Sir Julian Rose
„TTIP jawi się jako projekt
polityczny transatlantyckiej elity korporacyjnej i politycznej, który na bazie
bezzasadnej obietnicy zwiększenia handlu i miejsc pracy będzie próbował
odwrócić zapisy ochronne dotyczące kwestii społecznych i środowiska, przesunąć
prawa obywateli na korporacje oraz skonsolidować globalne przywództwo Stanów
Zjednoczonych i Unii Europejskiej w zmieniającym się porządku na świecie” (Seattle
to Brussels Network).
TTIP to akronim oznaczający
Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji. Sama nazwa brzmi
niewinnie, ale rzeczywistość, jaka się pod nią kryje, nie ma nic wspólnego z niewinnością. TTIP to
próba stworzenia „wspólnego rynku” ze Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Jak gdyby przestał istnieć Ocean Atlantycki. W efekcie będzie to oznaczać, że
instytucje i obywatele Europy nie będą mieli nic do powiedzenia w kwestii
produktów, jakie ponadnarodowe i wielonarodowe korporacje ze Stanów
Zjednoczonych zechcą dostarczać do europejskich brzegów.
Celem tego „partnerstwa”
jest ułatwienie daleko idącej kontroli rynku międzynarodowego przez korporacje
oraz otworzenie w przeważającej mierze zamkniętych (ale bynajmniej nie na
klucz) europejskich drzwi na uprawy i nasiona GMO.
W czasie gdy próbuje się
wprowadzić tą korporacyjną platformę handlową, trwają negocjacje odnośnie
podobnej umowy pomiędzy Kanadą a Unią Europejską, pod nazwą „Kompleksowa umowa
gospodarczo-handlowa” (CETA). Jak gdyby tego było mało, zapowiada się również
dalsze znoszenie ceł poprzez TiSA – porozumienie mające na celu szeroką
liberalizację warunków handlowych, będące bezpośrednią kontynuacją porozumienia
GATS podpisanego przez Światową Organizację Handlu. Jest jeszcze przyjazny dla
korporacji „Codex Alimentarius,” określający wymogi sanitarne i higieniczne.
Codex zagraża szczególnie nasionom lokalnym oraz ziołom leczniczym. Jeśli
negocjacje odnośnie TTIP będą kontynuowane, pojawi się znacznie więcej
zagrożeń.
Widzimy więc jasno, że
zapowiada się bardzo niebezpieczna ingerencja w i tak już nieszczelny system
kontroli rynku eksportu i importu. Z podtekstów wyłaniają się plany masowego
podporządkowania sobie przez korporacje wszystkich obecnych porozumień
handlowych oraz systemów kontroli jakości żywności, jakie istnieją aktualnie
pomiędzy Stanami Zjednoczonymi oraz Unią Europejską.
Ogromne znaczenie ma fakt,
iż obecne negocjacje odbywają się w trybie tajnym. Opinia publiczna kompletnie
nie ma pojęcia o tym, co się dzieje za jej plecami. A efekty bardzo poważnie
dotkną przecież nas wszystkich.
Negocjatorzy korporacyjni
żądają „prawa do prywatności” z uwagi na „delikatny charakter” negocjacji.
Żądanie to jest o tyle oburzające, że cały program odbywa się trybie, który
raczej przywodzi na myśl faszyzm niż demokrację.
Kluczowym elementem, ale
tak naprawdę jednym z setek wysoce kontrowersyjnych propozycji TTIP są
działania zmierzające do deregulacji statusu, jaki obecnie ma import
genetycznie zmodyfikowanych nasion i roślin i ich uprawa na europejskich
glebach.
Potrzeba determinacji i
wysiłku wszystkich, którym zależy na prawdziwej żywności i rolnictwie, by
powstrzymać najbardziej podstępne próby pokonania europejskiego oporu wobec
genetycznie zmodyfikowanych organizmów, a w szczególności stosowania nasion GMO
w rolnictwie, co mogłoby doprowadzić do upraw GMO na terenach, które aż do
teraz przeciwstawiały się korporacyjnej inwazji GMO.
