Powered By Blogger

wtorek, 27 października 2020

Punkt Nemo i jego tajemnice (2)

 

Wyspa Pitcairn

Kosmiczny cmentarz…

 

Nie, to po prostu zrzutowisko dla zużytych, nieaktywnych satelitów i stacji kosmicznych. Uważam, że coś takiego ma większy sens, niż deorbitowanie ich w dowolnych miejscach na Ziemi, co mogłoby zagrozić ludziom spadkiem szczątków czy nawet radioaktywnym skażeniom, jak to miało miejsce w przypadku radzieckiego satelity RORSAT/Kosmos-954 w 1978 roku w Kanadzie.

 

Point Nemo, ziemski wodny cmentarz statków kosmicznych

 

„Punkt Nemo” to wodny cmentarz dla tytanowych zbiorników paliwa i innych kosmicznych śmieci

Jednym z miejsc, w których chiński kosmiczny kosmos Tiangong-1, skierowany na Ziemię i wymykający się spod kontroli, prawdopodobnie nie uderzy w niedzielę, jest opuszczonym miejscem na południowym Pacyfiku, w którym miał się rozbić.

Oficjalnie nazywany „oceanicznym punktem niedostępności”, ten wodny cmentarz tytanowych zbiorników paliwa i innych kosmicznych śmieci jest lepiej znany kosmicznym fanom jako Punkt Nemo, na cześć fikcyjnego kapitana łodzi podwodnej Juliusza Verne'a.

Point Nemo znajduje się dalej od lądu niż jakakolwiek inny punkt na świecie: 2688 kilometrów (około 1450 mil) od Wysp Pitcairn na północy, jednej z Wysp Wielkanocnych na północnym zachodzie i Wyspy Maher - części Antarktydy - na południu.

Punkt Nemo - cmentarzysko satelitów i stacji kosmicznych: 1 - Najbardziej odległe miejsce od stałego lądu. 2 - Niezbyt bogate życie w morzu. 3 - Nazwa pochodzi od kapitana Nemo, bohatera powieści Julisza Verne'a. 4 - MIR o masie 120 ton spadł tam w 2001 roku. 5 - ISS może tam skończyć swój lot w 2024 roku. 6 - Znajdują się tam szczątki ponad 260 satelitów, w większości rosyjskich. 

- Najbardziej atrakcyjną cechą kontrolowanej deorbitacji do Punktu Nemo jest to, że nikt tam nie mieszka - powiedział Stijn Lemmens, ekspert ds. Śmieci kosmicznych z Europejskiej Agencji Kosmicznej w Darmstadt w Niemczech.

- Przypadkowo jest również niezbyt zróżnicowany biologicznie. Dlatego wykorzystuje się go jako wysypisko - „kosmiczny cmentarz” byłby bardziej uprzejmym określeniem - głównie dla statków towarowych - powiedział AFP.

Powiedział także, że około 250 do 300 statków kosmicznych - które w większości spłonęły, gdy wyryły korytarz w ziemskiej atmosferze - zostało tam pochowanych.

Zdecydowanie największym obiektem, który spadł z nieba i rozbił się w Point Nemo w 2001 roku, było laboratorium kosmiczne MIR, które ważyło 120 ton.

- Jest obecnie rutynowo używany przez (rosyjskie) kapsuły Progress, które trafiają tam i z powrotem do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) - powiedział Lemmens.

Masywny, 420-tonowy ISS ma również spotkanie z przeznaczeniem w Punkcie Nemo w 2024 roku.

W przyszłości większość statków kosmicznych będzie „zaprojektowanych do zagłady” z materiałów, które topią się w niższych temperaturach, co znacznie zmniejsza prawdopodobieństwo ich ponownego wejścia na Ziemię i uderzenia w powierzchnię Ziemi.

Na przykład NASA i ESA przechodzą z tytanu na aluminium w produkcji zbiorników paliwa.

Chiny wystrzeliły Tiangong-1, pierwsze załogowe laboratorium kosmiczne, w Kosmos w 2011 roku. Miało to być kontrolowane, ale inżynierowie naziemni stracili kontrolę nad ośmiotonowym statkiem w marcu 2016 r. W marcu 2016 r. było jego zejście w kierunku ognistego końca.

