Pandemonium pod Tatrami
W
centrum wyobrażeń Váchala, pobudzonych lekturą książki Calmeta, znajdują się
także autentyczne świadectwa o wilkołakach, o których sam pisał:
Wilkołak, Lupus raptus, Laccerator agriothymiae, to
najstraszniejsza i najstraszniejsza istota wśród duchów, to ludzka dusza, która
żyjąc w ludzkim ciele, w okrucieństwie i mękach, rozlewie krwi i morderstwach,
upodobała to sobie, aż w końcu została ugryziona przez innego wilkołaka. Z
cząstek grzesznych dusz, a także z astralnych i materialnych ciał zwłok
powstaje ciało na wzór wilka. Wilkołak, oprócz ciała podobnego do wilka, może
również nosić ciało ludzkie, wykorzystując płynne siły żywych istot (życie
zmagazynowane w emanacji krwi) poprzez wysysanie krwi, aby utrzymać się przy
życiu. Właściwie jego jedynym celem jest utrzymanie się przy życiu kosztem
żyjących ludzi. Nie znoszą zapachu czosnku. Najstraszniejsza infekcja astralna,
ukąszona przez wilkołaka za życia, prowadzi do śmierci ciała, a jeśli serce
zmarłego nie było żywe, przebite kwadratowym kołkiem z osiki, to samo ożywa w
nocy, nie ma spokoju w grobie i tak długo swoim ciałem astralnym wychodzi z
grobu i gryzie wszystkie żywe istoty, aż zamienia swoją substancję z materii
cielesnej w prawdziwie diabelską, nadającą się do nawiedzenia przez całą
wieczność. Dopiero wtedy przybiera postać prawdziwego wilkołaka i staje się
prawdziwym potworem.
Vlkolak
(vlkodlak, vrkolak, vilkolak, wilkołak)
to dawne określenie rozpowszechnione w prawie wszystkich językach słowiańskich.
Powstała z połączenia starosłowiańskich słów „wilk” i „dlaka”, czyli „owłosiona
zwierzęca skóra”. Wilkołak, w przeciwieństwie do wampira, był żywym człowiekiem
z magiczną zdolnością przemiany w wilka. Mógł stać się człowiekiem zrodzonym ze
związku kobiety i wampira, podczas gdy było odwrotnie – dziecko wilkołaka i
czarownicy stało się wampirem. Inne warianty wspominają o noworodkach w nowiu
księżyca lub urodzonych stopami do przodu. W Zamaguri i Spiszu dominowała
opinia, że człowiek o dwóch sercach stał się wilkołakiem. Innym razem
wystarczyło
napić
się
z wilczej łapy
i człowiek
zyskał
zdolność
do przemiany.
Istnienie
wilkołaków, oczyszczonych z nalotu i brudu demonologicznych skrybów minionych
stuleci, można rozumieć jako pewien rodzaj ludzkiej angelofagii wśród tych,
którzy przestali być nie tylko teistami i deistami, ale także świadomymi stanu
wojny między teraźniejszością a nieznanym – zauważa Josef Váchal.
Na
Słowacji wilkołaki były tradycyjnie przekształcane przez przechodzenie przez
pięć kołków wbitych w ziemię w dowolnym momencie po pierwszej transformacji,
ale najczęściej w czasie przesilenia zimowego lub letniego. Pod postacią wilka
lub człowieka z głową wilka atakowały ludzi i zwierzęta, rozrywając je i
dusząc. Mieli zwierzęce serce, a ich natura była okrutna: często zjadali własne
dzieci.
Váchal
przebywał na Słowacji, a w miejscowym folklorze badał także fenomen zmór, znanych
jako gnava, hnetuch,
prilihač, mara, mura, nora, sedielko, sedlisko, zmora czy zmor. Najczęściej zmora była uważana za żywą osobę o
wrodzonych lub nabytych zdolnościach magicznych, stworzenie, złowrogi byt
duszący śpiącego człowieka, który jako uosobiona przyczyna choroby wysysał z
niego krew lub energię życiową. Idee te kojarzyły się przede wszystkim z żywą
kobietą, od której dusza odchodziła w nocy, by skrzywdzić śpiących w
zoomorficznej postaci ropuchy, kota, myszy, rozmaitych obrzydliwych stworzeń
czy bezkształtnego ciężaru. Idee pisarzy na temat kształtu zmory znacznie się różnią:
niektórzy twierdzą, że jest okrągła, inni twierdzą, że jest kanciasta; jednak
wszyscy zgadzają się co do koloru, że jest cętkowany i żywy. Siła jej wyglądu
jest często niezwykle przerażająca i zaciekła – komentuje Váchal.
Szczególny
wariant tej tradycji został przedstawiony w Zamaguri i Kysucach gdzie zmora
jako materializacja pożądania seksualnego dziewczyny, która w postaci ciężaru
umartwiała adresata swojej namiętności, objawiającą się bladością, utratą wagi
i nieznośnym naciskiem w okolicy klatki piersiowej. Váchal wspomina o tym w
swoich notatkach słowami: Ćma, Pularda succuba komunalna lub inaczej katolicka, tak zwana, ponieważ nie jest widoczna dla luteranów i
innych heretyków, jak to jest dla tych, którzy upierają się przy samozbawieniu
się katolików wiary, pojawia się w nocy z czasem osobom śpiącym na gardle,
piersi lub leżącym na plecach i powodując ogromny ucisk na barki, z którego
niezwykle trudno jest wybudzić się z otępienia, a nie przyczynia się do
łatwiejszego trawienia w jakikolwiek sposób.
Jednocześnie
etiologia zmory jest niezwykle zróżnicowana w tradycji: może nią zostać
noworodek (siódma córka w rodzinie, dziecko o dwóch sercach), dziecko
niepoprawnie ochrzczone lub niemowlę po odstawieniu od piersi. W północnej i
wschodniej Słowacji panuje opinia, że te plagi powstają z dusz ludzi, którzy nie mogą znaleźć spokoju po śmierci, jak np.
tzw. nieczyści
zmarli (samobójstwa,
straceni przestępcy,
itp.). W pewnych okolicznościach
wiedźma,
upiór typu wampirycznego lub wilkołak może również zabić, co wskazuje na
wzajemne powiązania wyobrażeń o tych istotach.
Praktyki
obronne i lecznicze skoncentrowane na ich odpieraniu. W pobliżu chorego
składano rzeczy święte (uświęcone haluki, kreda Trzech Króli), wieńce
czosnkowe, a na Spiszu skropiono go wodą święconą. O ile w Szaryszu zawieszali
na szyi ofiar worek z okruchami ze stołu wigilijnego, gdzie indziej jako
zawartość woleli glinę z grobu, a praktyka ta zaowocowała mrocznymi
groteskowymi rytuałami, w których ofiara wypijała wywar z czaszki zmarłego.
Ponieważ
zmora, podobnie jak wampir, mogła też przedostawać się przez wąską szczelinę
lub dziurkę od klucza, przyjęło się wbijać w nie igłę, na progu umieszczać
skrzyżowane siekiery, pod łóżkiem szydło lub sierp, a plewy rozsypywać przed
dom. Wierzono, że łuski zboża przykleją się do jej wnętrzności, które zostawiła
na progu przed wejściem do domu i po powrocie nie będzie już w stanie zabrać
ich z powrotem do swojego ciała. Nasi pomysłowi przodkowie nie pozostawiali nic
przypadkowi, jeśli chodzi o możliwości walki ze zmorą. W Trenczynie figurę
uformowaną z jego własnych ekskrementów nałożyli na klatkę piersiową dziecka,
gdzie indziej owinęli dom nitkami splecionymi przez siedmioletnią dziewczynkę.
Jednak za najskuteczniejszy uznano pentagram namalowany jednym pociągnięciem na
drzwiach, zwany jako „muria noha ”.
Z cmentarza na sabat
czarownic
Widoki
cmentarzy i miejsc pochówków, zwłaszcza w górach, są wzruszające.
Ogrodzony kilkoma listwami lub deskami, aby bydło nie zniszczyło i nie
pokaleczyło się o wypasione krzyże, wiele z nich także „nowoczesnym” drutem
kolczastym, sprawia wrażenie pastwiska. Zwłaszcza cmentarze leśne są bardzo
malownicze; zmarli pod rosnącymi korzeniami jodeł i świerków nie mogą opłakiwać
wilgoci ostatniego łóżka, jak w Olšanach, gdzie trupy leżą w wodzie. Często
przegapisz krzyże w wysoko rosnącej trawie, a drewniana komnata śmierci wydaje
się być zwyczajną szopą; celujesz w ogrodzoną drutem, pozorną kulturę leśną,
aby odkryć w tej chacie jakąś nową pszczołę miodną i dopiero na miejscu
zorientujesz się, gdzie jesteś -
znajdujemy w notatkach Váchala romantyczne, ale w końcu drobiazgowo trafne
opisy lokalne cmentarze na Donovalach, tak jak można by się wreszcie spodziewać
po znawcy wampiryzmu. Miejsca ostatniego spoczynku, a właściwie ostatniego
spoczynku zmarłych, to magiczna arena między strażnikami starożytnego zakonu a
zmarłymi, którzy odmawiają lub nie mogą odejść. Łowca wampirów przemykający
przy świetle latarni wśród pochylonych nagrobków i zardzewiałych krzyży
zaniedbanego cmentarza, po kolana w przyziemnej mgle i niosący torbę z narzędziami,
od dawna jest postacią z horrorów, ale zawsze było mu znacznie bliżej
rzeczywistości niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A procesje
żałobne, rytuały pożegnalne czy metody pogrzebowe, zwłaszcza na terenie
niekonsekrowanym, były przedmiotem szczególnej uwagi znawców tego zawodu.
Wreszcie Josef Váchal był podobnie spostrzegawczy podczas swojego pobytu na
Donovalach:
Mniej więcej
tydzień po naszym przybyciu do Bull zmarła tu stara kobieta i tak cicho, jak
żyła, została również pochowana. Biedny Šimlík zabrał trumnę zmarłego po równie
biednej drabinie do Donoval, gdzie najbliższy cmentarz, przyzwoicie otoczony
białym murem, z najwspanialszym pomnikiem Zwolenia z tyłu.
W
opisie tej skromnej ceremonii nie ma nic szczególnego poza empatycznym
makijażem odsłaniającym uważne oczy i współczujące serce, ale wszystko zmienia
się, gdy dowiadujemy się, że Váchal natychmiast wykorzystał swoje wrażliwe
zdolności i spojrzał na sytuację swoim wewnętrznym wzrokiem: Stara kobieta,
właściwie jej astral, usiadła na trumnie. Duch ludzi idących za trumną był
niezwykle poważny, bo w takich momentach nie może być inaczej. Większość
obecnych, przekonana o słynnym zmartwychwstaniu, myślała o nim, jak również o
niebie i piekle; żaden z nich nie był pewien, dokąd pójdzie po śmierci. W
końcu, jeśli o mnie chodzi, myślałem tylko o cmentarzu nad Dunajem, który jest
pełen piasku i kamieni; obserwowałem w myślach cały proces rozkładu martwego
ciała, od naturalnego pękania czaszki i powstawania zwłok w pojedynczych
wnętrznościach, po nagły rozpad ciała i ścięgien.
Diagnostyka
okultystyczna tego przypadku była kontynuowana dzięki niezwykłym predyspozycjom
wspomnianej już towarzyszki Váchala, Anny Mackovej, która była nie tylko
utalentowaną artystką, ale w ramach swoich parapsychologicznych zdolności
opanowała również technikę odrywania się od ciała, trywialnie zwaną „podróżą
astralną”. I to właśnie tą techniką kontaktowała się ze zmarłymi z osady Bully.
W sposób,
który jest dość prosty i łatwy do wyjaśnienia przez osoby badające okultyzm,
podczas jednej ze swoich nocnych podróży w swoim ciele astralnym spotkała
zmarłą z Bull, która właśnie odłączyła się od jej fizycznego ciała. Jeśli ona
skarżyła się, stąd w pełnym sensie swojej fizyczności, pierwsza będąca na
chłód, który (podobno) przenika ją nie tylko w grobie, ale także za nocną
strażą na cmentarzu, uważała za swój obowiązek pomóż jej, słuchając ducha. To
naturalne, że chłopka z Bull, z pewnością za życia pobożna i poprawna kobieta,
teraz, gdy nie żyje, nie miała tam nic więcej do roboty poza jej ciałem, które
powoli rozkładało się na cmentarzu Donoval, kiedy była odpowiednio wyposażona
jak ciało astralne.
