Stanisław Bednarz
Wertując stare numery „Przekroju”
natknąłem się na tak śmieszną opowieść, że aż trącącą absurdem. Opowieść o
Polaku, który zniszczył niemiecki samolot Fieseler Fi 156 Storch…. grabiami.
Tak śmieszne ze momentalnie przypomniała mi się przyśpiewka studencka „A mój
wujek spod Sosnowca strącił nosem
odrzutowca”.
Nosem nie nosem. Źródło na temat
tego, sprowadza się do wydania czasopisma „Przekrój” z lat 70-tych, w którym to
pojawiła się opowieść Bronisława Jarosza
ze Szczakowej, z nagłówkiem : „Jedyny wypadek w świecie – samolot zniszczony
grabiami”.
W tej ponoć prawdziwej historii
głównych bohaterów jest dwóch. Jednym jest rolnik i jednocześnie autor
Bronisław Jarosz ze Szczakowej, który podesłał redakcji „Przekroju” swoją
opowieść, a drugim pilot w samolocie rozpoznawczo-łącznikowym Fieseler
Fi 156 Storch.
Ten zaczął podbijać przestworza w
1936 roku, a jego produkcja trwała przez 11 lat w wariantach uzbrojonych i
nieuzbrojonych. Trzy samoloty w połowie
czerwca 1942 roku wyruszyły z lotniska
Czyżyny około godziny siedemnastej i po krótkim patrolu, dotarły nad głowy
rolników w Niepołomicach, którzy zajmowali się zbiorami siana. Krowy i konie na
okolicznych łąkach zaczęły szaleć, nieprzyzwyczajone do warkotu silników, a
ludzie chowali się i padali na ziemię, kiedy trzej piloci uznali tego typu
nękanie za świetną zabawę. Wykonali dwa przeloty, obniżając raz co raz pułap
lotu do tego stopnia, że powietrze rozwiewało przesuszone na wiór siano. Przy
trzecim już jeden z pilotów Luftwaffe dostrzegł stojącego w polu Bronisława
Jarosza, który nie zważał na zagrożenie i czekał. Nie ugiął się jednak nawet
pomimo tego, że samolot leciał na wysokości może trzech metrów. Czekał, aż
hajlujący przez boczne okno pilot zbliży się wystarczająco blisko, aby z
wściekłości rzucić w jego kierunku zaostrzone grabie, niby oszczepem. Ku
zdziwieniu samego rzucającego, najpewniej grabie trafiły pilota, znajdując
drogę ku jego twarzy przez boczne okno. Ten wzniósł się momentalnie w przestworza,
szamocząc się z nieoczekiwaną bronią w kabinie. Chociaż zdołał się od niej
uwolnić, odleciał w stronę Krakowa, a jeden z jego towarzyszy rozpoczął
poszukiwania sprawcy. Nie udało mu się, bo przepełniony strachem Bronisław
czmychnął do jednego z łanów żyta, a próby odnalezienia go w ciągu kolejnych
dni przez spełzły na niczym. Mieszkańcy go kryli.
Co jednak stało się z
potraktowanym grabiami pilotem Luftwaffe i jego samolotem. Jak się okazało,
ranny lotnik nie doleciał do lotniska i „ostatkiem sił próbował przymusowo
lądować w Pobiedniku”. Nie ukończył jednak manewru, bo stracił przytomność i
spadł z wysokości na pola obok lotniska, rozbijając swego Fieselera Fi 156 Storch.
Dalszych losów pilota nie znamy, ale koledzy ponoć próbowali mu pomóc, podczas
gdy rozbity samolot czekał na sprzątnięcie do następnego dnia. Strata tego
samolotu nie była podana w komunikatach wojennych prawdopodobnie z braku
odpowiedniej rubryki “zniszczony przez grabie”.
Naprawdę czy "ku pokrzepieniu serc" Fieselerów Fi 156 używało
polskie lotnictwo wojskowe i cywilne. Polskie lotnictwo używało 12 sztuk tego
samolotu – w tym na pięciu Fi 156 widniały szachownice.