wtorek, 30 stycznia 2018

Niewyjaśnione zdarzenia na wojnie



Andriej Worfołomiejew


W życiu zawsze jest miejsce na tajemnicze i niewyjaśnione. Czasami zagadkowe wydarzenia mają miejsce i na wojnie, w tym takie tej Wielkiej Ojczyźnianej.


Przeczucia żołnierza


Opowiadania o przejawach Nieznanego w czasach radzieckich, delikatnie mówiąc, nie były brane pod uwagę. To zrozumiałe. ZSRR uważało się za państwo ateistyczne, i walka z „religijnym myśleniem” była bezkompromisowa. Dlatego też we wspomnieniach weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nie ma żadnego miejsca na mistykę. Jedynym, o czym odważyli się oni wspominać – to były wszelkiego rodzaju przeczucia. I tak np. opowiadano o żołnierzu, który naraz stał się zamyślonym, źle sypiał, przeprosił się z innymi, a następnego dnia został zabity. Często spotyka się i takie, kiedy to frontowiec wspominając swe przeżycia niezwykle się dziwił. A co tam! – siedział sobie spokojnie w ziemiance – i naraz ktoś jakby rozkazał „Uciekaj stąd!”. No i on usłuchał. I nie zdążył przejść kilkudziesięciu kroków, jak w ziemiankę trafiła bomba albo pocisk.

O czymś podobnym opowiadał Jakow Josifowicz Priszutow urodzony w wiosce Russkaja Bujłowka, pawłowskiego powiatu Woroneżskiej Guberni. W 1944 roku, w czasie wyzwolenia Białorusi, on służył w 1183. pułku strzeleckim (ps) 356. dywizji strzeleckiej (DS). Pewnego razu przemieszczając się do przodu, nasza jednostka zatrzymała się w piętrowym domu. Oczywiście wszystkich tam umieścić się nie dało. Na parterze rozmieścili się sztabowcy, a na piętrze czterech saperów myślało nad nową niemiecką miną przeciwczołgową.

Jakow Josifowicz wspominał, że postał na chwilę przy nich i zamienił z nimi parę słów. Chociaż będąc dowódcą pododdziału karabinów maszynowych, niczego szczególnego o minach nie wiedział. Ale ciekawe! I naraz coś go jakby kolnęło. Priszutow niezwłocznie spuścił się po drabinie i wyszedł na dwór. Nie zdążył odejść na bezpieczną odległość, jak naraz usłyszał ogłuszający wybuch.

Jeszcze bardziej fantastyczne wydarzenie opisał były przedstawiciel Pietropawłowskiej Rady Wioskowej we wsi Pietropawłowka, Liskinskiego Rejonu, Obwodu Woroneżskiego – Grigorij Tichonowicz Turusow. Takich na froncie często nazywano „zaczarowanymi”. Wystarczy spojrzeć na stronice jego wojennych pamiętników, które udostępnił szerokiej publiczności tamtejszy krajoznawca Paweł Andrianowicz Bisłoguzow. Weźmy tylko zapiski z trzech miesięcy – od lutego do kwietnia 1944 roku, kiedy to kpt. gwardii Turusow był zastępcą dowódcy batalionu 56. psG 15. DSG.

W lutym w czasie zaminowywania przedniego skraju, przeciwpiechotna mina eksplodowała wprost we rękach Grigorija Tichonowicza. Rękawice mu rozniosło w puch, ale ręce pozostały całe! Nawet nie było najmniejszej ranki! W miesiąc potem trzykrotnie każdego dnia znajdował się pod nalotem. Bomby padały koło niego, ale jemu nic się nie stało. 12 kwietnia, kiedy batalion znajdował się w obronie na nasypie kolejowym, zginął jeden z podwładnych, drugi dostał w brzuch, a stojący pomiędzy nimi Turusow… pozostał cały i zdrowy! W dniu 25.IV.1944 roku, niemiecki pocisk trafił w stanowisko dowodzenia. Odnieśli rany: dowódca batalionu, organizator partyjny i szef sztabu, zaś Grigorij Tichonowicz nie odniósł nawet draśnięcia! Ten ostatni wypadek zmusił go, człowieka mocno partyjnego, do wpisania do dziennika następującego zdania: „Jakieś cuda dzieją się wokół mnie”.


Cuda na froncie…


Poza zdarzeniami przeczuć i przewidywania, ogromną popularnością w żołnierskim środowisku cieszą się historie o „wiedzących ludziach”. Wszystkie one stanowią rodzaj „byliczek” – opowiadań o spotkaniach człowieka z różnymi przejawami siły nieczystej. I tutaj należy się dobrym słowem przypomnieć irkuckiego folklorystę Walerija Pietrowicza Zinowiewa (1942-1983). To właśnie jego prace zwróciły uwagę towarzystwa na „byliczki”, które były niemal zapomniane dzięki antyreligijnej propagandzie. W pośmiertnym zborniku prac Zinowiewa pt. „Mitologiczne opowiadania rosyjskiej ludności we Wschodniej Syberii” znajdują się zapisy, odnoszące się do wydarzeń z czasów wojny.

Jedną z najbardziej ciekawych jest relacja Siemiena Stiepanowicza Noskowa (ur. 1901 r.), który służył wtedy w 1256. ps 378. DS. W jego pododdziale znajdował się również „wiedzący”. On był w stanie wydawać rozkazy wężom i żmijom. Na jego rozkaz schodziły się one na jedno miejsce z całej okolicy, a potem rozłaziły się z powrotem. Pewnego razu na przejściu, w celu ukazania swych możliwości, wskazał on Noskowowi przejeżdżającego obok na koniach porucznika z sanitariuszką i powiedział: „ Do tego krzaczka dojadą, a potem ani kroku dalej”. I rzeczywiście. Po przejechaniu jakichś 50-60 m konie stanęły i nie ruszyły się z miejsca, pomimo poganiania. Natomiast zaraz po tym, jak „wiedzący” im zezwolił, konie ruszyły dalej.

Z podobnym „wiedzącym” przyszło się zetknąć na froncie teściowi P.M. Popowej, zamieszkującej we wsi Siemidiesiatoje, Chocholskiego Rejonu, Woroneżskiego Obwodu. Ten przepowiadał losy swym kolegom. Bywało tak, że np. mówił temu czy innemu: „A ciebie Wasilij, kontuzjują”. I tak się zdarzało. (Historia wzięta ze zbornika pt. „Byliczki i opowiastki z Woroneżskiego Kraju”)

No i na koniec, w czasie wojennym wierzono nagminnie w czarodziejską moc matczynego błogosławieństwa. A oto, co mówi się w takim właśnie opowiadaniu, zapisanym w 1991 roku we wsi Gorodiec, Rejonu Ostaszkowskiego, Twerskiego Obwodu. Ponoć żył tam w czasach przedwojennych jakiś kołchozowy aktywista, który jako jeden z pierwszych wstąpił do partii. Jego żona umarła, potem córka przeziębiła się i też zwiędła. Kiedy przyszła pora iść na wojnę, wszystkich chłopów rodziny odprowadzały, a jego nie miał kto. Tak więc jedna stareńka babcia pożałowała aktywisty. Podeszła do niego, przeżegnała i dała mu medalik ze św. Mikołajem Cudotwórcą. I co powiecie? – przez całą wojnę ten mężczyzna nie odniósł nawet draśnięcia. Nawet uciekł z niewoli. Jego jakby jakaś niewidzialna siła wspierała. Kiedy były aktywista powrócił do domu, najpierw poszedł do tej staruszki i podziękował jej za błogosławieństwo i cenny medalik…


…i na tyłach


Trudno wyjaśniane rzeczy w czasach wojny zdarzały się nie tylko na froncie, ale i na tyłach. Tutaj opowiadania krążyły w żeńskim środowisku i były związane z domowymi skrzatami, biesami i podobnymi stworzeniami. W zasadzie łatwo to wyjaśnić. Wszystkie myśli kobiet były związane z mężczyznami, ojcami i synami, a duszki domowe były zawsze zwiastunami wieści ze świata. W zborniku „Mitologiczne…” cytuje się kilka byliczek zapisanych od Krystyny Aleksandrowny Razuwajewoj, mieszkanki wioski Atałanka, Ust-Ilińskiego Rejonu, Obwodu Irkuckiego. Jej męża pochowano zimą 1942 roku. Według niej duszek dwukrotnie przepowiadał jej to wydarzenie. jeszcze przed wojną, pewnej nocy w izbie pojawili się znikąd dwaj mężczyźni w garniturach i białych rubaszkach (rodzaj koszuli zdobionej bogato haftami, popularny w Rosji). Popodziwiawszy urodę syna Krystyny, oni podeszli do jej łóżka i stanąwszy w głowach łóżka zaczęli o czymś mówić. Otrząsnąwszy się z przerażenia opowiadająca zdążyła w myślach zapytać: „Na dobre czy na złe?” Jeden z mężczyzn wydał z siebie dźwięk przypominający „chuuuu” i kobiecie zrobiło się gorąco, jakby od pieca. Przybysze tymczasem znikli. A rankiem babcia Krystyny objaśniła jej to zdarzenie tak: będzie ona miała dwóch mężów i obu ona przeżyje. Po raz drugi duszek pokazał się jej w kształcie białego zająca z czarnymi uszami. I znów – najpierw się pojawił, a potem znikł w zamkniętym od wewnątrz domu. Dokładnej daty kobieta nie zapamiętała, ale w te same dni, a dokładniej 21 stycznia jej pierwszy mąż zginął w boju.

Inna historia wydarzyła się w wiosce Jabłocznyj, Chochołskiego Rejonu w Obwodzie Woroneżskim. Bohaterką jest Jewdokia Siemienowna Kolcowaja. Od początku wojny rodzina długo nie miała wiadomości o znajdującym się na froncie starszym bracie opowiadającej tą historię. Ona sama była wtedy dzieckiem. Pewnej nocy z kredensu coś łachmaniastego spadło na małą Jewdokię i zaczęło ją dusić. A ona pamiętając rady starszych zapytała ostatkiem sił: „Na dobre czy na złe?”. „Na dobre!” – odpowiedział duszek i znikł. I wkrótce brat powrócił z frontu.

Na koniec, w historii usłyszanej przez zbieraczy we wsi Szardomień, Pineżskiego Rejonu, Archangielskiego Obwodu, „gospodarz domu” pokazał się przed grzejącą się przy piecu kobietą w postaci małego mężczyzny mówiącego, że za trzy dni wojna się skończy. I ona rzeczywiście się zakończyła w tym okresie.


Permska apokalipsa


W pamięci narodowej uchroniły się relacje o wielkiej ilości niecodziennych zjawisk przyrodniczych, które jakby były zapowiedzią II Wojny Światowej. Cały cykl podobnych baliczek był zapisany w latach 1985-89 w Permskim Obwodzie przez studentów i pracowników Permskiego Uniwersytetu. I tak w mieście Nyrob, Czerdinkiego Rejonu, zaobserwowano na niebie czerwoną kulę, która robiła się coraz to większa, a potem wybuchła. A w okolicach wsi Niżnyj Szakszer przez długie lata wspominano o niebywałym najściu przedstawicieli świata zwierząt spowodowanego przez wojnę. Zimą ryb w rzece było tyle, że je wydobywano łopatami z przerębli. A latem z tajgi przyszły całe stada wiewiórek. Przepływających Kamę wiewiórek było tak dużo, że z tego powodu trzeba było zatrzymywać płynące nią parostatki.

Było dużo i innych świadectw. Na krótko przed początkiem wojny, matce T.M. Kuzniecowej z miasta Czerdyń, w nocy usłyszało się głos kobiecy śpiewający „Czudnyj miesiac” w domu vis-à-vis Wojenkomatu (odpowiednik naszej RKU). A potem pieśń przeniosła się na Troicką Górę i ucichła. Następnego dnia matka opowiadającej zapytała mieszkającej w tym domu kobiety:
- Co to, wesele u was było?
- Nie, żadnej muzyki u nas nie było – odpowiedziała ona.
To się wydarzyło zimą, a 22.VI.1941 roku zaczęła się wojna, i poborowi poszli na wojnę od Wojenkomatu przez Troicką Górę a kobiety za nimi wołały…

Oczywiście, można byłoby popróbować wyjaśnić wyżej opisane wydarzenia w oparciu o naukę. Jednakże jedno jest ważne – miniona wojna pozostawiła głęboki ślad w pamięci naszego narodu. I długo się nie da tego zapomnieć.


Komentarze Czytelników


Ludzie mają genetyczne predyspozycje do wyszukiwania wzorców. Wszędzie widzimy, jakieś zwierzęta, czy postaci. Czy to w chmurach, górach, czy zaciekach na ścianach. Cecha ta była bardzo przydatna "w dżungli", bo lepiej uciec przed wrogiem, którego nie ma, niż nie uciec przed tym, który jest 😃 W dzisiejszych czasach jednak cecha ta staje się coraz bardziej, jak to ująć "upierdliwa". Przez nią badanie tzw. "zjawisk paranormalnych" jest niezmiernie trudne. Co jakiś czas każdemu z nas chyba zdarza się "coś usłyszeć", czy "coś zobaczyć" 😄 Jeśli dodatkowo przy okazji później "coś się wydarzy", to (sztucznie) wiążemy dwa fakty i powstają niestworzone historie 😃 Bardzo mi się podobała historia z jaką zapoznałem się jakiś czas temu. Facet siedział wieczorem w swoim pokoju tylko przy nocnej lampce i nagle na ścianie zauważył postać młodej dziewczynki w białej sukience. Niemniej jednak nie wpadł on w panikę i nie zaczął tam budować ołtarzyków. Oczywiście na chwilę go zamurowało, ale po chwili skojarzył, że mieszka przy drodze i w tamto miejsce na ścianie pada światło mijających jego dom samochodów 😃 Zamyślił się i z tego zamyślenia wytrąciło go nagle światło na ścianie widziane kątem oka i mózg zrobił swoje  😀😆  Tak czy owak relacje "świadków" są najgorszym "dowodem" i nie pozwalają na wysnuwanie zbyt daleko idących teorii. Już nie wspominając o osobach, które coś zmyślają z premedytacją. Choćby po to, by ukolorować swoją przeszłość 😧(Sectroyer)

To chyba aluzja do "Matki Boskiej Kiepskiej" 😊😊 (Nadir)


Sectroyer - masz 100% racji. Człowiek - szczególnie tak omotany religijnymi bredniami i tak zagubiony jak w Polsce szuka Znaków, które by potwierdzały to, co mu huczą w kościele, radiofonii i TV. Słowem szuka cudów. Wszędzie widzi tylko to, co chce widzieć. 😞To dotyczy także ufozjawisk czy zjawisk z zakresu PSI. 😯Celnie ujął to Jan hr. Potocki w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" pisząc, że: Umysł ludzki raz zakosztowawszy cudowności, rad by każdą rzecz pod nią podciągnąć. I tak właśnie jest, q.e.d.  👍 (Bobik)


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 46/2017, ss. 36-37
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz