Od czasu do czasu spadają na Ziemię i
budzą ogromne zainteresowanie – nie tylko badaczy. Ładny czy rzadki meteoryt na
rynku minerałów i skamielin kosztuje kilka tysięcy euro czy dolarów. Ale jest
jeszcze jeden powód, dla którego warto szukać meteorytów nawet na dnie
Wszechoceanu – jest nim ich pochodzenie.
Avi
Loeb chce poszukiwać obcych cywilizacji na dnie oceanu. To nie jest głupi
pomysł
W październiku 2017 r.
astronomowie po raz pierwszy w historii odkryli w Układzie Słonecznym obiekt,
który przyleciał w naszą okolicę z innego układu planetarnego. Ten
międzygwiezdny podróżnik nazwany ‘Oumuamua wylatywał już wtedy z Układu
Słonecznego i nie było już większej możliwości dotarcia do niego i pobrania
próbek. Takich obiektów musi być jednak więcej. Prof. Avi Loeb z Uniwersytetu Harvarda ma pomysł na ich poszukiwanie.
Dość oryginalny.
W momencie odkrycia ‘Oumuamua
obiekt znajdował się „zaledwie” 30 mln km od Ziemi. Trajektoria jego lotu
wskazywała, że mógłby on do nas przylecieć z okolic Wegi, najjaśniejszej gwiazdy
w gwiazdozbiorze Lutni. Jeżeli faktycznie tak było, to dzielące Wegę i Słońce
25 lat świetlnych, obiekt ten mógł pokonać w ciągu ostatnich 300.000 lat.
Po przelocie przez punkt
najbliższy Słońcu we wrześniu 2017 r. obiekt rozpoczął podróż na zewnątrz
Układu Słonecznego. Choć jego prędkość spadała, to naukowcy dostrzegli, że nie
spada ona w taki sposób, w jaki powinna, zupełnie tak jakby posiadała własne
źródło energii. Niegrawitacyjne przyspieszenie planetoidy ‘Oumuamua sprawiło,
że część naukowców – w tym prof. Avi Loeb – zaczęło podejrzewać czy niepozorna
planetoida nie jest jakimś artefaktem wysłanym w przestrzeń kosmiczną przez
przedstawicieli obcej cywilizacji. Pomysł ten na pierwszy rzut oka wydaje się
szalony i całkowicie niepoważny. Wystarczy jednak chwilę pomyśleć, aby
uświadomić sobie, że nie jest to nierealne, wszak sami jesteśmy cywilizacją,
która w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wysłała w przestrzeń międzygwiezdną
sondy kosmiczne, które także będą przez miliardy lat przemierzały kosmos i być
może kiedyś wlecą przypadkiem w jakiś układ planetarny. Takimi sondami są
chociażby sondy Pioneer 10 i 11, Voyager 1 i 2, czy w końcu sonda New
Horizons. Skoro my mogliśmy takie sondy wysłać, to mogła też jakaś inna
cywilizacja.
Od czasu odkrycia ‘Oumuamua
naukowcy odkryli jeszcze jeden obiekt międzygwiezdny – kometę 2I/Borisov, a
ostatnio także odkryli jeszcze jeden obiekt tego typu w danych archiwalnych.
8 stycznia 2014 r. w atmosferę
Ziemi wszedł meteoroid (oznaczony później CNEOS-2014-01-08), którego prędkość
wskazuje, że pochodził on spoza Układu Słonecznego. Szacunki wskazują, że
obiekt ten wchodząc w ziemską atmosferę miał około metra średnicy i masę rzędu
500 kg. Możliwe także, że część tego obiektu przetrwała lot przez atmosferę i
spadła do oceanu.
Wyprawa
po międzygwiezdną rybkę
Avi Loeb szacuje, że na każdy
obiekt wielkości ‘Oumuamua (rzędu kilkuset metrów średnicy) w Układzie
Słonecznym może znajdować się milion obiektów takich jak ów meteoroid z 2014
roku. Część z takich obiektów może wpadać w ziemską atmosferę. Część z nich z
kolei może przetrwać lot przez atmosferę i lądować na lądzie lub w oceanach.
Obiekt zarejestrowany w 2014 roku wylądował na dnie oceanicznym w pobliżu
Papui-Nowej Gwinei.
