Powered By Blogger

wtorek, 28 sierpnia 2018

Incydent w Shag Harbour: Kanadyjskie Roswell?




Incydent ten został obwołany kanadyjskim Roswell. Tak pisze o tym czeski autor Michal Soukup na stronie internetowej https://enigmaplus.cz/incident-v-shag-harbour-spadlo-u-kanadske-vesnice-do-more-ufo/?fb_action_ids=338005633606053&fb_action_types=og.comments  - a oto ten tekst:


W dniu 4.X.1967 roku, nieznany obiekt uderzył w gładź morza nieopodal kanadyjskiego miasteczka Shag Harbour w prowincji Nowa Szkocja, na N 43°29’55” – W 065°41’59”. Do dziś dnia nikt nie wie, co tak naprawdę wpadło do morza i gdzie się ten obiekt podział.

Wszystko zaczęło się w czwartek, o godzinie 20:00 ADT, kiedy pilot samolotu komunikacyjnego DC-9 z Air Canada zgłosił obserwację niezidentyfikowanego obiektu nad wschodnią częścią prowincji Quebec. Obiekt leciał z dużą prędkością na południe, a po chwili wystrzeliły zeń ostre błyski jakby eksplozji, a przynajmniej tak wyglądały. W kilka godzin później, ten sam obiekt pojawił się nad Shag Harbour, gdzie go widziało kilku świadków. Leciał on bardzo nisko, a na jego powierzchni widać było żółte, błyskające światła. Po chwili usłyszano hałas, jakby coś wpadło do wody. Obiekt ten wpadł do morza w odległości ok. 300 m od brzegu. Według relacji świadków, na powierzchni morza znajdował się dziwny, okrągły obiekt, wokół którego pieniła się żółta piana.

Do miejsca impaktu popłynęły rybackie łodzie i wielu ciekawskich, jednakże na powierzchni wody znaleźli oni jedynie szeroką plamę żółtej piany. Po obiekcie nie pozostały żadne szczątki. Po godzinie na miejsce impaktu przybyły kutry Kanadyjskiej Straży Przybrzeżnej i zaczęły poszukiwania szczątków i ofiar domniemanej katastrofy. Wszyscy bowiem sądzili, że do morza wpadł jakiś samolot pasażerski. Jednakże wkrótce po zapoczątkowaniu poszukiwań przyszła informacja z stanowiska dowodzenia CCG-GCC[1] w Halifaxie, że w opisywanym czasie na radarach nie zaobserwowano żadnego samolotu.

Marynarka wojenna zaczęła tedy pracować nad hipotezą spadku małej asteroidy, a na drugi dzień na miejsce impaktu udali się wojskowi nurkowie by przeszukać dno morza. Szukali oni jakichkolwiek rzeczy, które byłyby w stanie wyjaśnić to, co stało się w nocy 4 października. Dno morskie było nienaruszone, bez jakichkolwiek śladów spadku czegokolwiek. Hipoteza impaktu asteroidy okazała się mylna.

Miejscowi rybacy jednak twierdzili, że w nocy 4/5 października widzieli na otwartym morzu niedaleko Shag Harbour wiele okrętów US Navy i Royal Canadian Navy. Jednakże władze obu krajów zaprzeczyły jakiejkolwiek działalności swych flot na wskazanym akwenie. Do dziś dnia pozostaje zagadką, jaki to obiekt wpadł w morze w okolicy Shag Harbour.

Tablice na wybrzeżu do dziś dnia oznaczają miejsce, gdzie w roku 1967 doszło do wpadnięcia zagadkowego obiektu do morza.            


Polska Wikipedia tak traktuje ten temat:



Incydent w Shag Harbour

 – niewyjaśnione zdarzenie związane z uderzeniem dużego obiektu w ocean w pobliżu Shag Harbour w Nowej Szkocji (Kanada) nocą 4/5 października 1967.
Przebieg zdarzenia

Przed północą kilkunastu mieszkańców wioski, niezależnie od siebie, zauważyło na niebie światła, które zniknęły w oceanie. Myśląc, że są świadkami katastrofy lotniczej, poinformowali RCMP.[2] Pomimo braku informacji potwierdzających jakiekolwiek zdarzenia lub awarie w powietrzu i na wodzie piętnaście minut po zdarzeniu rozpoczęto akcję poszukiwawczą z udziałem łodzi ratowniczych i kutrów rybackich.

Przebieg zdarzenia według Departamentu Obrony Narodowej

Według Biblioteki i Archiwum Kanady (ang. Library and Archives Canada) jedyną do tej pory zachowaną oryginalną oficjalną relacją z tego wydarzenia jest notatka sporządzona w Departamencie Obrony Narodowej (ang. Department of National Defence).

Autor notatki raportował, że 4 października 1967 r. kapral RCMP oraz sześciu innych świadków zaobserwowało niezidentyfikowany obiekt latający, który gwałtownie obniżył lot, a następnie wpadł do oceanu. Po tym zdarzeniu na powierzchni wody utrzymywało się białe światło. Funkcjonariusz policji podjął próbę dotarcia do obiektu, ten jednak zatonął, zanim policjant dotarł na miejsce. Podjęta akcja poszukiwawcza w powietrzu i na wodzie nie przyniosła żadnych rezultatów, które mogłyby pomóc w identyfikacji obiektu.

