niedziela, 9 kwietnia 2017

Katastrofa smoleńska: czy casus belli? (1)





Od fatalnego dla Polski dnia 10.IV.2010 roku, w którym o godzinie 08:41 CEST/10:41 MSK pod Smoleńskiem rozbił się samolot prezydencki Tu-154M z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, jego małżonką Marią Kaczyńską i prominentnymi osobami oraz załogą – w sumie 96 osobami na pokładzie. Ta tragedia wstrząsnęła polskim społeczeństwem i stała się przedmiotem różnorakich domysłów i teorii spiskowych. Na jej temat zapisano tony papieru i morze atramentu, więc nie będą jej tu przypominał. 

Jak już wspomniałem, ta katastrofa stała się polem do rozmaitych spekulacji, które dały pożywkę teoriom spiskowym. Głównym argumentem jest fakt, że Rosjanie do dziś dnia nie oddali nam wraka Tupolewa, bowiem nie zakończyli śledztwa w tej sprawie, ergo ukrywają coś przed władzami polskimi i opinią publiczną. Oczywiście – jak głoszą teorie spiskowe – to Rosjanie spowodowali katastrofę, by pozbyć się zagrożenia jakie sprawiał prezydent Kaczyński. Nie ustosunkowuję się do tego, bo nie ma sensu ustosunkowywać się do fantastycznych urojeń i majaków polskiej pseudo-katolickiej prawicy. To tłumaczenie jest jej wybitnie na rękę i zostało bez skrupułów użyte przez PiS w walce o władzę w Polsce. Wikipedia podaje: 

13 kwietnia 2010 roku brytyjski dziennik „The Times” wyraził opinię, że śledztwo w sprawie katastrofy powinno być prowadzone jawnie, gdyż jego utajnienie doprowadzi do powstania teorii spiskowych, podobnie jak w przypadku katastrofy w Gibraltarze. Hipotezy dotyczące zamachu powstały bezpośrednio po katastrofie; ich zwolennicy oskarżali o jej spowodowanie rosyjskie służby specjalne; sugerowali, że rosyjscy „twardogłowi” dokonali sabotażu samolotu, by osłabić pozycję Władimira Putina. W 2011 roku w Polsce ukazało się kilka książek poświęconych hipotezie zamachu (Leszek Szymowski: „Zamach w Smoleńsku. Niepublikowane dowody zbrodni”; „Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu”; Aleksander Ścios: „Zbrodnia smoleńska. Anatomia dezinformacji”; Jacek Trznadel: „Wokół zamachu smoleńskiego”).
Hipoteza zamachu była jednym z wątków śledczych badanych przez polską prokuraturę wojskową. We wrześniu 2011 roku opublikowano sprawozdanie Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie, który na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie (śledztwo o sygnaturze akt Po.Śl. 54/10) zbadał 8 przedmiotów należących do ofiar katastrofy i 18 czerwca 2010 roku wydał orzeczenie, że w próbkach tych nie stwierdzono radioaktywności, bojowych środków trujących ani materiałów wybuchowych („dinitrotoluenu, nitroglikolu, nitrogliceryny, trinitrotoluenu, heksogenu, oktogonu oraz pentrytu”). Mimo to polscy śledczy nie zrezygnowali z badania wersji o działaniu osób trzecich: analizowali między innymi możliwość tzw. meaconingu (wywołania zakłóceń w pracy samolotu przy użyciu nowoczesnych urządzeń technicznych). 1 kwietnia 2011 roku poinformowano, że polscy śledczy zakończyli badanie hipotezy zamachu, nie znajdując na niego dowodów. 19 kwietnia 2011 rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej doprecyzował te informacje, podając, że 1 kwietnia 2011 „nie stwierdzono, że prokuratura wyklucza wątek zamachu, tylko że dotychczasowe efekty śledztwa wykluczają wątek zamachu”.