Szanse, że ktokolwiek zostanie trafiony przez szczątki Tiangong-1, są znikomo małe, według ESA, mniej niż jeden na 12 bilionów.

Nawiasem mówiąc, „Nemo” oznacza „nikt” po łacinie.[1] 

 

I jeszcze jeden materiał na temat oceanicznego cmentarzyska statków kosmicznych. Pisze Harry Petit:

 

NASA ma „kosmiczny cmentarz” ukryty pod morzem, gdzie zakopane są setki martwych statków kosmicznych - i znajduje się w najdalszym miejscu od ludzkiej cywilizacji

 

GŁĘBOKO na południowym Pacyfiku znajduje się cmentarz setek upadłych statków kosmicznych.

Punkt Nemo, po łacinie „nikt”, jest głęboki na około 4000 metrów i dalej od lądu niż jakikolwiek inny punkt na Ziemi, co czyni go idealnym miejscem do rozbijania niedziałających rakiet i satelitów.

Co najmniej 260 statków kosmicznych - głównie rosyjskich - zostało tam spalonych przez NASA i inne agencje kosmiczne od czasu ich pierwszego użycia w 1971 roku.

Zdecydowanie największym było rosyjskie laboratorium kosmiczne MIR, 120-tonowa plątanina metalu, która spadła na Punkcie Nemo w 2001 roku. Uważa się, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna wyląduje tam około 2024 roku.

Miejsce to pomaga zapobiegać gromadzeniu się niebezpiecznych śmieci kosmicznych na orbicie, które mogą zderzyć się z przyszłymi satelitami i startami rakiet.

- Mniejsze satelity spłoną, ale kawałki większych przetrwają i dotrą do powierzchni Ziemi - napisał astronom dr David Whitehouse dla BBC. - Aby uniknąć katastrofy na zaludnionym obszarze, są one sprowadzane w pobliże punktu niedostępności oceanicznej.

Point Nemo znajduje się pomiędzy Australią, Ameryką Południową i Nową Zelandią w punkcie oddalonym o ponad 1600 mil od lądu

Nikt nie mieszka w pobliżu i nie ma tu dużo dzikiej przyrody, co czyni go idealnym wysypiskiem śmieci kosmicznych - głównie nieużywanych pojazdów towarowych.

Opuszczony region był wcześniej nazywany „kosmicznym cmentarzem” przez naukowca Europejskiej Agencji Kosmicznej Stijna Lemmensa.

Aby wylądować w Punkcie Nemo, inżynierowie muszą dokładnie określić czas opadania swoich pojazdów, aby uderzyły w wodę.

 

1 - Radziecka stacja kosmiczna Era MIR: długość - 19 m, masa 130 t, powrót - 2001 rok. 2 - Sześć japońskich statków transportowych: długość - 9,2 m; masa - 10,5 t; powrót - 2009, 2011, 2012, 2013, 2015 i 2016. 3 - Sześć rosyjskich stacji kosmicznych "Salut": długość - 20 m; masa - 18,6 t; powroty - 1971-1991. 4 - Ponad 140 rosyjskich statków transportowych o różnych wielkościach i masie; powroty od lat 70-tych do dziś dnia. 5 - Pięć pojazdów transportowych z ESA: długość - 9,8 m; masa - 10,5 t; powroty - 2008, 2011, 2012, 2013 i 2014 rok.   

Statki kosmiczne rozpadają się, gdy ponownie wchodzą w atmosferę, co oznacza, że ​​lądują jako tysiące małych kawałków na południowym Pacyfiku.

Według dr Holgera Kraga, szefa Biura Odpadów Kosmicznych Europejskiej Agencji Kosmicznej, pojazdy mogą rozprzestrzeniać się na obszarze o długości tysiąca mil.

Pojazdy rozpadają się na tysiące kawałków, zanim uderzą w wodę.  Na zdjęciu statek Europejskiej Agencji Kosmicznej Jules Verne podczas ponownego wejścia na pokład przed lądowaniem w Point Nemo w 2008 roku

Co jest pochowane w Point Nemo?