Akcja ratunkowa

Akcja ratunkowa nie przyniosła żadnych efektów, więc na zlecenie Dowództwa Sił Zbrojnych w Ottawie do poszukiwań włączyła się marynarka wojenna. 9 października 1967 r. zakończono akcję poszukiwawczą.


Tyle Wikipedia, ale jak ta właśnie sprawa wyglądała okiem sceptyka – Briana Dunninga? Pisze on tak:


UFO z Shag Harbour: Porównanie aktualnych dowodów z kanadyjskimi materiałami na temat ich najlepszego dowodu na wizytę Obcych.

Kanadyjczycy nazwali to „kanadyjskim Roswell” i przypuszczalnie jest to najmocniejszy dowód na pozaziemskie odwiedziny w Kanadzie. Wydarzyło się to w Shag Harbour, niewielkim porcie rybackim w okolicy najbardziej wysuniętego na południe przylądka Nowej Szkocji. W pogodną noc, we środę 4.X.1967 roku, tuż po północy kilku świadków zaobserwowało szereg świateł, które mogły pochodzić z pojazdu długiego na jakieś 60 ft/~20 m, zniżającego się z gwizdem podobnym do spadającej bomby, unoszącego się nad wodą, a potem do niej wpadającego. Ekipy ratownicze sądziły, że doszło do katastrofy lotniczej. Nurkowie spędzili kilka dni czesząc dno akwenu portowego, ale niczego nie znalazły. Ale potem, w ćwierć wieku później, historia ta pojawiła się ponownie z hukiem, jako o czymś niewidzianym. UFO z Shag Harbour stało się jednym z najgłośniejszych przypadków dowodzących wizyty Obcych… najprawdopodobniej.

Tej nocy, w której wydarzył się ten incydent, jednostki pływające CCG-GCC i cywilne kutry popłynęły do Shag Harbour w poszukiwaniu – jak się spodziewano – szczątków samolotu i rozbitków. Wszystko, co znaleziono, to był pas piany, który jeden z szyprów kutra rybackiego opisał jako szeroki na 80 ft/~25 m i w panujących ciemnościach ocenił jego kolor na żółtawy. Nurkowie spędzili trzy dni przeszukując dno zatoki, gdzie jak przyjmowano, wydarzyła się ta katastrofa – ale nie znaleziono niczego.

Często cytuje się, że z tego powodu ten incydent w Shag Harbour powinien być uznawany za najlepszy kanadyjski dowód na odwiedziny Obcych, a to ze względu na wiarygodność świadków i ich liczbę. Światła zmierzające ku wodzie były raportowane przez wielu świadków, w tym jednego Konnego.[3] Dwóch innych Konnych i kilka osób przybyło na scenę wydarzeń mówiąc o zaobserwowaniu świateł podskakujących w wodzie przez krótki czas.

Innym powodem tego, że incydent ten jest uważany za ważne wydarzenie jest to, że kilka innych incydentów z UFO odnotowano na kilka tygodni przed nim w różnych częściach tej prowincji. Ale w rzeczywistości, zamiast wspierać tą sprawę, osłabia ją i komplikuje. W tych doniesieniach mówi się o błyskających światłach, światłach włączanych i wyłączanych, o wielkich kolorowych sferoidach, światłach poruszających się wysoko w powietrzu i czymś, co wyglądało jak eksplodujący aerolit, o czym zameldowała załoga stratolinera. I wystarczyło, by te wszystkie meldunki zostały połączone. I teraz wiele internetowych opisów UFO z Shag Harbour teraz zawiera te „dodatki” do historii, które to „ulepszenia” nie mają nic wspólnego z incydentem w Shag Harbour.

Najlepszym sposobem, by się dowiedzieć, co się tam zdarzyło jest pójście do pierwotnych źródeł: gazetowych doniesień napisanych i opublikowanych zaraz po tych wydarzeniach, cytujących świadków z pierwszej ręki. „The Halifax Chronicle-Herald” zrobił to w serii artykułów. Para nastolatków doniosła o trzech czerwonawo-pomarańczowych światłach tworzących linię prostą, które opadały pod kątem 45°, a potem znikły im z pola widzenia. Czworo innych nastolatków widziało to samo, ale podali liczbę 4 zamiast 3 świateł i określili ich kolor na biały i/lub żółty, i obserwowali je jak łagodnie opadły na wodę. Jeden z chłopców pamięta, że jedno światło zgasło i znów się zapaliło, ale inne nie. Jedna osoba pamięta, że słyszała gwizd, ale reszta nie; inna osoba pamięta, że słyszała głośny hałas, gdy te światła dotknęły wody, ale reszta nie. Tak więc wszystko, co możemy powiedzieć o tym incydencie to to, że widziano kilka jasnych światełek, które zniżały się ku powierzchni morza, na której pozostały unosząc się przez krótki czas. Najprawdopodobniej jest to najlepszy opis tego, co tam się wydarzyło.

Po tym, jak opublikowano te doniesienia i posypały się raporty o innych obserwacjach UFO, historia ta zaczęła się zmieniać i zaczęła przyjmować wszystkie nowe informacje. I tak np. światła, które widzieli ludzie jak unosiły się na wodzie zostały połączone z pianą, o której donosił rybak później w nocy, i wyszło na to, że była tam piana unosząca się wokół pływających świateł. W rzeczywistości nikt nie widział tam czegoś takiego w tym czasie.

Tam, gdzie ten przypadek wypadł z szyn - i o czym wspomniałem we wstępie - był udział ufologa Chrisa Stylesa w 1993 r., który powiedział, że jako chłopiec był świadkiem UFO w jednym z tych wydarzeń w kilka tygodni po incydencie Shag Harbor. Styles potem był współautorem książki pt. „Dark Object: The World’s Only Government-Documented UFO Crash” w której twierdził on, że ten obiekt był statkiem kosmicznym, który około tydzień później, poruszał się pod wodą ok. 70 km na NE od HMCS Shelburne i niewielkiej bazy US Navy wspierającej przybrzeżne instalacje sonarowe przeciwpodwodne stanowiącej część światowego systemu wykrywania okrętów podwodnych.[4]  Styles i ufolog Doug Ledger twierdzili, że obiekt ten dołączył do drugiego USO, które były monitorowane przez siły morskie, a następnie obydwa wystartowały z wody w kosmos. Nie przedstawili oni ani żadnych dowodów na to, ani nie mieli żadnych, które byłyby puszczone przez kogokolwiek innego. Sugeruję, że zostały one wymyślone i dodane do tej historii w ćwierć wieku później i nie są niczym innym, jak tylko fikcją.

Tak jak w przypadku innych ufoincydentów, świadkowie i kanapowi analitycy wysunęli możliwość, że obiekt z Shag Harbour był pewnym rodzajem ultra-tajnego samolotu wojskowego. To zawsze było przerażającym wyjaśnieniem, ponieważ zawsze przeczy logice przynajmniej w dwóch punktach.




·        Ultratajne samoloty eksperymentalne nigdy nie latają na widoku cywilów na małej wysokości, nad zaludnionymi terenami i w dużej odległości od swych baz, co jest powodem, dla którego tego się nie robi.

·        UFO albo szereg świateł, o którym donosili świadkowie nie koresponduje z żadnym wojskowym samolotem i nie ma żadnego logicznej możliwości do porównania tych zjawisk. Kiedy nie wiecie, czym to jest, to nie ma sensu sugerowanie, że jest to jedyna możliwość. […]  

Ale zaobserwowany obiekt podzielił swe dobra z kilkoma tam występującymi fenomenami. Spadające meteoryty często wyglądają jak linia lecących świateł i w zależności od kąta upadku w stosunku do obserwatora wyglądają tak, jakby poruszały się powoli i pod małym kątem. Nie było to dokładnie tak, ale zgadza się z wieloma szczegółami z raportów.

Pewnym kandydatem na wyjaśnienie tego zjawiska, który został wysunięty jako pierwszy jeszcze w 1967 roku była jedna lub więcej flar wystrzelonych przez marynarkę wojenną, które zostały wystrzelone w powietrze przy pomocy rakietnicy. Te ostatnie są standardowym wyposażeniem na wszystkich statkach i łodziach. Najczęściej jest to plastykowy, pomarańczowy pistolet, który wystrzeliwuje świecące pociski o kalibrze 1,02 in/26 mm, a jest ich 12 w zestawie ratunkowym. Po wystrzeleniu w powietrze, flara zapala się w ciągu kilku sekund, ale nie później nim zacznie spadać w dół – tak jak to opisali świadkowie. Byłobyż to możliwe, by ktoś bawił się rakietnicą o 11-tej w nocy po wystrzeleniu części z sześciopaku? I że kiedy wojsko pojawiło się nazajutrz, winowajcy - czując się więcej niż trochę zawstydzeni - postanowili zabrać tę tajemnicę do grobu?

Podobnie jak w przypadku upadku meteorytu, flary doskonale pasują do opisów tego incydentu. No może nie pasują idealnie do każdego z raportów, ale pamiętajmy, że żaden raport nie zgadza się ze wszystkim. To jedno lub więcej świateł wpadających do zatoki jest jedyną rzeczą, która je łączy. Flary mogą to zrobić.

Pamiętając, że słynne „Światła z Phoenix” – incydent z UFO w 1997 roku znane jest z tego, że jednak były to flary (aczkolwiek większe i wojskowego typu)[5] – co zostało całkowicie wyjaśnione przez eskadrę, która je zrzuciła, a co zostało powtórzone przez lokalną prasę. Tym niemniej, ogłupiło to ponad połowę mieszkańców miasta, którzy sądzili, że widzą wielkie UFO nad głowami, kiedy w rzeczywistości była to linia bomb oświetlających opadających na spadochronach w odległości co najmniej 100 km od nich. Każdy, kto dyskontuje flary jako możliwe wyjaśnienie incydentu w Shag Harbour stąpa po cienkim lodzie. Flary bowiem stanowią logiczne wyjaśnienie, i w opinii Joe Nickella osoba, która myśli że się nie da oszukać, oszukuje samą siebie.

Piana. Piana opisana przez załogę łodzi rybackiej, która była lub nie była żółtawego koloru, może nie mieć niczego wspólnego z tym incydentem w ogóle. Ale co może się stać z flarą, która opadnie na wodę? Ona pali się nadal. Czy może wytworzyć żółtą pianę? Nie wiem i nie udało mi się znaleźć wideo z pływającą płonącą flarą. Ale powtarzam znowu – piana może, ale nie musi mieć coś wspólnego z tą flarą. Piana w wodzie morskiej jest czymś normalnym, a nie niespotykanym.

Stronnicy wyjaśnienia opartego o istnienie „statku Obcych” wciąż twierdzą, że to rząd lansuje flary jako jedyne możliwe wyjaśnienie. Jeżeli jest to prawda, to warto by się zastanowić dlaczego rząd podaje tą hipotezę jako jedyne możliwe wyjaśnienie. Zwróćmy się do źródła tego wniosku, jakim jest memorandum z dnia 6 października napisane przez płk W.W. Turnera:

(Nieczytelne) Centrum Koordynacyjne prowadząc wstępne dochodzenie nie wyklucza możliwości, że obserwacja dotyczyła samolotów, flar, obiektów pływających i jeszcze jakichś innych znanych przedmiotów.

OK., ale to wciąż nie mówi nam, jak doszli oni do tego wniosku. Jedyne źródło, jakie znalazłem pochodziło z dnia następnego po dniu incydentu – tj. 6.X.1967 roku – jest to teleks z patrolowca CCG-GCC, który prowadził poszukiwania wraz ze wszystkimi kutrami rybackimi:

WSZELKIE MAŁE JEDNOSTKI – ZEROWY REZULTAT
WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI (SAMOLOT, FLARY, ITP.)
- ZEROWY REZULTAT

No i właśnie. Nie znaleziono żadnej małej jednostki pływającej i żadnego dowodu na katastrofę samolotu czy lot flary. Z całą pewnością NIE mówi, że te rzeczy zostały „wykluczone” - mówi, że nie znaleziono na nie żadnego dowodu. Nie znaleziono żadnego dowodu na zidentyfikowanie Kuby Rozpruwacza, ale nie możemy powiedzieć, że to zaprzecza jego istnieniu. Fakt: pomimo luźnej parafrazy pułkownika Turnera z raportu Straży Przybrzeżnej, rząd absolutnie nie wykluczył płomieni ani samolotów. Poszukiwacze po prostu nie natknęli się na żadne; nic dziwnego, skoro minęła północ nad Oceanem Atlantyckim, a resztki maleńkiej, spalonej tekturowej rury były praktycznie niemożliwe do odnalezienia, nawet gdyby ktoś wiedział, czego ma szukać.

Patrolowiec CCG-GCC wezwany był do poszukiwań przede wszystkim ofiar prawdopodobnej katastrofy lotniczej, zaś nurkowie z marynarki wojennej przede wszystkim szukali wraku samolotu, co wydaje się być udziałem rządu w tej sprawie. Żadne dokumenty nie wskazywały na podejmowanie żadnych działań w celu potwierdzenia hipotezy o katastrofie samolotu.

Zwolennicy ufokatastrofy uznali to wydarzenie za dowód obecności pozaziemskich gości. Czy możemy rzeczywiście dojść do takiego wniosku? Na początek musielibyśmy dopasować szczegóły tego, co stało się tamtej nocy, ze znanymi właściwościami kosmitów obcych. Hmmm… Wygląda na to, że ta ścieżka nie prowadzi nas zbyt daleko. Nigdy nie mieliśmy statku kosmicznego, który mógłby coś o nich wiedzieć, więc zestaw możliwych dopasowań pomiędzy obcym statkiem kosmicznym, a tym (lub jakimkolwiek innym raportem o UFO) jest zerowy.

Tak więc czy możemy powiedzieć czym to UFO z Shag Harbour w ogóle było? Oczywiście nie – nie możemy powiedzieć, że to były flary tak jak nie możemy powiedzieć, że to była projekcja jogi w Rangpurze. Ale nie mamy powodu, aby wykluczyć którekolwiek z co najmniej dwóch niewykwalifikowanych wyjaśnień i zdecydowanie nie mamy powodu, aby wykluczyć wszystko z Ziemi - czy to znanego, czy teoretycznego - i dopuszczać tylko wyjaśnienia z głębi kosmosu.



Moje 3 grosze


Co mi to przypomina? Dokładnie to, co wydarzyło się w 1959 roku w Gdyni. Słynny „incydent gdyński”. Sprawa przypomina Gdynię, ale tylko pozornie. Incydent w Shag Harbour przypomina gdyński, ale jest prosty i został wyjaśniony, jak szacuję, na 85%. Incydent gdyński nadal spowija gęsta mgła tajemnicy…

Uważam, że wyjaśnienie podane przez Briana Dunninga ma sens i można by je po prostu zweryfikować i to bardzo łatwo. NB, podobne zjawiska obserwowano w Helu nad Zatoką Gdańską w czasie ćwiczeń „Anakonda” kilka lat temu. Tak więc uważam, że incydent Shag Harbour został wyjaśniony, a te 15% niepewności zawsze daje się tak na wszelki wypadek.

Z czeskiego i angielskiego przełożył i opracował - 
©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Kanadyjska Straż Przybrzeżna.
[2] Królewska Kanadyjska Policja Konna – kanadyjska formacja policyjna pełniąca m.in. obowiązki kontrwywiadu.
[3] Funkcjonariusza RCMP.
[4] Chodzi o amerykańskie instalacje SOSUS.
[5] Bomby oświetlające zrzucane na spadochronach.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Sierpniowa Megapowódź




Stanisław Bednarz

Mój kalendarz: 205 lat temu 26 sierpnia 1813 roku miała miejsce kulminacja powodzi tysiąclecia. Niesłusznie za powódź tysiąclecia podaje się powódź z 1997 roku. Powodzią tysiąclecia była powódź z sierpnia 1813 roku.

Na południu Polski pod koniec sierpnia 1813 roku na skutek długotrwałych deszczy padających w górach wylały wszystkie rzeki w dorzeczu Wisły i sama Wisła. W Krakowie woda w Wiśle zaczęła się podnosić 23 sierpnia, 24 i 25 sierpnia nad miastem szalała burza, a dzień później w ciągu czterech godzin nastąpił gwałtowny przybór.





Woda zalała niżej położone dzielnice: Zwierzyniec, Stradom, Kazimierz, Podgórze, zerwała drewniany most między Stradomiem i Kazimierzem oraz drugi między Kazimierzem i Podgórzem. Po Stradomiu łódkami pływano, w kościele Bernardynów ławy kościelne też pływały. Wisła niosła z impetem różne zabudowania; gdy więc jakiś dwór nadpłynął i wśród mostu uderzył, tylko zawirował most, dom, ludzie poczepiani i wszystko rozpadło się i znikło na zawsze. Płynęli biedacy na kopach siana, na dachach, tratwach.

Powódź upamiętniają w kilku miejscach w Krakowie tablice, z których jedna, znajdująca się przy ul. Koletek pod numerem 9, w dramatyczny sposób ją opisuje:

Roku Pańskiego 1813, dnia 23 sierpnia niezmierna obfitość deszczy 72 godzin padających do dolnej linii tego kamienia wezbrała. Ogromne straty spowodowane powodzią odnotowano w rejonie Sandomierza. Zapieniona i rycząca Wisła niosła domy, młyny podchwycone, wiatraki wraz z ludźmi, którzy próżno wyciągali ręce po ratunek, niosła drzewa z korzeniem wyrwane, stogi i kopy siana i zboża, a na nich zwierzęta W Warszawie deszcz zaczął padać 25 sierpnia, zaś główna fala powodziowa dotarła do miasta 29 sierpnia. Wisła, niosąca szczątki budynków, mostów, młynów, zerwała most łyżwowy. Widziano porwane pędem wody bydło, świnie, sprzęty domowe, drewno opałowe, kopy siana i snopki zboża. Przybór wody był bardzo gwałtowny. Mieszkańców położonych niżej ulic, Bednarskiej, Rybaków, Solca i innych, którzy schronili się na dachach zalanych domów, próbowano ratować czółnami i łodziami, ale pęd wody był tak silny, że dotarcie do nich często stawało się niemożliwe. Na Śląsku powódź uniemożliwiła wycofywanie się wojsk Napoleona.

sobota, 25 sierpnia 2018

Wezuwiusz złowrogo milczy...




Stanisław Bednarz


Dnia 24 sierpnia 79 roku n.e. Wezuwiusz nieoczekiwanie wybuchł pokrywając okolicę masą popiołów, fragmentów skał i gazów trujących. W tym czasie potoki lawy zmieszanej z błotem spływały po stokach wulkanu. Wybuch był tak nagły, że zupełnie zaskoczył ponad trzy tysiące mieszkańców Pompejów.[1] Po ustaniu erupcji Pompeje, Herkulanum i Stabiae przykryła ponad 6-metrowa warstwa popiołów, która śmiertelnie dławiąc zachowała świadectwa życia jego mieszkańców. Chmury popiołu dotarły też do Rzymu, przesłaniając przez kilka dni słońce i wywołując panikę. Wybuch miał miejsce prawie dwa miesiące po objęciu panowania przez cesarza Tytusa Flawiusza (24 czerwca 79 rok n.e.). Tak poważny kataklizm był dla starożytnych Rzymian największą możliwą katastrofą o przyczynach geologicznych.




Ostatni wybuch Wezuwiusza miał miejsce w 1944 roku. Od tej pory wulkan złowróżbnie milczy. Między bajki możemy włożyć mit o rzekomym szerzącym się homoseksualizmie wśród mieszkańców który spowodował gniew Boży. Wybuchowi Wezuwiusza przyglądał się z Pliniusz Młodszy, któremu zawdzięczamy dokładny opis tego kataklizmu. Jego wuj Pliniusz Starszy, historyk i naukowiec, autor swoistej encyklopedii „Historii naturalnej”, z ciekawości popłynął statkiem.[2] Zszedł na brzeg w Herkulaneum, ale widząc ogrom paniki oraz skalę postępujących zniszczeń, ruszył na ratunek mieszkańcom.



Po zniszczeniach Pompeje i Herkulaneum zostały zapomniane na wiele wieków. Pierwsze prace wykopaliskowe prowadzono w czasach Burbonów, ale i one były raczej gonitwą za skarbami, choć potem część wykopanych przedmiotów trafiła do muzeum w Neapolu. Dopiero w 1860 r. ruszyły prawdziwe naukowe badania, które prowadził Giuseppe Fiorelli – m.in. autor metody sporządzania odlewów ciał katastrofy. Bo to są odlewy, a nie zwłoki… Od 1909 r. rozpoczęto odsłanianie całych domów od dachu po fundamenty. Szacuje się, że odsłonięto 2/3 miasta.



[1] Wybuch był nagły, aczkolwiek sygnalizowały go pojawiające się niepokojące zjawiska geofizyczne, jak np. solfatary, podniesienie się temperatury wód gruntowych, zmiana ich składu chemicznego, roje trzęsień ziemi i zmiana zachowań zwierząt zamieszkujących okolice wulkanu… Trudno uwierzyć, że mieszkańcy miejscowości przyległych do wulkanu nie wiedzieli o możliwości jego erupcji – wszak w Imperium Rzymskim było wiele wulkanów czynnych i uśpionych. Uważam, że oni po prostu zlekceważyli taką możliwość i zapłacili drogo za ten błąd…
[2] Pliniusz Starszy był admirałem i dowódcą eskadry rzymskiej floty w Miseum, który popłynął na pomoc mieszkańcom miast uderzonych przez spływy piroklastyczne i zginął zatruty wyziewami wulkanicznymi w Stabiae.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Rosyjskie niepowodzenia kosmiczne



Sezon ogórkowy ma to do siebie, że w mediach pojawiają się różne sensacje i sensacyjki, które albo bawią, albo niepokoją czytelników. Na początek przypomnę staroć, która może mieć związek z rozmaitymi „przystojnymi” bolidami, które od czasu do czasu obserwuje się na naszym niebie. I tak od moich kolegów z byłej Czecho-Słowacji otrzymałem takie oto info, które przytaczam w całości:

Rosyjska rakieta, nad którą utracono kontrolę, skierowała się ku Ziemi. Między miejscami, na które może upaść są także Czechy. Awarię statku Progress M-59 spowodowała eksplozja w czasie oddzielania się III stopnia, specjaliści już wiedzą, jak ten problem powstał i teraz przewidują, gdzie on spadnie.
Prawdopodobną przyczyną awarii rosyjskiego dostawczego statku kosmicznego Progress M-59 była eksplozja przy oddzieleniu się III stopnia rakiety nośnej. Napisała to dzisiaj agencja Interfax, powołując się na informacje z rosyjskiej agencji kosmicznej Roskosmos. Definitywne wnioski maja być przekazane mediom do połowy maja (2015).
Progres po pomyślnym starcie znalazł się na niewłaściwej orbicie, a że nie przyjmuje żadnych sygnałów z Ziemi, to jego spadek jest nieunikniony. Według planów, miał on dostarczyć na ISS 2,5 tony ładunku. Jeżeli nie spali się całkowicie w atmosferze, to część fragmentów Progressa M-59 może spaść na powierzchnię Ziemi.
Informacje o czasie rozpadu i spadku odłamków statku kosmicznego są rozbieżne: wg informacji z Roskosmosu miałoby dojść do tego pomiędzy 7 a 11.V, zaś informacje prasowe z Rosji mówią o 5-7.V.

Czy Polska i Czechy są zagrożone?

Przypadkowe odłamki mogą spaść z przestrzeni kosmicznej gdzieś pomiędzy 52°N i 52°S, czyli w pasie, w którym znajdują się Czechy, Słowacja i połowa Polski. Rosyjski statek kosmiczny Progress nie trafił na właściwą orbitę i może niedługo spłonąć w atmosferze. Jego orbita przechodziła ponad Polską i pojawiły się pogłoski, że może spaść na nasz kraj. To jednak bardzo mało prawdopodobne.
Wiozący zaopatrzenie rosyjski statek bezzałogowy Progress M-59 nie zadokuje do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), jak planowano. Rakieta Sojuz, wystrzelona 28.IV rano z kosmodromu Bajkonur, miała wynieść go na wymaganą wysokość, która pozwoliłaby na wejście statku na eliptyczną orbitę znajdującą się w najniższym miejscu około 190 km nad Ziemią. Kiedy część transportowa oddzieliła się od rakiety nośnej, okazało się, że działają zaledwie dwie z siedmiu anten nawigacyjnych kapsuły, co utrudniało nawiązanie z nią łączności.
Wskutek usterki Progress M-59 trafił na pułap nieco ponad 123 km (w najniższym miejscu), a więc znalazł się w zasięgu górnej warstwy atmosfery. To oznacza, że cząsteczki gazów powodują spowolnienie jego lotu, a następnie tarcie sprawi, że statek spłonie w niekontrolowany sposób. Najprawdopodobniej żadne części kosmicznego sprzętu nie dotrą do powierzchni Ziemi, choć oczywiście nie da się tego zagwarantować. Obecnie statek szybko obraca się wokół własnej osi i stopniowo wytraca prędkość.
Ponieważ planowana orbita statku przebiega również nad Polską, rozeszły się pogłoski o tym, że szczątki Progressa M-59 mogą spaść na nasz kraj. To bardzo mało prawdopodobne, więc raczej nie ma co szerzyć paniki. Progress M-59 przeleciał nad Polską 28.IV po godz. 15, zaś następnego dnia spodziewany jest jego przelot ok. godz. 13.
Progress M-59 wiózł na ISS ładunek o wadze 2720 kg, składający się z jedzenia dla astronautów, paliwa, sprzętu do eksperymentów naukowych oraz repliki czerwonego sztandaru, który w maju 1945 roku czerwonoarmiści wciągnęli na Reichstag w Berlinie – wiezionej na ISS celem uczczenia rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej. Do ISS Progress M-59 miał dotrzeć w ciągu sześciu godzin od startu, a dokowanie miało odbyć się w czwartek 30 kwietnia. Rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos ogłosiła 28 kwietnia po południu, że dokowanie Progressa M-59 do ISS zostało odwołane.
A zatem jeżeli miałby gdzieś spaść, to nie na ląd, ale we Wszechocean, nad którym przebiega 2/3 jego trajektorii.
Poza Progressem M-59, który krąży wokół Ziemi i wokół własnej osi, rosyjscy specjaliści zauważyli obłok odłamków, który mógł powstać wskutek eksplozji przy oddzielaniu statku kosmicznego od III stopnia rakiety nośnej Sojuz – jak twierdzi Interfax. Obserwacja Progressu M-59 pozwoliła potwierdzić niesprawność bloku agregatów napędowych i ulot gazów z rur. Obok uszkodzonego Progressa M-59 zaobserwowano przez rosyjskie i amerykańskie teleskopy obecność kilkudziesięciu odłamków.  […]  
 
Progress M-59 spadł wreszcie w dniu 7.V.2015 o g. 21:20 CDT/02:20 GMT do Punktu Nemo na Pacyfiku, czyli w okolicy punktu o współrzędnych geograficznych S 48°52’36” – W 123°23’36”. Szkoda tego cargo, które przepadło wraz z nim, a było nielicho kosztowne…

To było w 2015 roku. Po tych wydarzeniach deorbitowano jeszcze kilka pojazdów kosmicznych, w tym chiński Niebiański Pałac i kilka statków ATV latających do ISS. (Zob. - http://wszechocean.blogspot.com/2018/04/deorbitacja-niebianskiego-paacu-wbp.html) Tymczasem „Rzepa” sprzed paru dni podaje inną sensacyjną wprost informację:

Rosja szuka zaginionej rakiety z napędem jądrowym?

Rosja podejmie próbę wydobycia z Morza Barentsa rakiety z napędem jądrowym, która spadła do wody po nieudanej próbie rakietowej w listopadzie 2017 roku - informuje CNBC powołując się na raport amerykańskiego wywiadu.
W akcji poszukiwania rakiety mają wziąć udział trzy jednostki morskie, w tym jednak wyposażona sprzęt pozwalający na bezpieczne obchodzenie się z materiałem radioaktywnym znajdującym się w rdzeniu broni. Nie wyznaczono żadnych ram czasowych akcji - wynika z raportu amerykańskiego wywiadu.
Wywiad USA nie wskazuje na żadne zagrożenia dla środowiska naturalnego bądź ludzi, które mogłyby wynikać z możliwego uszkodzenia reaktora rakiety.
W marcu prezydent Rosji Władimir Putin pokazał publicznie nową rakietę z napędem jądrowym, podkreślając, że ma ona „nieograniczony zasięg”. Nowa broń musi jednak przejść jeszcze fazę testów.
Jak dotąd rakietę testowano cztery razy - między listopadem 2017 roku a lutym 2018 roku. Za każdym razem testy miały kończyć się niepowodzeniem.
Według danych amerykańskiego wywiadu najdłuższy lot rakiety trwał 2 minuty - w tym czasie pokonała ona ok. 35 km, po czym spadła na ziemię. Najkrótszy test trwał zaledwie 4 sekundy.
Rosja zaprzecza, jakoby przeprowadziła nieudane testy nowej broni.
Nowa rakieta, nad którą Rosjanie mają pracować od początku XXI wieku, ma być zasilana paliwem ciekłym w momencie startu, po czym - już po oderwaniu się od Ziemi - korzysta z napędu jądrowego. Testy miały ujawnić jednak problem z uruchomieniem tego drugiego rodzaju napędu po oderwaniu się rakiety od Ziemi.

Co w tym jest sensacyjnego? Ano to, że rakieta taka, o ile istnieje, byłaby przełomem nawet nie w uzbrojeniu rakietowo-jądrowym, ale przede wszystkim w kosmonautyce! Projekty takich pojazdów powstawały jeszcze na początku lat 50. XX wieku, że wspomnę tylko wczesne polskie powieści sci-fi Stanisława Lema czy Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki. Tak więc nie ma się czemu dziwić, że wreszcie – przy współczesnym poziomie techniki, ktoś odważył się taki plan zrealizować. Niestety, najgorsze jest to, że – jak zwykle to bywa z genialnymi wynalazkami – na szkodę Ludzkości…


Źródła - ČTK, „Rzeczpospolita”, Crazy Nauka, Science.com

Przekład z czeskiego i angielskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz


sobota, 18 sierpnia 2018

STOP ZABÓJSTWOM FOK!




Podpisz petycję i chroń ich życie.

Ten rok jest wyjątkowo okrutny dla foki szarej.

Wiosną i latem na polskim wybrzeżu znaleziono ponad 180 martwych fok, z czego 19 prawdopodobnie zginęło na skutek okaleczenia przez człowieka. W trzech przypadkach potwierdziła to prokuratura.

Foki miały rozcięte brzuchy, jedna para była również związana sznurem i obciążona cegłami. Niektóre z nich - tak, jak Helenka - to tegoroczne maluchy, odnalezione przez Błękitny Patrol WWF, rehabilitowane przez opiekunów Stacji Morskiej w Helu i wypuszczone później do Bałtyku.

Pomóż nam to zatrzymać. Foki są bezbronne wobec okrucieństwa człowieka.

To właśnie teraz potrzebują nas najbardziej. Podpisz petycję, którą kierujemy do Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej z żądaniem zdecydowanych działań w celu lepszej ochrony fok.

Jest nas już niemal 30 tysięcy! To moment, w którym musimy podwoić wysiłki w walce o ich życie. Wspólnie nasz głos będzie donośniejszy, a nasze postulaty mają szansę być usłyszane.


Zadbaj z nami o bezpieczeństwo fok szarych w Bałtyku.


PODPISZ PETYCJĘ! - http://ratujmyfoki.wwf.pl/



Stan umysłów przeciwników Przyrody...


Zamiast komentarza:


Martwe foki nad Bałtykiem to prowokacja ekologów? „Skandaliczne pomówienia”

Martwe foki to prowokacja ekologów? Wracamy do sprawy martwych zwierząt znajdowanych na bałtyckich plażach. Rybacy sugerują, że to prowokacja ekologów. Ci są zbulwersowani takimi oskarżeniami.
Sto lat temu w Bałtyku żyło 100 tysięcy fok. W skutek polowań, populacja tego ssaka zmalała do 30 tysięcy. Po wojnie rabunkowa działalność człowieka i zanieczyszczenie Bałtyku, omal nie doprowadziły do całkowitego wyginięcia tych zwierząt.

Ochrona foki szarej

Ochroną objęto ostatnie cztery tysiące sztuk. Teraz gatunek odradza się i ponownie jest ich 30 tysięcy. Większość fok żyje w Skandynawii. Korzystają z niedostępnych dla człowieka wysp i wybrzeży. – Ochrona foki szarej zaczęła się na północy Bałtyku, wprowadzona została głównie przez kraje skandynawskie. Polegała na zakazie polowań. Ustanawiano dla fok bardzo wiele obszarów chronionych, do których człowiek, albo nie miał wstępu, albo mógł wpływać po to by łowić ryby – mówi dr Iwona Pawliczka, kierownik stacji morskiej w Helu.
Zdaniem dr Pawliczki fokom najbardziej przeszkadza obecność ludzi. – Jednostki podpływają zbyt blisko łach, foki płoszą się i przez kilka godzin nie pojawiają się na lądzie. Pływają wokół łachy. Po kilkukrotnym spłoszeniu mogą uznać miejsce za nienadające się do odbywania ważnych momentów w życiu. Potrzebują lądu do wielu okresów w roku. Do tej pory nie używają łach do porodów – wskazuje.
Stacja Morska w Helu stworzona przez Uniwersytet Gdański, to miejsce gdzie istnieje bardzo popularne wśród turystów fokarium. Co roku rodzą się tutaj młode foki, które następnie są wypuszczane na wolność. Pracownicy stacji zajmują się również ratowaniem fok znalezionych na plażach, które samodzielnie nie mogą wrócić do morza. Od wiosny do lata na naszym wybrzeżu znaleziono kilkadziesiąt młodych, wyczerpanych i ledwo żywych fok. Nie wszystkie udało się uratować. Te, które zostały wyleczone, odkarmione i zrehabilitowane, opuściły stacje morską z nadajnikiem satelitarnym. W ten sposób w internecie można śledzić migracje fok w Bałtyku. – Boję się o nie, bo nie wiadomo, czy nie spotka ich coś złego na przykład z ręki człowieka – mówi Paulina Bednarek, opiekunka dzikich zwierząt.

Martwe foki

Ten rok jest niestety rekordowy, jeżeli chodzi o ilość odnalezionych martwych fok. Naukowcy i ekolodzy otrzymali ponad 150 zgłoszeń. Kilka z nich ewidentnie zostało zabitych. Pozostałe, albo utopiły się po zaplątaniu w rybackie sieci, albo umarły z przyczyn naturalnych. Dla ekologów to dowód, że foki należy nadal chronić.
A kto zdaniem ekologów odpowiada za śmierć fok? – Nie wiemy. Nie jest naszą rolą dochodzenie tego. Poszukiwaniem sprawców zajmują się organy ścigania, prowadzone jest śledztwo przez prokuraturę w Gdyni – wskazuje Maria Jujka-Radziewicz z WWF Polska.
Część rybaków uważa, że to sami ekolodzy prowokują całą sytuację. – Są to stwierdzenia niedorzeczne, a przy tym to poważne pomówienia, które godzą w dobre imię organizacji pozarządowych. Mam nadzieję, że rybacy, którzy rzucają takie oskarżenia pod naszym adresem nie reprezentują całego środowiska – mówi Jujka-Radziewicz. – Foki i rybacy działają tam, gdzie są ryby. Podstawowym problemem jest brak ryb. Problem zaczyna się wtedy, jeśli któraś ze stron potrzebuje więcej. A ludzie potrzebują coraz więcej ryb. Powinniśmy ograniczyć połowy. To nie jest staw, a rybacy nie są rolnikami. Nie da się tylko eksploatować zasobów – przekonuje Bartłomiej Arciszewski, ichtiolog.
Zdaniem dr Iwony Pawliczki człowiek ma prawo korzystać z zasobów naturalnych dopiero wtedy, kiedy im nie szkodzi.
– I zapewni harmonijne istnienie Bałtyku, z fokami, morświnami, rybami i wszelkimi innymi organizmami, które tworzą ekosystem. Zresztą bardzo ubogi ekosystem. Każdy z tych elementów musi dobrze funkcjonować – mówi.