Oczywiście polskie śledztwo w tej sprawie z braku dowodów utknęło w martwym punkcie. Pojawiały się hipotezy o rozpylonym helu, eksplodujących parówkach, itp. surrealistycznych bzdurach formowanych przez coraz to nowszych „specjalistów” i „ekspertów” powoływanych przez PiS. Jestem jednak zdania, że katastrofa została spowodowana przez czynnik ludzki: błąd pilotów spowodowany naciskiem psychicznym na członków załogi przez przełożonego, błąd kontroli naziemnej, a nade wszystko całkowicie obłędna decyzja lądowania dużego samolotu na niemalże nieczynnym lotnisku wojskowym, nie wyposażonym w normalną elektronikę lotniska cywilnego. Każdy z nich stwarzał niebezpieczeństwo katastrofy, a kumulacja ich wszystkich w warunkach złej pogody musiała się skończyć tak, jak się skończyła – katastrofą samolotu i śmiercią wszystkich w nim się znajdujących. Dokładnie pokazali to Kanadyjczycy w filmie z serii „Katastrofa w przestworzach – śmierć prezydenta” (2013), który jest najbardziej wiarygodnym, obiektywnym i wolnym od uzależnień politycznych dokumentem.

 


Decyzja o lądowaniu była błędem – piloci zignorowali ostrzeżenia naziemnej obsługi lotniska, pilotów innych samolotów, pokładowej automatyki: pull-up! i terrain ahead!, co musiało się skończyć tylko w jeden sposób – katastrofą. To jest właściwie poza jakąkolwiek dyskusją. Tym niemniej wciąż powstają głosy forsujące teorię o zamachu. „Do Rzeczy” 21.III.2017 roku podaje:

Zdaniem pułkownika Piotra Wrońskiego 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku doszło do zamachu. Jak wskazuje, zarówno przed, jak i po tragedii złamano szereg procedur.
Piotr Wroński jest byłym oficerem Służby Bezpieczeństwa, Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu. Gdy doszło do katastrofy rządowego tupolewa w Rosji, pracował jeszcze w służbach. – Byłem pewny, że zaraz po rozbiciu się samolotu, wszyscy zostaniemy postawieni w stan najwyższej gotowości. Czekałem, byłem gotowy. I nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego i o to nie zadbano? – mówi w rozmowie z Onetem.
Jego zdaniem wszystko było przygotowywane tak, żeby lot do Smoleńska się nie udał. – Inspektor sanitarny w ciągu tygodnia rozesłał do wszystkich rodzin pismo zabraniające im otwierania trumien. Zniknął protokół kontroli pirotechnicznej przed lotem. Nie ma pisma i protokołu z wizyty studyjnej, która odbyła się dwa tygodnie wcześniej. Gdzie są wszystkie teczki, dokumenty, noty? Jak to możliwe, że wszystko nagle poginęło? – pyta emerytowany oficer tajnych służb.
Wina pilotów i eksperci od wszystkiego
Według Wrońskiego za zaniedbaniami, jakie popełniono na poziomie państwa stoją konkretne osoby, które powinny ponieść odpowiedzialność. – Ktoś z przeciwnego obozu politycznego zasugerował, by zrobić wszystko, żeby ten samolot nie poleciał; z nadzieją, że może w końcu poleci i spadnie – stwierdził.
Dodał, że informacja o winie pilotów pojawiła się w polskich i rosyjskich mediach "zadziwiająco szybko". – Wiem, że samolot można strącić za pomocą odpowiedniego zestawu niespełnionych procedur – zaznaczył. Wroński uważa, że po katastrofie smoleńskiej w Polsce nagle "wszyscy stali się specjalistami od chemii organicznej, od patologii, od awioniki, lotnictwa". – W zakresie łamania procedur i intencjonalnych prób przeszkadzania tej wizycie, to był zamach – powiedział.

Cóż – każdy ma prawo do swego zdania, nawet tak kuriozalne czasopismo jak „Do Rzeczy”. Gdyby płk Wroński wypowiedział się np. o przeszłości niektórych polityków z obozu rządzącego, to jego wypowiedź w ogóle by się nie ukazała, ale że mówił o zamachu smoleńskim, to mimo jego esbeckiej przeszłości redaktorzy „Do Rzeczy” wpuścili go na łamy. Ot, kłania się teoria względności wszystkiego. Ciekawe, że to ukazało się, kiedy PiS zaczął znowu grzebać przy ubeckich emeryturach…

A jednak istnieje pewien wątek dziwnie pomijany przez śledczych w tej sprawie. Chodzi mi o to, że na tą katastrofę należy spojrzeć w nieco szerszym kontekście – wydarzeń politycznych zachodzących w granicach byłego Bloku Wschodniego. Na Ukrainie powoli dojrzewa jeden z najpoważniejszych kryzysów politycznych – tzw. Euromajdan, który rozpoczął się w listopadzie 2013 roku, a który doprowadził do wojny ukraińsko-rosyjskiej, która toczy się do dziś dnia we wschodnich obwodach Ukrainy, a wskutek której Ukraina utraciła Krym. 

Poza ofiarami Euromajdanu i wojny w Donbasie mamy ofiary jednej z najbardziej ohydnych zbrodni, jaką było celowe zestrzelenie samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych lotu MH-017 z Amsterdamu (AMS) do Kuala Lumpur (KUL) – Boeinga 777-200ER nr rej. 9M-MRD. Zginęło 283 pasażerów i 15 załogantów w miejscu opisanym współrzędnymi N 48°08'42” - E 038°38'54”E. A oto, co pisze o tym Wikipedia:




Katastrofa lotu Malaysia Airlines 17

Lot Malaysia Airlines 17 – wypadek lotniczy, do którego doszło 17 lipca 2014 niedaleko wsi Hrabowe (w pobliżu miasta Torez) w obwodzie donieckim na Ukrainie, ok. 40 kilometrów od granicy rosyjskiej. Jest to drugi wypadek lotniczy z udziałem samolotu Boeing 777-200ER należącego do malezyjskich linii lotniczych Malaysia Airlines w ciągu pięciu miesięcy, po zaginięciu lotu 370 w marcu 2014.
Samolot, który uległ wypadkowi, to Boeing 777-200ER. Maszyna została wyprodukowana w 1997 roku i otrzymała numer seryjny 28411. Był to 84 ukończony egzemplarz Boeinga 777. Samolot odbył pierwszy lot 17 lipca 1997, a następnie został przekazany Malaysia Airlines 29 lipca 1997. Samolot otrzymał numer rejestracyjny 9M-MRD.
Samolot Malaysia Airlines wystartował z Amsterdamu 17 lipca 2014 o godz. 12:15 (kodowe oznaczenie lotu: MH-17) i miał wylądować w Kuala Lumpur następnego dnia o 6:10 rano czasu lokalnego. Maszyna przeleciała nad terytoriami czterech państw: Holandii, Niemiec, Polski i Ukrainy. Znajdując się na wysokości 10 tys. metrów nad terytorium Ukrainy, około 50 km przed wejściem w obszar powietrzny Rosji, samolot zaczął nagle opadać i o godz. 16:21 czasu miejscowego (13:21 UTC) znikł z radarów, po czym spadł na ziemię na terytorium ukraińskim. W wyniku tej katastrofy śmierć poniosło 283 pasażerów i 15 członków załogi.
Samolot spadł w rejonie trwającego od kilku miesięcy konfliktu ukraińskiego. Przedstawiciele działających tam separatystów za winnych przedstawiają wojsko ukraińskie. Natomiast przedstawiciele rządu ukraińskiego wskazali na działania separatystów. Z opublikowanych przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy rozmów separatystów wynika, że zestrzelenie samolotu nastąpiło w wyniku akcji jednego z ich oddziałów. Na taką samą przyczynę wskazał również prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama, który podczas swojego oficjalnego wystąpienia nazajutrz po katastrofie oświadczył, że z danych posiadanych przez wywiad USA wynika, iż MH17 strącony został rakietą ziemia-powietrze wystrzeloną z tej części terytorium Ukrainy, która opanowana jest przez separatystów. Media światowe spekulują na temat możliwości wykorzystania do tej operacji rosyjskiego rakietowego systemu przeciwlotniczego Buk (w sierpniu 2015 międzynarodowy zespół śledczy odnalazł szczątki pocisku systemu Buk mające potwierdzać spekulacje) którego wyrzutnia została przewieziona na teren kontrolowany przez separatystów kilka dni wcześniej.
W październiku 2015 przedstawione zostały wyniki dochodzenia prowadzonego przez holenderski urząd do spraw bezpieczeństwa (OVV). Stwierdza się w nim, że „został zestrzelony przez wyprodukowany w Rosji pocisk Buk”. Rosjanie, na zorganizowanej w koncernie zbrojeniowym Ałmaz-Ałtej (produkującej systemy Buk) krótko przed ogłoszeniem wyników dochodzenia OVV konferencji prasowej przedstawili własną wersję wydarzeń, próbującą zdyskredytować wersję Holendrów.
Szczątki ofiar i samolotu zostały rozrzucone na przestrzeni 35 kilometrów kwadratowych. Dopiero 21 lipca holenderscy eksperci i przedstawiciele OBWE pierwszy raz zostali dopuszczeni na teren katastrofy samolotu przez aktywistów samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, którzy kontrolują ten obszar w celu rozpoczęcia oficjalnej procedury identyfikacji ofiar i badania przyczyn katastrofy. Ciała, które zostały odnalezione umieszczono w specjalnym pociągu chłodni; w obecności przedstawicieli holenderskich i OBWE wagony, po dokonaniu inspekcji, zostały zaplombowane; nie jest jednak pewne, czy umieszczono w nim ciała wszystkich ofiar, czy też niektóre z nich pozostały jeszcze na miejscu katastrofy. Holandia uzyskała zgodę wszystkich zaangażowanych stron na przewiezienie szczątków ofiar wszystkich narodowości do Holandii i przeprowadzenie identyfikacji zwłok. W tym celu do Charkowa został wysłany specjalny samolot typu Hercules z potrzebnymi materiałami i grupą specjalistów od identyfikacji. Koordynatorem ekipy ekspertów, którzy przeprowadzają identyfikację ciał ofiar został Gert Wibbelink.
W kolejnych dniach, z uwagi na trwające w okolicy miejsca katastrofy walki pomiędzy ukraińskim wojskiem a separatystami, zagraniczni eksperci mieli poważne trudności w dotarciu na miejsce i prowadzeniu tam swoich badań; w miarę jednak możliwości kontynuowali działania, znajdując m.in. dalsze szczątki ofiar katastrofy.

A teraz najciekawsze:

Śledztwo dziennikarzy obywatelskich

1 czerwca 2015 roku niemiecki Der Spiegel, powołując się na stronę internetową dziennikarzy obywatelskich „Bellingcat”, poinformował, że Rosja sfałszowała zdjęcia satelitarne z katastrofy. O zdjęciach napisano: „Naukowa analiza zespołu śledczego wykonana przez zespół badawczy „Bellingcat” jednoznacznie i bezsprzecznie wykazała, że fotografie satelitarne zostały antydatowane i cyfrowo zmienione programem Adobe Photoshop CS5”.
3 czerwca 2015 roku w tym samym piśmie opublikowano wywiad z Jensem Kriese (specjalistą w dziedzinie analizy obrazu z Hamburga), który wyraził pogląd, że wnioski wyciągnięte przez zespół badawczy „Bellingcat” były przedwczesne.
W maju 2016 roku na stronie internetowej „Bellingcat” ukazał się kolejny raport grupy niezależnych dziennikarzy występujących pod tym szyldem. Nawiązywał on do ich wcześniejszych ustaleń – w listopadzie 2014 roku dziewięciu obywatelskich dziennikarzy kierowanych przez Brytyjczyka Eliota Higginsa donosiła, że zestrzelenia dokonano z wyrzutni rakiet „Buk” należącej do rosyjskiej 53. Rakietowej Brygady Przeciwlotniczej z Kurska. Podano wtedy nawet dwie cyfry z trzycyfrowego numeru bocznego wyrzutni. Ponieważ dziennikarze nie byli pewni środkowej cyfry podali ją w zapisie: „Buk 3X2". Pierwsza oznacza dywizjon, a są ich trzy. Ostatnia – porządkowy numer wyrzutni. Środkowa, nieznana ówcześnie dla śledczych z „Bellingcata” z powodu nieczytelności zdjęcia jakim dysponowali, numer jednej z trzech baterii. Przez następne 17 miesięcy śledczy zebrali zdjęcia wszystkich wyrzutni należących do 53. Brygady z Kurska i porównali z tymi, krążącymi po internecie od 2010 roku (rosyjscy żołnierze wielokrotnie fotografowali się na tle swoich wyrzutni i zamieszczali zdjęcia na portalach społecznościowych). Śledczy wyodrębnili i porównali ze sobą siedem cech charakterystycznych dla każdej wyrzutni: kształt osłon gąsienic, rodzaj rolek jezdnych (kombinacja pustych i „szprychowych”), sposób podłączenia przewodów, białe oznaczenia na bocznych klapach gąsienic, rodzaj czcionki i odstępy po między poszczególnymi cyframi numeru bocznego, kształt i wielkość plam oleju i sadzy przy otworach rur wydechowych.
Okazało się, że tylko „Buk” 332 miał wszystkie cechy zgodne z wyrzutnią, którą sfotografowano i sfilmowano w czerwcu 2014 roku w Rosji oraz później, 17 i 18 czerwca, na wschodniej Ukrainie. Najbardziej czytelna fotografia „Buka 3X2" została wykonana w rosyjskim mieście Aleksiejewka. Widać na niej wyraźnie, że wyrzutnia ma na osłonie przednich, lewych świateł drogowych charakterystyczne wgniecenie. Na odnalezionych w sieci zdjęciach „Buka” 312 i 322 żadnych wgnieceń nie widać, rzuca się ono w oczy jedynie na fotografiach „Buka” 332. Kolejna cecha, która wskazuje na wyrzutnię z numerem 332 to sposób podłączenia przewodów łączących korpus pojazdu z prowadnicami rakiet. Każdy z „Buków” posiada po cztery przewody po lewej i prawej stronie prowadnic. Ale tylko te widoczne na zdjęciach 332 są takiej samej długości, w ten sam sposób ułożone i podłączone jak te w 3X2. Eksperci stwierdzili, że cechy „Buka 3X2" sfotografowanego w Rosji oraz „Buka” 332, a także „Buka 3X2" e Rosjan uwiecznionego na filmie nakręconym już na Ukrainie wskazują bez wątpienia, że chodzi o tę samą wyrzutnię. Ponadto ustalili, że rodzaj rolek jezdnych gąsienic czy widoczne oznaczenie H-2200 nie występuje na ukraińskich „Bukach”. Na fotografiach wyrzutni ukraińskiego 156. Przeciwlotniczego Pułku Rakietowego, które w 2014 roku były rozmieszczone w Ługańsku, Doniecku i Mariupolu, nie widać żadnych podobieństw do „Buka 3X2".
Ostateczną konkluzją śledczych „Bellingcata” było oświadczenie: „Jesteśmy przekonani, że 17 lipca 2014 roku, rosyjski „Buk” TELAR o numerze 332 z 53. Rakietowej Brygady Przeciwlotniczej bazującej w Kursku został sfilmowany i sfotografowany na wschodniej Ukrainie. Ten specyficzny „Buk”, poprzednio zidentyfikowany jako „Buk 3X2", został sfilmowany podczas przemieszczania się w centrum obszaru, który Rada Bezpieczeństwa Holandii określiła jako miejsce wystrzelenia pocisku, który strącił MH17” („We can say with confidence that on 17 July 2014, the Russian Buk TELAR numbered 332 of the 53rd Anti-Aircraft Missile Brigade based in Kursk was filmed and photographed in eastern Ukraine. This specific Buk, previously identified as Buk 3×2, was filmed moving to the center of the launch area estimated by the Dutch Safety Board for the missile that downed MH17.”). 

Tyle Wikipedia. 


CDN.