Naukowiec stawia zatem
pytanie, czy powinniśmy jednak zająć się przygotowaniem misji, która dogoni ‘Oumuamua,
zbada jej naturę i przywiezie próbki gruntu na Ziemię, czy też może lepiej
byłoby przygotować ekspedycję, która poszukiwałaby szczątków meteorytu
międzygwiezdnego na dnie oceanu? Ta pierwsza misja kosztowałaby około miliarda
dolarów, druga – jakieś dziesięć tysięcy razy mniej.
W miejscu, w którym wylądował
CNEOS-2014-01-8 ocean ma kilka kilometrów głębokości, a niepewność miejsca
lądowania wynosi ok. 10 km. Z pewnością poszukiwanie szczątków do łatwych nie
będzie należało, ale teoretycznie można byłoby zlokalizować obiekt za pomocą
potężnego magnesu, wydobyć go z dna oceanicznego i przewieźć do laboratoriów na
lądzie. Po raz pierwszy w historii ludzkość miałaby okazję dotknąć – dosłownie
– skały z innego układu planetarnego niż Układ Słoneczny. Przy okazji można by
było sprawdzić, czy aby na pewno była to jedynie skała, czy też może wytwór
obcej technologii, swego rodzaju Voyager z innej gwiazdy.
Aktualnie zespół pracujący pod
kierownictwem prof. Loeba na Harvardzie zajmuje się przygotowaniem projektu
takiej misji poszukiwawczej. Zważając na upór i determinację prof. Loeba możemy
się spodziewać, że już wkrótce w okolicach Papui-Nowej Gwinei pojawi się jakaś
jednostka badawcza, która będzie poszukiwała międzygwiezdnego podróżnika na
dnie oceanu.
I jeszcze jedna ciekawostka
związana z meteorytami i Wszechoceanem.
Asteroida
wpadła bo Oceanu Arktycznego – w 2 godziny po odkryciu!
Kratery impaktowe, odkrycia
meteorytów itp. Wybuch Tunguski… Jesteśmy świadkami, że nasz ląd jest
bombardowany przez kosmiczne pociski. Mówi się: raz po raz asteroidy zbliżają się do Ziemi lub ją uderzają. Podczas
gdy większe obiekty są pod obserwacją astronomiczną, a ich orbity są zwykle
dobrze znane, nie dotyczy to mniejszych obiektów. Są tak słabe, że często są wykrywane
późno lub wcale. Problemem jest jedna 100-metrowa asteroida, która została już
zignorowana – ale na szczęście nie trafiła.
Mały
i szybki świetlisty punkt
To jest tak rzadkie wydarzenie,
bo 11.III.2022 roku astronomowie wykryli kawałek o wielkości co najmniej dwóch
metrów tuż przed zderzeniem. Według NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej
(ESA) jest to piąta asteroida, jaką kiedykolwiek „złapano” przed ponownym
wejściem w atmosferę i pierwszym impaktorem (obiektem, który uderza w Ziemię)
odkrytym przez europejskiego astronoma.
Jest to odkrycia dokonane
przez Krisztiána Sárneczky’ego z
Piszkéstető Observatory na Węgrzech, kiedy przeszukiwał niebo przy pomocy
60-centymetrowego teleskopu w godzinach wieczornych tegoż dnia. O godzinie
20:24 CET zauważył on mały, szybko poruszający się świetlny punkt. Wykonał on
cztery następujące po sobie zdjęcia obiektu i stało się jasnym, że jest to
szybki i bliski obiekt – NEO – obiekt bliski Ziemi.
Ogłoszono
alarm
Około 14 minut później,
astronom powiadomił o obserwacji nowego obiektu NASA Minor Planet Center, które
powiadomiło astronomów i inne obserwatoria. W tym samym czasie specjalny system
kalkulacji ryzyka NASA Scout wyliczył trajektorię obiektu
nazwanego prowizorycznie 2022 EB5 w oparciu o posiadane dane. Scout początkowo miał tylko dane z 14 obserwacji, które
obejmowały 40 minut i zidentyfikował ten obiekt jako impaktor – wyjaśnia David
Farnocchia z Laboratorium Napędu Odrzutowego - JPL NASA.
Zaledwie godzinę po odkryciu
przedmiotu, którego rozmiar szacuje się na dwa metry, Centrum Koordynacji
Obiektów Bliskiego Ziemi (NEOCC) ESA i Biuro Koordynacji Obrony Planetarnej
NASA zostały powiadomione w zautomatyzowanej serii alarmów. W tym momencie
obliczenia przewidywały już, że asteroida uderzy w Ocean Arktyczny zaledwie
godzinę później, między 22:21 a 22:25 UTC.
Upadek
do Oceanu Arktycznego
A oto jak to się stało: o
godzinie 22:22 UTC asteroida weszła w atmosferę Ziemi ok. 140 km na północ od
wyspy Jan Mayen – nieco mniej niż dwie godziny po jej odkryciu.[1]
Spadek nie był obserwowany na tych odludnych terenach. Ale globalna sieć
czujników ultradźwiękowych odnotowała falę uderzeniową. Wydzielona energia
impaktu stanowiła ekwiwalent trzęsienia ziemi o silne M4,0. Astronomowie
szacują, że Ziemia zderza się z takimi obiektami kosmicznymi 10 razy na rok –
ale takie asteroidy są odkrywane już post
factum… po kolizji.
- Tak małe
ciała kosmiczne jak 2022 EB5 wpadają w atmosferę Ziemi dość często –
powiedział Paul Chodas, dyrektor Centrum
Badań Obiektów Bliskich Ziemi - CNEOS NASA. – Ale
dlatego, że są one takie małe, są bardzo rzadko wykrywane w kosmosie na kilka
godzin przed ich upadkiem. A na
dodatek, odpowiednia część nieba powinna być widoczna dla teleskopu obserwacyjnego
w odpowiednim czasie.
Nowe
teleskopy dla lepszych obserwacji
Przecież asteroidy, które są
znacznie większe i mogą spowodować poważne uszkodzenia, zwykle odkrywa się
wcześniej. Jednak astronomowie pracują nad dalszą poprawą obserwacji NEO. Teleskop
Flyeye,
znajdujący się obecnie w Monte Mufara, powinien przyczynić się do tego w
przyszłości In Italy Building. Jego optyka działa w podobny sposób jak
złożone oczy owada, generując obrazy z 16 częściowych ekspozycji. (NB, podobnie
działa najnowszy JWST - Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba.)
- Niezwykle szerokie pole widzenia tych nowych teleskopów
pozwoli nam zbadać duże obszary nieba w ciągu zaledwie jednej nocy -
wyjaśnia Detlev Koschny, szef
Departamentu Obrony Planetarnej w Europejskiej Agencji Kosmicznej. - Zmniejsza
ryzyko utraty potencjalnie ważnego obiektu.
Moje
3 grosze
Dlaczego uważam pomysł dr. Loeba za
słuszny? To powinno być oczywiste. Wszechocean naszej planety pokrywa niemalże
¾ Ziemi, a zatem większość wszystkich spadłych na Ziemię meteorytów spada
właśnie w jego wody. Meteoryty trafiają od czasu do czasu w ziemskie statki
pływające powodując ich uszkodzenia. Poszukiwania kosmicznych „gości” na dnie
Wszechoceanu mają wielki sens – jeżeli je gdzieś znajdziemy, to tylko tam. Kto
wie, czy tajemnicy 1I/’Oumuamua jest taką bezludną, automatyczną sondą
Bracewella, która przeleciała przez Układ słoneczny, zebrała dane i poleciała
dalej?
Kilka lat temu zaproponowałem ze swej
strony spenetrowanie wszelkich hałd kopalnianych w poszukiwaniu meteorytów
kopalnych. Wszak w odległych epokach geologicznych na pewno spadały one
częściej na Ziemię i zalegały jako bezużyteczne w pokładach minerałów – a dzisiaj
są wydobywane i nikt się nimi nie zajmuje. A szkoda, bo wśród nich zapewne
znajduje się niejeden „gość z gwiazd”.
I jeszcze jedna ciekawostka. Zwrócił
mi na nią uwagę słynny Kazimierz Bzowski
pisząc do mnie o Meteorycie Grenlandzkim, który spadł na Ziemię w dniu 7 lub 9
grudnia 1997 roku na Grenlandię. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie
fakt, że energia tego impaktu wyniosła około 20-25 kt TNT - czyli nieco więcej,
niż energia wybuchu bomby atomowej Little Boy, która zamieniła w
perzynę Hiroszimę. Najciekawszym jest jednak to, że informacje tą zdjęto ze
światowego serwisu informacyjnego PAP w ciągu 2 godzin! - tak, że podał ją
jedynie nasz „Super Express” piórem red. Ewy
Jabłońskiej. Potem w jednym z pism ukazał się artykuł na temat poszukiwań
tego właśnie meteorytu na Grenlandii, ale którego - ponoć - nie znaleziono. To
dziwne, ale powinien pozostać jakiś ślad impaktu na lodowym pancerzu Grenlandii
- jednak go nie było, ergo albo meteoryt eksplodował w powietrzu, jak TCK, albo
nie był to żaden meteoryt, albo był to jakiś satelita wojskowy Rosjan,
Amerykanów czy Chińczyków, a może Atlantydów?... na razie to sprawa z „Archiwum
X” i nie widać rozwiązania.
Pan Roman Rzepka jest zdania, że 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię w
okolicy miejscowości Nuuk (Godthåb), na N 64°20’ – W 054°30’, spadł meteoryt,
który poruszał się z niezwykłą prędkością w atmosferze Ziemi - aż 56 km/s.
wychodzi więc na to, że meteoryt ten p
o c h o d z i z g ł ę b i
Galaktyki! Szczątków meteorytu nie znaleziono - podobno... i to właśnie
było argumentem „pro” dla ortodoksyjnych uczonych, twierdzących, że takich
meteorytów po prostu nie ma... - bo nie mają one prawa przedostać się w głąb
Układu Słonecznego. Uczonego, który pracował w renomowanym Instytucie im.
Nielsa Bohra w Kopenhadze - dr Larsa
Lindberga Christiansena za wygłoszenie poglądu o tym, że to był meteoryt
pozaukładowy, po prostu zwolniono z pracy w trybie natychmiastowym... Ja sam
pamiętam dyskusję w pamiętnym lipcu 1994 roku z pewnym luminarzem astronomii,
który twierdził, że meteoryty pozaukładowe to mrzonka, podobnie jak bzdurną
jest idea przepływu materii pomiędzy układami planetarnymi sąsiadujących ze
sobą gwiazd. Traf chciał, że właśnie wtedy atmosfera Jowisza dygotała trafiana
odłamkami komety D/1993 F2 albo S-L 9!
Jak dotąd, to sprawa Meteorytu
Grenlandzkiego jest otwarta. Podejrzewam, że został on jednak znaleziony i
podzielił los wszystkich niewygodnych ortodoksyjnej nauce artefaktów w rodzaju
„sześcianu Gurtla” czy „kuli z Żabna” - został zniszczony lub kiśnie gdzieś na
dnie piwnicy Instytutu Nielsa Bohra albo jakiejś amerykańskiej bazy
lotniczej...
Kolejna sprawa – prędkość lotu
meteorytów. Te 40-45 km/s, z którą poruszały się te obiekty wcale nie jest aż
czymś tak zdumiewającym. Istnieje wiele rojów meteorytowych, które poruszają
się z v = 45-71 km/s, tylko że jest to prędkość ruchu względem Ziemi, a w
opisywanych przypadkach chodzi nie tyle o ich prędkości, ale o trajektorie.
Obiekty te poruszają się nie po orbitach eliptycznych - zamkniętych, ale po
trajektoriach hiperbolicznych - otwartych. I to jest to kryterium.
A zatem mamy tutaj coś – nie coś do
szukania. A poszukać warto!
Źródła:
·
Abigail Anderson - https://www.socialpost.news/an-asteroid-hit-the-arctic-ocean-just-two-hours-before-it-was-discovered/
Opracował - ©R.K.F.
Sas-Leśniakiewicz
[1]
Ocean Arktyczny jest w tym miejscu głęboki do 1000 m, więc w granicach naszych
możliwości technicznych. Ten meteoryt jest do znalezienia i wydobycia.