środa, 27 listopada 2019

Ćwiczenie „Grom 2019” i inne




Kyle Mizokami


Rosyjska flota odpala rakiety i wypuszcza okręty podwodne w próbie odstraszania. Ćwiczenia były zaplanowane w celu udowodnienia, że Rosyjska Flota jest dostatecznie gotowa do odstraszenia przed niespodziewanym atakiem nuklearnym. Ćwiczenia te miały kryptonim Гром 2019/Piorun 2019 i trwały przez cały październik. Rosyjska Flota wystawiła 10 okrętów torpedowych w czasie tygodnia, a to jest liczba jakiej nie widziano od czasów Zimnej Wojny. Rosyjskie okręty podwodne próbowały odpalić trzy pociski rakietowe dalekiego zasięgu, ale tylko dwa odpalenia były udane.

Rosyjska marynarka wojenna przeprowadziła kilka skomplikowanych ćwiczeń okrętów podwodnych w ciągu ostatnich dwóch tygodni w celu przetestowania zdolności kraju do powstrzymania ataku nuklearnego. Moskiewska marynarka wojenna wystrzeliła pocisk dalekiego zasięgu i wystawiła prawie dziesięć okrętów podwodnych ataku, udowadniając, że może wystrzelić pociski nuklearne i ruszyć w celu ochrony okrętów podwodnych, które niosą je na morzu. Jednak nie wszystkie testy zakończyły się powodzeniem, a przynajmniej jeden pocisk został wstrzymany w ostatniej chwili.


Podobnie jak USA, Rosja utrzymuje nuklearną triadę międzykontynentalnych pocisków balistycznych z głowicami jądrowymi, bombowców strategicznych i okrętów podwodnych, które niosą inne pociski nuklearne. Rosyjska marynarka wojenna przeprowadziła kilka ćwiczeń w październiku, których celem było udowodnienie, że rakiety wystrzeliwane z okrętów podwodnych działają zgodnie z reklamą i mogą chronić uzbrojone w nuklearne okręty podwodne na morzu.

Rosyjski Piorun 2019 ma zapewnić rosyjskim siłom „drugiego uderzenia”, arsenałowi broni nuklearnej opartej na okrętach podwodnych, który jest w stanie wywołać niespodziewane „pierwsze uderzenie”, nadal wykonywać swoją misję. Udowadniając, że działa zdolność drugiego uderzenia, Rosja odstrasza inne kraje od rozpoczęcia ataku.


Rosyjskie atomowe okręty podwodne prowadzą testy pocisków balistycznych systemu Buława na Morzu Barentsa. W sierpniu 2019 roku, wystrzelono pocisk Buława z SSBN K-535 Jurij Dołgorukij.

Pierwszą częścią rosyjskich ćwiczeń było skoncentrowanie ośmiu torpedowych okrętów podwodnych z moskiewskiej Floty Północnej zwróconej w stronę Atlantyku w zaledwie tydzień. Misją okrętów szturmowych jest neutralizowanie okrętów podwodnych przeciwnika, chroniąc większe okręty rakietowe przed atakiem. Zmasowane działanie zostało zgłoszone przez „The Independent Barents Observer”, który opisał to jako „niespotykane od czasów zimnej wojny”.


Drugą częścią była seria prób rakietowych. Pierwszy test przeprowadzony przez starzejącą się łódź podwodną K-44 Riazań, okręt podwodny należący do rosyjskiej Floty Pacyfiku. Okręt z powodzeniem wystrzelił starszą rakietę SS-N-18 Stingray o zasięgu 4000 mi/6400 km i do siedmiu głowic nuklearnych o masie 200 kiloton. Pocisk, który przenosił atrapę do testu, przeleciał nad Rosją i wylądował w rosyjskim regionie arktycznym. Problem, według autora „Forbesa” H.I. Sutton był taki, że okręt miał wystrzelić dwa pociski. Jeden start został przerwany.

Drugi test, od zupełnie nowej jednostki SSBN klasy Borei (Boreasz) K-549 Kniaź Władimir, podobno zakończył się sukcesem. Test ten obejmował wystrzelenie z najnowszego okrętu podwodnego rakiety balistycznej SS-N-32 Buława. Głowice ćwiczebne biorące udział w tym ćwiczeniu leciały w przeciwnym kierunku niż w poprzednim teście, lądując na poligonie Kura na półwyspie Kamczatka. Kniaź Władimir jest technicznie nadal w testach morskich, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinien dołączyć do rosyjskiej marynarki wojennej jeszcze w tym roku. Rosyjskie Ministerstwo Obrony przesłało film z nocnego startu na YouTube.

