Dr Miloš Jesenský
Przypadek missing time na słowacji -
Notatka o zaobserwowaniu zjawiska paranormalnego
Data incydentu: 28.V.2017 roku
o g. 14:00 CEST
Miejsce incydentu: południowy odcinek trasy rowerowej przy zaporze wodnej Nova Bystrica na
Kysucach - N 49° 20′ 31.85″ - E 019° 2′ 25.21″
Kategoria: Anomalia
czasoprzestrzenna (missing time) MTF,
prawdopodobne CE4/CE-III-G
Opis incydentu:
Dnia
28.V.2017 roku, pan I.J. (lat 44) wraz ze swą córką L.J. (lat 18)
wybrali się na wycieczkę rowerową dookoła jeziora zaporowego na Novej Bystricy.
Świadek doskonale zna trasę, a jego córka była tu po raz pierwszy.
Zaparkowali samochód w górnej części wsi Zavodskovce, i od tego miejsca pojechali
na rowerach. Podczas jazdy koło zapory wodnej, spotkali grupę młodych cyklistów
– 3 chłopców i 2 dziewczyny, przy budynku kościoła pw. Narodzenia Panny
Marii w byłej zatopionej wiosce Riečnica pojechali drogą na południe od zapory,
gdzie miał miejsce ten incydent – dokładniejsze przedstawienie odcinka na
załaczonej mapce.
W pewnym
momencie świadek I.J. uświadomił sobie, że przejeżdża po raz drugi ten sam
odcinek trasy (klasyczne deja vú).
Wraz z córką, która jechała przodem, zauważył samochód – zieloną
skodę-felicia na czeskich tablicach, które jechało za złotą skodą-octavią na
numerach rejestracyjnych z Czadcy (CA). Póki nastawiony był na jazdę to
nie zwracał uwagi na detale, póty nie dotarło do niego, że znów jadą po już raz
przejechanym odcinku drogi. Uświadomił to sobie dokładnie, kiedy zza zakrętu
pojawiło sie przed nimi to samo auto – zielona felicia a za nim złota
octavia.
Z uczuciem
zdziwienia i z rosnącym niepokojem próbował przyjrzeć się pierwszemu z
samochodów, który miał go minąć na wąskiej drodze w bezpośredniej bliskości.
Według jego własnych słów, to się nie udało, tego się nie dało zrobić, bo
chociaż samochód miał się z samochodem blisko wyminąć, to widział go nie z boku, ale jakby z odległości, z zupełnie innej
perspektywy. Udało mu się jednak spojrzeć przez przednią szybę i boczne
okna, i ujrzeć antropomorficzne dwa cienie w przedniej części kabiny, przy
czym uczucie niepokoju i zagrożenia stale wzrastało.
Następnie
dotarło do niego, że jechali tym odcinkiem drogi już trzykrotnie, ale sytuacja
z samochodami się już nie powtórzyła. Usiłował gestami powiadomić córkę,
która jechała przed nim, by nie stawała i jechała dalej. Wbrew
intensywnemu uczuciu zagubienia usiłował się zorientować, więc wyjął
z kieszeni w czasie jazdy telefon komórkowy z aplikacją GPS, który w
tej chwili nie funkcjonował. Widziałem tylko czysty ekranik, na którym znajdował sie
jeden punkt, a poza tym nic. Podobnie padł komputerowy licznik
przebytej odległości i wysokości, który miał zainstalowany na ramie
roweru. Zrozumiał wtedy, że się zgubili i nie są w stanie wrócić: Cały czas mi coś
mówiło, że nie możemy się zatrzymać, że musimy jechać, i niech to się jak
najszybciej skończy. Bałem się o córkę, pomyślałem iż uwięźlibyśmy tam na
zawsze, to co by się z nami stało? Pozostałoby tylko zaparkowane, puste
auto i co by o tym nasza rodzina pomyślała?
Córka świadka dopełniła wypowiedź ojca
i potwierdziła uczucie dezorientacji: Odwróciłam się i zawołałam: tato, czy my nie
jeździmy cały czas w kółko? Ona także odczuwała niepokój
i intensywne uczucie, że nie mogą się zatrzymać, ale za wszelką cenę jechać dalej.
Na dystansie w przybliżeniu pół
kilometra nikogo nie spotkali, a co jest ciekawe, doszło tam do zmiany
wyglądu otoczenia. Wszystkie dźwięki naraz ucichły, nie słychać było ani
szumu drzew, ani śpiewu ptaków, jednym słowem niczego. Przyroda jakby nie miała
koloru, chociaż był piękny, słoneczny dzień, a teraz wszystko było jakieś
szare, jakby wszystko straciło kolory, było to nierealne.
I przez cały czas owładnęło nimi uczucie przenikającego strachu: Miałem uczucie
strasznego niepokoju i beznadziejności tego, co robię i tego, że muszę
wciąż jechać dalej. Nie rozglądałem sie ani na prawo, ani na lewo, ani sie nie
oglądałem, bo jakoś się nie dało tego zrobić. Gdzieś za wsią
Sopkulovce te uczucia zaczęły słabnąć i znikać, a zanim zupełnie nie
znikły na zakręcie, który jest najbardziej na południe wysuniętym punktem
trasy: Tam
spotkaliśmy jakiegoś pana z psem, dźwięki i kolory wróciły, a także
wyraźnie się ociepliło. Zaczął prawidłowo pracować telefon komórkowy. Zatrzymaliśmy
się, a córka mnie zapytała, co to wszystko miało znaczyć? Później
natrafiliśmy na tą grupę chłopców i dziewcząt, którą spotkaliśmy na
początku naszej trasy.
Szczegół o wyraźnym ociepleniu
pozwala na dedukowanie iż podczas incydentu doszło – poza zniknięciem dźwięków
i zmiany percepcji spektrum kolorów także do spadku temperatury. Cenne
informacje na temat padnięcia elektroniki daje także komputerek roweru. Cała
trasa wokół jeziora ma około 30 km długości, ale komputer pokazał przebycie
tylko 22 km. Zagadką pozostaje, czy wskutek działania tego fenomenu przejazd
przez inkryminowany odcinek zdarzył sie tylko raz, czy więcej razy. Różnica 8
km może znaczyć, także i to, że świadkowie przebyli ten odcinek może nawet
więcej, niż trzykrotnie (najprawdopodobniej pięciokrotnie!) tylko że tego po
prostu nie pamiętają. Informacja o brakujących kilometrach potwierdza
także różnicę w zarejestrowanej wysokości. Zamiast oczekiwanej wysokości 670 m
n.p.m. jak podaje to aplikacja GoogleMaps, świadkowie pokonali jedynie 470 m
n.p.m., co wskazuje na to, że wbrew powtórzeniom, nie przejechali oni całej
długości trasy. Ale najbardziej interesujacym jest, w takich przypadkach
typowy, „utracony czas“ trwający około 40 minut, na który nie mają oni żadnych
wspomnień.
W dniu 5.VII.2017 roku świadek powrócił
na miejsce incydentu, do czego namówił go jego przyjaciel żeby przebył całą
trasę jeszcze raz i skonfrontował ją ze swymi doświadczeniami.
I chociaż w tym przypadku nie wydarzyło nic niezwykłego, to pozostała
frustracja po przeżytym incydencie: Nie chcę odradzać ludziom przybycia na to miejsce, ale to
przeżycie było jednoznacznie negatywne, złe i nie chciałbym tego przeżyc
po raz wtóry.
Spisane w czasie spotkania w dniu
20.VII.2017 roku w Kysuckim Nowym Mieście.
Mapka do relacji o incydencie CE4
Nova Bystrica 20170528:
1.
Miejsce spotkania
świadków z grupą dziewcząt i chłopców;
2.
Początek odcinka
z paranormalnymi zjawiskami;
3.
Koniec odcinka
z paranormalnymi zjawiskami;
4.
Powrót do normy;
5.
Ponowne spotkanie
z grupą dziewcząt i chłopców wym. W pkt. 1
Moje 3 grosze
U nas także zdarzały
się podobne przypadki. Jeden z nich opisał Marcin Mioduszewski w mojej książce „Projekt Tatry“, za co mu cześć
i chwała! A oto ten incydent z polskich Tatr:
O tym, że Tatry kryją w sobie wiele tajemnic chyba nie
trzeba już nikogo przekonywać. Kartoteka “Projektu...” zawiera wiele
niewyjaśnionych po dziś dzień przypadków, niemałą ich część zajmują zaginięcia
ludzi. Niektóre z nich mogą być uznane za klasyczne wypadki w górach, czyli po
prostu porażki człowieka w konfrontacji z tym niezwykle groźnym żywiołem. Inne
jednak to przypadki samobójstw, być może zabójstw, incydenty typu Rip van Winkle, niewyjaśnione zgony i
domniemane zniknięcia ludzi spowodowane jakąś formą ingerencji Nieznanych
Obiektów Latających.