Lista statków kosmicznych, które wylądowały w Punkcie Nemo obejmuje:

·        Rakieta SpaceX

·        Pięć statków towarowych Europejskiej Agencji Kosmicznej, w tym zautomatyzowany pojazd transferowy Jules Verne

·        Sześć japońskich statków towarowych HTV

·        Ponad 140 rosyjskich jednostek zaopatrzeniowych

·        Sześć rosyjskich stacji kosmicznych Salut

·        Stacja kosmiczna MIR z czasów radzieckich

 

Deorbitacja statku zaopatrzeniowego w Punkcie Nemo

- Nie wiemy dokładnie, gdzie upadają, ponieważ jest to odległe miejsce - powiedział dr Krag w wywiadzie dla „Daily Mail”. - Jest może tylko dziesięć fragmentów, które przetrwały ponowne wejście, rozrzuconych na setki mil.

Statki kosmiczne deorbitowane na Nemo obejmują rakietę SpaceX, pięć statków towarowych Europejskiej Agencji Kosmicznej i sześć japońskich statków towarowych HTV.

 

MSK/ISS

Ponad 140 rosyjskich pojazdów zaopatrzeniowych również spotkało swój los na odległych wodach Nemo.

 Uważa się, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna ISS spadnie na wody Nemo w 2024 roku.[2] 

 

I tyle byłoby mądrości objawionych w mediach. Jest jeszcze ciekawy film na ten temat pt. „Ciekawostki ze świata: kto zamieszkuje głębię oceanu”[3]  w którym rzucono hipotezę na temat słynnego dźwięku „bloop”, który mógł być spowodowany przez cielący się lodowiec, albo… nieznane nauce kryptydy w rodzaju supergłowonogów (najinteligentniejszych mieszkańców Wszechoceanu) czy Mozazaurów albo Megalodonów – przybyszów z Przeszłości naszej planety. I to wcale nie jest takie niemożliwe. Chociaż w tym rejonie Wszechoceanu mamy zimny Dryf Wiatrów Zachodnich, to przydenne warstwy wody są ogrzewane przez gorące źródła podmorskiego ryftu na granicy dwóch płyt tektonicznych: Antarktycznej i Pacyficznej. Mechanizm ten został ukazany w powieści Steve Autena pt. „Meg”, w której gigantyczny rekin Megalodon żył sobie wygodnie ukryty pod termokliną w Rowie Mariańskim.

I jeszcze jeden aspekt, prawie na czasie – mimowolnej panspermii. Mimowolnej w odróżnieniu od normalnej i kierowanej. O ile ludzie boją się tego, co groźne i wielkie, ja obawiam się czegoś jeszcze gorszego – przybyszów z mikroświata. Jak już tutaj powiedziano – w rejon Punktu Nemo wpadają szczątki statków kosmicznych, i to już od 1971 roku. Czy nie jest niemożliwe, że wraz z nimi spadają do ziemskiej atmosfery jakieś mikroorganizmy czy spory jakichś istot wyższego rzędu, które napotkawszy sprzyjające warunki mogą się rozwinąć w głębinach Pacyfiku? Może nawet są to organizmy zabrane z Ziemi i zmutowane na stacji kosmicznej w rodzaju MIR-a. A tak à propos tego ostatniego, to na jego pokładzie za panelami ściennymi kabin i kokpitu znaleziono doskonale prosperujące kolonie mikroorganizmów – bakterii i grzybów, które przystosowały się do warunków panujących na stacji kosmicznej, w tym promieniowania i zerowej grawitacji. No bo kto wie, czy właśnie te wszystkie groźne wirusy: grypy, SARS, COVID-19, birds- i swine flu nie zostały zawleczone z Kosmosu i rozwleczone po całej Ziemi przez wiatry i prądy morskie? Wszak istnieje związek pomiędzy pojawieniami się komet a epi- i pandemiami różnych chorób, które dziesiątkowały ludność świata od zarania Ludzkości i nie bez kozery ludzie obawiali się ogoniastych gwiazd, co atoli jest już inną sprawą.     

poniedziałek, 26 października 2020

Punkt Nemo i jego tajemnice (1)

  

Punkt Nemo na Oceanie Spokojnym

Słynny norweski uczony, pisarz i podróżnik Thor Hayerdahl w swej książce „Aku Aku” pisząc o Wyspie Wielkanocnej stwierdził, że jest to najbardziej odległy ląd na Pacyfiku, i że jest to najbardziej osamotniony skrawek lądu na bezkresie oceanu. To prawda, ale poza tym skrawkiem jest jeszcze bardziej samotne miejsce na Ziemi. Jest to tzw. Punkt NemoNemo Point. Punkt Nemo, to najbardziej odległe miejsce na naszej planecie. Ostatnio zwrócił naszą uwagę przez dziwne rzeczy, które tam mają miejsce. Pisze Gina Dimuro na internetowej stronie ATI:

 

Niesamowite fakty na temat Point Nemo, najbardziej odległej lokalizacji na Ziemi

 

Położone ponad 1000 mil od cywilizacji we wszystkich kierunkach Punkt Nemo nie przypomina żadnego innego miejsca na świecie.

Ludzie często mówią niejasno o „środku pustkowia”, ale jak się okazuje, naukowcy dokładnie zorientowali się, gdzie ten punkt się znajduje. Punkt Nemo, najodleglejsze miejsce na Ziemi, jest tak daleko od cywilizacji, że najbliżsi ludzie w danym momencie mogą być astronautami.

 

Najbardziej odległe miejsce na Ziemi

 

Punkt Nemo jest oficjalnie nazywany „oceanicznym biegunem niedostępności” lub, mówiąc prościej, punktem w oceanie, który jest najbardziej oddalony od lądu. Znajduje się na S 48 ° 52,6 - W 123 ° 23,6, miejsce to znajduje się dosłownie w szczerym polu, otoczonym przez ponad 1000 mil oceanu we wszystkich kierunkach. Wyspy lądowe najbliżej bieguna to jedna z Wysp Pitcairn na północy, jedna z Wysp Wielkanocnych na północnym wschodzie i jedna wyspa u wybrzeży Antarktydy na południu.

Najwyraźniej w pobliżu Point Nemo nie ma żadnych ludzkich mieszkańców (sama nazwa „Nemo” jest łacińskim określeniem „nikogo”, jak również nawiązuje do kapitana łodzi podwodnej Julesa Verne'a z 20 000 mil podmorskich ). W rzeczywistości lokalizacja jest tak odizolowana, że ​​najbliżsi ludzie Nemo nie są nawet na Ziemi. Astronauci na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej znajdują się w dowolnym momencie około 408 mil od swojej macierzystej planety. Ponieważ zamieszkany obszar najbliżej Point Nemo jest oddalony o ponad 1000 mil, ludzie w kosmosie są znacznie bliżej bieguna niedostępności niż ci na lądzie.

 

Mota Nui

 

Motu Nui na Wyspach Wielkanocnych jest lądem położonym najbliżej Punkt Nemo, choć nadal znajduje się ponad 1000 mil na północ.

Nawet człowiek, który odkrył Punkt Nemo, nigdy go nie odwiedził. W 1992 roku inżynier geodezji Hrvoje Lukatela zlokalizował punkt w oceanie, który był najbardziej oddalony od jakiegokolwiek lądu, używając programu komputerowego, który obliczył współrzędne, które były największą odległością od trzech równoodległych współrzędnych lądowych. Jest bardzo możliwe, że żaden człowiek nigdy nie przeszedł przez te współrzędne.

Motu Nui na Wyspach Wielkanocnych

Jeśli chodzi o nie-ludzi, nie ma ich zbyt wielu w okolicach Punkt Nemo. Współrzędne są w rzeczywistości zlokalizowane w Wirze Południowego Pacyfiku: ogromnym wirującym prądem, który w rzeczywistości zapobiega wpływowi wody bogatej w składniki odżywcze na ten obszar. Bez źródeł pożywienia niemożliwe jest utrzymanie życia w tej części oceanu (poza bakteriami i małymi krabami, które żyją w pobliżu otworów wulkanicznych na dnie morskim).

 

Tajemnice związane z Punktem Nemo

 

Ponieważ Punkt Nemo znajduje się w tym, co zostało opisane jako „najmniej aktywny biologicznie region światowego oceanu”, naukowcy byli zaskoczeni, gdy w 1997 roku wykryli jeden z najgłośniejszych dźwięków podwodnych, jakie kiedykolwiek zarejestrowano w pobliżu bieguna.

 

Dźwięk The Bloop

 

Dźwięk został przechwycony przez podwodne mikrofony oddalone od siebie o ponad 3000 mil. Zaskoczeni naukowcy z National Oceanic and Atmospheric Administration nie potrafili wymyślić czegoś wystarczająco dużego, by wywołać tak głośny dźwięk pod wodą i nazwali ten tajemniczy dźwięk „The Bloop”. Entuzjaści science fiction szybko jednak wymyślili jedno wyjaśnienie.

Cthulhu

Kiedy pisarz H.P. Lovecraft po raz pierwszy przedstawił czytelnikom swój niesławny, tytułowy potwór z mackami w „Zewie Cthulhu” z 1926 roku, napisał, że jego kryjówką było zaginione miasto R'yleh na południowym Pacyfiku. Lovecraft podał R'ylehowi współrzędne S 47 °09 - W 126 °43 , które są zdumiewająco zbliżone do punktu Nemo i miejsca, w którym zarejestrowano „The Bloop”. Fakt, że Lovecraft po raz pierwszy napisał o swoim morskim potworze w 1928 roku (prawie całe 50 lat przed obliczeniem przez Lukatela lokalizacji Nemo), skłonił niektórych ludzi do spekulacji, że biegun niedostępności był w rzeczywistości domem dla pewnego rodzaju jeszcze nieodkrytego stworzenia.

 

Cthulhu

 

Jak się okazuje, „Bloop” był w rzeczywistości dźwiękiem odrywającego się lodu na Antarktydzie, a nie zewu Cthulhu. Punkt Nemo ma jednak co najmniej jeszcze jedno niesamowite roszczenie do swojej nazwy. Ze względu na jego oddalenie i odległość od szlaków żeglugowych obszar wokół Nemo został wybrany jako „cmentarz statków kosmicznych”.

Ponieważ automatyczne statki kosmiczne nie są zaprojektowane do przetrwania ponownego wejścia w atmosferę ziemską (ciepło zwykle je niszczy), naukowcy musieli wybrać obszar, w którym istniałoby niezwykle niskie ryzyko uderzenia ludzi latającymi śmieciami kosmicznymi. Przy populacji równej zeru oceaniczny biegun niedostępności w Punkt Nemo stanowił idealne rozwiązanie.

Chociaż potwór Lovecrafta może nie czaić się w jego głębinach, Punkt Nemo jest otoczony pozostałościami statków kosmicznych, które w rzeczywistości nie są z tego świata.[1] 

 

W Punkcie Nemo jednak mogą kryć się kryptydy w rodzaju super-rekina Megalodona czy potwornego Krakena. Warunki dla ich przetrwania panują tam idealne: daleko od ludzi, minimalny ruch jednostek pływających. Z kolei Jonno Turner pisze o ośmiu osobliwościach Punktu Nemo:

 

Łodzie Volvo Ocean Race ścigają się obok kultowego punktu - Point Nemo, najbardziej samotnego miejsca na świecie - na etapie 7, a oto wszystko, co musisz wiedzieć o miejscu, które jest uważane za najtrudniej dostępne miejsce na Ziemi.

1.       Właściwie nie możesz go zobaczyć. To dlatego, że „Punkt” Nemo w rzeczywistości nie jest kawałkiem ziemi. To niewidoczne miejsce na rozległym Oceanie Południowym, najbardziej oddalone od lądu w każdym kierunku. Inne bieguny niedostępności to biegun euroazjatycki w Chinach czy południowy biegun niedostępności na Antarktydzie - bardzo trudne do odwiedzenia miejsce.

2.      To dość daleko od innych miejsc. Dokładnie 2688 km w każdym kierunku, albo na Pitcairn, Moto Nui na Wyspach Wielkanocnych, jak i wyspa Maher na Antarktydzie. Jeśli musisz zdecydować, zasugerujemy udanie się na Wyspy Wielkanocne - Ducie Island to niezamieszkany odcinek skały o długości około 2 km, a Antarktyda to, cóż, Antarktyda.

3.     Oficjalnie ma dopiero 25 lat. Punkt Nemo technicznie istniał dopiero w 1992 roku - a jeśli tak, to nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Chorwacko-kanadyjski inżynier geodezji, Hrvoje Lukatela, wykorzystał program komputerowy do analizy geograficznej. Nawet tam nie pojechał, używając technologii do obliczenia dokładnej lokalizacji. Zdał sobie sprawę, że skoro Ziemia jest trójwymiarowa, najbardziej odległy punkt oceanu musi znajdować się w równej odległości od trzech różnych linii brzegowych.

4.     Point Nemo to źródło emocji dla naukowców.  W latach 90. niecałe 1250 mil na wschód od Point Nemo wykryto tajemniczy hałas. Dźwięk, nazwany „Bloop”, był głośniejszy niż płetwal błękitny - co prowadzi do spekulacji, że został wydany przez jakiegoś nieznanego potwora morskiego - i skłonił wszystkich oceanografów do pracy.[2]  Po wielu obawach NOAA (National Oceanic and Atmospheric Administration) odkryła, że ​​był to dźwięk pękania i pękania gigantycznej góry lodowej.

5.     Nie został nazwany na cześć ryby.[3]   To pseudonim to hołd złożony kapitanowi Nemo z „20 000 mil podmorskich” Juliusza Verne'a - a łacińskie tłumaczenie „Nemo” w rzeczywistości oznacza „żaden człowiek”, co jest odpowiednią nazwą dla miejsca tak samotnego. Kiedy łodzie mijały Point Nemo, były bliżej astronautów na stacji kosmicznej niż innych ludzi na Ziemi.

Punkt Nemo i odległości do najbliższych lądów

6.     Krążą plotki, że to kosmiczny cmentarz śmieci. Gdy nikogo nie ma w pobliżu, jest to idealne miejsce do wyrzucenia starych rakiet i satelitów. Uważa się, że w okolicy znajduje się ponad 100 wycofanych z eksploatacji statków kosmicznych.

7.     Volvo Ocean Race prowadzi przełomowe badania naukowe w tym obszarze. Nikt nie jedzie do Punktu Nemo - to znaczy, dlaczego miałbyś to robić? - ale w latach 2017-18 łodzie Volvo Ocean Race będą zbierać próbki w ramach programu naukowego, finansowanego przez Volvo Cars. Łodzie zrzucają boje dryfujące w określonych miejscach wokół Punktu Nemo, które będą zbierać kluczowe dane dla naukowców z całego świata. Dwa zespoły - Turn the Tide on Plastic i zespół AkzoNobel - zbierają dane z mikroplastiku, aby przyczynić się do trwającego badania, którego celem jest przedstawienie stanu zdrowia oceanu na podstawie próbek pobranych na torze wyścigowym.

8.     Możesz tam iść, jeśli to twoja sprawa - po prostu nie oczekuj sklepu z pamiątkami. Po prostu wprowadź te cyfry do swojego GPS [S 45º52,6  - W 123º 23,6] i zacznij żeglować - i pamiętaj, że kiedy już tam jesteś, masz tyle samo do pokonania, aby wrócić na ląd. Nie zapomnij przywitać się z chłopakami w Kosmosie![4]


CDN.

piątek, 23 października 2020

Ofiary oceanicznego „goo”?

 


Przypominają mi się wydarzenia u wybrzeży Kamczatki z początku października br. Chodzi mianowicie o masowe zatrucia zwierząt morskich u wschodnich brzegów tego półwyspu, od strony Morza Beringa. Tak o tym pisał „The Moscow Times” z dnia 8.X.2020 r. piórem Anny Strielczenko z TASS:

- 95% morskiego życia zginęło na dnie morskim w katastrofie ekologicznej na Kamczatce – twierdzą naukowcy. - Niemal wszystkie istoty żyjące na dnie morskim zostały zabite przez jakieś zanieczyszczenie, które wywołało masowe wymarcie zwierząt morskich – powiedzieli uczeni miejscowemu gubernatorowi.

Zdjęcia ukazują setki martwych ośmiornic, dużych ryb, jeżowców i krabów wyrzuconych na brzeg plaży Chałaktyrskij stały się głośne w ciągu weekendu, gdy ekolodzy ogłosili alarm z powodu katastrofy ekologicznej. Gubernator Kamczatki Władimir Sołodow powiedział, że władze rozważają zanieczyszczenie spowodowane przez człowieka, zjawiska naturalne lub trzęsienie ziemi związane z wulkanem jako możliwe przyczyny masowych zgonów.

