Umierający Bałtyk - obraz w Muzeum Stacji Morskiej UG w Helu
W Bałtyku zalegają setki tysięcy ton broni chemicznej i
konwencjonalnej z czasów wojny, co stanowi zagrożenie dla tego akwenu. Kraje UE
muszą podjąć kroki, rozwiązać ten problem – przekonywali dzisiaj
w Brukseli uczestnicy konferencji poświęconej temu problemowi.
W konferencji
zorganizowanej przez Komisję Europejską, poświęconej broni zalegającej w
europejskich morzach, uczestniczył między innymi prof. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Jak
powiedział, na dnie Bałtyku zalega około 40 tys. ton broni chemicznej i dużo
więcej, być może nawet 500 tys. ton broni konwencjonalnej, która również jest
toksyczna. Ma to negatywny wpływ na ekosystem.
W Europie, jak mówił
Bełdowski, problem z zatopioną bronią jest największy właśnie na Bałtyku, ale
też na Adriatyku, Morzu Irlandzkim oraz wybrzeżu belgijskim, gdzie zalega broń
chemiczna z okresu I wojny światowej.
Podkreślił jednak, że
na świecie są akweny, gdzie broni na dnie jest znacznie więcej.
„Na przykład Amerykanie na Pacyfiku zatopili ogromne ilości
broni, w tym chemicznej, w pobliżu Hawajów. Jednak jest to ocean, woda jest
bardzo głęboka, więc ten problem jest w związku z tym mniejszy”
– wskazał.
W Polsce badania na
ten temat prowadzi Instytut Oceanologii PAN przy wsparciu Głównego Inspektoratu
Ochrony Środowiska oraz Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
Jak dotąd – jak mówi ekspert – zrealizowane zostały trzy projekty europejskie i
międzynarodowe, w których Instytut pełnił rolę lidera.
Obecnie realizowany
projekt – Daimon – ma wymiar
europejski i otrzymał wsparcie ze środków unijnych. Oprócz Polski zaangażowane
są w niego Niemcy, Szwecja, Finlandia, Litwa i Rosja. „Rosja jest partnerem stowarzyszonym”
– wyjaśnił Bełdowski.
Badania te mają
umożliwić oszacowanie, jakie ryzyko broń w Bałtyku stwarza dla środowiska - dla
ryb, organizmów morskich i ludzi. Ekspert szacuje, że zagrożenie stanowi kilka
procent broni zalegającej w morzu.
„Nie da się wyciągnąć wszystkiego z dna Bałtyku, natomiast
uważamy, że tylko część z tej broni jest niebezpieczna obecnie lub będzie
niebezpieczna w przyszłości. Projekt Daimon
ma zidentyfikować, która broń jest niebezpieczna i którą trzeba się zająć”
- powiedział
Bełdowski.
Badania – jak wyjaśnił
ekspert – mają pomóc ustalić, w jaki sposób problem ten rozwiązać.
„To będzie szereg akcji,
np. od potrzeby monitoringu, bo może ona np. zagrażać w przyszłości, aż po np.
ograniczenie działalności człowieka w danym rejonie, czy wręcz wyciągniecie i
zniszczenie tej broni. Decyzje będą podejmowały organy do tego uprawnione, my
będziemy służyć radą”
– powiedział Bełdowski
i dodał, że projekt badawczy jest na finiszu.
„Złożyliśmy wnioski do Komisji o przedłużenie projektu.
Budżet projektu to niecałe 6 mln euro, a w ramach przedłużenia zwróciliśmy się
o 1 mln euro”
– dodał.
Ekspert podkreślił, że
takie spotkania, jak dzisiejsza konferencja w Brukseli, są bardzo ważne dla
projektu, bo pokazują, że w UE zmienia się nastawienie do tego problemu. „Na wiadomość, że cała UE będzie
sprawą zainteresowana (...) czekaliśmy od 10 lat” –
wskazał.
Bełdowski wyjaśnił, że
dotychczas w Europie zajmowano się problemem broni konwencjonalnej.
„Ograniczało się to w większości przypadków do wysadzania
jej na miejscu. Jeżeli chodzi o świat, to były przypadki, że wyciągano broń
chemiczną z mórz oraz oceanów i niszczono. Takim przykładem jest Japonia, gdzie
zrealizowano olbrzymi program oczyszczania wód portowych z amunicji chemicznej.
Obecnie program realizowany jest w Chinach, gdzie Japończycy za swoje pieniądze
wyciągają i niszczą broń chemiczną, która zrzucili tam w czasie II wojny
światowej”
– powiedział ekspert.
W Europie w latach 60.
XX wieku Niemcy wyciągnęli kilka tysięcy ton broni chemicznej zrzuconej przez
ich wojska na wodach duńskich w Małym Bełcie. „Wyciągnęli ją, zalali betonem i zatopili w
Atlantyku. Nie było to niszczenie broni w nowoczesnym tego słowa znaczeniu” –
wyjaśnił Bełdowski.
Europosłanka Anna
Fotyga (PiS), która wzięła udział w tym forum, powiedziała dziennikarzom, że
fakt, iż KE zorganizowała konferencję, dowodzi, jak poważny jest ten problem.
„Nie dotyczy to wyłącznie niewybuchów. Mieliśmy cały szereg
rewelacyjnych prezentacji. Od pewnego czasu poruszany jest również podczas
posiedzeń podkomisji bezpieczeństwa i obrony PE ten temat, ale tak naprawdę
tylko go muskaliśmy”
– wskazała. Fotyga
podkreśla, że ważne jest to, że KE zdecydowała się zaangażować w rozwiązanie
problemu. (Źródło - "Niezależna" - https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/swiat/„tykająca-bomba”-na-dnie-bałtyku/ar-BBTS22F?ocid=spartanntp)
***
Kiedy jestem nad
Bałtykiem, to z przerażeniem myślę o tym, jak bardzo to małe morze – w sumie 2%
areału Wszechoceanu – jest skażone wszelkiego rodzaju chemicznymi paskudztwami,
które mają ważki wpływ bezpośrednio na organizmy morskie i pośrednio na nasze. To
jest oczywiste dla tych, którzy nad i na morzu pracują i z morza żyją – gorzej
z politykami.
Z niepokojem
obserwują akcję robienia przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Niby są za nią
polityczne racje – zrobienie na złość Rosjanom, bo nie wyobrażam sobie, że
statki popłyną czeredami do Elbląga skoro do Trójmiasta płynie ich niewiele,
tak samo jak do zespołu portów Szczecin – Świnoujście, a Elbląg nie jest portem
morskim, Frombork, Tolkmicko, Sztutowo też nie, ergo cała ta inwestycja jest bez sensu, bo trzeba by było
rozbudować porty, ale za to już ktoś zarobił na wycince drzew. Inwestycja
miałaby sens w czasach Polski Ludowej, kiedy na szlakach morskich do polskich
portów panował ruch kilkudziesięciu statków dziennie – teraz nie ma to sensu,
ale polityczna piana dla umysłowych niedorajdów jest trzepana, a wybory za
pasem…
Wracając do
Bałtyku i problemu zatopionych tam BŚT oraz innych materiałów wojennych – w tym
wszelkiego rodzaju bomb, pocisków i torped, to uważam, że powinni je wydobywać
ci, co je tam topili! Nie rozumiem, dlaczego my mamy to robić? Bałtyk to nie
składowisko przedatowanej broni C (a może także i A, kto wie?) ani nie
śmietnisko. Pracując w Stacji Morskiej UG w Helu miałem okazję widzieć efekty
tego zaśmiecenia i zatrucia – Bałtyk – morze mające dopiero 6000 lat po prostu
umiera. Umiera zabijane przez człowieka – tak ponoć rozumnego!
Do zatrucia i
skażenia dołącza się problem rabunkowej gospodarki człowieka. Przełowienie jest
jednym z wielu problemów ekologicznych tego akwenu. A do tego obłędna akcja
wybijania fok, które zamieszkiwały tam od zawsze i innych gatunków doprowadza
do naruszenia równowagi w Przyrodzie. Dzisiaj już to odczuwamy, a co będzie za
lat 10? – strach pomyśleć.
I jeszcze jedna
rzecz tak przy okazji: Polska odwróciła się od morza, o dostęp do którego tak
walczyła. Przed wojną mieliśmy tylko mały skrawek wybrzeża o długości
kilkudziesięciu kilometrów, z którego byliśmy dumni. W Polsce Ludowej mieliśmy
440 km, a z zalewami 775 km i powoli, ale systematycznie zagospodarowywaliśmy
Wybrzeże wciąż mając na uwadze ważność dostępu do morza – nawet tak małego i
płytkiego jak Bałtyk. Dzisiaj – lepiej nie mówić. Nie robi się niczego, poza
biciem piany propagandowej na Mierzei Wiślanej. Nie ma polskich statków, nie ma
Biało-Czerwonej bandery na wodach Wszechoceanu, co uważam za hańbę tych rządów
po 1989 roku. No, ale za komuny robiło się wszystko, by Polskę rozbudowywać –
dziś robi się wszystko, by Ją rozkraść.
Ale wszystko DO
CZASU!