Powered By Blogger

środa, 30 marca 2022

Megalodon: nowe ustalenia



Sam Tonkin

 

Megalodony – Otodus/Carcharocles Megalodon były nawet większe, niż to początkowo sądzono! Gigantyczne wymarłe rekiny mierzyły nawet 21,7 m  - mniej więcej tyle, co boisko do krykieta, jak to sugerują nowe oceny. Nowe oceny sugerują, że rekiny megalodony mierzyły 21,7 m, a nie jak wcześniej sądzono że tylko nie więcej niż 16,7 m. Ta nowa liczba pojawiła się po badaniach porównawczych kalifornijskich studentów. Uczniowie przypadkowo stwierdzili, że równania użyte do obliczenia rozmiaru rekina były błędne.

One rządziły w morzach przez miliony lat i były jednymi z najbardziej przerażających drapieżników na Ziemi. Jednakowoż najnowsze oceny sugerują, że gigantyczne rekiny Megalodony były jeszcze większe, niż wcześniej sądzono – i mierzyły do 19,8 m długości, a nie jak zakładano 15,2 m.

Dorastając do długości boiska do krykieta stawały się najbardziej masywnym gatunkiem rekina, jaki kiedykolwiek istniał i był trzy razy dłuższy od żyjących dzisiaj rekinów, żarłaczy białych – Carcharodon carcharias.

Nowe równania do obliczania wielkości Megalodona na podstawie szerokości zębów rekina, a nie wysokości, zostały opracowane po błędnym ćwiczeniu matematycznym dla uczniów szkół średnich.

 

Jak wielki był Megalodon?

 

Największe Megalodony miały najprawdopodobniej głowy o długości 5 m, płetwę grzbietową o wysokości 1,9 m, zaś ogon był długi na 4,2 m – jak sugerują to badacze.

Z płetwą grzbietową tak dużą jak w pełni dorosły człowiek i całkowitą długością do 22 m, Megalodon krewny największego żyjącego dziś rekina, wielkiego białego, który osiąga długość od 3 do 4,7 m.

Ten oceaniczny Behemot żył od 15 do 3 mln lat temu i pokazywano go w filmach z Hollywood, w tym słynny „Meg” w reż. Jasona Stathama wg powieści Steve’a Autena.

 W poprzednich studiach, akademicy oceniali, że miał on długość ciała wynoszącą 16 m. zwierzę o tej wielkości miałoby głowę o długości 5 m, płetwę grzbietową o wysokości 190 cm oraz ogon długi na  4,2 m. to znaczy, że człowiek gdyby stanął na grzbiecie Megalodona, to mógłby sięgnąć do koniuszka jego płetwy grzbietowej.

Jednakże nowe studia sugerują, że obliczenia wielkości Megalodona były błędne. Nie mierzył on 16 m jak sądzono, ale aż 22 m!

Victor Perez – asystent kuratora paleontologii przy Calvert Marine Museum w Maryland, był prowadzącym autorem tych badań. Zmienione szacunki pojawiły się, gdy lekcja szkolna nie powiodła się, co doprowadziło do stworzenia nowych równań opartych na szerokości zębów megalodona, a nie na jego wysokości.

Victor Perez, główny autor nowego badania, był doktorantem w Muzeum Historii Naturalnej na Florydzie, kiedy wezwał grupę studentów z Kalifornii na ćwiczenie z matematyki.

Wykorzystano wydrukowane w 3D repliki skamieniałych zębów prawdziwego Megalodona – który dominował w oceanach od około 15 do 3,6 miliona lat temu – oraz zestaw powszechnie używanych równań opartych na wysokości zębów, aby oszacować rozmiar rekina.

Ale kiedy obliczenia uczniów wahały się od około 12,1 metra do 45 metrów dla tego samego rekina, Perez był zakłopotany.

- Chodziłem dookoła, sprawdzając, czy użyłeś niewłaściwego równania? Zapomniałeś przeliczyć swoje jednostki? – powiedział on. - Ale bardzo szybko stało się jasne, że to nie studenci popełnili błąd. Po prostu równania nie były tak dokładne, jak przewidywaliśmy.

Chociaż naukowcy szeroko stosowali równania od czasu ich publikacji w 2002 r., ćwiczenie w klasie ujawniło, że prowadzą one do różnych szacunków wielkości rekina w zależności od tego, który ząb jest mierzony.

 - Sądzę, że wielu ludzi widziało te wyliczenia i na ślepo zawierzyli tym równaniom – powiedział Perez z Muzeum Morskiego Calverta w Maryland.

Uczeni próbowali i nadal próbują wyliczyć wielkość Megalodonów od co najmniej wieku, ale jedynie znają mikre pozostałości tych wymarłych (???) zwierząt w postaci zębów i kilku kręgów. Podobnie jak u innych rekinów, ich szkielety są zbudowane z chrzęści, które rozpadają się szybko po śmierci zwierzęcia. 

- Jednakże zęby Megalodona – którego nazwa oznacza „wielki ząb” – zachowane są bardzo dobrze – powiedział Perez, który w swym życiu przebadał tysiące zębów i miał obfity materiał do przestudiowania.

Najbardziej akceptowane metody szacowania długości Megalodonów wykorzystują żarłacza białego jako nowoczesne porównanie, opierając się na relacji między wielkością zęba a całkowitą długością ciała.

Naukowcy opracowali nowy zestaw równań na podstawie szerokości zębów, a następnie przeanalizowali skamieniałe zęby 11 pojedynczych rekinów, w tym Megalodona (na zdjęciu) i współczesnych żarłaczy białych

Ale problem polega na tym, że, podobnie jak u ludzi, rozmiar i kształt zębów rekina różni się w zależności od tego, gdzie znajdują się w jamie ustnej, więc badacz musi najpierw prawidłowo zidentyfikować poprzednie położenie skamieniałego zęba w szczęce Megalodona.

Ponieważ większość z nich znajduje się jako samodzielne skamieliny, może to być trudne.

Perez był w stanie ominąć ten problem, gdy kolekcjoner skamielin Gordon Hubbell przekazał prawie kompletny zestaw zębów tego samego Megalodona do Muzeum Florydy w 2015 roku, odcinając się od domysłów.

Naukowcy z muzeum CT zeskanowali zęby, zanim Perez współpracował ze szkołą Academy of the Holy Names w Tampa, FL i Delta Charter High School w Aptos, CA, aby stworzyć nowy plan lekcji na ten temat.

Ale kiedy studenci z Kalifornii przesłali swoje obliczenia, różniły się one o ponad 30,4 metra – im dalej od przedniej części szczęki, tym większy oszacowany rozmiar.

Perez był zmieszany i tak napisał o wynikach lekcji w biuletynie społeczności kopalnej. Następnie otrzymał e-mail od Teddy'ego Badauta, zawodowego paleontologa z Francji, który zasugerował, by mierzyć szerokość zębów zamiast długości.

Wcześniejsze badania sugerowały, że szerokość zęba była ograniczona wielkością szczęki rekina, która byłaby proporcjonalna do długości jego ciała.

Obliczenia: naukowcy byli w stanie oszacować rozmiar Megalodona na podstawie szerokości jego zębów.








Nowe równania

 

Perez opracował nowy zestaw równań opartych na szerokości zębów, zanim on i jego koledzy badacze przeanalizowali zestawy skamieniałych zębów 11 pojedynczych rekinów, reprezentujących pięć gatunków, w tym Megalodona, jego bliskich krewnych i współczesne żarłacze białe.

Mierząc łączną szerokość każdego zęba z rzędu, opracowali model określający szerokość pojedynczego zęba w stosunku do szczęki dla danego gatunku.

Teraz, gdy paleontolog odkrywa pojedynczy ząb Megalodona, może porównać jego szerokość ze średnią uzyskaną w badaniu i oszacować, jak duży był rekin.

Jednak Perez ostrzegł, że ponieważ poszczególne rekiny różnią się wielkością, metody zespołu nadal wykazują błąd około 3 m w przypadku zastosowania do największych gatunków.

Nie jest również jasne, jak szeroka była szczęka Megalodona i trudno odgadnąć na podstawie samych zębów – niektóre gatunki rekinów mają przerwy między zębami, podczas gdy inne nakładają się na siebie.

- Chociaż to potencjalnie pogłębia nasze zrozumienie, tak naprawdę nie rozstrzygnęliśmy kwestii, jak duży jest Megalodon – powiedział Perez. - Wciąż można zrobić więcej, ale prawdopodobnie na tym etapie wymagałoby to znalezienia kompletnego szkieletu.

Badanie zostało opublikowane w czasopiśmie „Palaeontologia Electronica”.

Megalodon, co oznacza duży ząb, żył między 15,9 a 2,6 miliona lat temu.

 

Jednak największy?

 

Otodus megalodon jest uważany za jednego z największych i najpotężniejszych drapieżników w historii kręgowców, a szczątki skamieniałości sugerują, że urósł do 19 metrów długości.

Uważa się, że potwór wyglądał jak bardziej przysadzista wersja dzisiejszego budzącego postrach wielkiego białego rekina i ważył do 100 ton.

Megalodon jest znany ze skamieniałych kręgów i zębów, które są trójkątne i mierzą prawie 20 cm długości przekątnej.

Słynny łowca skamielin, Vito „Megalodon” Bertucci, potrzebował prawie 20 lat na zrekonstruowanie szczęki Megalodona – największej, jaką kiedykolwiek złożono – która ma 4 m średnicy i prawie 3 m wysokości.

Olbrzymia paszcza Megalodona wytworzyłyby siłę od 10,8 do 18,2 Ton. Starożytny rekin był i jest  opisywany jako super drapieżnik, ponieważ potrafił pływać z dużą prędkością i szybko zabijać szeroką gamę zdobyczy, takich jak żółwie morskie i wieloryby, swoimi silnymi szczękami.

 

Moje 3 grosze

 

Pozostaje wciąż nieodpowiedziane jedno pytanie: czy Megalodony przeżyły swe wymieranie i znajdują się teraz gdzieś w strefie hadalnej Wszechoceanu, jak to opisywał Steve Auten? Być może, bo ze wszystkich akwenów Wszechoceanu (poza biegunowymi) napływają informacje o spotkaniach z tymi ogromnymi rybami – pisałem już o tym wcześniej na tym blogu i na łamach „Nieznanego Świata”.

Pozostaje kwestia, czy Megalodony były największymi drapieżnikami we Wszechoceanie? Okazuje się, że miały silną konkurencję w postaci pewnego gatunku kaszalota zwanego Lewiatanem. Jak podaje Wikipedia: Livyatan – to wymarły rodzaj walenia z grupy Physeteroidea, obejmujący pojedynczy gatunek L. melvillei. Jego nazwa rodzajowa inspirowana jest biblijnym potworem morskim Lewiatanem, a gatunkowa – autorem powieści „Moby Dick” (1851) Hermanem Melvillem, który na antagonistę wielorybników w swej książce obrał wielkiego kaszalota. Livyatan znaleziony został w peruwiańskiej formacji Pisco i żył w Tortonie, około 9,9–8,9 miliona lat temu, chociaż wielki ząb z Australii wskazuje, że jego bliski krewny mógł żyć jeszcze w Pliocenie, jakieś 5 milionów lat temu. Zwierzę należało do absolutnych drapieżników, żywiących się dużą zwierzyną i zajmowało zapewne miejsce szczytowego drapieżnika polującego na walenie, płetwonogie itd. Co charakterystyczne dla tej grupy, Livyatan miał funkcjonalne, pokryte szkliwem zęby w szczęce i żuchwie, jak też inne adaptacje do polowań na grubą zdobycz.

Całkowitą długość zwierzęcia szacuje się na 13,5–17,5 m, podobnie jak w przypadku współczesnego kaszalota spermacetowego, co czyni go jednym z największych drapieżników, jakie kiedykolwiek istniały. Najdłuższy ząb mierzy 36,2 cm. Jest to największy ząb jakiegokolwiek zwierzęcia, nie licząc ciosów słoni i mamutów. Od innych drapieżnych kaszalotów wyróżnia się zagłębieniem w czaszce, zajmującym całą długość pyska. Znajduje się w nim narząd spermacetowy, używany jako sonar oraz do komunikacji, bądź też do taranowania zdobyczy i innych kaszalotów. Wieloryby te mogły konkurować z olbrzymim wymarłym rekinem Megalodonem o podobne źródła pokarmu. Wymarcie spowodowane zostało prawdopodobnie przez ochłodzenie pod koniec miocenu, które zredukowało populacje ryb. Formacje, w których zachowały się szczątki tych waleni, prezentowały również bogate zbiorowiska życia morskiego, w tym rekinów i morskich ssaków.

Livyatan znany jest z Tortonu w Miocenie późnym sprzed 9,9–8,9 miliona lat z formacji Pisco w Peru, znanej z dobrze zachowanego zespołu kręgowców morskich. Wśród znalezionych tam wielorybów najpowszechniejszy był nieopisany jeszcze gatunek z rodziny Cetotheriidae mierzący od 5 do 8 m długości. Większość innych wielorybów znalezionych w tym miejscu osiągała podobne rozmiary. Do odkrytych zębowców zaliczają się zyfiowate jak Messapicetus gregarius, Pontoporiidae (np. Brachydelphis mazeasi), delfinowate i drapieżne kaszaloty, np. Acrophyseter. Wszystkie szczątki płetwonogich należą do fokowatych. Znaleziono także wielkiego żółwia morskiego Pacifichelys urbinai, którego obecność wskazuje na obecność traw morskich na tym obszarze. Znaleziono też fragmentaryczne kości krokodyli. Wśród ptaków morskich odkryto fragmentaryczne kości kormoranów i burzykowatych, oraz dwa gatunki z rodzaju Sula. Pozostałości wielu ryb chrzęstnych również odkryto w tej formacji, w tym ponad 3500 rekinich zębów. Mogły należeć do żarłaczokształtnych, jak żarłaczowate czy młotowate. W mniejszej liczbie znaleziono lamnokształtne, jak lamnowate, tawroszowate i Otodontidae. Wiele zębów wiązało się ze szczątkami Cosmopolitodus hastalis i Megalodona, a zęby tychże dwóch rekinów znaleziono blisko pozostałości walenia i płetwonogiego. Z ryb chrzęstnych występują też orleniowate, piłokształtne i Squatina. Większość ryb kostnych należy do tuńczyków lub kulbinowatych. Livyatan i Megalodon były prawdopodobnie szczytowymi drapieżnikami w tym ekosystemie.

Kaszlot z Beaumaris pochodzi z Beaumaris Bay formacji Black Rock Sandstone w Australii w okolicy Melbourne. Datuje się na 5 milionów lat, co oznacza Pliocen. Beaumaris Bay należy do najzasobniejszych w skamieniałości morskiej megafauny miejsc w Australii. Zęby rekinów tam znalezione reprezentują 20 różnych gatunków, jak rekin wielorybi, Heterodontus portusjacksoni, Cosmopolitodus hastalis i Megalodon. Przykłady waleni stanowią Długopłetwiec oceaniczny, Megaptera miocaena, delfin Steno cudmorei i kaszalot Physetodon baileyi. Inne duże morskie ssaki reprezentują dawne mirungi, diugonie, towarzyszą im żółwie morskie, pingwiny takie jak Pseudaptenodytes, albatrosy Diomedea thyridata i Pelagornithidae z rodzaju Pelagornis.

Wymarcie Livyatan mogło być spowodowane ochłodzeniem pod koniec Miocenu. Wywołało ono wzrost rozmiarów waleni i spadek ich różnorodności. Wymarły małe fiszbinowce, którymi się żywił, i Livyatan wyginął wraz z nimi. Mniej prawdopodobna hipoteza głosi, że zwierzę stało się zbyt wielkie, by efektywnie polować na mniejsze stworzenia.

Tyle Wikipedia.

Istnieje jeszcze jedna hipoteza dotycząca wymarcia tych wielkich drapieżników, a wiąże się ona z istnieniem cywilizacji rozumnych istot wodnych, Aquamanów – Homo sapiens aquaticus, o czym też pisałem w tym blogu oraz na łamach „Nieznanego Świata”. Po prostu te istoty zapewniając sobie bezpieczeństwo po prostu wybiły je co do płetwy… Czy mogły to zrobić? Oczywiście! Dysponując przemyślnością, inteligencją i instynktem stadnym górowały nad tymi potworami i w końcu zepchnęły je do grobu, a może drastycznie ograniczyły ich populację, tak że ludzie mogli widzieć od czasu do czasu ich pojedyncze osobniki. Dlaczegóżby nie? Prędzej uwierzę w istnienie rozumnej rasy Aquamanów niż w Kosmitów z UFO…   

 

Źródło: https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-9663731/Giant-Megalodon-sharks-BIGGER-previously-thought-measured-65-FEET.html

 Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz


poniedziałek, 28 marca 2022

Brudna bomba: Czarnobyl

 


Jak to napisałem parę dni temu, grozi nam atomowa wojna bez użycia broni rakietowo-jądrowej, ale za to z użyciem czegoś w rodzaju „brudnej” bomby jądrowej. No i wykrakałem. Putler wpadł na szatański pomysł skażenia terytorium Ukrainy, a przy okazji połowy Europy! Oto relacje w mediach:

 

Rosjanie robią okopy w Czerwonym Lesie. "Promieniują sami siebie"

 

Rosyjscy żołnierze osiedlili się w Czerwonym Lesie, położonym zaledwie kilka kilometrów od Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. W jednej z rozmów, którą przechwyciła ukraińska Służba Bezpieczeństwa, rosyjscy wojskowi skarżą się na to, że jest duże ryzyko napromieniowania.

O sprawie poinformował na Facebooku Ołeksandr Syrota, szef rady nadzorczej w  Państwowej agencji Ukrainy do zarządzania strefą wykluczenia. Jak twierdzi, dotarły do niego informacje, że rosyjscy żołnierze kopią okopy w Czerwonym lesie, "najbardziej strategicznym miejscu w okolicach Czarnobyla".

- Z całego serca życzę im — kopać głębiej, siedzieć dłużej! - ironizuje Syrota.

Słowa te potwierdzają przechwycone przez ukraińską Służbę Bezpieczeństwa rozmowy telefoniczne rosyjskich żołnierzy. Jak przekazuje portal Segodnya, na jednej z nich najeźdźca skarży się, że dowództwo wrzuciło ich na teren czarnobylskiej strefy zamkniętej, "nie myśląc o konsekwencjach".

Wojskowy twierdzi, że jego koledzy są poddani na Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej mocnemu napromieniowaniu. - Wyobraź sobie, staliśmy pod tym Czarnobylem przez 2 tygodnie i nas wszystkich rzucono do walki. K**wy j**ane, nienawidzę mojego państwa, do cholery — mówi żołnierz.

Ukraiński koncern Energoatom przekonywał, że przebywający w Strefie Wykluczenia Rosjanie są poddani promieniowaniu i w przyszłości będą cierpieć na choroby nowotworowe. Użyto nawet sformułowania, że to "przykre samobójstwo" rosyjskich żołnierzy.

Tereny nieczynnej już elektrowni atomowej w Czarnobylu znajdują się blisko białoruskiej granicy. Została ona zdobyta w pierwszych dniach wojny. Od tamtej pory ukraińscy pracownicy są przetrzymywani jako zakładnicy. Tylko część z nich została zwolniona.

Czarnobyl znajduje się na północ od Kijowa, znajdując się tym samym na trasie rosyjskich wojsk zmierzających w stronę ukraińskiej stolicy. Ukraińcy informowali już wcześniej o licznych incydentach mających miejsce na terenach byłej elektrowni, takich jak odłączenie niezbędnego zasilania.

Czerwony Las, gdzie przebywają rosyjscy najeźdźcy, znajduje się w czarnobylskiej strefie zamkniętej, która otrzymała najwyższe dawki promieniowania w wyniku przejścia chmury radioaktywnego pyłu i dymu po katastrofie w Czarnobylu. Drzewa obumarły z powodu silnego skażenia promieniotwórczego. Eksplozja i ogień w reaktorze nr 4 zanieczyściły glebę, wodę i atmosferę.

 

I z wczoraj, 27.III:

 

Pożary w Czarnobylu - płonie 10 tys. hektarów. Rośnie poziom skażenia radioaktywnego

 

Pożary w Czarnobylu w pobliżu elektrowni jądrowej objęły obszar 10 tys. hektarów lasów – ostrzegła ukraińska Rzeczniczka Praw Człowieka Ludmyła Denisowa. "W wyniku spalania do atmosfery uwalniane są radionuklidy, które są przenoszone przez wiatr na duże odległości" – napisała.

Pożary w pobliżu elektrowni atomowej w Czarnobylu wybuchły w poniedziałek 22 marca br. Według najnowszych informacji w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia płonie 10 tys. hektarów lasów. Łącznie zarejestrowano tam 31 pożarów.

Ludmyła Denisowa w komunikacie na Facebooku przekazała, że pożary przyczyniają się do podwyższenia poziomu skażenia radioaktywnego w powietrzu. "Kontrolowanie i ugaszenie pożarów jest niemożliwe ze względu na przejęcie strefy przez wojska rosyjskie" – napisała. Rosjanie zajęli obiekt jądrowy w Czarnobylu w pierwszym dniu zbrojnej agresji w Ukrainie 24 lutego.

Jak dodała, "w wyniku spalania do atmosfery uwalniane są radionuklidy, które są przenoszone przez wiatr na duże odległości". "Grozi to promieniowaniem w Ukrainie, Białorusi i krajach europejskich" – wyjaśniła. Ukraińska Rzeczniczka Praw Człowieka wezwała Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA) o skierowanie na Ukrainę ekspertów i sprzętu do gaszenia pożarów.

MAEA w komunikacie przed trzema dniami podała, że lasy płoną na tym obszarze, na którym obserwowano podobne pożary w ostatnich latach. Agencja zapewniła, że "kontynuuje współpracę" z władzami ukraińskimi w celu uzyskania dalszych informacji na temat "sytuacji pożarowej".

Państwowa Agencja Atomistyki podała w niedzielę rano, że nie odnotowuje żadnych niepokojących wskazań aparatury pomiarowej. "Na terenie Polski nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi oraz środowiska" – przekazała na Twitterze.

 




I dalej:

 

Płoną lasy wokół Czarnobyla. "Poważne zagrożenie dla całej Europy"

 

W Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia odnotowano co najmniej 31 pożarów. Płonie ponad 10 tys. hektarów lasów wokół nieczynnej elektrowni jądrowej. – Przenoszone przez wiatr radioaktywne zanieczyszczenia mogą stanowić zagrożenie dla krajów europejskich – alarmuje ukraińska rzecznik praw obywatelskich Ludmyła Denisowa.

Płoną lasy wokół Czarnobyla. "Poważne zagrożenie dla całej Europy"

W niedzielę pojawiła się informacja o pożarach w lasach wokół Czarnobyla. W okolicy zarejestrowano wzrost zanieczyszczenia powietrza radioaktywnymi substancjami. W wyniku spalania do atmosfery uwalniane są izotopy promieniotwórcze, które mogą być przenoszone przez wiatr na duże odległości.

 

    Grozi to ekspozycją Ukrainy, Białorusi i innych krajów europejskich na promieniowanie radioaktywne. Z powodu suchej i wietrznej pogody zwiększy się intensywność i zasięg pożarów. Może doprowadzić to do pożogi na dużą skalę, z którą trudno sobie poradzić nawet w czasie pokoju – ostrzega rzecznik praw obywatelskich Ukrainy Ludmyła Denisowa.

Ukraińska polityk podkreśla, że płomienie mogą dosięgnąć magazynów uranu i składowiska odpadów radioaktywnych. Głównym problemem w obecnej sytuacji ma być inwazja Rosji na Ukrainę. Akcję strażaków uniemożliwiają bowiem rosyjskie wojska stacjonujące na tym obszarze.

   - Apeluję do Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej o jak najszybsze wysłanie ekspertów i sprzętu przeciwpożarowego na Ukrainę, aby zapobiec nieodwracalnym skutkom tych pożarów, które dotkną nie tylko Ukrainę, ale i cały świat – podkreśliła we wpisie na Facebooku Denisowa.

Ukraińska rzecznik praw obywatelskich zaznaczyła, że katastrofie można zapobiec tylko pod warunkiem usunięcia rosyjskich żołnierzy z Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia. Zwróciła się do międzynarodowych organizacji praw człowieka o wywierania nacisku w tej sprawie na władze Federacji Rosyjskiej.

    - Należy zwiększyć presję na Rosję, aby zakończyła inwazję na Ukrainę i przestała okupować obszary o podwyższonym ryzyku – zaznaczyła Ludmyła Denisowa.

 

I jeszcze jedna informacja:

 

Dziesiątki pożarów wokół Czarnobyla. Co z promieniowaniem w Polsce?

 

Pożar w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia trwa. Ogień spalił już 10 tys. hektarów lasu. W kolejnych dniach możliwe jest zwiększenie skali problemu. Jak pożary wpłynęły na poziom promieniowania w Polsce?

O tym, jak wielka jest skala pożarów w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia w niedzielę poinformowała Rzecznik Praw Człowieka Rady Najwyższej Ukrainy Ludmiła Denisowa. Za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformowała, że na terenie strefy wykluczenia wybuchło już 31 pożarów, a ich tłumienie jest niemożliwe.

Płoną lasy wokół Czarnobyla. „To zagraża promieniowaniem Ukrainie, Białorusi i krajom europejskim”

Od początku tegorocznych pożarów w strefie wykluczenia wokół Czarnobylu spłonęło już 10 tys. hektarów lasu. Sucha aura, a także wzrost temperatury w najbliższych dniach mogą przyczynić się do powstawania kolejnych pożarów, a także do rozprzestrzeniania się tych, które już wybuchły. „Z powodu wietrznej i suchej pogody zwiększy się intensywność i obszar pożarów, co może prowadzić do pożarów na dużą skalę, z którymi trudno sobie poradzić nawet w czasie pokoju” – zaznaczyła w swoim wpisie rzecznik praw człowieka na Ukrainie.

W komunikacie przekazała również, że ogień może dotrzeć do obiektów, w których składowane jest wypalone paliwo jądrowe. Niestety ze względu na to, że strefa wykluczenia jest obecnie okupowana przez Rosjan, służby ukraińskie nie mają możliwości podjęcia walki z żywiołem.

 

Wojna na Ukrainie a promieniowanie w Polsce. Są najnowsze komunikaty

Od początku wojny na Ukrainie sytuacji związanej z promieniowaniem w Polsce uważnie przygląda się Polska Agencja Atomistyki. W niedzielę do godziny 17 opublikowała ona trzy komunikaty dotyczące promieniowania w Polsce. W każdym z nich podkreślono, że na terenie naszego kraju nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi, a także dla środowiska.

- Obecnie na terenie RP nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi oraz dla środowiska. Polska Agencja Atomistyki nie odnotowała żadnych niepokojących wskazań aparatury pomiarowej – przekazano w komunikacie opublikowanym o godzinie 14.

Ukraiński koncern o zagrożeniu bezpieczeństwa jądrowego i radiacyjnego. Jest komunikat ws. promieniowania w Polsce.

 

A zatem stało się to, czego się tak obawiałem. Putler chce użyć płonących lasów jako broni masowego rażenia. Nie wystrzelił pocisków z głowicami jądrowymi, ale podpalił lasy emitujące radioaktywny popiół. A zatem de facto nie wywołał wojny atomowej, ale za to użył skażonych lasów jako tzw. „brudnej” bomby radiologicznej.

Jak na razie pogoda nam sprzyja – potężny wyż PETER nie dopuszcza do nas wiatrów z kierunku S-SE, które mogłyby przynieść skażenia nad terytorium Polski. Jak na razie mamy niezbyt silne wiatry z kierunków północnych.

Niestety – w najbliższych dniach słoneczny PETER nas opuści i na jego miejsce wejdą dwa niże: ILONA i HELMKA nadciągające z północnej Rosji, co może spowodować opad radioaktywnego pyłu na nasze terytoria. Nie zapominajmy o tym, że opad radioaktywny jest jednym z czynników rażących po użyciu głowic nuklearnych…

Od dnia 1.III codziennie dokonuję pomiarów skażeń w Jordanowie, i jak na razie utrzymują się one na poziomie <0,20 µSv/h, czyli tyle co u nas wynosi tzw. naturalne tło Ziemi.  Co będzie dalej – zobaczymy…

 

Źródła:

·        https://www.o2.pl/informacje/rosjanie-robia-okopy-w-czerwonym-lesie-promieniuja-sami-siebie-6751319271070624a?fbclid=IwAR3mosEAY0CRLwu4IMfS3J8kuJ6cAixIoVil28Y-8bn8TF5bnELuJmGhzoY

·        https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/swiat/po%C5%BCary-w-czarnobylu-p%C5%82onie-10-tys-hektar%C3%B3w-ro%C5%9Bnie-poziom-ska%C5%BCenia-radioaktywnego/ar-AAVylv1?cvid=f3a66e355917428d87d99ec64b3cc903&ocid=winp1taskbar&fbclid=IwAR2-1PK4x_k7G5hai6EySdFVspW8wuUYh99bnHCzDnLyvwHCTWc3dIAQDLk

·        https://www.o2.pl/informacje/plona-lasy-wokol-czarnobyla-powazne-zagrozenie-dla-calej-europy-6751838204517312a?fbclid=IwAR1PV4Zz4pAhLT0NsmfBLhWg-N-O7MYC2aJlgiQdroZSmwSfhPN-QGlnNzA

·         https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/polska/dziesi%C4%85tki-po%C5%BCar%C3%B3w-wok%C3%B3%C5%82-czarnobyla-co-z-promieniowaniem-w-polsce/ar-AAVylaP?cvid=2af0491b1106469afe1ed8c15bc64057&ocid=winp1taskbar

piątek, 25 marca 2022

Rok 1920



Po Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej (WSRP) w 1917 roku i związanych z nią zmianami w polityce zewnętrznej i wewnętrznej Rosji Radzieckiej, wciąż trwającej kontrrewolucji i wojnie domowej na terytorium tego kraju, kierownictwu radzieckiemu przyszedł do głowy pomysł zjednoczenia narodów radzieckich i eksportu rewolucji na inne kraje Europy. W tym przypadku idealnym kandydatem do tego celu stały się Niemcy, w którym rewolucyjne wrzenie osiągało powoli poziom krytyczny i groziło w każdej chwili powtórką z wydarzeń w Rosji.

 

Geneza wojny z Polską

 

Sama WSRP wybuchła wskutek nieudolności i niekompetencji Rządu Tymczasowego prowadzonego przez Kiereńskiego, który chciał nadal prowadzić wojnę z Niemcami i c.k. Monarchią Austrowęgierską. Wojnę, która nie przynosiła niczego poza ogromnymi stratami w starciach milionowych armii. I na tym właśnie tle pojawił się projekt wojny z Polską, która stała na drodze Armii Czerwonej, na bagnetach której rewolucja miała być zaniesiona do Niemiec.

Było to zgodne z doktryną sformułowaną przez Lenina i głoszącej, że rewolucja wybucha zawsze w kraju, który „stanowi najsłabsze ogniwo w łańcuchu kapitalizmu opasującym kulę ziemską”. W 1920 roku takim właśnie krajem były ogarnięte rewolucyjnym wrzeniem Niemcy.

Doskonale ukazał to znany i bardzo popularny przed wojną polski pisarz prof. Antoni Ferdynand Ossendowski (1876-1945) w swej biograficznej powieści pt. „Lenin”, w której tak opisuje on przygotowania i przebieg tej wojny:

…Po upływie dwóch miesięcy będziemy mieli pół miliona uzbrojonych ludzi na terenie nieprzyjacielskim. Pamiętajmy, że otaczają nas narody, zgnębione wojną, niezadowolone, wyglądające pokoju. Zaczniemy od Czechosłowacji i Polski, po nich nastąpi kolej na Rumunię i Jugosławię. Po pierwszych powodzeniach przyłączą się do nas Włochy. Dziś dostarczono mi ścisłych informacji, że mimo niepowodzenia, niemiecki proletariat pójdzie pod naszym sztandarem. Czy długo potem zdoła utrzymać się Francja? Padnie, a za nią runie Anglia! […]

Trzeba przyznać, że apetyty czerwonego dyktatora były wielkie! Zaczęło się zbrojenie Kraju Rad:

Formowano i szkolono olbrzymią armię, bito fałszywe funty i dolary, sprzedawano niemal na ulicach wszystkich stolic świata brylanty, perły, złote serwisy…

Lenin myślał o wszystkim.

Niewidzialnymi szczelinami sączył propagandę komunistyczną i pieniądze na rewolucję światową… Wydawał książki i broszury; wygłaszał mowy agitacyjne usypiające podejrzliwość narodu, kojące cierpienie jego i budzące nadzieję….

Lenin się spieszył.[1]

Miał swe powody. Wiek, przeżyty zamach, przebyte choroby nadwątliły zdrowie wodza rewolucji. Poza tym istniała paląca konieczność powołania czegoś w rodzaju federacji czy konfederacji poszczególnych Republik Rad w jeden organizm polityczny i gospodarczy, który umożliwiłby zrealizowanie planów eksportu rewolucji do Europy, a potem na cały świat. Cele te były realizowane przez cały czas istnienia ZSRR, o czym dalej.

No i wreszcie Lenin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Najwyższej i oznajmił:

- Mamy teraz tylko jeden front południowy. Nie przetrzyma jednak długo, bo już zgnił… Czas rozpocząć wojnę z „kapitalistyczną międzynarodówką” – z Zachodem. Pierwszy cios ma spaść na Polskę. Po jej trupie przejdziemy do Niemiec i tam podniesiemy powstanie proletariatu. Gdy będziemy mieć swój rząd w Berlinie, nastanie koniec Europy! Wojna z Polską towarzysze! Mianuję premierem przyszłego rządu komunistycznego w Polsce towarzysza Woroszyłowa, który zaprosi dla współpracy działaczy podług własnego wyboru. Na czele armii, jako kierownik polityczny, po porozumieniu się z nieobecnym tu towarzyszem Trockim, stanie Kamieniew, mając przy sobie jako odpowiedzialnych dowódców fachowych – Tuchaczewskiego, Sergiejewa, Budionnego i Gay-chana. Wojenno-rewolucyjny komitet przyjmuje plan, opracowany przez towarzyszy Szaposznikowa, Gittisa, Korka i Kuka. Nasza żelazna piechota i bohaterska kawaleria powinny utopić zbrodniczy rząd Piłsudskiego we krwi zmiażdżonej armii polskiej! Na Wilno – Mińsk – Warszawę – marsz![2]

Przy okazji Ossendowski robi bardzo ciekawe spostrzeżenie:

W mózgu rosyjskiego chłopa, a nawet inteligenta żyła nieprzeparta żądza wielkiej, niepodzielnej Rosji. Polska gwałtem i podstępem przyłączona do dawnego imperium, stała się od dawna jedną z prowincji zachodnich.[3] Głosiciele idei wolności ludów nie mogli o tej „prowincji” zapomnieć. Powtórne zbrodnicze pogwałcenie praw wolnej Polski nie wywołałoby oburzenia w narodzie rosyjskim. Lenin wiedział o tym dobrze i wykuwał nowe kajdany, zamierzając utopić Polskę we krwi, przerazić terrorem i wcielić do Republiki Rad komunistycznych.[4]

Działania militarne wojny polsko-bolszewickiej rozpoczęły się w 1919 roku. Wikipedia podaje:

Wojna rozpoczęła się 14 lutego 1919 starciem koło miasteczka Mosty niedaleko Szczuczyna, gdzie wysunięte poza wycofujące się jednostki niemieckie oddziały wojska polskiego powstrzymały dalszy marsz na zachód w ramach operacji „Cel Wisła” oddziałów Frontu Zachodniego Armii Czerwonej. Szczupłe siły polskie, składające się z 12 batalionów piechoty, 12 szwadronów kawalerii i 3 baterii artylerii, działały tam na dwóch, dość równomiernie obsadzonych odcinkach frontu. Formacjami odcinka południowego (Prypeć – Szczytno), czyli Grupy Podlaskiej, przemianowanej potem na Grupę Poleską, dowodził gen. Antoni Listowski. Jego oddziały swoim prawym skrzydłem utrzymywały łączność z Grupą Wołyńską gen. Edwarda Rydza-Śmigłego i koncentrowały się głównie pod Antopolem na kierunku Brześć – Pińsk i koło Berezy Kartuskiej. Oddziały odcinka północnego (Szczytno – Skidel) należały do Dywizji Litewsko-Białoruskiej gen. Wacława Iwaszkiewicza-Rudoszańskiego, który swoje oddziały skupiał przede wszystkim w rejonie Wołkowyska. Na tych pozycjach wiązano niewielkie siły Armii Czerwonej, której wysiłek wojenny skupiony był jeszcze przede wszystkim na walce z oddziałami białych.

Pisze Ossendowski:

Przyszły ciężkie czasy. Rok zmagania się olbrzymiej Rosji z małą, wyczerpaną i ogołoconą przez wojnę Polską.

Pierwsze powodzenia upoiły Czerwoną Armię.

Kamieniew, Woroszyłow i Tuchaczewski już obliczyli ściśle datę wejścia do Warszawy i powiadomili o tym Moskwę.

Parli wprost przed siebie, pijani od zwycięstwa, przelewu krwi, wyroków śmierci, znęcania się nad oficerami i inteligentnymi żołnierzami „szlacheckiej” Polski.

Generałowie polscy: Piłsudski, Haller, Żeligowski, Szeptycki, Sosnkowski i Sikorski umieli dobierać ludzi. Zjawiali się młodzi oficerowie – odważni, zdolni, nieugięci. Legiony walczące niedawno z armią cara biły się z takąż werwą z czerwonymi wojskami, tworzyła się armia ochotnicza i szybko szła do boju, powstawały oddziały partyzanckie dowodzone przez ludzi szalonej odwagi. Odezwy Piłsudskiego i Hallera zapaliły serca młodzieży polskiej i kobiet.

W szeregach obrońców walczyły tysiące studentów, uczniów gimnazjalnych, dzieci niemal, dziewczyn i młodych kobiet. Arystokrata – obok wieśniaka, ksiądz – obok robotnika-socjalisty. 11-letni chłopak obok powstańca z 1863 roku.[5] Płomieniem buchnęła miłość do Ojczyzny. Była jak burza, przed którą nic ostać się nie mogło.

Sztab polski przeniósł walkę nad Wisłę. W chwili, gdy czerwone patrole już wchodziły do przedmieść Warszawy, armia dzikiego proletariatu rosyjskiego została rozbita. Cofała się w popłochu, tracąc tysiące ludzi, artylerię, uchodząc za granicę, gdzie składała broń. Niedobitki tylko dotarły do Rosji, gdzie jak podczas ofensywy Niemców po przerwanych naradach pokojowych w Brześciu wyglądano teraz zbawców – Polaków.

Jeszcze jedna karta Lenina została bita.[6]

To było oczywiste, że bolszewicy nie mogli zwyciężyć i to wcale nie z powodu interwencji samej Matki Boskiej – jak chcą to niektórzy, ale dzięki doskonałej organizacji Wojska Polskiego, które zostało sformowane z trzech różnych armii zaborczych, doskonałego dowodzenia i pracy sztabowej, a także – i przede wszystkim – doskonałej pracy polskiego wywiadu radiowego i dekryptażu, co umożliwiło złamać szyfry wojsk bolszewickich i tym samym przewidzieć ich ruchy. I to był prawdziwy „cud nad Wisłą”, dzięki któremu Polacy mogli powstrzymać bolszewików i uchronić Europę przed komunizmem w wykonaniu rosyjskim.

A Matka Boska nie miała z tym nic wspólnego. Można by zadać cyniczne pytanie, a gdzież to Ona była we wrześniu 1939 roku, kiedy Polska została napadnięta z trzech stron i pozostała sama opuszczona przez Aliantów,  gdzie była w pamiętnym marcu i kwietniu 1940 roku, kiedy to mordercy z NKWD rozstrzeliwali Polaków w Katyniu i innych miejscach kaźni? Jakoś Jej wtedy zabrakło… ale już o tym się nie mówi głośno, bo to jest niepolityczne i niepatriotycznie. 

Tym niemniej wojna polsko-bolszewicka, a w szczególności Bitwa Warszawska – rozegrana w dniach 12-25.VIII.1920 roku była jednym z najważniejszych punktów węzłowych w historii. Była to 18. bitwa mająca ważki wpływ na historię świata. A oto jej najkrótsza ocena:

 Znaczenie historyczne Bitwy Warszawskiej jest wciąż niedoceniane zarówno w Polsce jak również na zachodzie Europy. Ambasador brytyjski w przedwojennej Polsce - lord Edgar D'Abernon nazwał ją już w tytule swej książki "Osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata". W jednym z artykułów opublikowanych w sierpniu 1930 r. pisał: "Współczesna historia cywilizacji zna mało wydarzeń posiadających znaczenie większe od bitwy pod Warszawą w roku 1920. Nie zna zaś ani jednego, które by było mniej docenione... Gdyby bitwa pod Warszawą zakończyła się była zwycięstwem bolszewików, nastąpiłby punkt zwrotny w dziejach Europy, nie ulega bowiem wątpliwości, iż upadkiem Warszawy Środkowa Europa stanęłaby otworem dla propagandy komunistycznej i dla sowieckiej inwazji (...). Zadaniem pisarzy politycznych... jest wytłumaczenie europejskiej opinii publicznej, że w roku 1920 Europę zbawiła Polska".

Simon Goodough znany popularyzator historii wojen i wojskowości w wydanej w 1979 r. książce "Tactical Genius in Battle" w uznaniu talentów dowódczych Józefa Piłsudskiego postawił go w kręgu zwycięzców 27 największych bitew w dziejach świata. Wymienił go w szeregu takich strategów jak Temistokles, Aleksander Wielki, Cezar, Gustaw Adolf czy Kondeusz.

Francuski generał Louis A. Faury w jednym z artykułów w 1928 r. porównał Bitwę Warszawską do Bitwy pod Wiedniem: "Przed dwustu laty Polska pod murami Wiednia uratowała świat chrześcijański od niebezpieczeństwa tureckiego; nad Wisłą i nad Niemnem szlachetny ten naród oddał ponownie światu cywilizowanemu usługę, którą nie dość oceniono".

Z kolei brytyjski historyk J.F.C. Fuller napisał w książce "Bitwa pod Warszawą 1920": "Osłaniając centralną Europę od zarazy marksistowskiej, Bitwa Warszawska cofnęła wskazówki bolszewickiego zegara (...), zatamowała potencjalny wybuch niezadowolenia społecznego na Zachodzie, niwecząc prawie eksperyment bolszewików".[7]

Niestety – cywilizowany świat nie wyciągnął żadnych wniosków z tych wydarzeń. Wojna w Polsce się skończyła, ale dla Lenina i ZSRR był to początek drogi, bowiem komunistyczni dogmatycy ani myśleli poprzestać na jednej, przegranej wojnie. Eksport WSRP miał nastąpić wskutek nie tyle militarnego angażowania się ZSRR w konflikty, ale w rozniecanie starych waśni i rozpalaniu nowych zarzewi wojen w zamorskich posiadłościach należących do europejskich państw kolonialnych, co obserwujemy także i dzisiaj – o czym później. Ossendowski ujmuje to tak:

…Zaczniemy nową grę! […]

Zaczniemy nową grę! – powtórzył Lenin uderzając pięścią w stół. – Przeczuwał ją filozof-marzyciel Włodzimierz Sołowiow. Podniesiemy Azję przeciwko Europie! Podniesiemy Hindusów, Murzynów i Arabów przeciwko Anglii, Francji i Hiszpanii! Wzniecimy rewolucję kolorowych przeciwko białym ludom. Staniemy na czele ruchu rękami żółtych, czarnych i brązowych towarzyszy obalimy stary świat! Musimy ze Wschodu czerpać siły dla naszego dzieła! Rozpocząć pracę nad zwołaniem kongresu Azjatów. Ogłosimy „świętą wojnę” (dżihad???) przeciwko Anglii, tej twierdzy kapitalizmu i odwiecznego ładu. Miliard uciemiężonych ludzi stanie w naszych szeregach![8]

Co nam to przypomina? Czyż ten plan nie jest realizowany teraz w stosunku do Europy przez kogoś, komu zależy na wybuchu w niej III Wojny Światowej, a wszystko zgodnie z polskim przysłowiem „gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta”? W tej chwili wygląda na to, że mocarstwa kolonialne zaczynają płacić frycowe za wieki kolonialnego wyzysku i ograbiania krajów tzw. trzeciego świata. Dżihad wisi nad Europą jak miecz Damoklesa, a wszystko za sprawą ucisku, wyzysku i grabieży Azjatów, Afrykańczyków i rdzennych Amerykanów, którzy wreszcie upominają się o swoje. Powstałe niedawno Państwo Islamskie – ISIS głosi to wprost. Ale do tej problematyki jeszcze dojdziemy.

 

I tak to by właśnie wyglądało.

 

 Tak przy okazji niejako pozostała do rozwiązania jeszcze jedna zagadka jak najbardziej związana z tym tematem, a mianowicie: kto zamordował F. A. Ossendowskiego?

 

Kto zabił Ossendowskiego?

 

W 2016 roku była okrągła 140. rocznica urodzin i 71. rocznica śmierci słynnego polskiego pisarza i podróżnika, działacza społecznego i politycznego prof. Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, którego życie jak i śmierć były tak bardzo tajemnicze. Pytanie postawione w tytule jest więc co najmniej zasadne. Tajemnica śmierci jednego z najbardziej poczytnych i popularnych polskich pisarzy do dziś dnia stanowi zagadkę domagającą się rozwiązania, a stopniem skomplikowania przypomina labirynty Dymitriady. O samym Ferdynandzie Antonim Ossendowskim tak pisze Wikipedia:

Ferdynand Antoni Ossendowski (ur. 27 maja 1876 w Lucynie w Inflantach Polskich, zm. 3 stycznia 1945 w Grodzisku Mazowieckim) – polski pisarz, dziennikarz, podróżnik, antykomunista, nauczyciel akademicki, działacz polityczny, naukowy i społeczny. Syn lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii z domu Bortkiewicz. Rodzina miała korzenie tatarskie, szlacheckie, herbu Lis. Po urodzeniu się siostry Ferdynanda rodzina Ossendowskich przeniosła się do guberni pskowskiej, skąd pochodził ojciec, a w 1884 r. przeprowadziła się do Kamieńca Podolskiego. Tam młody Ossendowski zaczął uczęszczać do rosyjskiego gimnazjum, które ukończył – po kolejnej przeprowadzce – w Petersburgu. W tym czasie zmarł ojciec Ferdynanda. Rodzinę utrzymywała matka udzielając lekcji muzyki, zaś młody Ossendowski pomagał jej udzielając korepetycji.

Po ukończeniu szkoły studiował nauki matematyczno-przyrodnicze w Petersburgu, gdzie został asystentem znanego przyrodnika, prof. Szczepana Zalewskiego. W tym czasie wziął udział w wyprawach naukowych na Kaukaz, nad Dniestr, nad Jenisej i w okolice jeziora Bajkał. Dotarł również do Chin, Japonii, na Sumatrę i do Indii. Wrażenia z Indii były podłożem dla jego pierwszej powieści pt. Chmury nad Gangesem.

Z powodu udziału w zamieszkach studenckich w 1899 r. musiał opuścić Rosję. Wyjechał do Paryża, gdzie studiował fizykę i chemię u prof. Marcellina Berthelota na Sorbonie. Tu także miał okazję poznać Marię Skłodowską-Curie.

Po powrocie do Rosji został docentem Uniwersytetu Technicznego w Tomsku. Nie pozostał jednak długo na uczelni, by poświęcić się karierze naukowej; jego pasją były podróże. W 1905 roku, po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej, został wysłany do Mandżurii, gdzie prowadził badania geologiczne w poszukiwaniu surowców niezbędnych dla armii. Za organizowanie w Harbinie protestów przeciw rosyjskim represjom w Królestwie Kongresowym został aresztowany i skazany na karę śmierci. Dzięki wyjątkowemu szczęściu uniknął wykonania wyroku i uzyskał jego nadzwyczajne złagodzenie. Wkrótce potem został wybrany przewodniczącym Rewolucyjnego Komitetu Naczelnego, który przez pewien czas sprawował władzę w Mandżurii. W wyniku procesu, który potem wytoczono jego członkom, Ossendowski został skazany na półtora roku twierdzy. Odzyskał wolność w 1908 roku. Wydana w 1911 r. książka pt. „W Ludskoj Pyli” („W ludzkim pyle”), poświęcona więziennym doświadczeniom Ossendowskiego, zyskała przychylną ocenę m.in. Lwa Tołstoja. W tym czasie nawiązał współpracę z wieloma rosyjskimi gazetami. Gdy w 1909 r. zaczął wychodzić w Petersburgu polskojęzyczny „Dziennik Petersburski”, został jego korespondentem, a następnie redaktorem.

W 1918 r. opuścił zrewolucjonizowany Petersburg i wyjechał do Omska. W czasie wojny domowej w Rosji czynnie współpracował z dowództwem Białych; był m.in. doradcą admirała Kołczaka. Przekazał na Zachód tzw. dokumenty Sissona, które wykazywały, że Lenin był agentem wywiadu niemieckiego, a działalność partii bolszewickiej finansowana była za niemieckie pieniądze. Choć niektóre źródła uważają te dokumenty za sfałszowane, to fakt pomocy udzielonej Leninowi przez Niemieckie Naczelne Dowództwo jest pewny.

Powszechnie znany ze swojej antykomunistycznej postawy po upadku Kołczaka był poszukiwany przez bolszewicką policję polityczną (CzeKa). Dzięki niezwykłym zdolnościom przystosowawczym (m.in. znał biegle 7 języków obcych, w tym chiński i mongolski), udało mu się przedostać z kontrolowanej przez bolszewików Rosji do Mongolii. W jej stolicy Urdze (Ta Kure dziś Ułan Bator) został doradcą barona Ungerna walczącego przy pomocy zorganizowanej przez siebie Azjatyckiej Dywizji Konnej z bolszewikami. Dane na temat roli, jaką Ossendowski odegrał w Mongolii, są okryte tajemnicą; była ona niewątpliwie dość istotna, sam jednak mówił na ten temat niechętnie. Istnieje teza, jakoby Ossendowski stał się depozytariuszem wiedzy o ogromnym skarbie, ukrytym przez „Krwawego Barona” Ungerna gdzieś w mongolskich stepach, a który miałby posłużyć do sfinansowania kolejnej wojny z komunistami.

Ossendowskiemu światową sławę przyniosła książka: „Zwierzęta, ludzie, bogowie” („Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”), która na przełomie 1920 i 1921 r. ukazała się w Nowym Jorku, w 1922 r. w Londynie, a w 1923 r. w Warszawie. Łącznie osiągnęła ona rekordową liczbę dziewiętnastu tłumaczeń na języki obce. Ossendowski opisał w niej wspomnienia z ucieczki z Rosji ogarniętej chaosem rewolucji. Opis obejmuje ucieczkę z Krasnojarska opanowanego przez bolszewików, zimę w tajdze, przeprawę do Mongolii i pobyt w niej u boku barona Ungerna.

Do Polski powrócił w roku 1922. W okresie międzywojennym zajmował się działalnością literacką, publikując wiele powieści, przeważnie w stylu „romansu podróżniczego”. Ukazało się 77 książek pisarza, które wydano również w 150 przekładach na 20 języków. Przez pewien czas należał do piątki najbardziej poczytnych pisarzy na świecie, a jego książki porównywano z dziełami Kiplinga, Londona czy Maya. W latach międzywojennych łączny nakład książek „polskiego Karola Maya” sięgnął 80 mln egzemplarzy. Gdy chodzi o przekłady na języki obce, Ossendowski zajął wówczas drugie miejsce po Henryku Sienkiewiczu i do dziś nikomu nie udało się go w tej kategorii pobić.

W 1936 został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury „za zasługi na polu literatury podróżniczej”.

Pod koniec okupacji, w lutym 1943, wstąpił do konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Ostatnie miesiące życia spędził w Żółwinie, gdzie 2. stycznia 1945 roku nagle źle się poczuł, następnego dnia został przewieziony do szpitala w Grodzisku Mazowieckim. Tam zmarł, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, pochowany został na cmentarzu w Milanówku. Nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone przed jego śmiercią.

Ze względu na treść jego książki „Lenin”, fabularyzowanej biografii przywódcy rewolucji październikowej, niezwykle ostrej krytyki rewolucji i komunizmu, po zajęciu Polski przez Rosjan grób Ossendowskiego był pilnie poszukiwany. Po jego znalezieniu ekshumowano zwłoki, gdyż NKWD chciało się upewnić, czy osobisty wróg Lenina na pewno nie żyje. Inna interpretacja tego faktu zakłada, że NKWD-ziści szukali przy zwłokach pisarza jakiejś informacji lub wskazówki co do miejsca ukrycia skarbu barona Ungerna./.../

Jak widać, życiorys miał bardzo skomplikowany i pokręcony, jak wielu naszych rodaków w tych niepewnych i strasznych czasach. Tak zatem spróbuję odpowiedzieć na następujące pytania:

·        Czy było to spełnienie się przepowiedni, którą Ossendowski usłyszał w Tybecie?

·        Czy jego śmierć była zemstą Stalina za napisane paszkwile na Lenina i ZSRR?

·        Czy został on zamordowany przez niemieckie służby bezpieczeństwa?...

·        …i w związku z powyższym, czy był to jakiś odprysk sprawy kpt. Romana Czerniawskiego i śmierci gen. Władysława Sikorskiego, i zamordowali go Anglicy i/albo Amerykanie?

Zacznę od przepowiedni. Przebywając w Mongolii Ossendowski udał się do jednego z klasztorów w Urdze, gdzie generał baron Roman Maksymilian Nicolaus Fiodorowicz von Ungern-Sternberg dowódca Azjatyckiej Dywizji Konnej, zaproponował mu dowiedzenie się, ile jeszcze pozostało im do przeżycia:

- Czytaj – rozkazał baron.

- Mówi do ludu Taszy-lama /…/

- Czytaj! Teraz będzie przepowiednia dla mnie.

Obojętnym głosem maramba odczytał:

- Nastąpi czarny dzień. Dzień zguby wybawiciela narodów. Otoczą go setki wrogów. Czeka go samotność. Będzie go żarła troska, że nie ma nikogo, komu mógłby przekazać myśli swoje i swą tęsknotę. Nastąpią długie godziny okrutnych walk. Lecz nie osłabią ducha aż do ostatniego tchu. Otworzą się podwoje Nirwany i wstąpi do niej dusza oczyszczona przez mękę i tęsknotę.

Baron spuścił głowę i szepnął do mnie:

- Tak zawsze wypada ze wszystkich przepowiedni! Takim będzie mój koniec…

…przy wejściu (do kaplicy wróżb) oraz wewnątrz paliły się duże chińskie latarnie papierowe. Dwóch mnichów monotonnymi głosami czytało jakieś księgi. Gdyśmy weszli nie podnieśli nawet głów.

Baron zbliżywszy się do nich rzekł:

- Rzućcie kości na liczbę dni mojego życia!

Mnisi nie przerywając czytania i nie patrząc na stojącego przed nimi, wyrzucili na czarny stół z wielkich brązowych kubków białe kości.

Baron długo liczył, wreszcie westchnął głęboko i wyszeptał:

- 130… Znowu 130… To już po raz piąty!...[9]

Było to gdzieś pomiędzy 3 a 10.V.1921 roku. I dalej, kolejna wróżba:

Czarownica spaliwszy cały zapas ziół, włożyła w ogień kość, opaliła ją i zaczęła dokładnie oglądać ze wszystkich stron. Naraz twarz jej kurczowo się ściągnęła, w oczach pojawił się przestrach i ból. Zerwała z głowy chustkę, krzyknęła przeraźliwie, upadła i zaczęła się wić w konwulsjach, wyrzucając głosem chrapliwym urywane zdania:

- Widzę… groźnego boga wojny… Życie idzie… straszne… za nim cień… czarny jak noc… czarny… Życie kroczy dalej… Pozostaje do mety… 130 kroków… dalej ciemność… nic nie widzę!… nic nie widzę!... Znikł bóg wojny…

Ungern ze smutkiem w oczach spojrzał na mnie.

- Znowu 130… 130 dni – szepnął w rozpaczy.[10]

I faktycznie, te przepowiednie sprawdziły się i po 130 dniach Ungern został ujęty przez Czerwonych rozstrzelany w dniu 17.IX.1921 roku w Nikołajewsku/Nowosybirsku.

Co do Ossendowskiego, to śmierć miała przyjść do niego…

…buddyjski mnich przepowiedział jemu i jego przyjacielowi Ungern-Sternbergowi, że Ungern wkrótce umrze, on zaś będzie długo żył i umrze dopiero wówczas, gdy zmarły przyjaciel da mu znak. Podczas Powstania Warszawskiego zjawił się u Ossendowskiego niemiecki oficer, który przedstawił się jako Ungern-Sternberg. O czym oni mówili nie jest wiadomo. Pół godziny później Ossendowski zmarł.[11]

Coś innego pisze Krzysztof Tur w posłowiu do „Przez kraj…”, że Ossendowski po powrocie do kraju w 1922 roku:

Wojnę przeżył w Warszawie. Ciężko chory, kilka ostatnich miesięcy spędził pod Warszawą. Zmarł w styczniu 1945 roku.

I jeszcze jedna relacja dr Stanisława Jagielskiego, który ponoć był świadkiem ostatnich chwil Ossendowskiego:

- Profesorze – oświadczyłem wprost – stan pańskiego zdrowia musi budzić zrozumiałą obawę. Nie będę ukrywał, że grozi panu długotrwały pobyt w łóżku, o ile, poza przepisanym leczeniem nie będzie pan przestrzegał pewnych rygorów codziennych, które chciałbym panu…

- Możesz się nie fatygować doktorze, - przerwał Ossendowski i pogardliwie machnął ręką – powiem panu, że ta cała medycyna jest bezsilna w moim przypadku.

- Jak pan to rozumie?

- Czytałeś „Ludzie, zwierzęta, bogowie”?

- Owszem, czytałem. Ale co to ma do rzeczy?

- Słuchaj serdeńko. Ja wierzę święcie w to, co słyszałem od starego hutuhtu Dżełyb w Narabanczi Kure. A gdzież tu oczekiwać na znak od Ungerna? Już pewnie i ślad po nim zaginął.

- No, - zauważyłem – teoria profesora i interpretacja wróżby jest bardzo wygodna. Jeśli Ungern zginął, to znaczyłoby, że jest pan skazany na nieśmiertelność.

- Nie kpij z tej wróżby młody człowieku. Nie kpij. Ja wierzę. Przyjdzie czas, kiedy i ty jeszcze uwierzysz. /…/

Był już styczeń 1945 roku. Mieszkańcy Żółwina znajdowali się w salonie, jedynie prof. Ossendowski pozostał u siebie w pokoju. Profesor czuł się fatalnie. Obecny na miejscu dr Doński stwierdził krwotok żołądkowy, wobec czego polecił pacjentowi nie opuszczać łóżka. Nazajutrz w poduszkami wysłanej karocy prof. Ossendowski miał się udać do rentgenologa.

Z dołu dochodził gwar zgromadzonych w salonie. Pokojówka weszła do salonu szukając wzrokiem gospodarza.

- Proszę pana – wyrzuciła z siebie gorączkowo – przyszedł jakiś Niemiec w mundurze. Nie mogę go zrozumieć. Może Gestapo…

Gospodarz wyszedł z pokoju. W mrocznym hallu podniósł się z ławy na jego widok młody oficer Wehrmachtu.

- Lassen Sie – skłonił się przybyły. Poczym przedstawił się:

- Leutenant baron Ungern von Sternberg.

Pan Henryk nie potrafił ukryć zdumienia.

- Jestem porucznik baron Ungern von Sternberg – ciągnął Niemiec w [swym] ojczystym języku. – Chciałbym zobaczyć się z profesorem Ossendowskim, szukam go już od miesiąca.

- Przepraszam za niedyskrecję – pan Witaczek jeszcze nie potrafił ściśle powiązać faktów. – Czy zna pan prof. Ossendowskiego?

- Osobiście nie mam przyjemności. Znam go jednak z jego książek, w których opisał również mojego stryja, barona Ungerna von Sternberg.

Pokojówka zameldowała profesorowi przybycie gościa. Niemiec udał się na górę.

Po kilku godzinach, gdy dworek żółwiński pogrążył się we śnie, baron Ungern von Sternberg opuścił pokój prof. Ossendowskiego. Nazajutrz o świcie profesor, obłożony  poduszkami w wygodnej karecie, udał się do rentgena do Grodziska Mazowieckiego.

W gabinecie lekarza profesor rozebrał się w oczekiwaniu do zabiegu. W pewnym momencie bezwładnie opadł na krzesło. Lekarz podbiegł do pacjenta, gorączkowo szukając pulsu. Ossendowski był blady, powieki opadły mu ciężko na dół.

- Kamfora! Kordiazol!

- Szybko!

Asystent przyszedł z napełniona strzykawką. Za późno.

F. A. Ossendowski już nie żył. /…/[12]

A zatem Ossendowskiego odwiedził nie SS-man, ale oficer Wehrmachtu. I nie Doellerdt, ale Ungern von Sternberg.

Poza tym autor jednak postrzega Ossendowskiego jako blagiera, mitomana i fanfarona – te jego opowieści o upolowanych pięciu tygrysach ussuryjskich, zimowych nocach w tajdze i w górach brzmią bardzo fantastycznie. Poza tym mistyczne widzenia i wizje w buddyjskich klasztorach, co można złożyć na karb narkotyków, których tam nadużywano… - i patrzy na to z przymrużeniem oka. Zresztą nie tylko on, bo podobnie patrzą na to znawcy Azji.