- Co najmniej 95% życia w morzu na dnie wzdłuż zatoki Awaczyńskiej zostało zabite – powiedział Sołodow po wysłaniu ekspedycji na te akweny w celu zebrania próbek wody, zbadania martwych zwierząt i wykonania nurkowań badawczych. – Na brzegu nie znaleziono żadnych dużych zwierząt morskich i ptaków – powiedział naukowiec Iwan Usatow w czasie spotkania. - Jednak podczas nurkowania stwierdziliśmy, że bentos [organizmy zamieszkujące dno] giną masowo na głębokości od 10 do 15 metrów - 95% jest martwych. Przetrwały niektóre duże ryby, krewetki i kraby, ale w bardzo małych ilościach.

Czy jakieś trujące algi mogły zatruć zwierzęta morskie w pobliżu Kamczatki? Niektórzy biologowie morscy tak właśnie sądzą. Naukowcy z Kronockiego Rezerwatu Przyrody, Kamczackiego Instytutu Badawczego Rybołówstwa i Oceanografii (KamczatNIRO) oraz Kamczackiego Oddziału Instytutu Geografii Pacyfiku ostrzegli Sołodowa, że śmierć tych organizmów zabije również zwierzęta, które z nich korzystają w pożywieniu.

- Po tym nurkowaniu mogę potwierdzić, że nastąpiła katastrofa ekologiczna. Ekosystem został znacznie osłabiony i będzie to miało długofalowe konsekwencje, ponieważ wszystko w przyrodzie jest ze sobą powiązane - powiedział podwodny fotograf Alexander Korobok, który wziął udział w wyprawie, dodając, że po nurkowaniu doznał oparzeń chemicznych.

Uczeni twierdzą, że skażony akwen jest o wiele większy niż się to początkowo wydawało. Specjalna komisja została powołana do zbadania wód w okolicy Kozielskiego i Radygińskiego poligonu wojskowego znajdujących się koło Pietropawłowska Kamczackiego w celu stwierdzenia, czy to stamtąd nie wydostały się pestycydy powodujący masowe zgony zwierząt.

Miejscowi surferzy i pływacy jako piersi zauważyli potencjalne problemy już w połowie września, kiedy zaczęli cierpieć na ból oczu, bóle gardła, torsje i gorączkę po wyjściu z wody. Greenpeace powiedziało, że ich testy próbek wody z plaży Chałaktyrskij wykazały cztery razy wyższy poziom ropy naftowej niż normalnie, a poziom toksycznego związku organicznego fenolu – C6H6O – 2,5 razy wyższy niż zwykle.[1]

No i okazało się, że rzeczywiście – powodem zatrucia były ścieki zrzucone do rzeki, której wody wpadają do Morza Ochockiego. Greenpeace oczywiście wskazało na wojsko, które miało w ten sposób utylizować wysokotoksyczne paliwo rakietowe i to już w dniu 9 września. Tyle napisali redaktorzy z „Rzeczpospolitej”.[2]

Osobiście widzę także inne źródło skażenia, a mianowicie toksyczne i radioaktywne związki chemiczne, które dostały się do wody oceanicznej wskutek katastrofy w Daiichi-Fukushima 1 EJ. Toksyczne paskudztwa zostały wylane do Pacyfiku i przeniesione z głębinowym prądem morskim. Dzięki cyklonowi strumień skażonej wody popłynął zamiast na otwarty ocean – w kierunku brzegów Kamczatki z wiadomymi skutkami.

Wielu ekspertów wątpi jednak w hipotezę pochodzącego od człowieka zatrucia. Państwowy instytut meteorologiczny Roshydromet napisał w raporcie „nawet gwałtowne uwolnienie toksycznego metalu z nieznanego źródła nie spowodowałoby zatrucia na tak wielkiej powierzchni”.

 

Układ prądów oceanicznych w okolicach Kamczatki

Ofiary pacyficznego goo?

- Moim zdaniem bardziej od chemiczego zatrucia prawdopodobne jest szkodliwe kwitnięcie alg - mówi „The Moscow Times” Julia Poljak, ekspertka z Rosyjskiej Akademii Nauk w Petersburgu. Zdanie to podziela część innych rosyjskich naukowców.