Wymagało
to w końcu uwagi samego Josefa Váchala, którego ta sprawa doprowadziła do
przeszukania miejsca rzekomych sabatów czarownic i zgromadzeń strzyg z okolicy,
o których istnieniu był w pełni przekonany jako autor „Ogrodu Diabła“:
Kiedy śmierć
przychodzi do takich obrzydliwości, wtedy wszystkie formacje
nieuporządkowanych, za życia, myśli, jak również części złamanego przez czary
ciała astralnego, spajają się, ożywają ponownie i chociaż są niematerialne, ale
z przywilejem ukazania się śmiertelnikom, nadal się wściekają. Dlatego
pozostając sługami diabła, wędrują po krajach i osadach, siadając na czymś w
rodzaju konia, którego mają od diabła, bo jak niektórzy tego chcą, sam diabeł
jest tym. Wiele już wiarygodnych osób widziało, jak stryga jeździ konno,
głównie o zmierzchu lub o świcie, kiedy stryga jedzie na sabat, dając nauczkę
żyjącym czarownicom. W sabaty strygi obcują z diabłami, zachodzą w ciążę i tej
nocy rodzą na miejscu. Rzeczywiście, owoc przodków był godny: piekielne dasy i
manasas, gryzące ludzkie głowy, w wielkiej liczbie i formach tak strasznych, że
Bodin, który ujrzał te potwory w
zachwycie, przeraził się nimi i zawołał do diabła: „Beatus, qui tenebit, et
allidet parvulos tuos ad petram!” Co Pepríček
tłumaczy na czeski: „Błogosławiony ten, kto burzy chwałę, kto wbija te młode
potwory w skałę!”
Polowanie na donovalskie
strzygi
Wydarzenia,
których świadkiem był Josef Váchal w Donovalach, a także jego zawodowa
ciekawość, sprawiły, że późnym wieczorem udał się na górę do miejsca, gdzie
według starożytnych przekazów zbierały się strzygi. W tym czasie z pewnością
studiował już przesądy przypisywane tym demonicznym istotom przez literaturę
ludową. Zgodnie z tradycją niektóre kobiety rodziły się już strzygami lub
stopniowo uczyły się umiejętności i uroków zapisanych w czarnej księdze. Ważną
rolę odegrały w tym sabaty lub trzciny,
czyli ciemne zgromadzenia odbywające się zwykle o północy od soboty do
niedzieli. I to właśnie do jednego z tych miejsc Josef Váchal udał się z
miejscowym przewodnikiem, zaniepokojony przypadkiem niepokojących objawień
duchów na cmentarzu na Donovalach, gdzie niedawno dobudowano nowy grób. Ale
przeczytajmy jeszcze raz z jego pamiętnika:
Wygląda na
to, że nieboga z Bull zamierzała pozostać w sferze duchowej z ludzkimi
instynktami, jak gdyby jeszcze żyła. Jednak bardziej zainteresowany losem
zmarłej, czy już wpadła w ręce wilkołaków, zjednoczonych w powiecie
bańskobystrzyckim, zamierzałem udać się o północy na spotkanie strzyg i
wilkołaków, na skałę Baraňa Hlava. Na Baraňí Hlavie byłem dwukrotnie, pierwszy
raz z towarzyszem, a drugi raz tylko z psem. Objechaliśmy tę skałę później w
nocy od Bull do Prašivy wraz z pracownikami firmy; Janko Bulla niosący latarkę zauważył skaczącą w naszą stronę dużą
żabę i zanim udało nam się ją uratować, ktoś z firmy dźgnął ją kijem.
Żałowałem, że nie pozwolono mi wypróbować przepisu Calmeta, zmuszając strzygi
do zrzucania kokonów w ciałach zwierząt. Nie było jeszcze dziesiątej wieczorem;
w ciągu dwóch godzin, które pozostały do północy, jedna z kobiet mogła z łatwością poczynić
przygotowania do zwyczajnego spotkania o północy w Głowie Barana,
podobnego do tych, które zwykle muszą zrobić w nieludzkim ciele. Zabita żaba
była świętoszkowato tym piekielnym kościele opiekunem szatańskiego ołtarza;
mógłbym sobie wyobrazić oburzenie strzyg przybywających o północy, gdyby nie
znalazły przygotowanego na uroczystość czubka Głowy Barana i oczyszczonego z
wszelkich śladów ludzi, a także ich zamordowanego członka i damy od ceremonii w
ciele żaby.
Mimo
dziwaczności tego incydentu i rozważań na temat granic zaklęć zoomorficznych
Josef Váchal zachował jednak logikę współczesnego człowieka mierzącego się z
mrocznymi klątwami starożytnego zła, wyciągając pazury z mrocznych otchłani
czasu, a raczej ludzkiej podświadomości:
Człowiek
jest naprawdę potężnym stworzeniem. Może bezkarnie zabić przyjaciela, jeśli ten
znajduje się w skórze innego stworzenia i jeśli nie był on cennym zwierzęciem
należącym do kogoś. Ponieważ w okolicy w następnych dniach nic nie było
wiadomo, ani o odnalezieniu martwej osoby zadźganej (według rany patyka w żabę)
od pleców, ani o zniknięciu człowieka, wierzę, że to prawdopodobnie była tylko
naturalną żabą, polującą nocą na owady, a nie o przebraną strzygą. Nie pojawiła
się nawet zwykła burza z piorunami, która towarzyszy każdemu atakowi ludzkości
na inny świat strzyg, wampirów i nieumarłych, i in. istot niszczących
dzieła ludzkich rąk.
Podróż tam
i z powrotem
W
połowie września 1930 roku Josef Váchal wrócił do Pragi wraz z Anną Mackovą.
Efektem ich podróży był bogato ilustrowany pamiętnik, który zaczął powstawać
już w trakcie podróży. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieł autor nie wydał
jej, a jedynie związał w dwa tomy obszerne. Mimo stwierdzenia Váchala, że „Podróż po Słowacji“ jest jego
najpiękniejszą książką, doskonale zdawał sobie
sprawę z technicznej niemożliwości druku. Pierwsza edycja odbyła się więc
osiemdziesiąt lat później dzięki wspomnianemu już badaczowi Váchalov Petrowi Hrušce. Książka została wydana
w 2012 roku, a Petr Hruška był nie tylko redaktorem tekstu, autorem komentarzy,
ale także zaprojektował oprawę i formę graficzną dzieła. Reprezentacyjna księga
z transkrypcją tekstu wzbogacona jest o wszystkie ilustracje z oryginalnego
rękopisu, uzupełnione nie tylko inicjałami i rysunkami marginalnymi, ale także
ilustracjami z kopii pamiętnika wykonanej przez Annę Mackovą w latach
1930-1931. Váchal ponownie zilustrował kopię nowymi, w większości odmiennymi
rysunkami, tak więc wydanie bibliofilskie z 2012 roku stanowi dzieło
skompilowane z obu rękopisów i łącznie czterech tomów w pełnej i po raz
pierwszy opublikowanej formie. O ile oba tomy oryginału wciąż znajdują się w
Miejscu Pamięci Literatury Narodowej w Pradze, to obie opisane przez nich
książki z poprawkami językowymi i topograficznymi zostały odnalezione podczas
przygotowań do druku „kilka zbiegów okoliczności” w bibliotece Muzeum
Narodowego. Rezultatem jest ekskluzywne świadectwo Josefa Váchala o Słowacji w
niewoli własnych aniołów i demonów, tak jak je postrzegał - choć przez okulary
ekscentrycznego twórcy - w ówczesnych warunkach Czechosłowacji.
Moje 3 grosze
Początkowo
miałem zamiar wysłać ten przekład do redakcji „Nieznanego Świata“, ale po
namyśle zrezygnowałem. Po pierwsze - dlatego, że nie wiem, czy by tam przeszedł
ze względu na tematykę (pamiętam moje boje ze śp. red. Rymuszko o publikację tekstów o
„krwawej hrabinie“ i Kubie Rozpruwaczu, które uznał je za zbyt okrutne
i krwawe – jakby nasza rzeczywistość była lepsza – sic!), po drugie –
przekład jest kulawy, bowiem stara czeszczyzna z początków ubiegłego
stulecia jest niezbyt zrozumiała, a na dodatek trzykrotna translacja
z francuskiego/niemieckiego na czeski, potem na słowacki i finalnie na
polski też nie pomogło w prawidłowym odczytaniu tekstów z książki o.
Calmeta, dlatego jest on jaki jest – mam nadzieję, że w miarę zrozumiały.
Przyznaję,
kiedy po raz pierwszy usłyszałem ten referat w czasie Konferencji Phoenix w
Zazrivej, to po grzbiecie przewszedł mi rój zimnych mrówek. Akurat tak się
składa, że byliśmy w większości z tych miejsc i w dzień piękne
i widokowe – w nocy zamieniały się w tajemnicze uroczyska tchnące
mistyczną grozą. A szczególnie w te bezksiężycowe. Kiedy wychodzi się poza
zasięg światła z ludzkich osad, naraz otacza nas ciemność nakłuwana tu
i ówdzie światłem gwiazd czy zielonkawą poświatą Księżyca. I wtedy
przypominamy sobie te wszystkie historie, o których mówił dr Jesenský...
I nie dziwię się temu, skąd poszły te wszystkie opowiadania, gadki
i legendy. Po prostu zrodziły je siły Natury, które tak ukształtowały
Słowację, że znajdując się wśród jej lasów i gór myśli człowieka samochcący
kierują się ku sprawom niesłychanym. Choć nie tak całkiem i nie do końca
tak. Dla mnie słowackie noce zawsze kojarzyły się i kojarzą
z magiczną atmosferą szekspirowskiego „Snu nocy letniej“. Słowacja po
prostu ma to „coś“, co mogłoby być natchnieniem dla Shakespeare‘a, Verne’a,
Stokera, Le Fanu czy Potockiego i im podobnych. No ale quod libet – co kto
lubi.
Jestem
materialistą dialektycznym i racjonalistą. I powinienem nie wierzyć w
takie rzeczy i uznawać je za religijne brednie. I w rzeczy samej,
ale... uważam, że w tych wszystkich opowieściach jest racjonalne jądro. Mamy do
czynienia z mało zbadanymi, czy wręcz nie zbadanymi zjawiskami, które –
czy tego chcemy czy nie – istnieją. Istnieją i są zjawiskami fizycznymi,
które są subtelne i nieuchwytne (wszak są to przede wszystkim zjawiska
energetyczne) ale realne i wyczuwane przez ludzi i zwierzęta – np.
psy czy koty, co dotyczy duchów, widm i innych fenomenów PSI.
Chciałbym
w tym miejscu dodać także i to, że książki o. Calmeta z całą
pewnością trafiły w ręce takich pisarzy jak Jan hr. Potocki i Joseph
Sheridan Le Fanu – autorów takich utworów jak „Rękopis znaleziony w
Saragossie“ (polecam Czytelnikowi znakomity film Wojciecha Jerzego Hasa pod tym samym tytułem) i „Carmilla“, która
doczekała się kilku adaptacji Teatru TVP i filmowych. Tam właśnie
wspominane są Morawy (wtedy północno-zachodnia Słowacja była traktowana jako
część Moraw) jako ojczyzna wampirów i innych upiorów. Do tego można
jeszcze podłączyć niektóre utwory Aleksieja
hr. Tołstoja – np. „Upiór“ i Aleksandra
Puszkina. To właśnie stąd poszły legendy o „upiorach śląskich
i polskich“ – dziś nazwalibyśmy je zombies – Drakuli i Vladzie
Palowniku, który był postacią historyczną, a z którego zrobiono
wampira... I tak dalej, i temu podobnie. Dzisiaj to już tylko kultura
masowa i hollywoodzka szmira. Tak myślimy siedząc w ciepłych domach, przed
ekranami pecetów i laptopów. Ale kiedy znajdziemy się tam wtedy czujemy zimny powiew strachu na
karku...
Przekład z czeskiego i słowackiego - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz Fotokopie
– ©dr Miloš Jesenský