Jak dotąd Piorun 2019 to ćwiczenie mieszane. Masowe zgromadzenie ośmiu okrętów podwodnych SSN jest imponującym osiągnięciem. Wystrzeliwane przez Rosję pociski rakietowe mają jednak tylko współczynnik 0,666 pod względem niezawodności. Chociaż mała próbka statystyczna, wciąż nie jest świetna dla rosyjskiej marynarki wojennej.


Tymczasem na Morzu Południowochińskim…


Jak donosi portal Najwyższy Czas:

Tajemnicza eksplozja na Morzu Południowochińskim. Czy to był wybuch jądrowy?

Media od kilku dni podają wiadomość o tym, że na Morzu Południowochińskim doszło do tajemniczej eksplozji. Miał to być podwodny wybuch jądrowy, do którego doszło pomiędzy Filipinami a Wietnamem.

Jak dotąd nie ma żadnych oficjalnych informacji, które potwierdzałyby doniesienia. Ostatnio jednak pojawiły się wiadomości dotyczące reakcji boi sygnałowych, których zadaniem jest zapewnić system ostrzegania przed tsunami. Otóż miały one zareagować na niezidentyfikowane wydarzenie, które spowodowało lokalne fluktuacje.


Jak podały systemy monitorujące, eksplozja miała mieć siłę równą od 10 do 20 kiloton trotylu. To podobna wartość do bomby zrzuconej na Hiroszimę. Najprawdopodobniej z tego właśnie powodu pojawiły się głosy, że mogła to być bomba atomowa zdetonowana przy pomocy chińskiego okrętu podwodnego.

Ponadto w rejonie, w którym miało dojść do eksplozji, odnotowano wzrost skażenia radioaktywnego. Wiele wskazuje, że faktycznie doszło do wybuchu na Morzu Południowochińskim, jednakże najprawdopodobniej nie chodzi o bombę nuklearną, ale o okręt podwodny o napędzie atomowym.


Poszukałem w Internecie, ale niczego nie udało mi się znaleźć poza wzmianką w „The Japan Times”, gdzie natknąłem się na następujący artykuł Jesse Johnsona:



USA wysyła okręty w pobliże wysp na Morzu Południowochińskim po tym jak Pekin zażądał „zaprzestania prężenia muskułów”


US Navy dwukrotnie wysłała okręty w ostatnie dni w okolice spornych wysp na Morzu Południowochińskim – powiedzieli wojskowi reporterowi „The Japan Timesa” w piątek (data).

 Tak zwana operacja wolności żeglugi (FONOP) w środę i czwartek nastąpiła w wyniku rosnących napięć między oboma mocarstwami, a zaledwie kilka dni po tym, jak Chiny zażądały od wojsk USA „zaprzestania napinania mięśni” na strategicznym szlaku żeglugowym.

W środę przybrzeżny okręt USS Gabrielle Giffords przepłynął w odległości 12 mil morskich (22 km) od rafy Mischief w łańcuchu Spratly, powiedziała kmdr. Reann Mommsen, rzeczniczka 7. Floty USA. W czwartek niszczyciel USS Wayne E. Meyer podważył ograniczenia dotyczące swobodnego przejścia na Wyspach Paracelskich, na północ od Spratly, powiedział Mommsen.

Amerykańska marynarka wojenna rozgniewała Chiny, regularnie prowadząc FONOP statkami w pobliżu niektórych okupowanych przez Chiny wysp, w tym wysepek sztucznych, na drodze wodnej, zapewniając swobodę dostępu do kluczowych międzynarodowych dróg wodnych.

Mommsen powiedziała, że operacje te „są prowadzone pokojowo i bez przemocy i przeciwko żadnemu krajowi. Misje te są prowadzone na podstawie prawnej i demonstrują nasze zaangażowanie w przestrzeganie praw, wolności i legalnego korzystania z morza i przestrzeni powietrznej gwarantowanych wszystkim narodom” - dodała.

Pekin twierdzi, że znaczna część Morza Południowochińskiego, w tym Filipiny, Wietnam, Malezja, Tajwan i Brunei mają podobne roszczenia na wodach, na których rutynowo operują chińskie, amerykańskie, japońskie i niektóre południowoazjatyckie marynarki wojenne.

