czwartek, 20 czerwca 2019

Czarnobylska zagadka




Veronika Krejčí


Do dziś dnia nikt nie wie, dlaczego grafit przestał płonąć tak jakby sam się zgasił – twierdzi pani Dana Drábová.

Od katastrofy w Czarnobylskiej EJ upłynęły 33 lata, a TV HBO przypomniała 5-odcinkowy serial „Czarnobyl”, który dzięki swej lodowatej atmosferze stał się fenomenem.
- Dawno nie byłam z jakiegoś powodu tak zadowolona – mówi o serialu Dana Drábová, przewodnicząca Państwowego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Nuklearnego. A oto wywiad:

Dana Drábová


Lidovky.cz: Pozwolę sobie na wstępne pytanie. Pani ojciec w chwili eksplozji w elektrowni był na słowackiej Wielkiej Choczy. Nie mieli wody, dlatego do manierki zbierali krople wody z liści tak długo, aż się wreszcie mogli napić. Byli tam i w czasie, kiedy nad Czechosłowacją przechodziła radioaktywna chmura. Czy mogli się oni eksponować na promieniowanie?
Dana Drábová:  To zależy od tego, gdzie on dokładnie był. Ale radioaktywności nie było tak wiele. Kontaminacja nie była tak wielka, jak się wydaje. Na terytorium Czechosłowacji nie było takiego miejsca, w którym mogłoby dojść do bezpośredniego zagrożenia, i nie od garstki wody. Oczywiście skażenia były mierzalne, ale nie mogły nam zagrozić. Narodziła się z tego nowa mitologia, ale to nic nowego. Im bardziej oddalamy się od wydarzenia, tym ta mitologia ma się lepiej. Historycy mówią, że historią nie jest to, co się wydarzyło, ale to, co traktujemy jako tradycję. 

W Czarnobylu nie było Murzynów – tak wyśmiewano się ze scenariusza. W końcu śmieje się i ona…

L.N.: Zatem jak bardzo był realistyczny obraz katastrofy w tym serialu?
D.D.: Był jak najdokładniej dramatyczny. Jeśli zajmę się sprawami technicznymi, znajdę kilka momentów słabo określonych pod względem czasu. Coś się stało wcześniej, coś później. Na przykład helikopter nie upadł podczas napełniania reaktora, ale pół roku później. Radio Forsmark w Szwecji nie dowiedziało się przed ewakuacją Prypeci, ale po niej. Choroba popromienna nie mogła wybuchnąć tak szybko, jak wskazano. Ale to są wszystkie momenty, które moim zdaniem nie są ważne. Serial nie skupiał się na tym, skupiając się na historii. I to było moim zdaniem przedstawione w doskonały sposób. Byłam bardzo podekscytowana przez długi czas.
L.N.: Czarnobyl właściwie uformował Pani drogę zawodową. Czy miała Pani gęsią skórkę dzięki temu dramatycznemu opracowaniu?
D.D. Przez całe moje zawodowe życie zajmuję się Czarnobylem od strony technicznej. A historie - nie to, że wyszły poza mnie, ponieważ byłam tam wiele razy i spotkałam ludzi, którzy zostali wysiedleni ze strefy, którzy powrócili i ludzi, którzy zostali na wielu skażonych terenach na Białorusi - ale zawsze patrzyłam na to wydarzenie od strony technicznej. Ludzkie spotkania były emocjonalne, ale nie tak skoncentrowane, jak w serialu.
L.N.: Co Pani ci ludzie opowiedzieli? Dlaczego tam pozostali bez względu na wielkie skażenie?
D.D.: Ukraińscy Poleśniacy i na terytorium Białorusi zamieszkują ludzie, którzy są przywiązani do swej ziemi, a to dlatego, że tam ich rodziny żyły od stuleci, co serial ten jedynie zaznacza. Wysiedlać ludzi w wieku 60,70, 80 lat nie miało już żadnego sensu, a to dlatego, że czas w którym objawiały się skutki promieniowania już nie miał dla nich żadnego znaczenia. Chociaż jest to może nieludzkie, to wiele osób cierpiało bardziej, wyprowadzając się z normalnego trybu życia, niż przez napromieniowanie.
 
Rzeczywistość była jeszcze ciekawsza jak wspomina czarnobylski biorobot. Tak nazywa serial HBO ludzi z elektrowni. 

L.N.: W serialu ewakuacja starszych ludzi jest pokazywana na przykładzie starszej dojarki krów. Żołnierz zastrzelił zwierzę na jej oczach by ją zmusić do opuszczenia miejsca zamieszkania.
DD.: Żołnierz nie był w stanie wykonać rozkazu i ktoś go zobaczył. Ludzie mówili mi również, że pozwolili psu lub kotu uciec kilka razy, ale krowa jest bardzo duża. Z perspektywy czasu wypuszczanie zwierząt do strefy nie miało większego sensu. Wiedzieli, że futro lub pióra są zanieczyszczone, a zwierzęta przenoszą zanieczyszczenie dalej niż to konieczne. Ale był to niewielki wkład w odkażanie. Z drugiej strony, mam wiele do krytyki, ponieważ w momencie, gdy zdecydowali się zminimalizować konsekwencje, mieli tak wiele problemów z rozwiązaniem, że było to łatwe.
L.N.: Czy presja ideologii komunistycznej, która jest widoczna w zachowaniach przywódców partii w tym serialu, odegrała kluczową rolę w katastrofie? 
D.D.:  Jest to jeden z czynników związanych z katastrofą. Podpiszę się pod faktem, że tak się stało. Komunistyczny sposób rządzenia opierał się na fakcie, że każda grupa naukowców znała tylko trochę informacji. Tutaj było „dziel i rządź”. Rzadko pozwalano im uchwycić całą sytuację w kontekście. Wysiłek był - i widzieliśmy to w piątej części - obwiniono operatorów Czarnobyla. Bez wątpienia tak. Z drugiej strony nie wiemy, co by się stało, gdyby informacje o różnych trybach pracy reaktora były kompletne. [Reaktor] zawiera grafitowe końcówki prętów awaryjnych. Jest to częściowo ich wina bo częściowo nie wiedzieli, co mają. Jednocześnie istnieje inny czynnik, który nie zdołał wykonać zadania. Krótko mówiąc, nie zostało to zrobione. I spełnili socjalistyczne zobowiązanie. Inżynierowie jądrowi byli uprzywilejowaną warstwą, Prypeć była wówczas nowoczesnym miastem. Niewiele wystarczyło, a oni straciliby wszystko.
L.N.: Jak Pani ocenia postawę uczonego Walerija Legasowa, który usiłował zmniejszyć następstwa katastrofy i dzięki temu staje się bohaterem?
D.D.: Nie mylmy pojęć, był członkiem bolszewickiej nomenklatury, zanim wydarzyła się katastrofa. Ale potem przekroczył próg. Jego życie nie było heroiczne aż do Czarnobyla. Jednak będąc w bolszewickiej nomanklaturze, był w stanie właściwie tego używać, ponieważ najprawdopodobniej niewiele osób było na poziomie naukowym, którego Komitet miałby słuchać. Nic nie jest tylko czarne lub białe.

Wybuch w Czarnobylu „spowodował amerykański sabotaż”. Rosja podobno przygotowuje własną wersję popularnego serialu…