Do tej pory jednak albo udawało się rejestrować
obserwacje NOL-i nad Tatrami, albo dziwne wypadki zniknięć ludzi. Nie było
relacji, która bezpośrednio łączyłaby oba te wydarzenia i w dodatku była
wiarygodna.
Nie było aż do listopada 2000.... Paradoksalnie przyszło
mi takiej opowieści wysłuchać w Krakowie. Byłem wtedy na spotkaniu w biurze
pewnej firmy. Podczas rozmowy, zupełnie przypadkowo, jej właściciel poruszył
kwestię UFO i zjawisk nieznanych. Okazało się, że jego brat, Krzysztof, również zatrudniony w tej
firmie, był uczestnikiem niezwykle dziwnego zdarzenia. Kilka chwil później, po
raz pierwszy opowiadał mi tę historię, zupełnie nie wiedząc, że jestem
członkiem MCBUFOiZA i, że zajmuję się badaniami takich właśnie fenomenów.
Następnie wysłuchałem relacji drugiego świadka – Tomasza – również pracownika tej firmy. Oto co udało mi się ustalić
na podstawie opowieści mężczyzn i przeprowadzonej później analizy.
Lubiący chodzić po górach Krzysztof i Tomasz (dane
zastrzeżone) postanowili wybrać się na nocną wycieczkę w Tatry. 22 sierpnia
2000 około 23.30 przyjechali pociągiem z Krakowa do Zakopanego. Tuż po północy
wyruszyli w góry, szli najpierw do ronda pod Krokwią w Zakopanem, tam skręcili
na wschód na drogę prowadzącą na Łysą Polanę. Od czasu do czasu mijali mniejsze
skupiska zabudowań, znajdujących się w między innymi na Jaszczurówce i Cyrhli.
Dalej droga prowadziła już cały czas przez las. Ruch samochodów na tym odcinku
drogi w nocy był znikomy. W czasie marszu obaj wyraźnie słyszeli silnik i szum
zbliżającego się od tyłu pojazdu, który jak im się wydawało znajdował się około
300-400 metrów od nich. Kiedy jednak się odwracali nie widzieli nic, nawet
odbijających się w oddali świateł. Po chwili sytuacja się powtórzyła. Trwało to
aż do godziny 1.30-1.45, kiedy dotarli do wejścia na teren Tatrzańskiego Parku
Narodowego z czarnym szlakiem. (1)
Była to niewielka polana, ze szlabanem, drewnianą chatą oraz balami ściętego
drzewa. Tu dwójka postanowiła odpocząć.
Około godziny 2.00 Krzysztof i Tomasz wyruszyli w
kierunku Hali Gąsienicowej, szeroką, kamienistą drogą w lesie, zatrzymując się
co około 30 minut dla zregenerowania sił. Obaj mieli zapalone latarki, dla
bezpieczeństwa szli jeden za drugim. Oznakowanie przewidywało przejście tego
odcinka w około godzinę. Dwójka szła jednak wolniej, ze względu na nocną porę.
Około 3.00-3.15 doszli do skrzyżowania szlaków zwanego Psią Trawką, gdzie znowu
chwilę odpoczywali. (2) Tam Tomasz
dostrzegł nad drzewami jakiś świecący obiekt w kształcie kuli, który niezwykle
szybko przeleciał najpierw w jedną, potem w druga stronę. Zwrócił na to uwagę
koledze, który jednak nie widział już niczego i uznał, że pewnie było to tylko
przywidzenie. Po krótkim odpoczynku mężczyźni poszli dalej. Był to już ostatni
odcinek do Hali Gąsienicowej, który według oznaczeń przechodzi się w 45 minut.
Jednak znowu ze względu na porę i nocne zmęczenie czas ten się wydłużył. Po
około 45 minutach (około 3.45-4.00) dwójka, przy niewielkim rozszerzeniu drogi,
napotkała poukładane, ścięte bale drzewa. Krzysztof i Tomasz postanowili po raz
kolejny odpocząć. Usiedli więc na balach, zwróceni do siebie plecami, oparci o
swoje plecaki. Siedzieli tak chwilę, najwyżej dwie minuty. W pewnym momencie
Krzysztof powiedział, że trzeba już iść, na co kolega odpowiedział “Już zaraz”.
Następne co pamiętają, to jak już świta, a oni z
założonymi plecakami idą obok siebie w milczeniu. Dopiero po około 3 minutach
otrzęśli się jakby z transu i zdali sobie sprawę, że coś jest nie w porządku.
Sprawdzili czas - okazało się, że minęło 40
minut (była 4.25-4.40), a oni nie pamiętają co się z nimi działo.
Doskonale znający Tatry Tomasz zupełnie stracił orientację w terenie. Wreszcie
po około 20 minutach doszli do schroniska na Hali Gąsienicowej. (3)
Dalsza część wycieczki przebiegała już bez zakłóceń,
zarówno Tomek jak i jego kolega zauważyli jednak, że byli niezwykle wypoczęci i
właściwie nie czuli zmęczenia (Krzysztofa przestał boleć bark). Po
zorientowaniu się, że nie wiedzą, co robili przez 40 minut, byli nieco
przestraszeni, czuli się niepewnie. Dalej mężczyźni udali się na Kasprowy
Wierch (1985 m n.p.m.), stamtąd zaś na Czerwone Wierchy, by zejść wreszcie do
Doliny Strążyskiej.
I ta oto
przedstawiałaby się ta historia. Tak dokładne ustalenie przebiegu zdarzeń było
możliwe dzięki współpracy ze świadkami, niemałą pomocą dla mnie była także
wizja w terenie, którą przeprowadziłem wraz ze znajomym niemal dokładnie w rok
po tym incydencie, bo 31 sierpnia 2001. W praktyce oznaczało to odbycie
identycznej, nocnej wyprawy w góry. Nam niestety już nie dopisała tak wspaniała
pogoda jak Tomaszowi i Krzysztofowi. O ile nocna część trasy do Hali
Gąsienicowej przebiegała przy dość dobrych warunkach atmosferycznych, o tyle
kiedy wczesnym rankiem wyruszaliśmy na Kasprowy Wierch zaczęło padać,
temperatura spadła do +6°C. Nie było też dla nas zaskoczeniem, że odcinek drogi
po masywie Czerwonych Wierchów obdarował nas jeszcze gorszą pogodą.
Temperatura, która spadała miejscami do +2°C, opady deszczu, wiatr i co
najgorsze widoczność ograniczona do kilkunastu zaledwie metrów dały nam się
tyle we znaki, że postanowiliśmy skrócić planowaną trasę, schodząc w dół z Kopy
Kondrackiej (2005 m n.p.m.). Po raz kolejny góry pokazały, jak są zmienne i
nieobliczalne. Kiedy kierowaliśmy się w stronę Doliny Małej Łąki oczom naszym
ukazał się niezwykły widok. Podczas gdy u nas padało, było zimno i mglisto w
dolinie, dosłownie na wyciagnięcie ręki, panował ciepły i słoneczny letni
dzień.
Ta 13-godzinna
wyprawa w góry nie była tylko naszym prywatnym wypadem. Dzięki niej nie tylko
zobaczyliśmy, jak wyglądała trasa Krzysztofa i Tomasza, ale mieliśmy także
okazję na własnej skórze poczuć przynajmniej trochę tego, co czuli oni. Jak się
później okazało bardzo nam się to przydało.
Próbując
wyjaśnić, co było przyczyną tego zdarzenia, które na zachodzie określa się
mianem “missing time” (“zagubiony czas”), pierwszym krokiem było sprawdzenie,
czy nie jest to po prostu oszustwo. Nie było to zbyt trudne. Jak już wspomniałem
wcześniej, historię tę świadek opowiedział mi zupełnie nie wiedząc, że jestem
członkiem MCBUFOiZA. Po co więc miałby kłamać? Późniejsze wielokrotne rozmowy z
Tomaszem i Krzysztofem, przeprowadzony wywiad środowiskowy i testy
psychologiczne tylko potwierdziły moje przypuszczenia – obaj byli wiarygodni, a
ich podejście do tego, co przeżyli było bardzo zdystansowane i zrównoważone.
Wobec tego
zabrałem się za analizę całego zdarzenia. Daruję tu Czytelnikowi przywoływanie
wszystkich danych i ustaleń z 11-stronnicowego raportu dotyczącego tego
zdarzenia, skupiając się jedynie na najważniejszych aspektach sprawy.
Obaj świadkowie, w czasie, kiedy szli asfaltową drogą z
Zakopanego do Brzezin wielokrotnie mieli wrażenie, iż z tyłu zbliża się do nich
samochód. Kiedy jednak odwracali się, nic nie widzieli. 31 sierpnia 2001, gdy
przechodziłem tą trasą ze znajomym, również w nocy, kilka razy mieliśmy takie
właśnie, fałszywe wrażenie. Podobnie jak świadkowie, wydawało nam się, że
słyszymy odgłos silnika. Niewykluczone, że był to jakiś efekt akustyczny –
odbicie fal dźwiękowych samochodu jadącego gdzieś w oddali, w dole (droga
wznosi się ku górze), szumu pochodzącego z położonego poniżej Zakopanego, drzew
itp. Bardzo istotny jest tutaj fakt, że ani razu nie mieliśmy tego wrażenia
jednocześnie. W świetle tego wykluczyć można z pewną dozą prawdopodobieństwa,
że to co spotkało dwójkę było jakimś subiektywnym odczuciem. Czy to, co
słyszeli świadkowie na drodze, było tylko jakimś “naturalnym” dźwiękiem, czy
miało coś wspólnego z późniejszymi wydarzeniami – na to pytanie jednoznacznie
odpowiedzieć się nie da. Warto jednak odnotować fakt zaistnienia tego zjawiska
i to, że było ono odbierane jednocześnie przez dwie osoby.
Kolejnym istotnym elementem sprawy jest relacja Tomasza,
który twierdzi, że na Psiej Trawce (między godziną 3.00 a 3.20) widział
przelatujący niezwykle szybko, gdzieś nad drzewami, obiekt. Świadek nie potrafi
określić nawet przybliżonej jego odległości, wysokości ani wielkości, gdyż, jak
mówi trwało to zaledwie ułamek sekundy. Zdążył zauważyć tylko, że była to
świecąca na biało kula. Właściwie zjawisko to można by uznać za jakieś
złudzenie, na przykład spowodowane zmianą natężenia oświetlenia przy patrzeniu
na włączoną latarkę, a potem na ciemne otoczenie, gdyby nie to, że Tomasz po chwili po raz drugi zobaczył taki sam
obiekt. Świadek jest tutaj pewien, że obiekt ten przelatywał w przeciwnym niż
poprzednio kierunku.
Najbardziej zagadkowym zdarzeniem w całej tej historii
jest jednak oczywiście “utrata czasu”. Świadkowie, siedzieli około 2 minut na
balach ściętego drzewa, wymienili ze sobą jeszcze uwagę, że czas iść dalej i
następne, co pamiętają, to kiedy maszerują ramię w ramię, 40 minut później.
Należy sobie zadać pytanie, co mogło być przyczyną tego, że oboje nie pamiętają
absolutnie nic z tego co działo się pomiędzy 3.45-4.00 a 4.25-4.40?
Można oczywiście uznać, że Tomasz i Krzysztof po prostu
zasnęli na chwilę, zwłaszcza, że było to w nocy, a oni byli zmęczeni marszem.
Hipoteza ta jednak upada w konfrontacji z faktami. Skoro zasnęli, to jak
wytłumaczyć, że świadomość odzyskali jednocześnie, dopiero podczas marszu? To
niemożliwe, żeby podczas drzemki wstali, założyli plecaki, wyruszyli w drogę i
szli przez jakiś czas obok siebie. Dodatkowo, oboje zaznaczają, że przez około
3 minuty poruszali się, jakby zahipnotyzowani - już świadomi, lecz jeszcze
jakby w transie. Dopiero później całkowicie “oprzytomnieli”. Oczywiście nie
wiadomo, czy przez te 40 minut znajdowali się na balach, czy też gdzieś
indziej.
Można również zastanawiać się, czy nie był to efekt
jakiejś chwilowej utraty pamięci, ale znowu pojawia się tutaj kwestia, że
przydarzyło się to w tym samym czasie dwóm osobom. W świetle dostępnych
informacji zdecydowanie uznaję to za niemożliwe do wyjaśnienia w kategoriach
zjawisk i procesów naturalnych. Jest niemal całkowicie pewne, że mamy tu do
czynienia z jakimś nieznanym czynnikiem, który był przyczyną także kilku innych
dziwnych zdarzeń.
Krzysztof i Tomasz w swojej relacji podają, że świadomość
odzyskali w czasie marszu, gdzieś za miejscem odpoczynku. Oznacza to, że albo
przeszli nieświadomie ten odcinek, albo coś “przeniosło ich” w przestrzeni. Ma
to ścisły związek z utratą czasu, dlatego nie wchodzą tu w grę żadne naturalne
czynniki. Warto zwrócić jeszcze raz uwagę, na rozkład drogi i czasu od momentu
odpoczynku:
·
3:00 – 3:20 – postój na Psiej Trawce
·
3:45 – 4:00 – odpoczynek na balach
drzewa, “strata” 40 minut czasu
·
4:25 – 4:40 – odzyskanie świadomości
podczas marszu
·
4:45 – 5:00 – przybycie na Halę Gąsienicową
do schroniska
Droga od Psiej Trawki przewidziana jest przez oznakowanie
na 45 minut, jednak w praktyce, w nocy trudno jest przejść ją w tym czasie, co
sami sprawdziliśmy (mieliśmy około 15 minut spóźnienia, czas marszu wyniósł
około godziny). Jeśli nie liczyć straty 40 minut, idąca nieco wolniej od nas i
zatrzymująca się na tym odcinku dwójka powinna dotrzeć na Halę Gąsienicową po
czasie od 45 minut do 1 godziny 20 minut. Do zdarzenia doszło zatem około 2,6
km od Psiej Trawki. (Miejsce oznaczone łapką) Ustalenie miejsca incydentu
nastręczało pewne trudności, gdyż nie była to żadna polana, a jedynie miejsce,
gdzie wtedy składowano drewno. Świadkowie wspominają, że odzyskali świadomość
kilka kilometrów za miejscem postoju na balach, zaznaczając jednocześnie, że
było to około 20 minut od Hali Gąsienicowej. Jest tu taj pewna sprzeczność,
ponieważ od miejsca, w którym odpoczywali było zaledwie około 1,5 km do
schroniska (co dokładnie zgadza się z tempem ich marszu i podawanym przez nich
czasem przybycia na Halę). Wydaje się więc, że świadkowie popełnili tu błąd,
gdyż mogli odzyskać świadomość, kilkadziesiąt, co najwyżej 100 - 150 metrów za
balami.
Pamiętamy także, że Tomasz wspomina o utracie orientacji
po odzyskaniu świadomości. Jakkolwiek dziwne się to wydaje, nie jest to dla
mnie niczym niezwykłym. Podczas wizji terenowej skracaliśmy podane na
oznaczeniach czasy przejścia średnio o około 20 minut, co najwyżej
dochodziliśmy na czas. Przewidziany na 45 minut odcinek Psia Trawka – Hala
Gąsienicowa pokonaliśmy jednak w godzinę, co podczas marszu wywołało u nas
niemałą dezorientację. Wiedzieliśmy, że idziemy szybko i już powinniśmy być w
schronisku, tymczasem wciąż byliśmy w lesie. Dodatkowym czynnikiem zaburzającym
orientację była oczywiście noc oraz całkowity brak punktów odniesienia na tym
odcinku. Dlatego właśnie nie sądzę, aby dezorientacja Tomasza miała bezpośredni
związek ze zdarzeniem. Według mnie była jedynie jego uboczną konsekwencją.
Tak więc podsumowując, wczesnym rankiem 23 sierpnia 2000
pomiędzy godziną 3.45-4.00 a 4.25- 4.40, w odległości około 2,6 km na południe
od Psiej Trawki w Tatrach, doszło do zdarzenia typu “missing time”, w którym
dwie osoby straciły 40 minut. Obecny stan wiedzy na temat incydentu nie pozwala
na wyjaśnienie, co działo się z mężczyznami w tym czasie. Zaproponowałem, aby
incydent ten zaklasyfikować jako zdarzenie “missing time” z bardzo możliwym
CE-4 i obserwacją NOL-a typu NL. Jest bowiem wielce prawdopodobne, że chodzi tu
o klasyczne zdarzenie nazywane “wzięciem”, co wydaje się potwierdzać obecność
BOL-a obserwowanego przez jednego ze świadków.
Opisana powyżej historia to typowy przykład, powszechnie
znanego i pojawiającego się na świecie, fenomenu “utraty czasu”. Zjawisko to
nie zostało do tej pory w żaden sposób wyjaśnione. Jakkolwiek różne mogą być
jego przyczyny, niezwykle często ma ono związek z obserwacjami NOL-i i bliskimi
spotkaniami. Również w Polsce notowano wiele takich przypadków. W większości, w
takich incydentach, potwierdzone jest niezbicie spotkanie z NOL-em i jego
związek ze zdarzeniem. Wydarzenie z 23 sierpnia 2000 roku nie daje nam tej
pewności, aczkolwiek wskazuje w dużym stopniu na możliwość ingerencji NOLa i
jego powiązanie ze zniknięciem mężczyzn. Nie ośmielę się jednak stwierdzić z
całą pewnością, że było to uprowadzenie na pokład NOL-a przez nieznane istoty.
O tym świadkowie nic nie wspominają. Mogli być wtedy nieświadomi, może po
prostu wymazano im to z pamięci... Może, ale to pozostanie tajemnicą...
Jedno jest pewne – góry jeszcze raz pokazały, że kryją w
sobie niejedną zagadkę.
No, to jest więcej niż
oczywiste. Poza tym znam kilkanaście relacji ludzi, którzy gubili się w lesie –
są one opisane na łamach „Świata UFO“ – w zupełnie banalnych okolicznościach
i stwierdzali, że znajdują się ... nie wiadomo gdzie. I to naprawdę
jest zagadka.
Oczywiście ludzie chcą to
wyjaśnić. Jedna z hipotez głosi, że jest to wpływ trujących roślin rosnących
w lasach i pogody. Inna teoria mówi o wpływie pól energetycznych
drzew na ludzki mózg, który jest dezorientujący. Drzewa pragną zatrzymać
człowieka w lesie po to, by umarł, a jego zwłoki użyźniły glebę...
Trzecia grupa hipotez
dotyczy jakichś istot żyjących w lasach i ukrywających sie przed ludźmi.
Elfy czy Ukryci Ludzie z celtyckich i germańskich baśni. U nas,
na Słowiańszczyźnie, są to różnego rodzaju postacie kobiece – Dziwożony,
Południce czy Krasnoludki vel Bożątka płci obojga.
Czwarta grupa hipotez mówi
wprost o UFO i Ufiastych, którzy ukrywają się w lasach i wodzą
ludzi na manowce w sobie tylko wiadomych celach.
Jak więc widać, lasy nie
są wcale takim idyllicznym ustroniem, jakby się to wydawało. Zdarzają się w
nich rozmaite zawirowania czasoprzestrzenne – co wielokrotnie opisywali
Rosjanie, którzy obserwowali je w tamtejszych lasach, relacje te zamieszczone
są na blogu KKK.
Może uda mi się dotrzeć na
miejsce tego incydentu, to wtedy będę mógł powiedzieć o tym coś więcej…
Opinie
Czytelników
Nie wiem co myśleć o tych rowerzystach, jakieś takie
dziwne to. Niemniej jednak ta historia z tatr jest dla mnie naciągana. Jeden
chcę iść, a drugi mówi "jeszcze chwilkę" w środku nocy po długim
marszu, jak dla mnie usnęli. W takich sytuacjach nic dziwnego, że skrajnie
wyczerpani ludzie lunatykują, albo mają problem z zapamiętaniem rzeczy po
obudzeniu. Słyszałem opowieści o żołnierzach co zasypiali stojąc na warcie, czy
nawet w czasie marszu 😀😀 Po kilku dziesięciu (no max 150) metrach się ocknęli,
ale wyczerpanie plus zaspanie dawało im się we znaki 😏 Pan Marcin Mioduszewski
raczej troszkę za bardzo puścił wodze fantazji 😉 (Sectroyer)
Przekład ze słowackiego - ©R.K.F.
Leśniakiewicz