niedziela, 26 lutego 2017

POWIETRZNA BATALIA NAD URALEM (2)




Kpt. F. G. Powers (po prawej)


Rozkaz „Smoka”


Tego dnia, 1.V.1960 roku, zastępca dowódcy eskadry – kpt. pil. Borys Ajwazjan  i st. por. pil. Siergiej Safronow pełnili dyżur bojowy na lotnisku wojskowym. Po sygnale alarmu, wystartowali o godzinie 07:03 i po 32 minutach znaleźli się na lotnisku Swierdłowsk-Kolcowo, a potem… Oddajmy głos Borysowi Ajwazjanowi – bezpośredniemu uczestnikowi tych wypadków:

Na lotnisku w Swierdłowsku nasze samoloty zaczęto szybko napełniać paliwem. Szybciej napełnili zbiorniki samolotu Siergieja i ja przesiadłem się do niego gotowy do startu na przechwyt nieprzyjaciela. Jednakże start opóźniono o 68 minut. Na lotnisku zwyczajnie pokazał się samolot Su-9 – to kpt. Igor Mientjukow przyprowadził tego myśliwca z fabryki do jednostki. Maszyna lepsza od MiG-19, a przede wszystkim jej praktyczny pułap operacyjny wynosił 20.000 m. Prawdę powiedziawszy, ona jeszcze nie była gotowa do boju – brakowało jej uzbrojenia, zaś lotnik nie miał ubioru kompensacyjnego. 

Na SD najwidoczniej ocenili wysokość lotu intruza i zrozumieli, że dostać go mógł tylko Su-9. Kapitanowi Mientjukowowi rozkazano przechwycić U-2 na podejściu do Swierdłowska. Przez włączone radio słyszałem rozmowy SD z pilotem: „Zadanie – zniszczyć cel, taranem” – usłyszałem głos nawigatora naprowadzania. Kilka sekund milczenia i potem – „Rozkazał «Smok»” (był to frontowy kryptonim gen. Jewgienija Sawickiego, który znał każdy lotnik). 

Nie wiem, czy rozkaz ten wydał sam Sawickij czy ktoś w jego imieniu, ale zrozumiałem: lotnik ten szedł na pewną śmierć. Taranować na takiej wysokości bez ubioru kompensującego, bez maski tlenowej… Jak widać, innego pomysłu dowództwo na ten czas nie miało. Rakiety? Rakiety były tu bezsilne. Rzecz w tym, że atak należało przeprowadzić w pierwszym rzędzie na południe od Swierdłowska. Nieprzyjaciel mógł ominąć miasto i obejść miejsce dyslokacji dywizjonów rakiet OPLOT. 

…Kiedy na lotnisku w Peszawarze podwożąc Powersa płk William Shelton mówił mu, że Sowieci nie mają rakiet o zasięgu umożliwiającym strącenie jego samolotu – albo kłamał, albo miał przestarzałe informacje. W tym czasie w ZSRR obok dużych centrów ekonomicznych znajdowały się rakietowe kompleksy PLOT. – S-75, które były w stanie razić cele na wysokościach >20.000 m. Ponadto w tym czasie w Związku Radzieckim istniały wysokościowe myśliwce Su-9. Ale powróćmy do relacji Igora Mentjukowa:

Pod koniec kwietnia w Sawasliejce (wtedy Obwód Niżniegorodskij) gdzie służyłem, postawiono mi zadanie – polecieć do Nowosybirska, wziąć tam Su-9 z dużą ilością paliwa, polecieć do Baranowicz (na Białorusi) i objąć dyżur bojowy. Wtedy znajdował się tam pułk lotnictwa myśliwskiego, na jego stanie znajdowały się także Su-9. One zabierały na pokład 3250 kg paliwa. Do maja 1960 roku w Nowosybirsku już przygotowano samoloty biorące 3720 kg paliwa. A prawie pół tony paliwa to większy zasięg lotu i co za tym idzie – rubież przechwytu. Postawiono nam jasne zadanie – 1 maja mamy obowiązkowo być w Baranowiczach. 

W dniu 27 kwietnia wraz z partnerem, kpt. Anatolijem Sakowiczem, przylecieliśmy do Nowosybirska, wzięliśmy nasz Su-9 z fabryki i z powrotem na zachód – goniąc czas…30 kwietnia byliśmy już w Swierdłowsku, na lotnisku Kolcowo, ale tam nas zatrzymali ze względu na pogodę.

Rankiem, 1 maja, mniej więcej o siódmej rano podrywają nas. Przez telefon dostaję rozkaz: „Przygotować numer jeden”. Pomyślałem: pogoda się polepszyła i nas przyspieszają. Wystartowaliśmy i podali nam kierunek – na Czelabińsk. Od razu pojawiło się pytanie: czemu skierowali nas na wschód? W chwilę później niepokój się nasilił. Ze mną nawiązał łączność nie kontrola lotniska, ale dowódca lotnictwa WOPK gen. mjr lot. Jurij Wowk. „Ja «Sokół», 732 jak mnie słyszysz? Słuchajcie mnie uważnie. Cel – realny, wysoki. Taranować. Rozkaz z Moskwy. Przekazał «Smok».” 

Nastały minuty rozmyślań. Poważny – znaczy się – przypadek, skoro rozkazy wydaje sam «Smok». Odpowiadam „Do taranowania gotów, jedna prośba – nie zapomnijcie o matce i rodzinie”. „Wszystko będzie zrobione”. 

Lecę w kierunku Czelabińska przez jakieś 17 minut, a nikt nie nawiązuje ze mną łączności. Pomyślałem już: skierowali i zapomnieli. I naraz w słuchawkach się rozległo: „Jak mnie słyszycie?” „Rozumiem” – odpowiadam. „Lećcie tym kursem” i w chwilę później „Wyczerpaliście paliwo ze dodatkowych zbiorników?” „Jeszcze nie” – mówię. A potem usłyszałem rozkaz: „Odrzucaj dodatkowe zbiorniki, pójdziesz na taran”. Odrzuciłem zbiorniki. Padł rozkaz „Dopalacz”. Włączyłem dopalacz, skręciłem samolot na 120° i rozpędziłem do 1,9 Ma, a może i do 2 Ma. Zaczęło mnie wynosić na 20.000 m. 

Po kilku minutach oznajmiają „Do celu macie 25 km”. Włączyłem celownik, a ekran w interferencjach. Ot, pech. Po starcie pracował normalnie, a tutaj… Melduję: „Celownik zatkany interferencjami, przełączam się na wizualne odszukanie celu”. Ale to nie takie proste. U-2 porusza się z prędkością 750-780 km/h, a moja maszyna dwa Machy z ułamkami. Jednym słowem nie widzę celu, choć w pysk daj. Kiedy do celu pozostało 12 km, to mi powiedziano, że zaczyna zwrot. Potem się dowiedziałem, że w tym właśnie momencie cel znika z ekranu radiolokatora. Wykonuję zwrot za intruzem. Informują mnie, że dogonię cel na dystansie 8 km i przeskoczę go. Gen. Wowk krzyczy do mnie „wyłącz dopalacz, zmniejsz prędkość!” – ja też się wkurzyłem, bo zrozumiałem, że na SD nie wiedzieli jak wykorzystywać i naprowadzać Su-9. „Wyłączaj, to rozkaz!” – powiedział jeszcze raz generał. Zakląłem i wyłączyłem. A tutaj nowy rozkaz „Uciekaj ze strefy, bo cię namierzają!” Krzyczę „Widzę!” W powietrzu w tym momencie pojawiły się obłoczki eksplozji. Jeden błysk nieco w przedzie na kursie, druga z prawej. Strzelali rakietowcy PLOT. 

CDN.