L.N.: Co Pani by zrobiła, gdyby podobna sytuacja miała miejsce dzisiaj?
D.D.: Mamy opracowane sposoby postępowania, procedury, sztab kryzysowy. Jesteśmy przygotowani do optymalnego działania i zrobić wszystko, co w naszej mocy, by ochronić ludzi, gdyby coś się wydarzyło. Prawdopodobieństwo jest bardzo małe, ale nie zerowe. Zawsze mówię swoim ludziom – musicie działać według swej najlepszej wiedzy i świadomi tego, że macie ochronić ludzi. Musicie być świadomi, że kiedy wasze i moje działania będą równo oceniane ex post, i za błędy rozstrzelają nas o świcie. Ponieważ siedząc w ciepłym biurze, kiedy nie rozwiązujesz sytuacji, zawsze nie zrobisz lepiej.
L.N.:  Czy serial mógł mieć wpływ na stosunek ludzi do energii jądrowej?
D.D.: Myślę, że nie za dużo. Zainteresowani energią jądrową nauczyli się wielu nowych rzeczy, a przede wszystkim ludzkich historii. Ponieważ dobrze jest znać wydarzenia tego typu. Katastrofy zdarzyły się i będą miały miejsce. Mogą nie być nuklearne, ale z pewnością znajdziemy historię porównywalną do Czarnobyla. Historie są ważne, aby uświadomić sobie, jak technologia wpływa na życie jednostek i społeczności. Z drugiej strony energia jądrowa jest technologią, z której korzystamy i musimy to robić ze zrozumieniem i szacunkiem. Prawdopodobnie nie wpłynęło to na pokaz. W każdej populacji jest dwadzieścia procent ludzi, którzy bardzo boją się energii jądrowej. Może boją się trochę więcej po obejrzeniu, ale to wszystko, więc nie widzę niczego wpływającego na program.
L.N.: Czy następstwa katastrofy długo jeszcze będą odczuwalne na Ukrainie i ościennych krajach?
D.D.: Dziesiątki do setek lat. Zlikwidowanie stopu paliwa jadrowego w reaktorze nr 4 zajmie co najmniej dziesięć lat i zanim obiekt zostanie wykorzystany do innych celów. A nawet tak zwana zakazana strefa bez środków ostrożności zajmie sto, dwieście lat życia. Dla ukraińskiego rządu łatwiej jest opuścić obszar zamknięty, ponieważ są naprawdę niebezpieczne miejsca. Na przykład w Finlandii i Szwecji spożycie mięsa reniferów było i jest zakazane do dziś, ponieważ one jedzą porosty. Okres półtrwania cezu wynosi trzydzieści lat, więc dziś mamy połowę tego, co spadło na nas po katastrofie.
L.N.: Z miasta Prypeć stał się obecnie strefa turystyczna, po serialu zainteresowanie się tylko zwiększyło. Czy poleca Pani ludziom, by ją odwiedzali?
D.D.: Wszystkim to doradzam, bo dobrze jest zobaczyć to miejsce. Przez tydzień, który tam maksymalnie spędzi – z wykwalifikowanym przewodnikiem, który wie gdzie może ich zabrać by się im niczego złego nie stało i nie pójdzie do tych najgorszych miejsc. W czasie przelotu z Pragi do Kijowa dostaniecie większą dawkę promieniowania kosmicznego, niż w strefie zakazanej. 

Czarnobyl zalewają półnagie, żartujące sobie z tego internetowe celebrytki. Zachowajcie powagę – wściekają się twórcy serialu.

L.N.: Czy było jakieś „zamiatanie pod dywan” za czasów ZSRR, czy jest to cecha właściwa dla każdego reżimu?
D.D.: Myślę o tym. W pewnym sensie jest to własność korporacji. A państwo, zwłaszcza autorytarne, jest korporacją. Dzięki hierarchicznej, scentralizowanej administracji musi mieć pewne funkcje korporacyjne. Z drugiej strony demokracja buduje bezpieczniki. Jednym z nich jest niezależny nadzór. Ale wiesz, że to walka. Ponieważ elektrownia jest przecież elektrownią. To ciągłe poszukiwanie równowagi i egzekwowanie, że bezpieczeństwo musi zawsze mieć pierwszeństwo. Na początku każdej katastrofy znajdujemy błąd ludzki.
L.N.: Rosja oznajmiła, że nakręci swoją własną wersję o Czarnobylu, w której będzie tajny agent CIA. Co Pani na to?
D.D.: Bzdura. Nie wiem, ale zapewne jest to typowy fake news. Przecież w Rosji doskonale wiadomo, jak to się odbyło. Dzisiaj wiemy, co się w Czarnobylu odegrało, i to co pokazał serial HBO odpowiada prawdzie.
L.N.: Czy nad katastrofą w Czarnobylu wiszą jakieś znaki zapytania?
D.D.: Oczywiście, ale najdłużej pozostanie otwarte jedno pytanie: jak to się stało, że ugaszono pożar grafitu? Do dziś nikt nie wie, jak do tego doszło. Nagle reaktor przestał się palić i emitować promieniowanie do środowiska. Reaktory moderowane grafitem opuszczają scenę, ponieważ grafit jest prawdziwym problemem, ale wciąż jest ich dziesięć w Rosji, a ostatnia grafitowa EJ ma być zamknięta w 2050 roku. Reaktor można bezpiecznie obsługiwać, gdy traktuje się go tak, jak jest. W tym czasie nie obsługiwano go tak jak trzeba, a to z powodu starań o spełnienie żądań socjalnych obsługi.
L.N.: Jak by się dzisiaj ten grafit gasiło? Czy postępowało tak jak wtedy – zasypywaniem go przy pomocy boru i piasku?
D.D.: Nie potrafię tego powiedzieć. Nie wiem. Z tym, co mieli wtedy do dyspozycji, to był jedyny sposób czy dziś jest coś lepszego – nie wiem. Nie myślałam o tym.
L.N.: W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że chociaż to cyniczne, to katastrofy w Czarnobylu i Fukushimie posunęły nas krok do przodu – w czym nas najbardziej posunęły?
D.D.: Energia jądrowa przeszła gruntowny proces uczenia się od 65 lat, który podobnie jak inne branże składał się z wypadków i katastrof. Doświadczyliśmy trzech poważnych katastrof - każda z różnymi przyczynami i konsekwencjami. Każdy z wyciągniętych wniosków powoduje, przesunięcie bezpieczeństwa na bardzo niskie prawdopodobieństwo tego, że rdzeń reaktora ulegnie uszkodzeniu. Jednak prawdopodobieństwo jest potworem i - choć małe - nigdy nie będzie równe zero. Im jesteśmy bogatsi w doświadczenie, tym bardziej chcemy zerowego ryzyka, chociaż ono nie istnieje. Coraz więcej naciskamy na to, aby wszystko, co nas otacza, było bezpieczne. Niewiele wiemy, że za to drogo płacimy.


Moje 3 grosze


Katastrofa w Czarnobylskiej EJ stała się dla mnie osobistą sprawą, kiedy jedna z najbliższych mi osób zachorowała i odeszła po sześciu latach beznadziejnej walki z nowotworem. Czytając wywiad z panią D. Drábową odniosłem wrażenie, że cofnąłem się do 1996 roku, kiedy to miałem okazje uczestniczyć w seminariach na temat m.in. katastrof nuklearnych prowadzonych przez atomistów z AGH. Według nich wszystko jest OK., nic się nie stało, tylko ci podli ekolodzy mieszają ludziom w głowach. Na Polskę spadły tylko 3 g radionuklidu 131I*, więc o co tyle krzyku? Jakoś milczeli pytani o inne pierwiastki, które przecież też spadały z radioaktywnym fall-out’em.

Pamiętam także haniebny list otwarty 13 polskich atomistów z protestem przeciwko emisji w TVP filmu BBC pt. „Igor – dziecko z Czarnobyla”. Materiał ten można przeczytać na stronie „Wprost” - https://www.wprost.pl/8939/Czarnobyl-najwiekszy-blef-XX-wieku - co stanowi haniebny przykład zaprzedania się ludzi nauki Mamonie i wielkim korporacjom. Polecam także drugi materiał z łamów GW - http://www.archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,377929,19980224RP-DGW,Igor_dziecko_Czarnobyla__prawda_i_falsz,.html. Batalia o prawdę o Czarnobylu trwa nadal. 

Zaczęła się także batalia o Fukushimę. Władze Japonii i koncernu TEPCO nadal nie ujawniają danych o skażeniach po tej katastrofie trzykrotnie większej niż na Ukrainie, a przecież Japonia to demokratyczny kraj! Okazuje się, że ta demokracja jest jak dziwka, która daje temu, kto więcej zapłaci. Poza tym wchodzą w grę czynniki polityczne. I dlatego prawdy o Fukushimie nie dowiemy się za naszego życia! Wcale mnie nie dziwi, że ten kraj tak upodobał sobie Godzilla… No bo czyż to nie jest dziwne, że kraj stojący na wulkanach i gorących źródłach, swoją energetykę oparł na ponad 20 elektrowniach jądrowych? Drogie to, i niebezpieczne – ale jak widać – w grę wchodzą niemałe pieniądze. I to bynajmniej nie japońskie… 

Nie jestem wrogiem energetyki jądrowej, ale nie zgodzę się na to, by elektrownie były budowane przez polskie firmy. Znając kiepski poziom wykonawstwa i polskie dziadostwo idę o zakład, że prędzej czy później doszłoby tam do serii katastrof na miarę Three Mile Island co najmniej… Poza tym czy byłyby one polskie? Oto jest pytanie. 

I na koniec pani Drábová nie wie, jak to się stało, że ugaszono płonący grafit reaktora nr 4 w CzEJ. Odpowiedź jest prosta: Ktoś zadbał o to, by wygasić płonący reaktor. Piszą o tym rosyjscy ufolodzy: dr Władimir I. Tjurin-Awińskij i Walery Kratochwil – zob. - https://wszechocean.blogspot.com/2011/11/sprawa-002h-jeszcze-o-ufo-w-czarnobylu.html. Według nich w sprawę wmieszali się Obcy, którzy pomogli ludziom gasić atomowe piekło. Czy tak było naprawdę? – nie wiem. Ale fakt pozostaje faktem – reaktor ugaszono…         
    

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz