Michaił Juriew
W przestrzeniach
Wszechoceanu dryfują statki, które z jakichś przyczyn porzuciły załogi. Od
czasu do czasu pojawiają się one w pobliżu szlaków żeglugowych, wiatry i prądy
morskie wynoszą je na przybrzeżne mielizny, wyrzucają na skały albo podwodne
rafy. Zaś spotkanie z nimi jest bardziej niebezpieczne dla podróżujących tam
statków, niż spotkanie z Latającym Holendrem.
I tak np.:
Luksusowy pasażerski
statek MV Lubow Orłowa przepadł w styczniu 2013 roku, kiedy urwał się hol w czasie
przeholowywania go z Kanady do Republiki Dominikany. Od tego czasu dryfuje on
na międzynarodowych wodach, ale gdzie – tego nie wiadomo…
Inne źródła piszą o
tym tak:
Jednostka miała
zostać odholowana z Kanady na Dominikanę, gdzie planowano jej zezłomowanie. 23
stycznia 2013 MV Lubow Orłowa zerwał
się z holu z powodu wysokich fal i zaginął. Statek bez załogi, pozbawiony
zasilania oraz oświetlania, dryfował stanowiąc zagrożenie dla innych statków
oraz instalacji wydobywczych. 1 lutego jednostka została dostrzeżona przez Atlantic Hawk, statek zaopatrzeniowy
platform wiertniczych płynący w odległości około 2400 km od zachodniego
wybrzeża Irlandii (N 49.2270 W 44.5134), który próbował wziąć go na hol. Jednak
4 lutego musiał go odciąć na prośbę kanadyjskiego Ministerstwa Transportu, z
tego powodu Lubow Orłowa nadal
dryfował po Atlantyku. W marcu 2013 roku odebrano sygnały automatycznego
nadajnika EPIRB, uruchamianego po zanurzeniu w wodzie; odpowiednie urzędy
norweskie, brytyjskie, irlandzkie i islandzkie uznały, że statek najprawdopodobniej
zatonął na północnym Atlantyku i nie stanowi zagrożenia dla żeglugi w rejonie.[1]
Zaczniemy od tego
najsłynniejszego:
Latający Holender
Jest to
najsłynniejszy ze wszystkich statków-widm. Legenda głosi:
W 1641 roku,
holenderski kapitan Philipp van der
Dekken wracał z Indii Wschodnich, a pasażerami na pokładzie jego statku
była para małżeńska. Kapitan zakochał się bez pamięci w młodej żonie. Zabił on
męża i zaproponował jej pozostanie jego żoną. Ale ona postanowiła skończyć z
sobą i wyskoczyła za burtę. Po tym wszystkim statek wpadł w straszliwy sztorm u
Przylądka Dobrej Nadziei. Wydawało się, że katastrofa jest nieunikniona!
Marynarze stwierdzili, że wszystkiemu winny jest zbrodniczy czyn kapitana.
Zaczął się bunt. Nawigator postanowił przeczekać niepogodę w jakiejkolwiek
zatoce, ale van der Dekken zastrzelił jego i kilku niezadowolonych, a następnie
przysiągł na prochy swej matki, że nikt nie zejdzie na ląd do czasu, dopóki nie
opłyną Przyladka, nawet jak to będzie trwało wieczność. Tym samym ściągnął na
swój statek przekleństwo i musiał się tułać po morzach nie mogąc dobić do
brzegu.
Marynarze wierzą w
to, że statek, który napotka Latającego Holendra czeka
nieszczęście.
Jeanne
W 1840 roku, statek
wielorybniczy operujący w Antarktyce, znalazł wmarznięty w lód brytyjski
szkuner Jeanne. Wszedłszy na statek wielorybnicy stwierdzili, że
wszyscy członkowie załogi dawno umarli, przy czym ich ciała dzięki
antarktycznemu chłodowi zupełnie nie były tknięte rozkładem. Martwy kapitan
siedział za stołem w mesie z piórem w ręku. A oto ostatnie linijki zapisane w
dzienniku okrętowym:
4 maja 1823 r. – nie
mamy żywności od 71 dni. Zostałem jako ostatni z żywych.
Wychodziło na to, że
szkuner z martwą załogą przebywał w lodach przez całe 17 lat. Wielorybnicy
oddali zmarłym ostatnią posługę, grzebiąc ich jak nakazuje morska tradycja w
wodach oceanu…
Pewnego lipcowego
ranka 1850 roku, mieszkańcy wioski Easton’s Beach k./ Newport, RI (USA) ujrzeli
statek idący pod pełnymi żaglami wprost na rafy. Potem ogromna fala wyrzuciła
żaglowiec na płyciznę. Ratownicy, którzy weszli na pokład statku stwierdzili,
że w kambuzie na płycie kuchennej kipi kawa, a w mesie na stole leżą talerze, a
z kubryku jeszcze nie przestał lecieć dym z cygar. Ale jedyną żywą istotą na
statku był przerażony pies wtulony w kąt jednej z kajut. Ładunek, przybory
nawigacyjne, mapy, locje i inne dokumenty statku były w doskonałym porządku.
Ostatni zapis w dzienniku wachtowego brzmiał:
- Wyszliśmy na trawers
raf Brenton (kilka mil od Easton’s Beach – przyp. aut.)
Wiadomo było, że Seabird
szedł z ładunkiem drewna i kawy z wyspy u wybrzeży Hondurasu. Najbardziej
interesujące jest to, że w przeddzień tragedii miejscowi rybacy widzieli
żaglowiec i nawet przekrzykiwali się z marynarzami. Ale drobiazgowe śledztwo,
jakie podjęli Amerykanie, nie dociekło przyczyn zniknięcia z pokładu statku
jego załogi…
Mary Celeste
W dniu 4.XII.1872
roku, brygantyna Mary Celeste została znaleziona w odległości 400 mn od
Gibraltaru przez statek Dei Gratia. Statek szedł pod pełnymi
żaglami, ale przemieszczał się jakoś niezwykle i nie reagował na sygnały. Po
wejściu na pokład brygantyny, marynarze z Dei Gratia stwierdzili, że nie ma na
niej załogi. Dlaczego do tego doszło?
W ładowniach statku
znaleziono 1700 beczek czystego alkoholu.[3] Jedna z nich była otwarta
i pusta. Wychodząc z tego punktu, stworzono ad
hoc następującą hipotezę: załoga Mary Celeste dobrała się do
alkoholu, upiła się, podniosła bunt, zabiła kapitana Briggsa, który próbował uspokoić bunt, a także jego żonę i małą
córeczkę, które także znajdowały się na statku. Potem przestraszywszy się
odpowiedzialności, marynarze spuścili szalupę na wodę i odpłynęli. Ale zrobili
to wszystko w takim pośpiechu, że zostawili na brygantynie wszystkie pieniądze
i cenniejsze rzeczy, zapas wody i nawet swoje fajki…
Do brzegu oni i tak
nie dopłynęli i co się z nimi stało – to do dziś dnia nikt nie wie…
Marlboro vel Marlborough
W październiku 1913
roku, do jednej z zatok Ziemi Ognistej, sztorm zapędził szkuner Marlborough.
Marynarze z drugiego statku, który ukrył się tam przed sztormem, po wejściu na
pokład szkunera byli wstrząśnięci strasznym widokiem : na całym pokładzie były
rozrzucone martwe, wyschłe jak mumie, ciała załogantów. Takie same ciała
znaleziono w ładowni statku. Maszty Marlborough były całe, ale żagle
podarte, a cały szkuner pokrywała pleśń.
W rezultacie
śledztwa został ustalony niewiarygodny fakt: trójmasztowy żaglowiec wyszedł z
portu Lyttelton (Nowa Zelandia – przyp. aut.) na początku stycznia 1890 roku i
skierował się do Szkocji, do swego portu macierzystego Glasgow, ale z
nieznanych przyczyn nie dopłynął do portu przeznaczenia.
Ale co takiego mogło
się stać z załogą Marlborough? Być może sztil unieruchomił statek i załoga żyła,
póki nie skończyły się zapady wody pitnej. A może ludzi skosiła jakaś epidemia?
Ale przecież żaglowiec z martwą załogą nie mógł błądzić po oceanie przez 24
lata! Przez zgniliznę i świdraki stał się on porowaty jak gąbka i pierwszy
lepszy sztorm, w jakie obfitują akweny Ziemi Ognistej, posłałby go na dno czy
rozniósł na strzępy. Zagadka takiej żywotności tego statku jest nierozwiązana
do dziś dnia.
Carroll A. Deering
W dniu 28.I.1921
roku, amerykański towarowy pięciomasztowy szkuner Carroll A. Deering wpadł
w straszliwy sztorm i znikł u brzegów Północnej Karoliny. Został on znaleziony
po trzech dniach wyrzucony na mieliznę na Przylądku Hatteras. Na pokładzie
żywej duszy.
26 kwietnia, na
piaszczystej kosie nieopodal Przylądka Hatteras, znaleziono butelkę z
następującym zawiadomieniem:
Deering wzięty abordażem ni to
przez tankowiec, ni to przez okręt podwodny. Nam nałożono kajdanki i ukryto nas
na statku. Nie mamy szansy na ratunek. Powiadomcie o tym kierownictwo kompanii,
jak tylko to będzie możliwe.
