m, a także 300.000 o rozmiarach >40 m, które od czasu do czasu pojawiają się w pobliżu naszej planety czy przecinających płaszczyznę jej trajektorii.

Każdego roku w ziemską atmosferę wpada bolid o rozmiarach samochodu osobowego. Raz na 1000-lecie na Ziemię spada 100-metrowy obiekt będący w stanie zniszczyć wielomilionowe megapolis. Raz na milion lat przylatuje asteroida zagrażająca zniszczeniem Australii (powierzchnia 7.692.000 km²) czy nawet Europy (10.180.000 km²). Natomiast raz na 10 mln lat dochodzi do zderzenia ze skałą o średnicy 1 km, co zagraża całej Ludzkości.

Jakże można uchronić się przed niebezpiecznymi przybyszami z Wszechświata?


Ziemianie szykują odwetowe uderzenie


Dzisiaj konstruktorzy i wynalazcy proponują kilka sposobów na zmianę trajektorii asteroid.

·        Po pierwsze – to uderzenie pociskami termojądrowymi albo założenie ładunków jądrowych (fugasów) jak to zrobiono w filmie „Armagedon”.
·        Po drugie – zastosowanie tarana kinetycznego, czyli zderzenie z asteroidą masywnego aparatu kosmicznego.
·        Po trzecie – uderzenie asteroidy promieniem lasera o wysokiej energii, np. gaisera (lasera na promienie gamma) z doładowaniem termojądrowym. Jest on w stanie odparować część powierzchni asteroidy, wytworzyć strumień pary, która zmieni orbitę asteroidy, no i…
·        …po czwarte – zastosowanie kosmicznego holownika – kiedy statek kosmiczny z potężnymi silnikami i silnym polem grawitacyjnym będzie wykorzystany do zmiany trajektorii asteroidy.

Realnie kraje dysponujące bronią ASAT byłyby w stanie już dzisiaj przepędzić niepożądanego gościa przy pomocy pocisków rakietowo-jądrowych. Jednakże jak dotąd nikt nie bierze się za dokładne obliczenia, jak w takim przypadku zachowa się masywne ciało kosmiczne…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 42/2018, ss. 4-5
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz      



[1] Szacunki masy i prędkości różnią się, ale efekt końcowy był zawsze taki sam: krater impaktowy. o średnicy 150-240 km i głębokości 30 km. Impakt wyzwolił energię rzędu 0,4 YJ czyli 100 Tt TNT. 
[2] Krater impaktowy o średnicy 150-240 km i głębokości 30 km. Impakt wyzwolił energię rzędu 0,4 YJ czyli 100 Tt TNT. 
[3] Są to: „Na zachód od Edenu” (1991), „Zima w Edenie” (1992), „Powrót do Edenu” (1992) i „Dawn of the Endless Night” (wyd. amerykańskie 2001).
[4] Czyli 0,525 Mt TNT.
[5] Z ang.: Near Earth Object.

niedziela, 24 lutego 2019

Posłania z Tamtej Strony



Margarita Kapskaja


W 1995 roku, w Anglii spalił się stary dom. Na zdjęciu wykonanym telefonem komórkowym w płomieniach ukazała się nieistniejąca dziewczynka. Potem się wyjaśniło, że w 1677 roku w tym domu był także pożar, w którym zginęła 14-letnia Jane Charm.

Według poglądów wielu badaczy, współczesne urządzenia elektroniczne nie tylko robią nasze życie bardziej komfortowe, ale dają także możliwość połączenia się z… innym światem! Zarejestrowano ogromną ilość zdarzeń, kiedy w telefonach słyszano głosy umarłych, a na ekranach telewizorów i displejach komputerów pojawiały się twarze tych, którzy już opuścili ten świat drogich nam ludzi. I takie fakty jest nam trudno objaśnić li tylko niesprawnością aparatury czy wpływem wyładowań elektrycznych czy promieni kosmicznych.


Łowy na fale duszy


O tym, że fizyczne przyrządy są w stanie wychwytywać sygnały wysyłane z Tamtego Świata mówił jeszcze znany wynalazca z przełomu XIX i XX wieku Thomas Alva Edison, który jak nam wiadomo wymyślił fonograf i znacznie udoskonalił aparaty telefoniczne i telegraficzne. Uważał on, że ludziom jest trudno rozstać się z tym światem, póki co nasze organy zmysłów nie są za dobrze rozwinięte, żeby wejść w kontakt z falami, które wydzielają dusze zmarłych. Ale to już jest osiągalne dla bardziej czułej aparatury.

W 1895 roku Edison skonstruował jakiś przyrząd, który nazwał nekrografem. Wedle słów wynalazcy, aparat był w stanie wychwytywać fale, które wypromieniowuje dusza, która wciąż istnieje po śmierci człowieka.

Edison podpisał wraz ze swym kolegą Williamem Danweddym umowę na temat tego, że ten, który umrze pierwszy przekaże pozostałemu głosowe przesłanie z Tamtego Świata. Danweddy zmarł 1920 roku, a po pewnym czasie Edison opublikował „Scientific American” artykuł o tym, jak porozumiewał się ze zmarłym przy pomocy swego aparatu. Niestety, ani nekrograf ani jego plany nie zachowały się.


Głosy w eterze


Tym niemniej przyrządy odnotowywały jakieś sygnały nie z tego świata. Np. na początku XX wieku w wielu europejskich gazetach drukowano informacje o tym, że aparaty Morse’a niekiedy samorzutnie wystukiwały teksty o grożących nieszczęściach. A w latach 30-tych setki widzów w londyńskiej sali widowiskowej Wilmore Hall obserwowało, jak na pustej scenie stał mikrofon, a z głośników dochodziły głośne głosy mówiące różnymi językami. Dźwiękowcy nie potrafili wyjaśnić tego zjawiska…

Także w latach 30-tych, kilku pilotów w Szwecji i Norwegii stwierdziło w swych raportach, że w powietrzu słyszeli na radio głosy zmarłych rodaków.

W 1932 roku, w prasie amerykańskiej ukazały się informacje o tym, że radioamator z Chicago – John Reid – złapał w eterze głos prezydenta George’a Washingtona, który umarł w 1799 roku. Przedstawił się on i opowiedział o nadchodzącym krachu metalurgicznej kompanii, w której akcje Reid ulokował swe wszystkie pieniądze. Radioamator pozbył się akcji, a rzeczona kompania wkrótce splajtowała.

W 1939 roku, do załogi norweskiego statku SS Emilia znajdującego się na Morzu Północnym, zwrócił się niedawno zmarły kapitan tego statku i ostrzegł ją o zbliżającym się sztormie. A w 1942 roku, radiooficer brytyjskiego okrętu podwodnego - Mark Eymans u słyszał w eterze głos swego zmarłego ojca, mówiący: Ratuj się, wróbelku (tak nazywał on syna w dzieciństwie). R/O zameldował o tym kapitanowi i zostało to wpisane do dziennika okrętowego. Po godzinie okręt został storpedowany przez hitlerowskiego U-boota i uratowało się tylko trzech załogantów – w tym Eymans.

Podobnych faktów odnotowano bardzo dużo i dziwnym jest to, że nikt nie spróbował ich usystematyzować.


Na tle śpiewu ptaków


Pierwszym, który to zrobił był szwedzki malarz, filmowiec-dokumentalista i śpiewak operowy Friedrich Jurgenson. W 1959 roku zapisywał on na taśmę magnetyczną głosy ptaków i przy odsłuchu poza ptasimi trelami usłyszał on męski głos mówiący coś po norwesku. Jurgenson zaczął powtarzać doświadczenia. Na taśmie ciągle i wciąż dźwięczały obce głosy, w tym głos zmarłej matki Szweda, która powiedziała: Fridrich, obserwują ciebie!

Zjawisko to otrzymało nazwę EVP – z ang.: Electronic Voice Phenomenon – po polsku: Fenomen Elektronicznego Głosu. W 1964 roku Jurgenson opublikował książkę „Głosy z Wszechświata”, a w 1967 roku – drugą pt. „Kontakt radiowy z Tamtym Światem”.

Główne wnioski, do których doszedł Friedrich Jurgenson można najprościej ująć tak:
v Po pierwsze - paranormalne głosy istnieją w obiektywnej rzeczywistości, a nie dźwięczą w głowie badacza – bowiem magnetofon nie mógłby ich zapisać.
v Po drugie – one przekazują nie zwyczajne kombinacje dźwięków, ale artykułowaną mowę ludzką.
v Po trzecie – skoro głosy te należą do umarłych, to łączność z Tamtym Światem przy pomocy środków technicznych jest możliwa.


Niezwykłe zdania


W połowie lat 60-tych, eksperymentami Jurgensona zainteresował się łotewski uczony z RFN – prof. Konstantin Raudive, który zatrudnił do tej pracy inżynierów-radioelektroników. Oni zbudowali specjalny odbiornik i przy jego pomocy zapisali kilkaset tysięcy mistycznych głosów – w tej liczbie należących do znanych postaci, np. poety Władimira Majakowskiego, a także Adolfa Hitlera, Józefa Stalina i Benito Mussoliniego.  

Na podstawie swoich badań, prof. Raudive napisał kilka książek: „Niesłyszalne staje się słyszalnym”, „Czy przeżywamy śmierć?” i in., które przetłumaczono na wiele europejskich języków. Ciekawe jest to, że tzw. głosy różniły się tonacją i częstotliwością od ludzkiego głosu, zaś konstrukcje fraz wychodziło za ramy zwyczajnych. Uczony objaśniał to zjawisko tym, że aparat mowy bezcielesnych dusz zasiedlających Tamten Świat, różni się od naszego. Ta niepodobna mowa świadczy o tym, że głosy te istnieją niezależnie od ludzi i nie są zapisami zwyczajnych przekazów radiowych.

W 1971 roku, uczony w obecności wielkiej ilości ekspertów przeprowadził kontrolny eksperyment. W studiu postawiono aparaturę blokującą fale radiowe. Zapis zrealizowano w 18 minut przy pomocy trzech urządzeń. Nikt w studiu nie słyszał żadnych dźwięków i trwała zwyczajna rozmowa uczonych. Ale przy odtworzeniu taśmy stwierdzono, że zarejestrowano na niej ponad obcych 100 głosów! Sam Raudive nigdy nie wątpił o tym, że są to posłania od umarłych, bowiem niemal wszystkie głosy podawały swe nazwiska i oświadczały, że znajdują się w Innym Świecie.[1]


Zapisy na niezajętej częstotliwości


Po opublikowaniu książek Friedricha Jurgensona i Konstantina Raudive’a fenomen EVP przyciągnął wielką ilość nowych badaczy.

I tak np. niemiecki inżynier-elektronik Hans Otto König skonstruował specjalne urządzenie do zapisywania głosów umarłych i w 1983 roku zademonstrował jego działanie w Radio Luxemburg na żywo, co słyszały tysiące ludzi.

W 2001 roku, amerykańskie czasopismo „Fate” opublikowało artykuł o tym, jak można słyszeć głosy z Tamtego Świata. Do tego wystarczy mieć radiomagnetofon. Wystarczy ustawić go na jakąś niezajętą częstotliwość, na której nie pracują żadne stacje radiowe.[2] Potem trzeba włączyć nagrywanie, uprzednio poprosiwszy w myślach tego, kogo chcemy usłyszeć o kontakt. Po kilku minutach można wyłączyć magnetofon i przesłuchać taśmę.

W rezultacie tego, autor artykułu zauważył ciekawe zjawisko. Przy pierwszym przesłuchaniu taśmy głos brzmi bardzo niewyraźnie. Ale jeżeli powtórzymy zapis, tym będzie bardziej wyraźny i coraz wyraźniejszy za każdym razem.


Na drukarce i na ekranie


Rozwój technologii doprowadził do tego, że posłania z Innego Świata stały się konkretnym faktem. Np. w latach 1984-1986 pewna para otrzymała od emaile od niejakiego Thomasa Hardena, który twierdził, że żyje w 1545 roku. Początkowo sądzili, że to jest czyjś głupi żart - hoax. Ale eksperci lingwiści orzekli, że język i styl Hardena całkowicie odpowiada średniowiecznej epoce i podrobić takie teksty jest nader trudno.[3]

W latach 1985-1988 mieszkańcy Luksemburga – małżeństwo Jules i Maggie Harge-Fischbach ustanowili komputerowy kontakt z ludźmi z Tamtego Świata zadawali im pytania i otrzymywali odpowiedzi, które drukowali na drukarce.

W 1990 roku amerykański magazyn „Weekly World News” opowiedział o 56-letnim specjaliście od elektroniki Philu Schrawierze, który w przez dwa lata pracował nad skonstruowaniem nowej anteny telewizyjnej. Kiedy Schrawier podłączył ją wreszcie do telewizora, na ekranie zobaczył rozmyty obraz swej córki Karin, która zginęła w wypadku samochodowym w 1980 roku.


Wiadomości w usuniętych plikach


Współcześni badacze nie tylko odnotowują podobne zjawiska i pokazują je na wideo, a nawet puszczają je w obieg wymiany informacji w Sieci. Np. jeszcze w 1979 roku we Francji utworzono Asocjacja EVP, która miała około 1700 członków.

W 2004 roku, w Sankt Petersburgu powstała organizacja naukowa nazwana RAIT[4] - tj. badaczy kontaktów z umarłymi ludźmi za pośrednictwem środków technicznych. Należący do tej organizacji badacze opracowali ciekawą technikę połączenia z Tamtym Światem przy pomocy komputerów: posłania od umarłych pojawiają się we wcześniej skasowanych, a potem znów przywróconych plikach tekstowych!

W 2008 roku, badaczom z RAIT ujawnili, że doprowadzili oni do ustanowienia dwustronnego kontaktów przy pomocy komputera i podłączonego do doń urządzenia technicznego, które przy pomocy stałej zmiany częstotliwości radiowego Internetu formuje falę dźwiękową. Uczeni przez mikrofon przekazywali swe pytania – i na tle mieszaniny urywków przekazów i szumów w eterze otrzymywali odpowiedzi z Tamtego Świata.

Wedle obliczeń RAIT, takie zarejestrowane kontakty już liczy się w tysiącach. I te fakty po raz kolejny potwierdzają pogląd, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią naszych ciał fizycznych, ale istnieje nadal w jakimś innym wymiarze.    



Głosy z KKK

Coś w tym jest. Głosy Jurgensona słyszałem niejednokrotnie, kiedy jako nastolatek słuchałem radia, a potem powtarzałem doświadczenia z białym szumem przy pomocy radioodbiornika Amator 2 Stereo i magnetofonu stereofonicznego M531S. Faktycznie - słyszałem jakieś dziwne głosy w tle białego szumu, szczególnie na zakresie MF i HF. (Platon)

Bardzo ciekawe opracowanie, w "pigułce". Przyznam się, że ze swoim starym szpulowym magnetofonie także miałem takie przypadki. Słyszałem niewyraźne głosy. Wtedy człowiek był młody i gniewny i zrzuciłem to na karb szumów, które przypominały niewyraźne głosy. Ale...

Wiem, że telefony komórkowe z prawdziwego zdarzenia mają już ok. 50 lat, ale czy w 1995 roku były wyposażone w aparaty fotograficzne? (K A ZE K)

Miałam podobną wątpliwość, ale kwestionując możliwości techniczne telefonu nie można wykluczyć zjawisk tego typu w ogóle, bowiem jest mnóstwo dowód/zdjęć na to, że takie zjawiska istnieją. Dzisiejsza wiedza nie wyklucza (a nawet potwierdza) istnienie wibracji/energii niematerialnych dających właśnie takie zjawiska jakie zostały opisany w artykule. (Anna J.)

Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 44/2018, ss. 20-21
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz         




[1] Ze swej strony polecam Czytelnikowi kwadrologię Jacka Sawaszkiewicza – „Kronika Akaszy” (Poznań 1981-1986), w której ukazuje on ideę Głosów Jurgensona i ich wpływ na życie rozumne na Ziemi.
[2] Tzw. biały szum albo szum słoneczny.
[3] Natomiast nie próbowano dojść do tego, kto był nadawcą tych emaili i z jakiego komputera je wysłano, co wydaje mi się bardzo dziwne. Przecież takie rzeczy są bardzo łatwe do ustalenia i można namierzyć nadawcę w Sieci – no chyba że nadawał je jakiś zdolny haker…
[4][4] РАИТ – Rossijskaja Accocjacija Instrumentalnoj  Transkommunikacji – Rosyjskie Towarzystwo Instrumentalnej Transkomunikacji.

sobota, 23 lutego 2019

Atomowy „Posejdon”. Rosja zakończyła testy nowej broni






Rosja zakończyła testowanie nowej, zabójczej broni, o której wczoraj wspomniał w orędziu prezydent Władimir Putin. Chodzi o podwodnego, atomowego drona „Posejdon”, który może przenosić ładunki jądrowe. To dron o praktycznie nieograniczonym zasięgu.

Jak powiedział Władimir Putin, okręt ma wypłynąć w morze wiosną tego roku. Prace przebiegają zgodnie z harmonogramem - powiedział prezydent Rosji.

„Posejdon” mierzy 20 metrów długości, dlatego mogą go przenosić specjalnie skonstruowane łodzie podwodne, na razie Rosja dysponuje tylko jednym takim okrętem nosicielem. Rosja planuje przyjąć na stan uzbrojenia 32 „Posejdony”, które zostaną rozdzielone pomiędzy Flotę Północną i Pacyficzną.


Floty Północna będzie mogła uderzyć w cele w Europie, Kanadzie i na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, Flota Pacyfiku mogłaby zaatakować  Japonię, Chiny i zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych i Kanady. Uderzenie ładunkami jądrowymi w miasta na wybrzeżu sparaliżowałoby przeciwnika. Szacuje się, że „Posejdon” może przenosić ładunek jądrowy o mocy od 10 do 100 Megaton.

Nasi koledzy za granicą rozumieją, że nasze projekty są setki razy tańsze niż ich systemy skierowane przeciw nam i nie chodzi jedynie o tarczę antyrakietową - zapewnia szef resortu obrony Siergiej Szojgu.



Celem „Posejdona” mogą być także lotniskowce i towarzyszące im okręty. Amerykanie przyznali, że są na razie bezradni wobec "Posejdona", który uderzając w wybrzeże może także wywołać megatsunami o wysokości fali nawet do 500 metrów.

„Posejdony” mają być częścią wyposażenia nowej generacji okrętów podwodnych, budowanych w stoczni w Siewierodwińsku. Obecnie w tej stoczni są budowane co najmniej dwa nowe okręty podwodne.


Moje 3 grosze


Zawsze śmieszą mnie lamenty Zachodu nad tym, jaka ta Rosja jest podła i niewdzięczna! Bawi mnie to, że choć Rosja wycofała się z Europy Środkowej, to wokół niej jest nadal 160 amerykańskich baz wojskowych, a USA stały się faktycznym żandarmem świata, który upatruje wroga wszędzie tam, gdzie chcą żyć po swojemu, a nie wedle American way of life. No i nie mówiąc już o tym, że amerykańskim kapitalistom marzy się dorwać do rosyjskich zasobów naturalnych i surowców…Bo o to w końcu im chodzi, a ta cała gadka-szmatka o demokracji i prawach człowieka, to zasłona dymna, w którą wierzą różni sfrustrowani popaprańcy, którzy w imię tych bredni zdradzają swój naród przechodząc na stronę Amerykanów.


Tak było w Polsce lat 70. i 80., w której żyli i (niestety) nadal żyją osobnicy „chorzy na Polskę” – a tak naprawdę chorzy na jej majątek narodowy, który rozkradają po dojściu do władzy, którą ogłupiony przez nich Naród Polski dał na srebrnej tacy. Głupota nie boli. To co wydarzyło się w 1989 roku było najgenialniejszym przekrętem w XX wieku i największym wrogim przejęciem w historii naszego kraju.

Co do Rosji, to Rosjanie będą bronili swej ziemi i swej własności nie przebierając w środkach. Najgorsze jest to, że zawsze na linii ciosu – już to agresywnego, już to odwetowego III Wojny Światowej – znajduje się nasz kraj, który padnie pierwszą ofiarą tej wojny. Wchodząc do NATO staliśmy się automatycznie stroną konfliktu, a że jesteśmy państwem frontowym, to na nas pierwszych posypią się ciosy – i to z obu stron: Rosjanie będą chcieli utrudnić pochody NATO w głąb własnego terytorium i vice-versa Zachód będzie chciał utrudnić Rosjanom wejście na terytoria państw NATO. W każdym przypadku jesteśmy bici i zdejmowani z szachownicy. Tego zdają się nie rozumieć polskie wojenne „jastrzębie”, a tak naprawdę łańcuchowe pieski Waszyngtonu, którzy obszczekują rosyjskiego niedźwiedzia zza nogi Wuja Sama. Odnosi się wrażenie, że straszliwe doświadczenia II Wojny Światowej nas niczego nie nauczyły. Znów szukamy przyjaciół tam, gdzie nas mają gdzieś i sojuszników za oceanem, zamiast w najbliższym otoczeniu. A zresztą co tu owijać w bawełnę - każda wojna na naszym kontynencie jest zgubna dla Polski, bo każda przetoczy się przez Nią w każdym kierunku. To pewnik, a nie przypuszczenie.


Ale tego nie rozumieją zarozumiali, służalczy i tępi politycy z Warszawki o mentalności bmw – biernych, miernych ale wiernych - Ameryce oczywiście, a nie Polsce. To będzie nas drogo kosztować, bo wojna będzie rzezią całego naszego narodu i „sprawa polska” przestanie wreszcie istnieć...