W ostatnim
numerze tygodnika „Nie” ukazał się ciekawy artykuł podpisany przez A.S. a
dotyczący skażenia naszego morza przez znajdujące się na jego dnie poniemieckie
wraki statków i okrętów z II Wojny Światowej. Podaję ten ciekawy materiał bez
skrótów – oto i on:
Morsowanie w arszeniku
Na dnie Bałtyku,
w tym polskim obszarze morskim, zalegają setki wraków – pozostałości głównie po
II wojnie światowej i okresie Zimnej Wojny. Około 100 wraków znajduje się w
Zatoce Gdańskiej. Razem z wrakami na dnie morza leżą skorodowane zbiorniki
wypełnione tysiącami ton paliwa, zbiorniki, które w każdej chwili mogą się
rozszczelnić i spowodować katastrofę ekologiczną na niewyobrażalną skalę.
Największe zagrożenie stanowią wraki Wilhelma Gustloffa, Generała
von Steubena, Stuttgartu, Goi i Frankena.
Z pozostałości po statku pasażerskim Stuttgart już cieknie paliwo…
Bałtyk jest też
wielkim składowiskiem broni chemicznej, którą zatopiono po wojnie. Szacuje się,
że w głębinach morza spoczywa nie mniej niż 50.000 ton tzw. BŚT – bojowych
środków trujących, głównie gazu musztardowego (iperytu), i nawet 500.000 ton
broni konwencjonalnej. Taka mieszanka materiałów niebezpiecznych sprawia, że
polskie wody terytorialne są bombą z opóźnionym zapłonem. Nie wiadomo, kiedy ta
bomba wybuchnie, ale stanie się to na pewno. Specjaliści przewidują, że
uwolnienie paliwa z zatopionych wraków okrętów, iperytu i innych związków,
będących pochodnymi rozkładu substancji zawartych w pociskach mogłyby
całkowicie zniszczyć życie w morzu na kilkadziesiąt lat.
Zagrożenie jest
realne. Zdarzały się wypadki poparzenia gazem musztardowym, m.in.:
·
W 1955 roku na plaży zostało poparzonych 120 dzieci z Żywca przebywających
na koloniach w Darłówku;
·
W 1966 roku poparzonych zostało 4 rybaków z Darłowa;
·
W 1977 roku dwunastu rybaków z Darłowa, Kołobrzegu i Ustki;
·
W 1979 roku czterech rybaków z Darłowa i Ustki;
·
W 1997 roku ośmiu rybaków w Władysławowa.
Czas ucieka.
Odpowiedzialna władza powinna bić na alarm i podejmować środki zaradcze. Ale
nie pisowski rząd, który ma inne sprawy na głowie.
23 lutego 2021
roku odbywało się posiedzenie komisji sejmowej gospodarki morskiej i żeglugi na
którym posłowie wysłuchali informacji przedstawicieli rządu na temat działań podejmowanych w celu
przeciwdziałania zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych
na dnie Morza Bałtyckiego. Choć komisja składa się z
18 wybrańców narodu, to zainteresowanych było tylko czterech, z których jeden
(!!!) Dariusz Wieczorek z Lewicy
wziął aktywny udział w dyskusji.
Władza też się
nie popisała. Rządzący nie wiedzą jaka powinni ponosić odpowiedzialność za
materiały niebezpieczne zalegające na dnie Bałtyku na wodach terytorialnych i
wyłącznie polskiej strefie ekonomicznej.
Wiceminister
obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz
oświadczył, że najbardziej merytoryczny jest minister gospodarki morskiej i
żeglugi śródlądowej, dlatego że wybitnie jest to temat, który jest w
kompetencji, w odpowiedzialności tego resortu. Problem w tym, że nie ma takiego ministra. Ministerstwo Gospodarki Morskiej
i Żeglugi Śródlądowej zostało zlikwidowane w 2020 roku. (!!!)
Wiceminister
infrastruktury, Grzegorz Witkowski
powiedział, że nie uchyla się od odpowiedzialności, ale sprawa jest
skomplikowana i wymaga wielopłaszczyznowej współpracy członków wspólnoty
międzynarodowej, a także wielu resortów i podmiotów na terenie Rzeczpospolitej
Polskiej, po czym dodał, że na tym w zasadzie moglibyśmy
zakończyć nasze wystąpienie. Mówił jednak dalej plotąc
bzdury o tym, że brak jest jednoznacznie przypisanej odpowiedzialności
konkretnego organu administracji publicznej , który powinien być przedmiotem
wiodącym przy
realizacji działań dotyczących zatopionych w polskich obszarach morskich
materiałów niebezpiecznych. Czyli po 5 latach rządów
PiS, Polska nie jest nawet państwem teoretycznym z dykty, ale państwem
hipotetycznym ze słomy.
Wiceminister
spraw zagranicznych Marcin Przydacz
zakomunikował, że sprawa dotyczy wielu różnych ministerstw, a rola MSZ jest stosunkowo ograniczona.
Małgorzata Marciniewicz-Mykieta z Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska pocieszała, że nie
ma powodów do rozdzierania szat. Bałtyk jest co prawda zanieczyszczony, ale dotychczasowy monitoring nie
wskazał na jednoznaczne powiązanie przyczynowo - skutkowe wpływu na obecny stan
jakości wód zarówno BŚT jak i wyciekającego paliwa z zatopionych wraków.
Rząd wsparł
wierny rycerz prezesa Kaczyńskiego poseł Czesław
Hoc, który stwierdził, że zagrożeniem dla Bałtyku jest budowa gazociągu
Nord Stream, niemieckich farm wiatrowych, fińskich i szwedzkich hut miedzi,
kopalń i fabryk papieru, a zresztą Polacy nie zatapiali broni chemicznej ani broni
konwencjonalnej tylko robili to albo Niemcy, albo Rosjanie, albo Alianci, i to Rosjanie wraz z innymi niż Polska państwami Unii
Europejskiej powinni zająć się problemem.
Postawa PiS może
dziwić. W maju 2020 roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport
„Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów
niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego”, w którym nie pozostawiono suchej
nitki na rządzie, który nie robi nic, aby zapobiec nieuchronnej katastrofie.
Mimo informacji
o potencjalnych zagrożeniach polska administracja morska nie przeprowadziła kompleksowej
identyfikacji materiałów niebezpiecznych zatopionych w polskich obszarach
morskich i nie rozpoznała skali zagrożeń z tym związanych.
Nie prowadzono
monitoringu wód pod względem stężeń BŚT, a także paliwa i produktów
ropopochodnych z wraków. PiS-owi nie chciało się objąć monitoringiem nawet rozpoznanych
już miejsc zatopień gazu musztardowego i wraków z paliwem. Zdaniem NIK stwierdzono zaniechania administracji morskiej i ochrony
środowiska.
Zdaniem NIK to
nie złe prawo, rozmyte kompetencje ministerstw i urzędów, ale niechęć do zajęcia się sprawą i
zwykłe zaniedbania rządu mogą doprowadzić do katastrofy ekologicznej na
niespotykaną skalę. Jeśli dojdzie do
tragedii, Kaczyński i spółka zrzucą winę na Tuska (i ekologów rzecz jasna). A
ciemny lud to kupi.[1]
A.S.
Moje 3 grosze
Od siebie
dodam tylko to, że wielokrotnie w czasie moich kolonii i obozów harcerskich nad
morzem w Rowach, Świnoujściu, Międzyzdrojach czy Łebie widziałem wyrzucane na plaże bryły mazutu i
innych materiałów ropopochodnych, które zanieczyszczały piasek i trudno było
się z nich oczyścić. Niestety, powyższe informacje są groźne i prawdziwe.
Bałtyk jest skażony i ta zła sytuacja się pogłębia. Miałem okazję to zobaczyć
pracując na wolontariacie w helskim Fokarium im. Prof. Krzysztofa Skóry, gdzie leczono zwierzęta poszkodowane także wskutek
kontaktu z BŚT. Ale oczywiście polityków niewiele to obchodzi.
A powinno.
Polska
odwróciła się od morza. Polska mając 532 km morskiego wybrzeża powinna
wykorzystać go do budowy nowych portów i całej infra- i ultrastruktury do nich.
Nie zrobiono nic poza propagandowym zadęciem wokół przekopu Mierzei Wiślanej,
który jest nam tak potrzebny, jak dodatkowa dziura sami-wiecie-w-czym, bo
Elbląg portem morskim nie będzie przez długie lata, a sam przekop stanowi
uszczerbek dla środowiska. Ale znów – kogo to obchodzi? Najważniejszy jest
efekt propagandowy i nic ponadto.
A rzecz
jest naprawdę haniebna, bo polskie statki pływają – owszem po morzach i
oceanach świata – ale już nie rozsławiają polskiej bandery. Owszem, pływają pod
banderą Panamy, Wysp Dziewiczych czy Liberii, co uważam za szczególne draństwo!
Niemcy, Rosjanie – a zatem kraje uznane przez rządzące sitwy za wrogie – pływają
pod własnymi banderami, a my? Wstydzimy się Biało-Czerwonej? Najwidoczniej tak
i jak długo tak będzie, tak długo cały ten patriotyczny bełkot będzie można o
kant potłuc… Czy o to walczyliśmy całe wieki o dostęp do morza, by teraz
odwracać się do niego tyłem? To jest chore i twórcy naszego państwa i Niepodległej
przewracają się w grobach.
Jak długo
jeszcze będzie trwał taki stan? Jak długo jeszcze będzie się lekceważyło
podstawowe prawa ekonomiki, wedle których o rozwoju kraju decydują porty i
koleje? Trzeba będzie wiele zmienić po obaleniu panującej antypolskiej sitwy
banksterów i gangsterów oraz czarnej mafii wysysającej nasz kraj jak
ośmiornica...