W związku z tym
powstały hipotezy, że szkuner opanowali piraci albo przemytnicy szmuglujący
napoje wyskokowe do USA (w tym czasie była tam prohibicja). Należy zauważyć, że
w tych miejscach nieraz przepadały statki. Ale gdzie podziewali się ludzie?
Amerykańskim władzom nie udało się dojść do prawdy co do tego, co naprawdę
stało się z załogantami Carroll A. Deering.
STS København alias Copenhagen
Dnia 4.XII.1928
roku, duński statek szkolny STS København wyszedł z Buenos Aires, by
kontynuować swój rejs dookoła świata. Na pokładzie żaglowca znajdowało się 80
studentów szkoły morskiej. Przez tydzień, kiedy København powinien już
przebyć 400 mn, z żaglowca przyjęto radiogram, ze rejs przebiega pomyślnie,
jednakże do portu przeznaczenia w Kopenhadze, statek nie dotarł. Potem mówiło
się, że był on spotykany w różnych kątach Atlantyku. Statek jakoby szedł pod
wszystkimi żaglami, ale ludzi na nim nie było…
SS Orang Medan vel Ourand Medan
W czerwcu 1947 roku,
brytyjskie i holenderskie stacje radiowe, a także dwa amerykańskie statki w
cieśninie Malakka przejęły następujący komunikat radiowy:
- Kapitan i
wszyscy oficerowie leżą martwi w kubryku i na mostku. Najprawdopodobniej cała
załoga nie żyje.
Potem nastąpiła
burza niezrozumiałych sygnałów kodu Morse’a i krótki komunikat:
- Umieram…
Najbliżej znajdował
się amerykański statek handlowy MS Silver Star. Podszedłszy do
wzywającego pomocy holenderskiego statku SS Orang Medan, Amerykanie
ustalili ponad wszelką wątpliwość, że załoga jest bezsprzecznie martwa, w tym
także pokładowy pies. Wyraz twarzy tych osób wskazywał na to, że umierali oni w
strasznych cierpieniach, jednakowoż na ich ciałach nie znaleziono śladów
obrażeń i przemocy. Nie był uszkodzony i sam statek, ale ratownicy stwierdzili
niesłychane zimno we wnętrzu ładowni. Potem z ładowni podniósł się podejrzany
dym i Amerykanie musieli szybko wracać na Silver Star. Po pewnym czasie Orang
Medan eksplodował i poszedł na dno.
MS Joyta
Dnia 3.X.1955 roku,
statek handlowy MS Joyta, wyszedł z portu na pacyficznej wyspie Samoa z ładunkiem
drewna, lekarstw i produktów żywnościowych. Na burcie znajdowało się 25 ludzi:
16 załogantów i 9 pasażerów. Statek powinien był przebyć liczącą 430 km trasę
do archipelagu Tokelau w dwa dni. Aliści statek nie przybył do portu
przeznaczenia. Znaleziono go dopiero po 5 tygodniach w odległości 970 km od
szlaku żeglugowego. Na pokładzie – żywej duszy, ludzie i cztery tony ładunku
zniknęły. Brakowało szalupy i trzech tratw ratunkowych, a na pokładzie walała
się torba lekarza ze skalpelem, stetoskopem i zakrwawionymi bandażami.[4]
SY Kaz II
Katamaran SY Kaz
II opuścił marinę Airlie Beach na australijskiej wyspie Hinchinbrook w
dniu 15.IV.2007 roku. Na jego burcie znajdował się jego właściciel Derek Batten i jego przyjaciele –
bracia Peter i James Tunstead. W
dniu 18 kwietnia jacht został dostrzeżony z helikoptera w rejonie Wielkiej Rafy
Barierowej, w odległości 163 km od brzegów australijskiego stanu Queensland.
Silnik pracował, a w kokpicie znajdował się włączony notebook, kamizelki
ratunkowe i boja awaryjna znajdowały się na swych miejscach. Brakowało tylko
ludzi. Trzech mężczyzn, którzy byli na pokładzie, literalnie „wcięło”…[5]
Źródło – „Tajny XX
wieka”, nr 46/2018, ss. 18-19
Przekład z
rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1]
Wikipedia.
[2] Podaję
także inne nazwy tego samego statku używane w naszym piśmiennictwie.
[3] Inna
wersja mówi o winiaku.
[4]
Nawiasem mówiąc ten i podobny przypadek z SS Avakarimoa, stał się
jednym z punktów startowych doskonałej powieści Leonarda pt. „Inkarnacja”, w
której za tymi dziwnymi wypadkami stała załoga super-U-boota Elektra
operującego po wojnie na Pacyfiku.