W 1991 roku pod Moskwą w czasie
poszukiwań uszkodzenia kabli telefonicznych na głębokości 26 m został
znaleziony aparat podobny do samolotu, a obok niego ciało człowieka. Od
geofizyków natychmiast pobrano zobowiązanie milczenia.
Na radarach stacji
radiolokacyjnej na półwyspie Mangyszak (Kazachstan) w dniu 28.VIII.1991 roku, o
godzinie 04:47 ORAT/01:47 GMT nad Morzem Kaspijskim wykryto cygarokształtny
obiekt – CUFO (CNOL) – o długości 600 m i szerokości 110 m, który naraz pojawił
się na monitorze, lecąc na wysokości 6600 m z prędkością 9600 km/h.
Dziwny
sterowiec
Operatorzy tej stacji r/lok.
skontaktowali się z kosmodromem Kapustin
Jar i zapytali, czy nie było tam jakichś nieplanowanych startów rakiet?
Odpowiedziano im, że żadnych odpaleń rakiet nie było, ale ich aparatura
radiolokacyjna też zarejestrowała ów dziwny obiekt.
Przykaspijskie WOPK podniosły
cztery myśliwce przechwytujące MiG-29 w celu zidentyfikowania
obiektu i zmuszenia go do lądowania, w przypadku odmowy – zestrzelenie intruza.
Obiekt przechwycono nad wschodnim brzegiem Jeziora Aralskiego o godzinie 05:12.
CNOL nie odpowiadał na zapytania „swój – obcy”, ale nie okazywał wrogich
zamiarów. Wyglądał on jak ogromny sterowiec[1]
i słabo błyszczał na słońcu. Na powierzchniach przedniobocznych znajdowały się
dwa okrągłe iluminatory i jakieś hieroglify, podobne do chińskich ideogramów, a
na ogonie – jakieś zagadkowe symboli w kolorze zielonym.
Lotnikom polecono zająć pozycję
do ataku po obu stronach obiektu otworzyć ogień z działek wzdłuż kursu lotu
tego CNOL-a. Przy próbie ostrzelania obiektu wszystkie systemy broni wysiadły,
a kiedy samoloty zbliżyły się do niego na odległość 500-600 m, zaczęły
szwankować im silniki i przyrządy pokładowe. „Sterowiec” wykonawszy kilka
manewrów przyspieszył i wszedł w przestrzeń powietrzną Ałma Aty.[2]
O godzinie 05:27, na wysokości 4400 m w rejonie jeziora Issyk Kul, CNOL znikł
pola widzenia i ekranów radarów.
Okolice miejsca ufokatastrofy
Ekspedycje
do miejsca katastrofy
Pod koniec września 1991 roku,
w Biszkeku (Kirgistan) pojawiła się informacja o tym, że w górach, 250 km na
wschód od miasta Prżewalska[3],
na uroczysku Szajtan Mazar (dosł.: Mogiła Szatana) rozbił się jakiś obiekt
latający. Pierwsza grupa miejscowych entuzjastów pod kierownictwem badacza
zjawisk anomalnych Emila Baczurina
przez 15 dób usiłowała się dostać do miejsca katastrofy, ale z powodu
głębokiego śniegu i złej pogody nawet nie była ona w stanie powrócić do
Biszkeku. Potem Emil Fiodorowicz oświadczył
w wywiadzie, że był on na miejscu katastrofy, widział szczątki UFO i
przedstawił swoje rysunki i szkice. Filmy fotograficzne okazały się być
prześwietlonymi.
Wysłany na miejsce z zadaniem
ustalenia dokładnego miejsca katastrofy śmigłowiec Sił Powietrznych z nieznanych
przyczyn spadł w górach i cała jego załoga zginęła. W Kazachstanie
zorganizowano grupę ochotników z dobrym przygotowaniem kondycyjnym,
alpinistycznym i psychologicznym, w tym specjalistów z wielu dziedzin wiedzy.
Na jej czele stanął lotnik Grigorij Swieczkow.
Wszyscy rozumieli, że badanie szczątków być może obcego statku kosmicznego jest
związane z niebezpieczeństwem.
Wyposażona w przyrządy, kamery
wideo i fotograficzne, ekipa została podrzucona helikopterami do sąsiadującej z
uroczyskiem doliny – 4 km od miejsca katastrofy NOL-a. Szajtan Mazar to
bezludne, głuche i dzikie miejsce. Ono cieszyło się od dawna wśród miejscowych
niedobrą sławą, stąd jego nazwa. Rozłożywszy bazowy obóz, następnego dnia
weszli na przełęcz i z odległości 1,5 km zobaczyli przez lornetki ujrzeli to,
że „sterowiec” jest rozerwany na dwie niemal równe części. Najwidoczniej lecąc
z dużą prędkością zaczepił on dolną częścią kadłuba o skałę w odległości 1700 m
od miejsca impaktu, gdzie leżały jego szczątki. Po uderzeniu w ziemię on stoczył
się po skłonie stoku góry, zostawiając za sobą głęboki ślad.
Pilot-gigant
W odległości 1200 m od miejsca
katastrofy zaczęły się psuć elektroniczne zegarki, a te mechaniczne zaczęły
pokazywać różne czasy. Po zbliżeniu się na 800 m ludziom stanęły włosy dęba na
głowach. Magnetometr pokazał pełne odchylenie zwrotu pola magnetycznego.
Członkowie ekspedycji zrobili szkice i rysunki, wykonali zapisy wideo i
fotografie. W odległości 800 i 600 metrów przyrządy padły albo dawały jakieś
dziwne wskazania. Ludzi opanował niepokój, dyskomfort, niektórych bolały głowy,
nudności i wymioty oraz słabość.
We wnętrzu środkowej części
statku najwidoczniej miał miejsce wybuch, co było widać po charakterze
uszkodzeń konstrukcji nośnej i rozrzuconych mniejszych fragmentach. Świadkowie
nie mogli podejść do niego bliżej niż na 600 m. ekipa miała dwa skafandry
przeciwpromienne i dwóch śmiałków postanowiło zaryzykować wejście do środka
„sterowca” i zobaczyć co tam jest – a nuż załoga „sterowca” będzie potrzebować
pomocy…?
Szczątki CNOL-a oraz opisy i szkice naocznych świadków
Skafandry im nie pomogły, obaj
dostali śmiertelną dawkę promieniowania. Jeden zmarł w trzy miesiące, a drugi –
Aleksiej Romanowskij – po pięciu
latach w Moskwie, w 31. roku życia. Przed śmiercią złamał nakaz milczenia i
opowiedział o tym, co widział swemu koledze.
Wedle słów Romanowskiego, było
to ogromne UFO. Wewnątrz niego
znajdowało się kilka pokładów. W oderwanej połówce kadłuba, pośród rozerwanych
wybuchem konstrukcji, znajdowało się przejście. Obaj śmiałkowie weszli tam i
doszli do owalnego pomieszczenia, którego ściany i sufit zajmowały powyginane
rury o różnych średnicach oraz jakieś aparaty w rodzaju cewek. W fotelu przed
przyrządem podobnym do kuli siedział pilot. Był on podobny do człowieka, ale
gigantycznego wzrostu. Odziany był w skafander i w maskę podobną do maski p.
gaz. Pilot odwrócił ku nim głowę, a Aleksiejem owładnął strach, a jego
towarzysz upadł. Aleksie podniósł go i wyciągnął na korytarz, a potem jak tylko
mogli najszybciej opuścili UFO.
Wielu członków tej ekspedycji
wróciło do domu chorych, z oparzeniami nieznanego pochodzenia, a jeden miał
lekkie zaburzenia psychiczne. W Ałma Acie okazało się, że wszystkie zdjęcia
były prześwietlone…
Zagadkowe
zaginięcie śladów
ZSRR przestał istnieć i
okrutnie zmieniło się życie kilkudziesięciu milionów obywateli, i ich mało
interesował rozbity gdzieś w dalekich górach aparat latający, a choćby nawet i
Kosmitów. Ufologom kilka lat zajęło przygotowanie następnej ekspedycji: szukali
sponsorów. Władze albo milczały, albo odpowiadały negatywnie, stwarzały bariery
biurokratyczne lub siały dezinformację.
Miejsce katastrofy znajdowało
się w strefie nadgranicznej i żeby tam się dostać, należało mieć jeszcze
specjalne zezwolenie od WOP i FSB. Pojawiły się różne hipotezy: od awarii
sterowca z napędem nuklearnym do nieudanego startu modułu MSK/ISS, itp.
I tak wreszcie w dniu
23.VIII.1998 roku, nowa ekspedycja kierowana przez permskiego ufologa Nikołaja Subbotina z trudem doszła do
uroczyska. Ale obiekt… znikł! Przyrządy pracowały normalnie i nie odnotowały
żadnych anomalii. Na sąsiednim wzniesieniu entuzjaści ujrzeli zagadkowe linie w
rodzaju pasów startowych na lotniskach i okrągłe płaszczyzny na końcu każdego o
średnicy 25 m, w których mogły siadać helikoptery. Oczywiście tutaj już
pracowali wojskowi, wywieźli szczątki „sterowca” wyrównali i zasypali miejsce
impaktu zacierając w ten sposób wszystkie ślady ufokatastrofy. Tylko na miejscu
wypadku pozostał wyryty w ziemi ślad o szerokości 40 m. Jak mówili miejscowi, w
tym miejscu w latach 1992-1996 wciąż latały helikoptery. Ufokatastrofa w
uroczysku Szajtan Mazar pozostawiła wciąż wiele zagadek i znaków zapytania.
Źródło – „Tajny XX wieka”, nr
16/2019, ss. 32-33
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F.
Leśniakiewicz