 

Wszystkie ślady zatarto…

 

I jeszcze jeden tekst, tym razem z Internetu, z witryny Patriota.pl:

Pod koniec okupacji, w lutym 1943, pisarz wstąpił do konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Prawdopodobnie podczas walk powstańczych w 1944 roku Ossendowski opuścił Warszawę i zamieszkał w dworku państwa Witaczków w Żółwinie koło Podkowy Leśnej (właścicielem był zaprzyjaźniony z autorem „Orlicy” fabrykant). Zmarł 3 stycznia 1945 roku, przeżywszy lat 67. Tydzień po pogrzebie na cmentarz w Milanówku wkroczyli żołnierze NKWD, który rozkopali świeżą mogiłę, by stojący pod lufami karabinów stomatolog mógł zaświadczyć, że w grobie faktycznie leży autor „Lenina” i wróg komunizmu. Można się jedynie domyślać, jaki los spotkałby Ossendowskiego, gdyby śmierć nie zdążyła przyjść przed wkroczeniem do Milanówka Armii Czerwonej. Ponieważ pisarz nie żył, należało zabrać się do uśmiercania pamięci o nim, co – z dzisiejszej perspektywy – rzeczywiście się udało. Na wykazie książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu z bibliotek z 1 października 1951 r. nazwisko Ossendowskiego, autora ponad stu pozycji opatrzone jest hasłem „Wszystkie utwory”. Dopiero od roku 1989 jego prace mogą być w Polsce oficjalnie wydawane.

Ossendowski nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone przed jego śmiercią. Należy jeszcze przypomnieć, że kiedy po rewolucji i wojnie Ferdynand Ossendowski znalazł się w Polsce, sprawa ukrytego w Mongolii złota pozostawała na marginesie jego życia, przemieniona w pół bajkę, pół sen. Sam Ossendowski nigdy nie powracał w rozmowach do tamtych czasów, niekiedy tylko wspominał o tym, że lama w jednej z wiosek przepowiedział śmierć jego i Romana Fiodorowicza. Ungern miał żyć jeszcze szesnaście tygodni, a on – Ossendowski – miał umrzeć dopiero wtedy, kiedy baron mu o tym przypomni. Była to anegdota, zabawna historyjka do opowiadania znudzonym damom. Pisarz żartował, że będzie żył wiecznie.

1 stycznia 1945 roku Ossendowskiego, w jego domu koło Warszawy, odwiedził oficer Wehrmachtu, w stopniu porucznika, który przybył porozmawiać z pisarzem na kilka godzin przed jego wyjściem z domu z kopią „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Niektórzy świadkowie i reporterzy wysuwają hipotezę, że niemiecki oficer mógł być spokrewniony z nieżyjącym już Ungern-Sternbergiem (tak się ponoć przedstawił pisarzowi). Zapewne był to porucznik albo SS-Sturmführer Dollert, który pracował dla niemieckiej służby bezpieczeństwa (SD) i który po wojnie został franciszkaninem  w Asyżu. Mówiło się, że w kopii tej książki mogły znajdować się poufne dokumenty odnoszące się do wydarzeń, których świadkiem był Ossendowski; stąd zainteresowanie ze strony urzędnika. Pewne jest to, że zaledwie dwa dni później, 3 stycznia 1945 roku, Ossendowski zmarł na skutek poważnych dolegliwości żołądka, zabierając do grobu tajemnice dotyczące aspektów ezoterycznych „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Wypełniła się więc przepowiednia lamy, że pisarz umrze, gdy ponownie spotka barona Ungerna.[13]

No i teraz wiadomo, skąd się wzięła legenda o wróżbie o śmierci Ossendowskiego, bo nie ma jej w jego powieści…

Według Michałowskiego – przed śmiercią odwiedził go oficer Wehrmachtu czy SS, który przedstawił mu się jako krewny barona Ungerna. Był nim ponoć SS-Sonderführer lub SS-Sturmführer Artur Doellerdt. A zatem wróżba się spełniła i przeznaczenie dosięgło Ossendowskiego w szpitalu w Grodzisku Mazowieckim, w dniu 2.I.1945 roku. Pochowano go następnego dnia w Milanówku.

Ale czy na pewno? Czy było to tylko spełnienie fatalnej wróżby czy zbieg okoliczności? A może ktoś wykorzystał tą wróżbę, by pod jej osłoną zamordować polskiego pisarza?

Wspomniany tu W. S. Michałowski pisze, że Ossendowski miał potężne „tyły” w ZSRR za napisanie powieści pt. „Lenin”, w której poddał on wodza rewolucji i system komunistyczny miażdżącej krytyce, co stawiało go w jednym szeregu z takimi „wrogami ludu” jak: Trocki, Zinowiew, Kamieniew, Bucharin, Tuchaczewski i inni, którzy podpadli Stalinowi i zostali przezeń zlikwidowani w ramach kolejnych czystek.

 Nie dziwię się temu – bo czytając „Lenina”, „Przez kraj…” czy „Cień ponurego wschodu” – naprawdę normalnemu człowiekowi robi się niedobrze od ciągłych mordów i masakr dokonywanych przez Czerwonych i Białych, którzy (pomimo tego, że należeli do tej „jedynie słusznej” opcji politycznej) bynajmniej aniołkami nie byli. Szczególnie przerażająca jest sugestywnie przezeń opisana atmosfera wojennej rzezi hekatomby ofiar, krwawego terroru podsycanego religijnym obłędem i quasi-patriotycznym fanatyzmem oraz narkotykami i alkoholem. Byli tam Rosjanie, Buriaci, Mongołowie, Tybetańczycy, Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi, Polacy, Czesi, Chunchuzi, Chińczycy, Japończycy, Sojoci, Kazachowie, Kozacy i Bóg jeden wie, kto tam jeszcze… I wszyscy walczyli ze wszystkimi, co wiemy z relacji naocznych świadków, którzy przeszli swój szlak bojowy w carskiej armii od Władywostoku i Nachodki poprzez Port Artur do Mukdenu/Szenjanu i Harbinu w Mandżurii, a w 1908 roku nad Bajkałem widzieli przelot Tunguskiego Ciała Kosmicznego, co atoli jest już inną historią. Wtedy w ogóle w Azji obowiązywała zasada znana z Dzikiego Zachodu – „najpierw strzelaj, potem gadaj.” Dlatego też Ossendowski – jako zajadły antykomunista – mógł być następnym w kolejce do wykonania wyroku i likwidacji przez NKWD czy Smiersz. Biali zresztą też specjalnie go nie kochali, wszak kilka razy nastawali na jego życie. Można więc założyć, że rzekomy Doellerdt był de facto agentem radzieckiego wywiadu, któremu zlecono likwidację Ossendowskiego. I zlikwidował go być może przy pomocy trucizny, której działanie wyglądało jak działanie jakiegoś czynnika naturalnego.

To byłoby możliwe, wszak grupy armii radzieckich frontów stały na linii Wisły szykując się do operacji berlińskiej, a więc po lewej stronie rzeki na pewno myszkowali radzieccy i polscy zwiadowcy i wywiadowcy informujący sztaby o słabych punktach niemieckiej obrony. Jeden z nich – jakiś Stirlitz czy inny Kloss mógł złożyć wizytę Ossendowskiemu. Jej skutki znamy.

Ale czy tak właśnie było?

Jest też i druga opcja. Polski pisarz mógł zostać zamordowany przez Niemców. Powodem mogła być odmowa podjęcia rozmów z Niemcami w sprawie stworzenia polskiego rządu kolaboracyjnego w III Rzeszy i wspólnemu powstrzymywaniu radzieckiej ofensywy styczniowej, której celem było zajęcie Berlina i pokonanie hitlerowskiej machiny wojennej. Jak wiadomo, Ossendowski był zaangażowany w konspiracyjnym Stronnictwie Narodowym. Wikipedia podaje o nim, co następuje:

Stronnictwo Narodowe – polska partia polityczna, utworzona w październiku 1928 w wyniku przekształcenia Związku Ludowo-Narodowego, której zadaniem było prowadzenie bieżącej działalności politycznej obozu narodowego (Narodowa Demokracja). /…/ Głównym celem programowym stronnictwa była budowa katolickiego państwa narodu polskiego. Ponadto partia opowiadała się za hierarchiczną organizacją społeczeństwa oraz przekształceniem ustroju politycznego, zwiększając rolę elity narodowej w państwie. SN organizował liczne wiece i manifestacje protestacyjne przeciwko dyktatorskiej polityce obozu piłsudczyków (sanacji). /…/ Od lipca 1944 władze Stronnictwa prowadziły rozmowy polityczne z Niemcami, w celu zapobieżenia przewidywanej masakrze młodzieży polskiej w Warszawie w związku planowanym powstaniem. Hrabia Ronikier przedstawił w toczących się rozmowach ideę, by Armia Krajowa przejęła Warszawę bez morderczego boju z Niemcami, na co skłonni byli przystać niektórzy politycy i wojskowi niemieccy (vide casus Paryża w sierpniu 1944).

Ale było już po Powstaniu Warszawskim, stolica była obrócona w morze ruin, prawie 250.000 jej mieszkańców zamordowano, pozostali zostali rozproszeni po kraju lub wegetowali w niemieckich koncentrakach. A jednak istnieje możliwość, że naziści chcieli włączyć polskich żołnierzy w skład Waffen SS do walki ramię w ramię z Niemcami, Włochami, Rumunami, Słowakami od ks. Tiso, Belgami, Francuzami od Petaina, Norwegami od Quislinga, litewskimi szaulisami, łotewskimi faszystami, węgierskimi strzałokrzyżowcami od adm. Horthy’ego, Rosjanami i Ukraińcami od gen. Własowa i Waffen SS-Brigadeführera Kamynskiego - przeciwko ZSRR i komunizmowi. To było całkiem możliwe. Toczyły się takie rozmowy w ramach Operacji Wielka Gra...

Osobiście jednak nie wyobrażamy sobie, by polska Armia Krajowa (poza tzw. Narodowymi Siłami Zbrojnymi, które współpracowały z Niemcami) zhańbiła się przejściem na stronę wroga po to, by walczyć z drugim wrogiem. Wprawdzie wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, ale po masakrze w Warszawie chyba nikt nie poszedłby na taki układ z Niemcami… Ossendowski musiał zdawać sobie z tego sprawę i na pewno odmówił. Mógł przypłacić to życiem.

Kim był tajemniczy SS-Sonderführer Doellerdt? On sam przyznał się Michałowskiemu, że był wtedy tłumaczem przy sztabie 9. Armii, która została przerzucona do Polski na krótko przed Powstaniem Warszawskim, a to tłumaczy jego stopień. SS-Sonderführer – to stopień specjalisty w SS. Sonderführer nie posiadał przeszkolenia wojskowego na poziomie wymaganym dla oficera, jednak wyróżniał się kompetencjami niezbędnymi do przydziału etatowego w jednostkach np. medycznych czy też propagandowych – co podaje Wikipedia. I faktycznie – jako tłumacz, Artur Doellerdt mógł mieć właśnie taki stopień w hierarchii SS.

Jednakże Doellerdt nie potwierdził tego, że był u Ossendowskiego w dniu 1.I.1945 roku. Przyznał się natomiast do tego, że był w warszawskim mieszkaniu Ossendowskiego, skąd mógł zabrać egzemplarz jego książki z dedykacją. Jednakże skoro to nie był on, to kto? Z listu Doellerdta do Michałowskiego wynika, że krytycznego dnia u Ossendowskiego był ktoś, kto się podał za krewnego barona Ungerna, ale nie mógł to być Doellerdt, bowiem ten ostatni przebywał w szpitalu chory na żółtaczkę. Kimże więc był tajemniczy gość? Krewnym Ungerna? Radzieckim wywiadowcą? A może…

Dziwnie przedstawia się także sprawa zniszczenia archiwum Ossendowskiego. Pisze o tym Michałowski:

…Ossendowski przekazuje niepotrzebne już książki na rzecz Biblioteki Miejskiej (w Nieszawie)… Bliskie stosunki towarzyskie utrzymywał pisarz z emerytowanym pułkownikiem Kaczyńskim, prezesem Biblioteki i Czytelni Miejskiej oraz notariuszem w jednej osobie. U niego też zostawił sprzedając po śmierci żony w 1942 roku dom, całe swoje „archiwum”. „Życie Włocławka” podało, że:

„Niemcy żywo zainteresowali się papierami Ossendowskiego znajdującymi się pod czujną opieką bibliotekarza w randze pułkownika.”

Co się później stało z nimi, trudno powiedzieć. Rzekomo trafiły do rąk dalekiego powinowatego i złożono je na strychu drewnianej willi w jednej z podwarszawskich miejscowości (w grę mógł wchodzić Milanówek albo Leśna Podkowa). Dotarcie do nich zapewne wyjaśniłoby niejeden interesujący moment w wyjątkowo niespokojnym życiu pisarza i podróżnika. Notariusz został zamordowany w obozie koncentracyjnym.

Zagadkowo przedstawia się włamanie do „Ossendówki” (w Nieszawie) na krótko przed wojną. Złodziej, czy złodzieje, wykorzystując nieobecność gospodarza dokładnie splądrowali cały dom. Co zginęło – tego nikt nawet z najbliższych sąsiadów nie wie. Natomiast na pewno nie ruszono myśliwskich trofeów, broni, obrazów i srebrnych sztućców. Strasznie porozbijane było tylko biurko i stojąca obok niego szafka.

Dziwnym zbiegiem okoliczności prawie w tym samym czasie niedaleko Lwowa pastwą płomieni pada dom Kamila Giżyckiego. Ulegają zniszczeniu rękopisy, skrzynie z dopiero co przysłanymi do Polski zbiorami afrykańskich eksponatów. Poszlaki wskazywały na podpalenie. Kto i po co tego dokonał – nie dowiemy się chyba nigdy.

Teraz, po latach możemy sobie gdybać, bo mogli to być Rosjanie albo/i Niemcy. Co do Rosjan, to wiadomo, że przez cały czas okupacji hitlerowskiej w Warszawie i w czasie Powstania Warszawskiego działała placówka GRU (co podaję na odpowiedzialność nieżyjącego już niestety red. Andrzeja Zalewskiego z Polskiego Radia), a zatem Rosjanie mogli mieć i mieli doskonałe rozpoznanie tego, co działo się w stolicy. Mogli więc namierzyć Ossendowskiego i go porwać lub zabić, podobnie jak Niemcy – a jednak i jedni i drudzy dali mu spokój, aż do fatalnego 2.I.1945 roku. Mogli szukać danych na temat ukrycia skarbów barona Ungerna, mogli szukać miejsca ukrycia grobu Dżengiza Chana – jeszcze jednej tajemnicy Azji… Mogli szukać także danych konstrukcyjnych broni masowego rażenia z indyjskich eposów. Jeżeli to, co podaje Michałowski jest prawdą, to te papiery zapewne kiszą się w jakiejś pancernej szafie w Moskwie lub Berlinie, albo… gdzieś na Dolnym Śląsku! Ale to już czysta sci-fi.

Kamil Giżycki był jeszcze jednym Polakiem, który brał udział w wojennej awanturze w Azji Środkowej i co więcej – był jednym z ludzi związanych z baronem Ungernem. I podobnie jak Ossendowski, był podejrzewanym o to, że posiadał wiedzę na temat jego gigantycznego skarbu! NB, skarb ten został znaleziony przez bohaterów powieści czeskiego pisarza dr. Ludvika Součka – „Poskromiciele diabłów” (1967) gdzieś w zapomnianym klasztorze na terytorium Ajmaku Wschodniogobijskiego. Dr Souček przebywał tam w czasie II Wojny Światowej.

Istnieje jeszcze jedna możliwość. Być może Ossendowski był zaplątany w sprawę Operacji Wielka Gra, która była dziełem polskiego oficera – kpt. Romana Czerniawskiego, który prowadził bardzo niebezpieczną grę pomiędzy służbami polskimi, brytyjskimi (a za ich pośrednictwem także amerykańskimi) a Abwehrą. Dlatego też Ossendowski przed śmiercią zlikwidował swe archiwum. Dlaczego? – wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta – by nie wpadło w ręce Rosjan. Przecież zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że lada chwila zacznie się ofensywa i za oddziałami szturmowymi Armii Czerwonej pójdą pododdziały NKWD i Smiersz’u szukające różnych sekretów i ich posiadaczy, naukowców i ich prac.

Jestem pewien, że operacja ta przyczyniła się do śmierci generała Władysława Sikorskiego, który ze względów politycznych – stał się bardzo niewygodny dla zachodnich Aliantów. Przyczyną bezpośrednią była sprawa mordu katyńskiego. Gdyby gen. Sikorski przed całym światem oskarżył Stalina o ten mord, a do tego dołożył meldunek rotmistrza[14] Witolda Pileckiego o Holokauście, na który (mimo wiedzy na ten temat) nie reagowano na Zachodzie, to położenie Churchilla i Roosvelta byłoby bardzo niekorzystne i mogłoby zachwiać antyhitlerowskim sojuszem. A wtedy Hitler – a właściwie Himmler i zbuntowani generałowie Wehrmachtu – mogliby rozpocząć paktowanie z zachodnimi demokracjami i obrócić impet ich uderzenia, siły i środki oraz już istniejące i projektowane bronie masowego rażenia przeciwko ZSRR.

Dlatego właśnie gen. Sikorski musiał zginąć. I dlatego dokumenty na temat jego śmierci zostały utajnione do 2050 roku. Prowadził on bardzo ryzykowną grę, a stawką była antykomunistyczna, antyradziecka Polska. Czy Ossendowski mógł mieć coś wspólnego z Wielką Grą? Mógł. Należał przecież do SN…

Reasumując – jesteśmy pewni, że śmierć Ossendowskiego nie była ani przypadkowa, ani naturalna. Poruszał się on w sferze działań wywiadów i znał wiele tajemnic, które mogłyby zmienić losy wojny. Miał przecież swe szerokie kontakty na Zachodzie, gdzie publikował swe prace. Według niektórych – zmarł on na krwotok żołądka. Istnieją trucizny, które mogą działać w ten sposób, ale z drugiej strony wystarczyłaby jedna kulka kalibru 7,62 czy 9 mm… Teraz już się tego nie dowiemy, bowiem ciało Ossendowskiego było ekshumowane i jeżeli były jakieś ślady zbrodni, to zostały one zatarte. Ponoć dwóch oficerów NKWD zidentyfikowało ponownie jego zwłoki, czyżby chcieli mieć potwierdzenie, że pisarz nie żyje? A może byli wściekli, że ktoś ich w tym ubiegł i chcieli mieć pewność? A może dlatego, że ktoś ich ubiegł w pogoni za tajemnicami Azji Centralnej? Tylko kto? Niemcy? Brytyjczycy? Amerykanie?

Stanisław Witold Michałowski wydał swoją książkę w 1987 roku i jest oczywiste, że nie mógł on – wtedy – napisać wszystkiego, co wiedział. Teraz już w tzw. „wolnej” Polsce wydał on kilka książek na ten temat – ale nie rozwiewają one woalu tajemnicy…

A zatem nie pozostało mi nic, poza domysłami.


(Fragment książki "Zamachowcy, terroryści i szare eminencje" autorstwa Stanisława Bednarza, dr. Milosa Jesensky'ego i Roberta Leśniakiewicza, która ukaże się jeszcze w tym roku.)



[1] Tu i dalej – F. A. Ossendowski – „Lenin”, Poznań 1930, op. cit. ss.410-411. 

[2]  „Lenin”, s. 412.

[3] Polska została przyłączona do Rosji wskutek zaborów i wskutek zdrady jej własnych możnowładców, warcholstwa szlachty, przekleństwa liberum veto, korupcji, pijaństwu i wolnej elekcji, że wymienię tylko główne patologie Rzeczpospolitej Szlacheckiej, która skończyła się w 1772 roku I rozbiorem Polski.

[4]  „Lenin”, op. cit. ss. 413-414.

[5] Było to Powstanie Styczniowe.

[6]  „Lenin”, op. cit. ss. 415-416

[8]  „Lenin”, ss. 416-417.

[9] F. A. Ossendowski – „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”, Poznań 1923, op. cit. ss. 202-203.

[10] „Przez kraj…” s. 225.

[11] Witold S. Michałowski – „Z szerokiego swiata”, Warszawa 1987, s. 39.

[12] Tekst z 1947 roku, z NN czasopisma nr 102.

[13] Zob. http.//WWW.patriota.pl/index.php/kultura/literatura/628.    

[14] Odpowiednik stopnia kapitana w piechocie.