Teorii o algach sprzyja zaobserwowanie warstwy żółtej piany pokrywającej ogromne powierzchnie Oceanu Spokojnego u wybrzeży Kamczatki.

Naukowcy ostrzegają, że kwitnięcie toksycznych alg może być coraz częstsze z powodu zmian klimatycznych. W ubiegłym roku podobne zjawisko zabiło u wybrzeży Florydy niemal 600 żółwi i ponad 100 delfinów.[3]

No i moja prywatna hipoteza o oceanicznym goo.[4] Kilka lat temu w Oceanie Arktycznym, a oto relacja o nim z portalu Onet.pl:

 

Czarny „blob” dusi stworzenia morskie

 

Tajemnicza plama dryfuje po Morzu Czukockim. Gigantyczna czarna i tłusta plama składająca się z materiałów biologicznych dryfuje w zimnych wodach arktycznych po Morzu Czukockim na północ od Cieśniny Beringa, pomiędzy miejscowościami Wainwright i Barrow (USA) - podaje „Anchorage Daily News”.

- To z całą pewnością nie jest produkt pochodzenia naftowego. Nie ma właściwości ropy naftowej lub innej substancji niebezpiecznej – mówi Terry Hasenauer, strażnik wybrzeża.

- Nie będzie dla mnie niespodzianką, jeśli ta substancja okaże się naturalnie występującym w przyrodzie zjawiskiem, ale trzeba czekać na wyniki analizy próbek tajemniczej cieczy – dodaje dla „Anchorage Daily News” Hasenauer.

Żaden mieszkaniec North Slope nie przypomina sobie, by kiedykolwiek miało miejsce podobne zdarzenie. Plama jest niezwykle groźna dla zwierząt. Meduzy i różne gatunki ptaków morskich wpadają w lepką i brzydko pachnącą substancję i nie mogąc się z niej wydostać, giną.

 

Właściwie nie ma tu czego komentować - przerażające jest to, w jaki sposób zaświniono całą Arktykę i do odpadów chemicznych i radioaktywnych dołączyły również biologiczne. Jest to o tyle niebezpieczne, że nie wiadomo, skąd to się wzięło i jakich mechanizm fizyczno-chemiczny jest odpowiedzialny za jej powstanie. Być może ma to coś wspólnego z opisanym przez Ala Rosalesa i Cathy Zollo z Florydy czarnym zakwitem wód w Zatoce Meksykańskiej, o czym pisałem onegdaj na łamach „Nieznanego Świata”. Tamtejszy „czarny blob” powstał wskutek wymieszania się zanieczyszczeń chemicznych po powodzi w dorzeczu Missisipi - Missouri.

Obawiam się, że to właśnie takie wymieszanie się zanieczyszczeń jest odpowiedzialne za masową śmierć ryb w Zalewie Zegrzyńskim i rzekach, które doń wpadają. I oczywiście nie będzie odpowiedzialnych za tą hekatombę zwierząt. W tej chwili z tych zatrutych wód wyłowiono 80 ton ryb. A ile jeszcze zostanie wyłowionych, to wie jedynie Pan na Wysokościach... Obawiam się także – jestem pewien (!!!), że nikt nie zostanie ukarany za spuszczenie milionów litrów warszawskiego goo do Wisły i Morza Bałtyckiego.

Tak więc to mogło być właśnie takie goo, które zbliżyło się do wybrzeży Kamczatki siejąc chemiczną śmierć wśród zwierząt morskich. Przypomina mi to mitycznego potwora – chemiczną Hedorę z filmów TOHO Inc. – tylko że Hedora to fantazja, a goo jest realne i zabija realnie.

Tak czy owak – ofiarą jest Ziemia, a sprawcami i jednocześnie poszkodowanymi – my. Gea w końcu się nas pozbędzie jak uciążliwych pasożytów – wszak Gaja bez ludzi istnieć będzie, a my bez Niej – nie.  


Opinie z KKK

Zapomniałeś jeszcze o tzw. Meteorycie Grenlandzkim, który spadł na Grenlandię parę lat temu i właściwie nie wiadomo, co się z nim stało. Może to była jakaś forma życia, która przekształciła się w to goo’wienko? 😉 Warto byłoby się nad tym zastanowić! (Daniel Laskowski)