Ufff... korzystając z pięknej niedzieli
wreszcie przeczytałem „Krwawy bursztyn” autorstwa Marka Boszko-Rudnickiego. Jest to kontynuacja „Szponów diabła” i „Remedium
111”.
Co tu dużo gadać - to jest po prostu świetne!
Jest to jakaś szalona mieszanina z książek MacLeana,
Ludluma, Cusslera, Fleminga i
kilku innych z najwyższej półki. Ja to zatytułowałbym „Polski Bond na
bałtyckiej mierzei” czy jakoś w tym guście.
O czym to jest? Przede wszystkim o walkach wywiadów i kontrwywiadów, służb
różnych krajów, pogonie, pułapki, zasadzki i cała masa easternowych
strzelanin. Trup ścieli się gęsto.
Jednym słowem - ostra akcja rodem z filmów z Seagalem. A wszystko to w realiach Europy Wschodniej i rosyjskiej
barbarii. Koszmary nazistowskiej i sowieckiej przeszłości, kiedy to pracowano
nad broniami ABC, nie licząc się z nikim i niczym, byle osiągnąć przerażający sukces
mierzony kilo- i megatrupami.... Koszmary stalinowskich szwadronów śmierci i
Gułagu. Tajemnice przemytu materiałów i technologii jądrowych i innych. Jednym słowem
- kawał dobrej literatury sensacyjno-awanturniczej i historycznej, dobrej
zarówno na plaży jak i na długie jesienno-zimowe wieczory dla każdego, kto lubi
czytanie.
Ocena 6!