Do chwili obecnej Unia
Europejska dopuściła do uprawy na swoim terytorium tylko jedną odmianę
genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy (MON 810) oraz jedną odmianę ziemniaka
(Amflora) do przemysłowej produkcji skrobi. Do chwili obecnej również polityka
Unii odnośnie GMO i innych kontrowersyjnych produktów żywnościowych była bardzo
restrykcyjna z uwagi na presję ze strony opinii publicznej, a także z uwagi na
mającą szeroki zakres „zasadę ostrożności”. Jasne jest, że wiodące korporacje
próbują za wszelką cenę obejść lub osłabić rozsądne zabezpieczenia, jakie
zapewnia „zasada ostrożności.”
Jeśli blokuje się
korporacje, żądają one prawa do pociągnięcia rządów i instytucji na drogę
sądową za „naruszanie zasad międzynarodowego wolnego handlu.” Takie procedury
nie są niczym nowym, ale pomysł stworzenia takich zapisów w międzynarodowej
umowie handlowej wzbudza spore kontrowersje. Dla przykładu, jeden z wiodących
szwedzkich koncernów energetycznych chce uzyskać na drodze sądowej miliardy
euro odszkodowania od rządu niemieckiego za zakaz budowy elektrowni jądrowych
wydany przez rząd Angeli Merkel.
Aby jeszcze bardziej
wzmocnić i tak już drakońskie nadużywanie polityki siły, sprawy sądowe mają być
tajne i mają odbywać się w sądzie w Waszyngtonie. Takie tajne sądy działają już
w Wielkiej Brytanii, a odbywają się w nich procesy w „sprawach delikatnych” bez
udziału opinii publicznej oraz bez udostępniania jakichkolwiek raportów. Mamy
tu orwellowski system kontroli w pełni, likwidujący całe dekady ciężko
wypracowanych swobód obywatelskich.
Tajne sądy to kluczowy
punkt TTIP. A przecież zwyczajne sądy są jak najbardziej w stanie rozsądzać
spory w przemyśle, jakie mogą powstać w związku z wątpliwymi umowami
handlowymi. Jasne jest więc, że próbuje się tutaj przekroczyć zasady prawa.
Porozumienia mają być zawierane poza kontrolą opinii publicznej, a rozprawy
sądowe mają odbywać się w trybie prywatnym. Takie zamiary można śmiało
określić, jako przestępcze.
Niesłabnący charakter tej
neokapitalistycznej i korporacyjnej centralizacji władzy powoduje duży opór.
„Opozycja w Europie wobec transatlantyckiego wolnego handlu osiągnęła duże
rozmiary. Petycję przeciwko porozumieniu handlowemu podpisało ponad milion osób
na początku 2015 roku” (The Guardian). W chwili obecnej liczba osób, które
podpisały petycję przeciwko TTIP, przekroczyła już 3 miliony.
Nie sposób omówić tutaj
całej gamy kontrowersji handlowych, które poruszane są w negocjacjach, dlatego
skupię się tylko na jednym elemencie: implikacjach, jakie TTIP może wnieść w
dziedzinie żywności i rolnictwa. Niemniej jednak należy pamiętać o prawdziwych intencjach,
jakie kryją się pod wszystkimi aspektami tych nikczemnych umów handlowych.
Jako wstęp do TTIP, unijna
Rada ds Środowiska przegłosowała w styczniu 2015 roku dużą zmianę w dziedzinie
prawodawstwa odnośnie GMO. Po wielu latach braku zgody pomiędzy państwami
członkowskimi UE odnośnie kwestii GMO, która doprowadziła do impasu
negocjacyjnego, to kontrowersyjne porozumienie przeniosło procedury decyzyjne
odnośnie GMO z Brukseli na państwa członkowskie Unii.
Zmiana ta daje w
międzyczasie zielone światło rządom opowiadającym się za GMO na uprawy roślin
GMO, a kraje, które opowiadają się przeciwko GMO, mogą przedstawić argumenty
zdrowotne i środowiskowe potwierdzające zasadność zakazu upraw GMO. W pierwszej
wersji tego porozumienia kraje, które chciały zablokować uprawy GMO, zostały
wezwane do tego, by uzyskały zgodę na zakaz takich upraw od korporacji, które
chcą je wprowadzić! Propozycja ta, która w bezprecedensowy sposób foruje
korporacje, przypomina korporacyjny program propozycji umów handlowych TTIP i
CETA.
Na szczęście na skutek
mocnego sprzeciwu opinii publicznej, zapis ten porzucono (11 listopad 2014,
Komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa
Żywności).