Ani Japonia, ani USA nie mają roszczeń na tych wodach, ale obaj sojusznicy rutynowo deklarowali swoje zaangażowanie w „wolny i otwarty Indo-Pacyfik”.

Ruchliwa droga wodna jest tylko jednym z kilku punktów zapalnych w stosunkach USA-Chiny, które obejmują trwającą wojnę handlową, protesty pro-demokratyczne w Hongkongu i wsparcie dla Tajwanu.

Sekretarz obrony USA Mark Esper spotkał się w tym tygodniu z chińskim ministrem obrony Wei Fenghe na rozmowach przy drzwiach zamkniętych przy okazji spotkania szefów obrony w Bangkoku.

Wei wezwał Espera, by „przestał napinać mięśnie na Morzu Południowochińskim i nie prowokował i nie nasilał napięć na Morzu Południowochińskim”, powiedział w poniedziałek rzecznik chińskiego Ministerstwa Obrony.

Esper oskarżył Pekin o „coraz częstsze stosowanie przymusu i zastraszania w celu realizacji jego celów strategicznych” w regionie.

Waszyngton potępił Pekin za jego ruchy na szlaku wodnym, w tym budowę sztucznych wysp - takich jak te w łańcuchu wysp Paracelskich i dalej na południe w Spratly Is. - z których niektóre są bazami dla lotnisk wojskowych i zaawansowanej broni.

Stany Zjednoczone obawiają się, że placówki te mogłyby zostać wykorzystane do ograniczenia swobodnego przepływu na drogach wodnych, w tym ważnych szlaków morskich, przez które przepływa około 3 trylionów dolarów światowego handlu rocznie.

Pekin twierdzi, że rozmieścił na wyspach zaawansowaną broń w celach obronnych, ale niektórzy eksperci twierdzą, że jest to część planowego dążenia do scementowania faktycznej kontroli wód.

W Białej Księdze poświęconej obronie, wydanej po raz pierwszy od lat w ubiegłym miesiącu, Chiny podkreśliły nowy nacisk na „gotowość bojową i szkolenie wojskowe w rzeczywistych warunkach bojowych” oraz nowe zdolności Chin do walki w wojnie na Zachodnim Pacyfiku i Morzu Południowochińskim.

Biała Księga Pekinu mówi: „zorganizowano parady morskie na Morzu Południowochińskim” i „przeprowadzono serię ćwiczeń siłowych na żywo”, podczas gdy ich siły powietrzne „przeprowadziły patrole bojowe na Morzu Południowochińskim i patrole bezpieczeństwa w na Morzu Wschodniochińskim i działały na Zachodnim Pacyfiku.”


Nawiasem mówiąc, ktoś może pamięta komputerową grę „SSN” wedle dwóch powieści słynnego pisarza Toma Clancy’ego – „Polowanie na «Czerwony Październik»” i „Rainbow Six”? Otóż chodziło w niej o wybuch konfliktu na linii USA – Ch.R.L. o archipelag Spratly Is. – a poszczególne fazy gry odzwierciedlają fazy operacji morskiej w tym konflikcie, w którym udział biorą także Rosjanie i Brytyjczycy. Oczywiście 14 faza kończy się pokonaniem Chin kontynentalnych i przywiezieniem w Tajwanu „demokratycznego” i oczywiście proamerykańskiego prezydenta wreszcie zjednoczonych Chin.  Czyżby ta wizja miała się teraz zrealizować???


I jeszcze jeden materiał, tym razem z „Forbesa” na który wskazał mi pan Kyioshi Amamiya:


Klasa Jin to najnowszy okręt podwodny w chińskim arsenale. Sześć już zbudowano i stanowią one trzon chińskiego odstraszacza nuklearnego na morzu. Okręty podwodne mają swoją bazę w pobliżu Sanya na wyspie Hainan, około 190 mi/~305 km na północny zachód od Wysp Paracelskich.


Niezweryfikowane zdjęcie chińskiego atomowego, rakietowego okrętu podwodnego (SSBN) typu 094 (klasa Jin) wynurzającego się obok wietnamskiego statku rybackiego. Zdjęcie wykonane podobno przez wietnamskiego rybaka w pobliżu Wysp Paracelskich na Morzu Południowochińskim we wrześniu 2019 r.

SSBN mogą operować pod wodą przez całe miesiące ukryte pod falami w czasie takiego bojowego patrolu. Wynurzenie się obok statku innego kraju jest niezwykłe i sugeruje, że coś poszło nie tak. Coś na tyle poważnego, że uzasadnia poświęcenie swojego głównego atutu: podstęp. Nie jest to typ łodzi podwodnej, której można wynurzyć, aby wysłać wiadomość.


Okręty podwodne i statki rybackie nie mieszają się dobrze. W 1984 r. radzieckaa łódź podwodna zaplątała się w sieci norweskiego trawlera. Po wielu godzinach prób uwolnienia się okręt podwodny musiał wynurzyć się, odsłaniając swoją misję poza krajem NATO. Konsekwencje mogą być znacznie gorsze. W 1990 r. brytyjski okręt podwodny przejechał przez sieci małej łodzi rybackiej u wybrzeży Szkocji. Cała czwórka załogi zginęła, gdy wciągnięto pod wodę ich łódź.

Być może okręt podwodny zaplątał się w sieć rybacką lub obawiał się, że tak będzie. Wynurzenie mogło uratować życie rybakom lub okrętom podwodnym. Jak na ironię, ryzyko związane z sieciami rybackimi może być czynnikiem wpływającym na chińskie rakietowe okręty podwodne patrolujące Morze Południowochińskie zamiast bardziej zatłoczonego Morza Wschodniochińskiego i Morza Żółtego.


Pamiętam podobne wypadki z Morza Północnego, kiedy w latach 80. Doszło kolizji zachodnioniemieckiego dieslowskiego okrętu podwodnego z trawlerem rybackim czy nawet z lotniskowcem, co miało miejsce na Pacyfiku i wywołało panikę w dowództwie US Navy…

Jedno jest pewne: trwa Druga Zimna Wojna i wystarczy jakiś głupi pretekst, a wszystko skończy się nuklearną masakrą, po której nawet nie pozostaną bakterie. Dla Ziemi nastanie znów Złoty Wiek – bez życia organicznego. Radioaktywność powoli się wypromieniuje i wszystko zacznie się na nowo – ab ovo


Źródła:
Zdjęcia – TASS/Getty Images
Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

wtorek, 26 listopada 2019

O kościach Lewiatanów




Stanisław Bednarz


W poszukiwaniu skamieniałych kości w kościołach. Istniało wśród ludu głębokie przekonanie, że starodawne gnaty zawieszone na ścianach kościelnych są zdolne chronić świątynię przed złem. Przy wejściu do Katedry na Wawelu wiszą na łańcuchach trzy ogromne skamieniałe kości. Wydobyto je z mułów Wisły w XIV wieku. Niektórzy twierdzą, że to gnaty legendarnego Smoka Wawelskiego lub olbrzymów znanych z mitologii wszystkich religii. Trzy sporych rozmiarów kości (z których jedna ma ponad metr długości) zainteresowały uczonego tej miary, co Stanisław Staszic, który je na początku XIX wieku opisał, a za jego wywodami Ambroży Grabowski, który poświęcił im te słowa: Opuszczając świątynię katedralną zwrócić należy uwagę na ważną osobliwość naturalną, przy drzwiach wielkich na zewnątrz kościoła na łańcuchach zawieszoną. Są to kopalne reszty potwornych zwierząt dawnego świata, które w czasie powszechnego zalewu kuli ziemskiej, potopem zwanego, zniszczone były, i które jeszcze niedawno za kości olbrzymów poczytane były.

Tymczasem kości (według badań z 1937 roku) należały do walenia, mamuta i nosorożca. Legenda mówi, że jeżeli łańcuch się zerwie, nastąpi koniec świata. Zawieszono je prawdopodobnie jako formę „zabezpieczenia” przed złymi mocami.

Pierwszą wzmianka o dekorujących kościelną bramę „kościach smoka” można znaleźć w korespondencji dwóch uczonych z 1583 roku. Polak Marcin Fox tak pisał do Ulissesa Aldrovandiego z Włoch: Jest to żebro prawie trzy czwarte szerokości, zaś długości na ośm stóp rzymskich. Druga kość, także jakby z goleni. Kostne szczątki, aczkolwiek skromniejsze, wiszą kościele Raciborowicach, a jeszcze nie tak dawno - wisiały na zewnętrznej ścianie prezbiterium Bazyliki oo. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej - przeniesiono do wirydarza klasztornego.






W Panu Tadeuszu też pisze Podobnie pleban mirski zawiesił w kościele -Wykopane olbrzymów żebra i piszczele.

W Potopie:
Kmicic posunął konia, chwycił jednego Lapończyka za kark, i rzekł:
— Żeby mi król takiego jednego podarował, kazałbym go uwędzić i w Orszy w kościele powiesić, gdzie z innych osobliwości strusie jaje się znajduje.
— A w Łubniach była u fary szczęka wielorybia albo wielkoluda — dodał Wołodyjowski.

Benedykt Chmielowski w „Nowych Atenach...” pisał, że na Sycylii odnaleziono w Trapani jaskinię, a w niej kości olbrzymów, każdy z nich ważył sto uncyj, które w Trapanii przy kościele Zwiastowania zawieszono.

Na koniec wspomnijmy o zdarzeniu z początku XX wieku. Prof. Karol Estreicher wspomina, że pewnego lata dziwny stwór z zębatą paszczą straszył kąpiących się w Wiśle. Zrodziły się plotki, że to Smok Wawelski. Na koniec rzekomy smok okazał się krokodylem. Prawdopodobnie gad uciekł z cyrku. Zastrzelił go w okolicy Mogiły krakowski właściciel drukarni Wacław Anczyc. Potem kazał trofeum wypreparować i wystawił na widok publiczny w sklepie Fischera na Rynku Głównym. Potem przeniesiono go do kościoła Misjonarzy na Nowej Wsi.

poniedziałek, 25 listopada 2019

Podróż uczona do Zubrzycy Górnej




Korzystając z tego, że Ania ma urlop i z pięknej, jesiennej i słonecznej pogody postanowiłem odbyć podróż uczoną do Skansenu Orawskiego w Zubrzycy Górnej w celu zrobienia zdjęć pobliskich gór, które będą mi potrzebne do mojego referatu na konferencję w Nitrze oraz w celu zobaczenia nowych ekspozycji w Skansenie.



















Wyjechaliśmy z samego rana tak, by być na miejscu około godziny 10:00. Pogoda, jako się rzekło, była wspaniała: temperatura +0,7 st. C, ciśnienie 1012 hPa, bezchmurne niebo, na ziemi szron, wiaterek z kierunku S-SE - jednym słowem - marzenie!


















Wchodzimy na teren skansenu, w kasie zostawiamy po 20,- PLN i po chwili zwiedzamy Skansen wraz z bardzo miłą Panią Przewodniczką. Okazało się, że z początkowych 4 ha jego powierzchnia rozrosła się do 12 ha! Dzięki temu pojawiły się nowe ekspozycje, które uwieczniliśmy na kadrach zdjęć i filmików. Jest co oglądać, bo o0bok ścieżki edukacyjnej wiejskich linii produkcyjnych pojawił się dom, w którym mieszkał przez czas jakiś św. Jan Paweł II, zagrody, warsztaty i domy mieszkalne. Najbardziej jednak ucieszył nas widok zabytkowego kościoła pw. Matki Boskiej Śnieżnej, który został przeniesiony tam z Tokarni (pow. Myślenicki), gdzie obecnie pyszni się jakieś obrzydliwe chomro w nowoczesnym stylu, a właściwie totalnym nowobogackim bezguściu…


















Widzieliśmy także intarsjowane stoliki, na jednym z nich obraz Raju. Widzieliśmy maszyny, którymi posługiwali się tamci ludzie. Widzieliśmy stare tartaki, krosna włókiennicze, tłoczarnię olejową… a nad nami latały nowoczesne Boeingi i Airbusy, słyszeliśmy daleki pomruk ich silników. Cóż za kontrast! W takich miejscach jak Skansen czuje się namacalnie zapach Czasu. Jak u Bradburyego.  


















Poza tym obejrzeliśmy jeszcze w powrotnej drodze Przełęcz Krowiarki - gdzie trwały prace drogowe. Niestety -–wspaniała pogoda zaczęła się psuć, od NW zaczęły napływać ciemne chmury i kiedy zjechaliśmy do Zawoi, niebo było już ciemne. Ale nie padało, czegośmy się obawiali.






















Polecam Czytelnikowi odwiedzić to miejsce, jest bardzo interesujące dla miłośników historii polskiej wsi i urocze dla natur wrażliwych i romantycznych.



















Filmiki: