poniedziałek, 5 września 2022

Kolejna katastrofa małego samolotu

 


Samolot rozbił się na Bałtyku. Runął do wody. Prywatny odrzutowiec z czterema osobami na pokładzie rozbił się na Morzu Bałtyckim. Do wypadku doszło u wybrzeży Gotlandii. Na miejsce dotarła już szwedzka straż przybrzeżna. Trwa akcja ratunkowa.

Centrum ratownictwa Szwedzkiej Administracji Morskiej poinformowało, że w niedzielę po południu na Morzu Bałtyckim rozbił się prywatny samolot Cessna 551. Z ustaleń niemieckiego „Bilda” wynika, że na pokładzie byli pilot, kobieta, mężczyzna i ich córka. Gazeta twierdzi, że tuż po starcie maszyna zgłosiła problem z ciśnieniem w kabinie.

Runął do Bałtyku. Trwa akcja ratunkowa

Według gazety „Dagens Nyheter”, lecący z Hiszpanii samolot miał wylądować w Kilonii w północnych Niemczech, ale nieoczekiwanie kontynuował lot na dużej wysokości nad Bałtykiem.

Interweniowały niemieckie i duńskie myśliwce, których piloci nie zaobserwowali nikogo w kokpicie Cessny. Z samolotem nie było także kontaktu radiowego.

- Wysłany na miejsce samolot Straży Przybrzeżnej znalazł fragmenty samolotu oraz plamę nafty - przekazał rzecznik tej instytucji Lars Antonsson.

Szwedzka Administracja Morska podjęła działania ratownicze, gdyż samolot przeleciał w pobliżu Gotlandii, a następnie zmierzał w kierunku Łotwy.

 

Moje 3 grosze

 

To już kolejny tego rodzaju wypadek. Szczególna rzecz, że właśnie takie małe samoloty dyspozycyjne jak Cessna, Gulstream czy Learjet często ulegają takim właśnie wypadkom – nagłe rozhermetyzowanie się kabiny na dużej wysokości i w rezultacie śmierć załogi i pasażerów. Pisząc monografię „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów 2018) wraz ze Stanisławem Bednarzem zwróciliśmy uwagę na serię dziwnych katastrof małych samolotów, które miały miejsca w różnych punktach globu, ale jeden wspólny mianownik – z samolotem tracono łączność, potem maszyna leciała czas jakiś na autopilocie i w końcu spadała z braku paliwa jak skrzydlata bomba wybijając krater w miejscu impaktu, albo w wody morskie. Oczywiście z ludzi nie zostawało nic po deceleracji rzędu 5000 g…

Wysłane myśliwce w celu rozpoznania sytuacji meldowały, że w kokpicie i kabinie pasażerskiej nie ma nikogo… Oczywiście, że być nie mogło, bo ludzie leżeli nieprzytomni albo martwi – na wysokości >4000 m występują kłopoty związane z brakiem tlenu i niskim ciśnieniem, zaś na pułapie 8000 m następuje anoksja i śmierć. Niektóre z tych maszyn leciały na wysokości 15-17 tys. m, co tylko przyspieszało śmierć tych ludzi.

Tym bardziej dziwi mnie katastrofa tej Cessny, bowiem jeżeli pilot zgłaszał problemy w ciśnieniem wewnątrz samolotu, to powinien był natychmiast zejść na pułap 4000 m albo awaryjnie lądować. Nie zrobił tego i przypłacił to życiem swoim i swych najbliższych.       

 

Źródło: WP Wiadomości/Bild/PAP