Moskiewski Kreml
Dr Miloš
Jesenský
Kosmiczne preludium
14 stycznia 1969 roku,
wystartował na orbitę o elementach perigeum 173 km i apogeum 225 km i czasem
obiegu 88,25 minuty, statek kosmiczny Sojuz 4 z kosmonautą Władimirem Szatałowem. Dzień później
wystartował statek Sojuz 5 z trzyosobową załogą na pokładzie: Jewgienijem Chrunowem i Aleksiejem
Jelisiejewem, a dowodził nimi Borys
Wołynow. Automatyczny system nawigacyjny wykrył drugi statek i 16 stycznia Sojuz
4 zaczął się do niego zbliżać na odległość 100 m. dystans ten pokonał
Szatałow na sterowaniu ręcznym. Po połączeniu obu statków, Wołynow
ustabilizował cały kompleks, a Chrunow z Jelisiejewem przeszli do sekcji
orbitalnej, gdzie włożyli skafandry kosmiczne. Potem hermetyzowali właz do
kabiny pilotów, wypuścili powietrze i wyszli w otwartą przestrzeń kosmiczną,
aby po godzinnej pracy na zewnątrz weszli do prowizorycznego członu
cumowniczego do wnętrza Sojuza 4.
Ten lot miał zbadać
możliwości uratowania załogi uszkodzonego statku kosmicznego na wokółziemskiej
orbicie. Sojuz 5 z trzema kosmonautami służył jako symulacja
uszkodzonego statku, a „na pomoc” poleciał za nim Sojuz 4 i Władimir
Szatałow, który w rzeczywistości poleciał z Bajkonuru jako pierwszy. Dokładnie
według programu, po połączeniu statków Jelisiejew i Chrunow weszli na pokład Sojuza
4, przy czym przetestowali transport rannego kosmonauty w otwartej
przestrzeni kosmicznej, a w jego lądowniku wrócili wraz z Szatałowem na Ziemię.
W dniu 17 stycznia o godzinie 07:53 ALMT wylądowali po 48 oblotach Ziemi, 40 km
na NW od Karagandy. Na pokładzie Sojuza 5 pozostał tylko dowódca
Borys Wołynow, który wedle ćwiczebnej symulacji awarii „naprawił” swój statek i
po 49 okrążeniach Ziemi miękko wylądował w dniu 18 stycznia, o godzinie 09:00
ALMT, 200 km na SW od miejscowości Kustanaja w Kazachstanie.
W cztery dni później miliony
ludzi oglądało program radzieckiej TV państwowej, w której na żywo przekazywano
transmisję z powrotu kosmonautów. W tym czasie kraj zajmujący 1/6 świata
cieszył się z sukcesu swoich kosmicznych bohaterów i z zapartym tchem śledził
informacje o lotach w Kosmos. Nie ma się czemu dziwić, bo ludzie z szokiem
przyjęli wiadomość o śmierci kosmonauty Władimira
Komarowa, która wydarzyła się 24 kwietnia dwa lata wcześniej. W czasie jego
powrotu zawiódł system otwierania spadochronów i statek kosmiczny Sojuz
1 z ogromną prędkością wyrżnął w ziemię.
Tym razem wszystko było
inaczej – kolejny kamień milowy radzieckiego programu kosmicznego był
przyjmowany z zadęciem, kamery TV filmowały ceremoniał powitania dzielnych
kosmonautów na lotnisku Wnukowo 2, a tysiące mieszkańców Moskwy pozdrawiało
konwój wiozący ich wraz z Leonidem
Iliczem Breżniewem na całej trasie do Kremla.
-
Konwój rządowych samochodów zbliża się do Borowickiej Bramy –
wołał podniecony głos spikera – za kilka
minut bohaterscy kosmonauci będą na Kremlu, gdzie będzie miało miejsce ich
wyróżnienie… I to były ostatnie słowa, które usłyszeli widzowie i
radiosłuchacze ze swych odbiorników – bo bezpośrednia transmisja została naraz
przerwana. Jego dalsza część miała miejsce dopiero po upływie godziny, już z
ceremonii odznaczania kosmonautów. Dziwne było to, że kosmonautów odznaczał z
nieznanych powodów przedstawiciel Rady Najwyższej ZSRR Nikołaj W. Podgorny, a nie sam sekretarz generalny KC KPZR Leonid
Ilicz Breżniew. Miedzy obecnymi tam czuło się utajone napięcie – blade twarze,
nerwowe ruchy i drżące głosy, które podkreślały poważną atmosferę, która
niezbyt pasowała do takiej podniosłej i radosnej chwili.
Czego nie pokazała TV
Kiedy kolumna rządowych
czajek z milicjantami na motocyklach po obu stronach zbliżała się do
Borowickiej Bramy, od strony oczekujących tam ludzi padły strzały. Jakiś
mężczyzna podszedł do pierwszego samochodu konwoju i naraz zwrócił się do
drugiego i z dwóch pistoletów makarow wypalił do przedniej szyby,
która się rozsypała.
Śmiertelnie zraniony
kierowca st. sierż. Ilia Żarkow w mgnieniu oka padł z głową zalaną krwią na
kierownicę, ale zamachowiec wciąż strzelał do opróżnienia magazynków, niemniej
jednak pasażerowie mogli skryć się za fotelami. Padło ogółem 16 strzałów (2 x
8). Jeden z pocisków trafił milicjanta z asysty, jednak z zaciśniętymi z bólu
zębami skierował on swój motocykl na zamachowca, powalając go na ziemię, a po
chwili sam na nią padł. Do leżącego zamachowca podbiegli oficerowie ochrony
Kremla – Jagodkin i Riedkobornyj, którzy wykręcili mu ręce
na plecy i rozpoznali w nim sierżanta milicji stojącego przed chwilą przed gmachem
Skarbca.
Zamachowiec już się nie
bronił, bo zorientował się w swej pomyłce. W samochodzie, do którego wypróżnił
oba magazynki zamiast 63-letniego L.I. Breżniewa siedziała poza agentem KGB Romanienki zupełnie inna obsada:
dowódca statku kosmicznego Sojuz 3 kosmonauta Gieorgij Timofiejewicz Bieregowoj,
dowódca statku kosmicznego Wostok 3 - Adrian Grigoriewicz Nikołajew i jego żona – pierwsza kobieta w
kosmosie Walentyna Władimirowa
Tierieszkowa – dowódca statku kosmicznego Wostok 6. Podczas gdy
Bieriegowoj – wyglądający z daleka jak Breżniew i Romanienko odnieśli rany w
zamachu – pierwszemu odłamki szkła poraniły twarz, drugiego rykoszet zranił w
plecy, zaś kobieta – której imieniem nazwali jeden z kraterów na niewidocznej
stronie Księżyca – wyszła z zamachu z szokiem. Aby ukazać całą sytuację należy
dodać, że dzięki szkoleniu kosmonautycznemu Nikołajew nie stracił przytomności
umysłu, złapał kierownicę z ręki umierającego kierowcy i szybko zatrzymał
samochód przy chodniku.
Strzelanina przy kremlowskiej bramie
Zamachowca w mundurze
milicjanta, który doznał jakiegoś ataku histerii spacyfikowano, obezwładniono,
skuto i wepchnięto do wołgi, a następnie odwieziono do lafertowskiego
więzienia, gdzie poddano go przesłuchaniom.
Zatrzymany 21-letni Wiktor Iwanowicz Ilin był absolwentem
leningradzkiej Wyższej Szkoły Rolniczej i służył jako podporucznik w jednostce
wojskowej w Łomonosowie niczego nie ukrywał: tak więc 21 stycznia po wyjściu
dowódcy jednostki i zastępców, opuścił on koszary z dwoma pistoletami i
czterema magazynkami poleciał do Moskwy, by przeprowadzić zamach na Leonida
Ilicza Breżniewa. A trzeba powiedzieć, że szczęście mu dopisywało do ostatniego
etapu swego planu aż do jego głupiego zakończenia.
Poza tym, że wziął z szafy
pancernej broń i amunicję, to jeszcze udało się mu niepostrzeżenie opuścić
jednostkę mając już w kieszeni bilet na lot nr 92 do Moskwy. Na pokład samolotu
wszedł z dwoma pistoletami w kieszeniach nie zatrzymywany przez nikogo. To
wszystko dzięki temu, że mundur budził zaufanie, a na radzieckich lotniskach
nie było detektorów metali do odprawy pasażerów, a na lotnisku w Domodiedowie
przeszedł pomyślnie kontrolę. Potem kupił bilety na autobus i metro, i po
godzinie zadzwonił do mieszkania swego stryja – byłego milicjanta. Wyjaśnił mu,
że dostał przepustkę do Moskwy by powitać kosmonautów.
Kiedy jednak na drugi dzień
rano, w czasie kiedy spali, bratanek znikł wraz z starym milicyjnym mundurem,
stryj połapał się, że coś jest nie w porządku. A kiedy jeszcze przypomniał
sobie, że widział u niego broń, to zaczął działać typowym radzieckim sposobem
dla ery Breżniewa – szybko i bez namysłu zadzwonił do najbliższej jednostki
KGB.
Kiedy Ilin w mundurze
sierżanta milicji przechodził przez Aleksandrowskie Ogrody do przejścia do
Borowickiej Bramy, to wmieszał się pomiędzy milicjantów. „Koledzy” patrzyli nań
podejrzliwie, ale sądzili, że jest z innej jednostki. Minuty strasznie się
dłużyły zamachowcowi, aż wreszcie doszło do opisanych wyżej wydarzeń. Kiedy
przez Bramą pojawił się konwój czarnych czajek w asyście motocyklistów, Ilin
zdjął rękawiczki, włożył ręce do kieszeni i odbezpieczył oba pistolety.
Przepuścił pierwsze auto, w którym według niego mieli być kosmonauci, potem
stanął przed drugim i bez wahania zaczął strzelać.
Jak uratował się Breżniew?
Przede wszystkim tak, że w
drugim samochodzie z kolumny nie było genseka. Według oficjalnej wersji,
samochód z Breżniewem na kilka minut przed planowanym przyjazdem zboczył z
planowanej trasy i wjechał na Kreml przez Spasską Bramę. Z tego można wyciągnąć
dwie hipotezy – obie równie możliwe. Według pierwszej – analitycy z KGB
dopuścili możliwość przyjazdu uzbrojonego dezertera z Łomonosowa do Moskwy 21
stycznia na powitanie kosmonautów, które miało mieć miejsce następnego dnia.
Dlatego też ochrona Breżniewa wysłała jego auto inną trasą na wszelki wypadek.
Zagadką pozostaje, czy Breżniew ustalił zmianę trasy na wniosek ochrony, czy
sam wydał rozkaz opuszczenia kolumny zmierzającej do Borowickiej Bramy. Wedle
drugiej interpretacji opierającej się na zeznaniu jednego z ochroniarzy z
bezpośredniego otoczenia genseka, Breżniew miał powiedzieć: Dlaczego się tak pchamy do przodu?
Pozdrawiają nas czy kosmonautów? I jego auto skręciło do Spasskiej Bramy.
Jednakże kluczowym okazało
się zeznanie byłego milicjanta, który poinformował o podejrzanej wizycie swego
bratanka z Leningradu, i kradzieży swego starego munduru. O tym, że jego
świadectwo zostało potraktowane poważnie świadczy fakt, że sam dowódca ochrony
Kremla – gen. Szornikow wsadził go do samochodu i dwukrotnie przejechał z nim
trasę od Placu Czerwonego do lotniska, czy w tłumie przy drodze nie zobaczy
bratanka. Rysopis Ilina dostali agenci KGB, jednakże ci go szukali przed
Kremlem, kiedy on już „był na służbie” wewnątrz kremlowskich murów.
- Możemy powiedzieć także i to, że informacja od wojska przyszło na 3
godziny przed przybyciem kolumny samochodów na Kreml – powiedział w roku
1980 członek ochrony Breżniewa – W.M.
Muchin – Poszukiwania się zaczęły,
ale szukaliśmy mężczyzny w wojskowym mundurze, a Ilin miał mundur milicjanta.
Mój kolega go zauważył przy Borowickiej Bramie i dostrzegł podobieństwo do
rysopisu. Jednakże miał on mundur milicjanta, stał przy Skarbcu i wyglądał tak,
jakby pracował na Kremlu. Chodził tam i z powrotem i cały czas wzywał ludzi, by
utrzymywali porządek. I to go zmyliło. Kolega znajdował się o parę kroków od
Ilina, kiedy konwój wjeżdżał do środka.
Sprzeczne z tym świadectwo
opublikował w prasie o wiele lat później także były bliski współpracownik
Breżniewa – Giennadij Pietrow –
który twierdzi, że był za tym, by auto Breżniewa opuściło trasę konwoju.
-
Na lotnisku się przegrupowaliśmy i jechaliśmy jako trzeci z kolei, a drugie
miejsce w kolumnie przeznaczyliśmy dla bohaterów dnia – kosmonautom –
pisze Pietrow. – Siedziałem koło
kierowcy, a w samochodzie byli: Breżniew, Podgornyj i Kosygin. Kiedy auto
podjeżdżało do Brorowickiej Bramy, usłyszałem strzały na Kremlu, na obszarze
pomiędzy zbrojownią a Wielkim Pałacem Kremla. Kazałem kierowcy, by się
zatrzymał. Kiedy strzelanina się skończyła, to objechaliśmy stojący samochód i
pojechaliśmy do Pałacu Zjazdów. To trwało kilka sekund. Zamachowiec strzelał
tylko do drugiego samochodu, przekonany o tym, że tam siedzi Breżniew.
Samochody wjeżdżały do Kremla w rzędzie i niemożliwe było zawrócenie i wjazd
przez Spasską Bramę. Zresztą nie było to potrzebne, bowiem zamachowiec został
ujęty przez agentów KGB.
Według oświadczenia gen. Miedwiediewa, zastępcy dowódcy ochrony
Breżniewa, które opublikował w 1998 roku rosyjski publicysta Nikołaj Żenkowicz – sekretarz generalny
nie jechał w trzecim, ale dopiero w piątym samochodzie, czyli aż na samym końcu
kolumny, co wyjaśnia tymi słowy: Różnice są spowodowane nie tylko poprzez
operacyjne dowody, ale i poprzez urzędy, w które ten zamach uderzył z kolosalną
mocą. Na Kremlu czegoś takiego się nie wydarzyło nawet wczasach stalinowskich!
Nie można też wykluczyć, że legenda o zmianie trasy miała na celu oczyszczenie
kremlowskiej straży, która przecież tylko ochroniła od strzelaniny główną
chronioną osobę.
A poza tym wybuchł ogromny
skandal, na którym KGB udało się cośkolwiek ugrać dla siebie.
Epilog
Zamach przy Borowickiej
Bramie z dnia 22.I.1969 roku uruchomił całą maszynerię śledztw i procesów. Ze
swych funkcji zostali odwołani wysocy oficerowie z Leningradzkiego Okręgu
Wojskowego, jednostki w Łomonosowie, w którym zamachowiec służył w wojsku, na
którą też zwaliły się dziesiątki komisji złożonych z generałów, pułkowników i
komisarzy, jakich nie było jeszcze od początku jej powstania.
Podporucznik Wiktor
Iwanowicz Ilin został oskarżony z pięciu artykułów radzieckiego kodeksu
karnego: stworzenia i szerzenia propagandy antyradzieckiej, próby zamachu i
zabójstwa, kradzież broni i dezercję. Przesłuchania doprowadziły śledczych do
wniosku, że mają do czynienia z człowiekiem niezrównoważonym psychicznie i
skierowali go na badania psychiatryczne, które zdiagnozowały u Ilina ciężką
postać schizofrenii.
Na podstawie tejże diagnozy,
która uchroniła go przed karą śmierci, Ilin po dwóch latach śledztwa został umieszczony
w Szpitalu Psychiatrycznym w Kazaniu, w którym spędził długich 18 lat w
izolowanym pomieszczeniu o wymiarach 4 x 1,5 m. Na korytarzu cały czas stał
wartownik i nie mógł on przyjmować żadnych gości poza swoją matką. Przez trzy
lata nie dostawał nawet gazet.
W roku 1988 na prośbę jego
matki przewieziono go do 3. Leningradzkiej Kliniki Psychiatrycznej, gdzie
zamiast do izolatora, zakwaterowano go w celi z 4 innymi pacjentami. W roku
1990 w tym szpitalu odbyło się wyjazdowe posiedzenie Sądu Najwyższego ZSRR, co
było w tych czasach niebywałym precedensem, co sąd uwolnił Ilina od dalszego
leczenia i wysłał go do domu.
Według zapisów w jednostce
wojskowej Ilin został uznany jako niezdolny do pracy i dostał należną rentę i
jednopokojowe mieszkanie w Leningradzie. Jeszcze w tym czasie człowiek, który
przez pomyłkę 31 lat wcześniej strzelał do kosmonautów i zabił niewinnego
kierowcę Ilię Żarkowa i zdruzgotał życie i kariery swych przyjaciół, żałował
swego czynu…