Powered By Blogger

wtorek, 30 kwietnia 2019

Epidemie – straszliwy dar bogów


Puszka Pandory i wychodzące z niej demony chorób


Dmitrij Ławoczkin


W czasie II Wojny Światowej, epidemia grypy hiszpanki (H1N1) zaczęła się w USA. Ale amerykańskie gazety nie napisały o niej (wojskowa cenzura) ani słowa, a hiszpańskie – pisały! 

W połowie lat 2000 świat dotknęły epidemie grypy, a potem jak diabeł z tabakierki wyskoczył wirus gorączki krwotocznej Ebola. Stronnicy STD - Spiskowej Teorii Dziejów – natychmiast stwierdzili, że choroby te mają nienaturalne pochodzenie, zaś popularny pisarz, badacz martwych języków Władimir Nikołajewicz Diegtiariew oświadczył, że jeszcze w dalekiej Przeszłości, bogowie kontrolowali populację ludzi na Ziemi przy pomocy różnych chorób.


Nie idźcie do niebiańskich domów


Z początku hipoteza o nieprzyjaznym odnoszeniu się bogów do ludzi zabrzmiała w starogreckim micie o szkatule Pandory – darze bogów dla ludzi – po otwarciu której to puszki na Ludzkość posypały się nieszczęścia. Do tego, wedle poglądów Władimira Diegtiariewa, Pandora w niektórych martwych językach znaczy dosłownie droga do domu bogów. A do tego siedlisko boga dawni ludzie w starych manuskryptach pokazywali jako coś, co dość dokładnie przypominało rakietę. W dniu dzisiejszym, teoria paleokontaktu jest doskonale znana i wspierana przez uczonych cieszących się autorytetem, a poza tym mówi o tym wiele tekstów dawnych cywilizacji na Ziemi. Tak więc bogom albo Przybyszom z Kosmosu, Kosmitom – jak będziemy Ich nazywać bardziej adekwatnie – według poglądów Władimira Nikołajewicza – denerwująca ich uwaga mieszkańców Ziemi była zupełnie niepotrzebna. Dlatego więc, by odgrodzić się od nich bogowie-Kosmici zdecydowali na podejściach do miejsca zaparkowania swych statków postawić zapory ze śmiercionośnych chorób, żeby ludzie uznali te miejsca za przeklęte. O tym, co czekało upartych bohaterów z miejscowych mieszkańców dokładnie opisano w sumeryjskim eposie o Gilgameszu

Pewnego razu Gilgamesz wraz ze swym towarzyszem zapragnął się pójść do cedrowego lasu po kwiat nieśmiertelności, o który chciał on poprosić w „domach bogów”. W rezultacie tego przyjaciel Gilgamesza zginął wskutek nieznanej choroby, a on sam cudem pozostał przy życiu. 

Niebezpieczeństwa groźnych i śmiertelnych chorób na drogach do „domów bogów” są opisane także w asyryjsko-babilońskich legendach, u dawnych Greków i Awarów, w Biblii, a także w skandynawskich i słowiańskich eposach. Do tego należy dodać, że bogowie-Kosmici źle się odnosili w stosunku do Ziemian. Oni po prostu chcieli, żeby nie zawracano Im głowy na próżno. Jednakże Ziemianie upierdliwie nie chcieli zostawić Kosmicznych Gości w spokoju, podobnie jak krajowcy na zagubionych na oceanie wyspach białych przybyszów ze Starego Świata. Poza tym bogom nie odpowiadał stały wzrost ludzkiej populacji przeszkadzającej w kolonizacji Ziemi. Planeta nasza była Im potrzebna jako źródło pożytecznych kopalin, które wydobywali wykonani w genetycznych laboratoriach niewolnicy. Zostało to dokładnie opisane w wielu świętych tekstach Starożytności – w tym także w Starym Testamencie. Idealną możliwością powstrzymania rozrostu populacji ludzkiej były rozliczne pan- i epidemie.


Ewa dwukrotnie zgubiła Ludzkość


Najbardziej interesujące jest to, że zgodnie ze Starym Testamentem – Ewa zgubiła Ludzkość dwukrotnie. Na początku, jak wiadomo, skusiła Adama do próbowania zakazanego owocu (jabłka) z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego (Rdz 3,6-7) za co oboje zostali wygnani z Raju, pod którym – wedle niektórych hipotez – znajdowała się podziemna baza Przybyszów z Kosmosu. Po raz wtóry, po śmierci Adama w wieku ponad 900 lat, Ewa wraz z synami przyniosła go do wrót Raju i jako kochająca żona poprosiła o lekarstwo do wskrzeszenia męża. Ale nie dostała. Wręcz na odwrót, Istoty przy pomocy genowej terapii ponownie stworzyli Adama i Ewę i wszyscy się zdziwili, że oni jeszcze żyją. W odpowiedzi na to, bogowie zesłali na ludzi mór (Księga Urantii, Przekaz 76,5-6).

Skoro długość ludzkiego życia została ograniczona do stu lat (Biblia podaje 120 lat – Rdz 6,3), a żeby ludzie więcej nie chodzili do wrót Raju z rozmaitymi prośbami, wokół miejsc bazowania Ich statków kosmicznych – jak twierdzi Diegtiariew – został utworzony specjalny perymetr. Na jego obszarze ustawiono kontenery z wirusami śmiercionośnych dla ludzi chorób. Z biegiem czasu, bogowie-Przybysze opuścili Ziemię, a ludzie ośmielili się i coraz częściej zaczęli chodzić w zakazane miejsca, roznosząc po świecie straszne choroby. Wydawałoby się, że to fantastyka nie potwierdzona faktami? Nie! W zapisach na sumerskich i babilońskich glinianych tabliczkach, w czasie istnienia tychże cywilizacji nigdy nie pojawiały się choroby podobne w symptomach do grypy, dżumy, trądu, syfilisu, ospy czy odry. Sumeryjscy lekarze znali wszystkiego 12 chorób czy traum: katarakta (zaćma), niepłodność, zwichnięcia, złamania, zawał mięśnia sercowego, udar mózgu, rany cięte i kłute, i kilka analogicznych przypadków.


Siewcy chorób – konkwistadorzy


Wszelkie nieszczęścia Ludzkości zaczęły się od przemieszczania się karawan kupieckich, które poza towarami rozwoziły także choroby. W Średniowieczu – jak wiadomo – zagraniczni kupcy stali przez miesiąc na przymusowej kwarantannie poza murami miast, a ich towary okadzano dymem. Tym niemniej niebezpieczne infekcje ustawicznie rozprzestrzeniały się na całym świecie. Wynika z tego uzasadnione pytanie: skąd się pojawiły te choroby? 

Indianie umierający na ospę czarną


Wedle Władimira Diegtiariewa wszystkiemu są winni hiszpańscy konkwistadorzy, tępiący rdzenne narody Ameryki. W zamian z Nowego Świata Hiszpanie przywieźli syfilis, dżumę dymieniczą, a także grypę hiszpankę na którą w Europie zmarło 20.000.000 ludzi. Przy tym rdzenni Amerykanie na nie w ogóle nie chorowali, ale wiedzieli jak sobie z nimi poradzić. Rzecz w tym, że w trudno dostępnych górach Ameryki Pd. istniały zamknięte strefy, w których ukrywały się szczepy chorób pozostawionych przez bogów-Kosmitów. Ten właśnie fakt został odnotowany na piśmie u Inków i Majów. Kapłani ryzykując życiem udali się do stref zakazanych i przekazali grabieżcom skażone infekcjami złoto.


Gorączka krwotoczna Ebola


Według niektórych hipotez, gorączka krwotoczna Ebola, która niedawno wystraszyła Ludzkość, okazuje się być także darem bogów, ale tym razem afrykańskich. I znów, winę za to ponoszą kolonizatorzy. W XIX wieku sławę badacza Afryki zdobył misjonarz David Livingstone. Jako pierwszy Europejczyk przeszedł przez pustynią Kalahari, odkrył jeziora Igami i Dilolo, a w 1855 roku odkrył wodospad Wiktorii. Do tego niestrudzony badacz, którego obwiniono o przemyt broni do Afryki, w swoim manifeście z 1853 roku oświadczył dumnie: Albo otworzę nam Afrykę, albo zginę. I tak właśnie się stało.  

W czasie swej kolejnej podróży do Afryki Południowej w poszukiwaniu dopływów Nilu, Livingstone zachorował na tajemniczą gorączkę, a wkrótce potem przepadł. Podróżnika poszukiwało kilka ekspedycji i znaleziono go ledwie żywego w październiku 1871 roku. W dwa lata później uczony ten zmarł wskutek gorączki. Nie patrząc na ogromny wkład Livingstone’a do światowej nauki, w Afryce do jego działalności odnoszono się niejednoznacznie.

Rzecz w tym, że będąc zagorzałym chrześcijaninem , podróżnik nawracał na swoją wiarę miejscowe plemiona, zmuszając je do wyrzeczenia się swoich idoli. Bardzo często robił to z powodzeniem, co silnie wzburzało miejscowych czarowników. W czasie swych wypraw Livingstone niejednokrotnie odwiedzał terytorium Zimbabwe[1] w tym także badając bieg rzeki Ebola, jak potem nazwano od niej chorobę, która potem dotknęła Afrykańczyków. A do tego wszystkiego, zdaniem Livingstone’a, w jednym z miejscowych narzeczy słowo „Ebola” tłumaczy się jako To-tutaj-bóg-zesłał-na-nas-chorobę. Biorąc pod uwagę to, że podróżnik zmarł od gorączki, a epidemie zaczęły się w latach 10-tych XXI wieku w tych miejscach, to rozczarowujący wniosek nasuwa się sam z siebie.[2]  

Powstaje pytanie: Jakim sposobem Ludzkość ochroni się od podobnych podarunków dawnych bogów – wszak zgodnie z badaczem Diegtiariewem – z puszki Pandory pojawiły się jeszcze nie wszystkie „niespodzianki”? Odpowiedź jest prosta: Należy dokładnie przyglądać się dawnym przesłaniom o zaklęciach, przekleństwach i tajemniczych zgubnych miejscach, obchodząc je z daleka do czasu dokładnego zbadania ich przez uczonych.     


Źródło: „Tajny XX wieka”, nr 5/2019, ss. 26-27
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz


[1] Dawniej Rodezja.
[2] Pierwsze epidemie wirusa Ebola pojawiły się w 1978 roku – Ebola Marburg, potem Ebola Kenia i Ebola Uganda a także Ebola Zair, która rozprzestrzeniła się wzdłuż Szosy Kinszaskiej na afrykańskie Zachodnie Wybrzeże, gdzie wybuchły jej epidemie w 2014 roku – zob. https://wszechocean.blogspot.com/2014/06/najgorsza-epidemia-eboli-poza-wszelka.html i dalsze.

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

„Hydrozagadka”: kultowa i wizjonerska




Stanisław Bednarz


Ostatnio omawiając postać Tadeusza Plucińskiego napomknąłem o filmie „Hydrozagadka”. Uważam go za najbardziej finezyjny film PRL wyprzedzający epokę. 

W stolicy trwa fala upałów. Na domiar złego, w całym mieście brakuje wody. Nie tylko w wodociągach, ale i w zbiornikach wodnych. Problem stara się rozpracować profesor Milczarek (Wiesław Michnikowski), lecz gdy jego wysiłki nie przynoszą żadnych efektów, postanawia wezwać na pomoc o wiele potężniejszą od siebie osobę. Mowa o Asie, najpotężniejszym człowieku w stolicy.. Tutaj na chwilę się zatrzymam. Występ Józefa Nowaka to komediowa klasa sama w sobie. Choć Amerykanie w latach dziewięćdziesiątych dorobili się Kapitana Planety, to Polacy dwie dekady wcześniej stworzyli archetyp bohatera, o wiele bardziej prawego i nieskalanego żadną moralną słabością. 

Jaki był pomysł na socrealistyczną wersję Supermana? Głównym bohaterem „Hydrozagadki” jest kreślarz Jan Walczak (w tej roli Jan Nowak. Niepozorny Walczak, wzorem Clarka Kenta z komiksu Marvela, przeistacza się w odważnego superbohatera Asa, który odkrywa podstępną intrygę demonicznego doktora Plamy (Zdzisław Maklakiewicz) i maharadży Kawuru (Roman Kłosowski). Zamierzają oni przy pomocy reakcji jądrowej odparować wodę z polskich akwenów i przetransportować ją w postaci chmur, celem nawodnienia pustyni, na terytorium państwa Kawuru. Boję się, że moje dalekosiężne plany może pokrzyżować As. Jego nie można kupić - mówi w filmie doktor Plama. - Czy to jest Batman? - pyta się książę Kawuru. - Gorzej, stosując nomenklaturę narodową, Superman - odpowiada. 





Zdzisław Makalkiewicz daje tu także rewelacyjny popis umiejętności aktorskich. Kreacja Doktora Plamy, to postać, której nie powstydziłyby się parodie szpiegowskich thrillerów, lub komedii. Jest dokładnie taki, jaki powinien być kreskówkowy złoczyńca. Elegancki, bogaty i bezwzględnie inteligentny… 

Aktorzy drugoplanowi również stawiają poprzeczkę niezwykle wysoko. Nadmierny konsumpcjonizm i hedonizm cechuje zresztą wszystkie negatywne postacie obecne w filmie, między innymi adoratora panny Joli – Jurka (w tej roli, Tadeusz Pluciński), Panna Jola (Ewa Szykulska) ulega początkowo urokowi tego playboy’a, ale jego upodobanie do zachodniego stylu życia (Czytam Time i Epocę, pijam tylko Ballantinesa, palę Winstony) powodują ze porzuca go. 

Pomysł doktora Plamy z kradzieżą wody jest humorystycznym odniesieniem do PRL-owskich ciągłych niedoborów. Oferując zabawną grę, akcentując sztuczność i przesadę, mieszając kulturę wysoką (np. obecne w filmie cytaty z Szekspira oraz Goethego) i popularną (komiks). 

W Czechosłowacji, w II połowie lat 60. XX wieku, Vaclav Vorlicek również sięgał po motywy z popularnego kina zachodniego („Koniec agenta W4C”) i komiksów („Kto chce zabić Jessie?”). Radze oglądnąć może jest gdzieś na You Tube.





Moje 3 grosze


Co tu dużo gadać, film jest odlotowy i niezwykle wizjonerski. Do tego, o czym pisałeś dodam jeszcze przemyt materiałów radioaktywnych (u nas w latach 90.), niedobory wody w krajach Bliskiego i Środkowego Wschodu, energia jądrowa zastosowana do dziwnych celów sztucznie wywołanych zmian klimatu... To wszystko reżyser i scenarzyści przewidzieli już na przełomie lat 60. i 70. ub. stulecia. No i nasz As! To była błyskotliwa odpowiedź na Supermanów i innych Batmanów z USA, tak jak Hauptmann Kloss był polską odpowiedzią na brytyjskiego Jamesa Bonda 007. Prawdę powiedziawszy, to „Hydrozagadka” kwalifikuje się do Oscara za pomysł i wykonanie!

niedziela, 28 kwietnia 2019

O redukcji wielkości dorsza bałtyckiego




Stanisław Bednarz


Przeciwko tej rybie sprzysięgło się wszystko. Kiedyś dorsz bałtycki – Gadus morhua – zwany też atlantyckim królował na Bałtyku. Maksymalna długość dorsza bałtyckiego – 1,3 m (przeciętnie 30-90 cm). Niestety łowione dziś dorsze to faktycznie cień ryb. To, co wpada w sieci to ryby chude, małe. Długość nie przekracza 30 cm. 

Spróbujmy na zimno zdiagnozować sytuację. Zbyt wysokie połowy, przez co jego populacja nie jest w stanie się odradzać. Za przełowienie obwiniano statki ze Szwecji. Zbyt wysokie połowy innych ryb, którymi żywią się dorsze. Wielkie 50-metrowe trawlery tzw. „paszowce”, pływając parami ciągnąc przez morze sieć wielkości boiska do piłki nożnej. Dokonują w ten sposób połowów na mączkę rybną. Ich sieci o małych oczkach zbierają po drodze wszystko, co napotkają Wpadają w nią ryby, będące pożywieniem dorszy tj. śledzie i szproty. 


Masowo stosowane przez rolników nawozy azotowe i fosforowe spływają rzekami do Bałtyku, podobnie jak gnojowica z hodowli świń. Powoduje tworzenie beztlenowych stref śmierci. W ostatnim stuleciu powiększyły się z 5 tys. km² aż do obecnych 60 tys. km². 

Dorsze tracą przestrzeń do rozrodu. Wlewy świeżych wód słonych z Morza Północnego są coraz rzadsze i to też jest główną przyczyną. Dawniej były co roku… 

Na głębokości 6-12 m woda przestaje być wystarczająco przezroczysta dla roślin. Tracimy podwodne łąki, wyginął morszczyn. Sytuację pogarszają zmieniające się warunki klimatyczne. Dorsz zasiedla teraz wody między innymi Morza Barentsa, które jeszcze 50 lat temu było pokryte lodem. Z powodu ocieplenia się klimatu rośnie też temperatura Morza Bałtyckiego. Dorsze, które dobrze czują się w chłodnych wodach, migrują na północ. Te zaś, które zostają, nie mają pożywienia, bo pozostałe jeszcze ławice szprota przesunęły się na północny Bałtyk w okolice Finlandii. 






No i największa bomba: nasi mędrcy spod znaku czynienia sobie ziemi poddaną na konferencji w Gdyni w Instytucie Rybackim ogłosili, że (uwaga!!!) powodem wymierania ryb może być zbyt restrykcyjna polityka oczyszczania rzek wpływających do Bałtyku, co wyjaławia wodę i pozbawia ją dużej ilości związków chemicznych wpływających na rozwój życia w morzu

Zupełnie „nie kupuję” tezy, że zrzucanie ścieków komunalnych miałoby służyć rybom. Według ich pokrętnego rozumowania w Średniowieczu gdy ścieki komunalne nie spływały, nie powinno być ryb. Odnoszę wrażenie, że coś takiego mógł wymyślić tylko skrajnie ortodoksyjny stronnik „czynienia sobie Ziemi poddaną”. Jeśli chcemy, żeby ryby się odrodziły, potrzebne jest radykalne ograniczenia ich połowów... 

Potrzebne jest moratorium na trałowanie. Potrzebne są przepisy ograniczające spływ nawozów i gnojowicy do wód. Dostaniemy wtedy czysty i bogaty w życie Bałtyk, przeszkody znajdują się w naszych głowach. Uczeni ostrzegają, że populacji dorsza zagrażają zmiany klimatu, spływ zanieczyszczeń i zła gospodarka zasobami. Jednym słowem - ludzie. Nie zwalicie tego na foki.


Moje 3 grosze


Na UFO czy USO też nie…

Miałem okazje widzieć te wszystkie rzeczy, o których pisze Autor i wiem, że to prawda. Najstraszniejsze jest to, że mówią to ludzie związani zawodowo i życiowo z morzem i ze zwierzętami w nim zamieszkującym, a co gorsze – mający się za uczonych. Niestety – namnożyło się w kraju różnych tzw. Hogwartów – tj. prywatnych czy kościółkowych pseudouczeni wyższych, które wypuszczają zindoktrynowanych matołów o pustych głowach, ale za to z wielkimi ambicjami i apetytem na kasę. Efekty mamy na każdym kroku: zniszczone lasy, zdewastowane Parki Narodowe, karczowana Mierzeja Wiślana, wybijane dziki,  foki i inne zwierzęta przez kumpli zapijaczonego dostojnika kościelnego… Można by to wyliczać do upadłego. A wszystko to robione jest nie dla rozwoju kraju, ale dla kasy, kasy i jeszcze raz kasy. 

Wracając do dorszy, to nie tylko one podlegają redukcji – rzecz dotyczy także populacji innych ryb bałtyckich. Nie zapominajmy, że zatopione na dnie naszego morza BŚT powoli, ale wciąż przenikają do wody zatruwając żyjące w niej organizmy. I znowu, dużo się o nich gada i… - jak zwykle - nic się nie robi… 

Ten stan nie może trwać zbyt długo.