Niemniej jednak, zapala się
przed nami mocne światło ostrzegawcze. Po pierwsze, z uwagi na przeniesienie
przez Komisję Europejską „prawa do decydowania” na kraje członkowskie, a po
drugie z uwagi na TTIP, którego ratyfikacja pozwoliłaby na nieograniczone
wprowadzanie na rynek europejski upraw i nasion GMO, które obecnie są
zabronione, a także różnych produktów zwierzęcych zawierających leki, takich
jak na przykład wołowina ze Stanów Zjednoczonych wzbogacona hormonami, nabiał
zawierający sztuczny hormon wzrostu (somatotropina bydlęca) czy kurczaki myte
chlorem. W procesie tym obchodzi się „zasadę ostrożności” oraz opinię
Europejskiego Urzędu ds Bezpieczeństwa Żywności na temat takich produktów.
Jeżeli dojdzie do pełnej
ratyfikacji TTIP, doprowadzi to w efekcie do zniesienia wszelkich różnic w
prawie handlowym pomiędzy Unią
Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Mówiąc żargonem korporacyjnym, takie
różnice „zakłócają handel.” TTIP może być również wykorzystane do przeprowadzenia
ataku na regionalne inicjatywy związane z żywnością w Stanach Zjednoczonych,
takie jak na przykład prawo „preferencji lokalnej” na poziomie stanowym. TTIP
wzywa do „wzajemnego uznawania” pomiędzy blokami handlowymi, co oznacza
obniżenie standardów, a następnie narzucenie tych standardów na oba kontynenty.
Grupy konsumenckie uznały
już, że wzajemne uznawanie standardów nie jest akceptowalne, ponieważ wymaga,
by co najmniej jedna strona zaakceptowała żywność, która nie spełnia aktualnie
przyjętych standardów. Mówiąc prościej, presja, by Europa „usunęła
nieścisłości,” będzie bardzo silna i dużo bardziej prawdopodobna niż przeciwny
kierunek, czyli podniesienie standardów w Stanach Zjednoczonych.
Sformułowania w stylu
„harmonizacja” czy „współpraca w zakresie regulacji” często padają w żargonie
TTIP. W efekcie jednak wszystko zmierza w jednym kierunku: w dół... do
najniższego wspólnego mianownika.
Corporate Europe
Observatory komentuje to w następujących słowach:
„Zgodnie z rozdziałem TTIP
na temat „współpracy w zakresie regulacji”, wszelkie środki, które w
przyszłości mogłyby prowadzić nas w stronę bardziej zrównoważonego systemu
żywieniowego, mogłyby zostać uznane za „bariery dla handlu” i na tej podstawie
odrzucone, zanim ujrzą światło dzienne.”
Obecny polski zakaz nasion
GMO najprawdopodobniej przestanie istnieć, jeśli TTIP stanie się częścią prawa
Unii Europejskiej. Chroniona, dobrej jakości żywność, jak na przykład oscypek,
również znajdzie się na linii ognia. Także rolnictwo ekologiczne stanie pod
znakiem zapytania, jako że obowiązujące w nim standardy zostaną z dużym
prawdopodobieństwem uznane za „nadmiernie restrykcyjne.”
Duże grupy biznesowe, jak
na przykład BUSINESSEUROPE (Konfederacja Europejskiego Biznesu) oraz US Chamber of Commerce próbowały
przeforsowywać ten scenariusz korporacyjnego lobby nawet przed rozpoczęciem
negocjacji pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. W kwestii
współpracy w zakresie regulacji chcą one współtworzyć przepisy oraz ustanowić
na stałe dialog pomiędzy Unią a Stanami, by dążyć do „harmonizacji standardów”
po podpisaniu TTIP.
Oznacza to, że nie będzie
praktycznie żadnych sieci bezpieczeństwa ani nadzoru opinii publicznej, które
mogłyby spowolnić lub zatrzymać nowe, wysoce kontrowersyjne nasiona GMO przed
trafieniem na europejskie pola oraz stoły.
Jednym z najmocniejszych
głosów opowiadającym się za realizacją celów TTIP jest były polski premier,
Donald Tusk. Jak donosi The Guardian, „Obejmując w tym tygodniu
stanowisko jako nowy Przewodniczący Rady Europejskiej, który przewodzi szczytom
oraz prowadzi mediacje pomiędzy przywódcami krajów, były premier Polski, Donald
Tusk wybrał TTIP, jako swój główny priorytet na następny rok” (08/12/2014).
Już wcześniej, jako premier
Polski, Donald Tusk pokazywał swoje poparcie dla dużych firm, wspierając
strategie wyprzedaży najbardziej produktywnej polskiej ziemi zagranicznym
podmiotom, które oferowały najwyższą stawkę, jednocześnie starając się
przypodobać wielkim szefom Komisji Europejskiej. Tusk jest współwinny, a nawet
można by powiedzieć, że jest wiodącym głosem opowiadającym się za centralizacją
władzy politycznej w Brukseli i stopniowym znoszeniem suwerenności narodowej –
prawa do tego, by kraje decydowały o swojej własnej przyszłości i miały na nią
wpływ.
Z dużym zaskoczeniem
obserwujemy teraz, że PiS również promuje TTIP, jak gdyby porozumienie było
czymś wspaniałym, co doprowadzi do dobrego. Nic, jak widzimy, nie może być
dalsze od prawdy. Bez możliwości ochrony rynku przed nieograniczonym handlem
globalnym, znajdująca się obecnie w dobrej kondycji polska gospodarka będzie
bardzo zagrożona. Minister finansów może się mocno zdziwić, jeśli nagle
odkryje, że stracił zupełnie kontrolę nad przyszłością polityki gospodarczej
swojego kraju.
TTIP i CETA stanowią
doskonałą broń do długo planowanego zniesienia suwerenności narodowej.
Negocjatorzy biznesowi, lobbyści pro GMO, duże związki rolnicze (jak na
przykład COPA COGECA), firmy agrochemiczne oraz giganci przemysłu żywieniowego
wszyscy uczestniczą w tej grze i posiadają silne grupy lobbystów, które forsują
TTIP. Ich poglądy na temat tego, co oznacza „współpraca”, najlepiej podsumowuje
następujące stwierdzenie: „System współpracy w zakresie regulacji mógłby
zapobiec „złym decyzjom” - w ten sposób uniknęlibyśmy później konieczności
występowania na drogę sądową przeciwko rządom” (Corporate Europe Observatory).
Te „złe decyzje” to
jakiekolwiek próby powstrzymania przez rządy jawnego sięgania po władzę, które
jest typowe dla hierarchii korporacyjnej. Na przykład Syngenta i Bayer, giganci
biotechnologiczni i agrochemiczni, postanowili zaskarżyć do sądu decyzję
Komisji Europejskiej wprowadzającą częściowy zakaz dla środków owadobójczych z
rodziny neonikotynoidów z uwagi na ich zabójczy wpływ na pszczoły.
Powiedzmy sobie jednak
jasno – Unia Europejska stanęła w obronie pszczół tylko ze względu na silną
presję ze strony opinii publicznej. Gdyby korzystała tylko ze swoich narzędzi,
nie byłoby różnicy pomiędzy nią a korporacyjną kliką, która przebija się przez
korytarze władzy w Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim
Głównym celem „współpracy w
zakresie regulacji” pomiędzy przemysłem Stanów Zjednoczonych i Unii
Europejskiej jest nieprzerwany „stały dialog” (zwany „żywym porozumieniem”),
który w efekcie doprowadzi do tego, że TTIP stanie się w dużej mierze mało
znaczące. Mało znaczące, ponieważ dialog ten może obejść porażkę TTIP, by
zdobyć ustępstwa w standardach dotyczących żywności oraz środowiska,
koncentrując się na „wdrażaniu przepisów” a nie na ciężkim zadaniu zmiany
„prawa” samego w sobie. Majstrowanie przy „wdrażaniu przepisów” to kolejny
sposób na wprowadzenie do powszechnych praw w handlu ustępstw przyjaznych dla
korporacji.
Zapewnienia ze strony negocjatorów z Unii i Stanów Zjednoczonych, że
„standardy obowiązujące w żywności nie obniżą się” brzmią bardzo podejrzanie.
Rolnicy powinni mieć świadomość, że dzięki TTIP dopuszczony będzie
najprawdopodobniej import towarów niespełniających lokalnych standardów, co
zagrozi krajowym dziedzinom handlu w rolnictwie. To dotyczy szerokiego spektrum dziedzin i obejmuje również GMO. Według
Corporate Europe Observatory, „Zbieżność przepisów fundamentalnie zmieni
sposób, w jaki będzie w przyszłości tworzona polityka, a jeśli im się to uda,
za stołem zasiadać będą przedstawiciele przemysłu.”
Jeśli im się to uda.
Wszystkie partie
polityczne, organizacje oraz osoby, którym zależy na utrzymaniu Europy w dużej
mierze wolnej od GMO, a także na zachowaniu prawdziwej, zdrowej żywności oraz
ekologicznych metod jej wytwarzania, powinny natychmiast zaangażować się w proces
zatrzymania TTIP, aby nie padła ostatnia linia obrony przed całkowitym
przejęciem łańcucha żywieniowego przez korporacje.
Komentarz Czytelnika
Bardzo dobry
tekst sir Juliana Rose’a. Trudno się o coś przyczepić. Sprawa TTIP bulwersuje
osoby inteligentne, ponieważ porozumienia nie mają być, lecz powiedzmy to sobie
otwarcie, są zawierane poza kontrolą opinii publicznej. Już chociażby to jest
zastanawiające. Alarmujące! Lecz należałoby użyć ostrzejszych słów.
Aczkolwiek
możemy polemizować z tym tekstem na temat tzw. ekologicznej żywności
wytwarzanej w Polsce. Wielu rolników nie stać na drogie zagraniczne pestycydy.
Krótko pisząc, nasza ekologiczna żywność jest taka, ze względu na ponoszone
koszta. Oczywiście są rolnicy z ogromnymi areałami ziemi, których i na to stać.
Większość jednak to rolnicy z kilkoma hektarami.
Jednakże na
portalu pt. „Krytyka polityczna”, w tekście autorstwa Jakuba Dymka o TTIP,
znalazłem taką oto uwagę: „Można jeszcze dodać, że z TTIP jest po drodze
Brytyjczykom – a Polska pod rządami PiS już raz na nich zagrała – którzy
tradycyjnie wspierają współpracę transatlantycką, a deregulacyjna orientacja
premiera Camerona i ministra skarbu Osborne’a nie jest tajemnicą”.
Ponadto możemy
tam przeczytać, że Greenpeace ujawnił dokumenty negocjacyjne, które w opinii
komentatorów wskazują, że Stany Zjednoczone stawiają więcej warunków i
negocjują bardziej zdecydowanie, podczas gdy Europa nie podnosi w negocjacjach
kwestii, które rzekomo traktuje priorytetowo – standardów ochrony środowiska,
okresów przejściowych dla niektórych branż czy podtrzymania całkowitego zakazu
importu żywności tzw. „GMO”.
Natomiast poseł
Tyszka uważa, że zgoda na umowę TTIP może być kartą przetargową PiS w celu
ustanowienia stałej obecności wojskowej USA.
Oczywiście nic
nie jest przesądzone. I w niezdecydowanych ruchach PiS-u widzę właśnie jakąś
grę polityczną, i mam nadzieję, że okaże się ona blefem. Trudno mi jest
uwierzyć, że za jedną bazę w Radzikowie i kilkuset żołnierzy amerykańskich
stacjonujących w Polsce, mamy ponosić aż taką cenę.
Co do
wicepremiera Morawieckiego, to moim zdaniem już popełnił duży błąd wprowadzając
do sejmu projekt tzw. Unii Bankowej. W wielkim skrócie, mielibyśmy wspierać
zadłużone kraje członkowskie. Na przykład, z naszej kieszeni szły by pieniądze
na pomoc Grekom. Również tutaj wszystko odbyło się bardzo cicho.
W tym przypadku
słuszne stają się słowa autora tekstu o patrzeniu na ręce politykom, nie tylko
w przypadku pszczół. Zawsze i wszędzie. Problem w tym, że głównych decydentów
UE nikt nie wybierał w demokratycznych wyborach. Rządzą nami z tajemniczego
nadania. Gdyby nie wiele inicjatyw społecznych cofnęlibyśmy się do
średniowiecza. Działania polityków mają duże konsekwencje, a później trudno
jest wyegzekwować jakieś kary. Przykładowo, prezydent Warszawy nie czuje się
winna uchybieniom przy dzikiej reprywatyzacji. Bezkarność urzędników jest w tym
kraju rzeczą po prostu niebywałą. (M.S.)