Ludmiła P. Antochina
Miałam wtedy lat dwanaście. Moja
przyjaciółeczka Tania zaproponowała mi pójście do lasu na czarne jagody – jak u
nas na Zabajkalu nazywają czarną porzeczkę. Zgodziłam się. Wprawdzie rodzice
byli przeciw - ale byłyśmy uparte. Uparłam się i koniec. Wreszcie się zgodzili,
ale pod warunkiem, że weźmiemy ze sobą psy. One nam nie przeszkadzały!
Na
jagodowej polanie
Nazajutrz rankiem wraz z Tanią
wypuściłyśmy się z domów. Na chłodku i rozmawiając doszłyśmy do polany niemal
nie zmęczone. Psy z nami, jagód pełno, zebrałyśmy po wiadrze. Smrodynie są
duże, więc zbiera się je lekko i szybko. Wprawdzie słońce się podniosło i
zrobiło się gorąco, duszno i komary cięły. Dopadło nas wreszcie zmęczenie.
Postawiłyśmy wiadra na ścieżce,
którą przyszliśmy i zawiązałam wstążkę na gałązce nad nimi, żeby trafić tam z
daleka. A same postanowiłyśmy się pokrzepić i nieco odpocząć, aby nabrać sił na
drogę powrotną. Najadłyśmy się jagód idąc od krzaka do krzaka, posiedziałyśmy
na trawce i zdecydowałyśmy: już czas! Patrzymy, a mojej wstążki nie było.
Zapewne rozwiązała się i upadła na ziemię. Wiader z jagodami też nie było i nie
mogłyśmy znaleźć ścieżki, na której stały…
Dosłownie
wyłączyli
Chodziłyśmy we wszystkich
kierunkach. Niczego nie mogłyśmy znaleźć, ani wstążki, ani ścieżki, ani wiader
z jagodami. I nie mogłyśmy się dowołać psów – gdzieś uciekły. Na wiadra z
jagodami mogłyśmy machnąć ręką, choć żal. Psy kręciły się nam pod nogami, a
teraz nie było ani jednego. Prawdę mówiąc – zrobiło się nam nieswojo.
Krążyłyśmy po polanie – wcale nie była taka wielka – i nijak nie możemy z niej
wyjść.
Zmęczyłyśmy się i strach nas
zaczął ogarniać i nie wiedziałyśmy co robić. Sił brak. Zdecydowałyśmy się
odpocząć, a potem poszukać ścieżki. A nuż się uda? Położyłyśmy się na trawie i
nawet nie zauważyłyśmy, jak zasnęłyśmy. Jakby ktoś nas wyłączył…
Trzeba
słuchać starszych!
Nie wiem jak długo spałyśmy, ale
chyba krótko. Otwieramy oczy, a tu na gałązce wisi wstążka, a na ścieżce stoją
wiadra ze smrodyniami. Okazało się, że spałyśmy na samej ścieżce! No i przy nas
nasze psy, nawet wołać ich nie trzeba było… Złapałyśmy za wiadra i chodu do
domu. Zmęczenie znikło bez śladu i strach też minął! I od tej pory nie
ryzykowałyśmy tak dalekich wypraw we dwie do lasu – raz miałyśmy fart, drugi
raz mogłoby się nam nie udać... Uradziłyśmy nie mówić o tym nikomu dorosłemu –
toż by się nam dostało!
No i teraz myślę: może to gobliny
sobie wtedy z nas zażartowały? Wiadomo, starszych trzeba słuchać. Mama przecież
nie chciała mnie puścić, mówiła że w tych miejscach gobliny „wodzą” ludzi. Ale
czy mnie przekonasz? No i dostałam od nich lekcję. Tak czy inaczej, to
wydarzenie stanowi dla mnie zagadkę.
Moje
3 grosze
A jednak nie. Wśród leśników,
myśliwych i grzybiarzy krążą opowieści o tym, jak można się zagubić w pozornie
łatwym terenie. I ulegają temu ludzie obeznani z lasem i doskonale znający jego
obszar. Rzeczywiście – najpierw jest dezorientacja, potem zmęczenie i nawet
krótka drzemka i wreszcie przebudzenie do rzeczywistości i powrót do domu albo…
śmierć. Oczywiście to zdarza się starszym ludziom, chociaż nie jest to regułą.
Realizując Projekt Tatry zetknąłem,
się z kilkoma takimi przypadkami. Przyczynami śmierci były problemy z sercem i
krążeniem, ale to były oficjalne wyjaśnienia. Nieoficjalnie mówiło się o tym,
że ludzi „wodziło” po lesie…
Tak czy inaczej, zjawisko to jest dość
powszechne. Ja osobiście spotkałem się z nim w Beskidzie Średnim i w lasach w
okolicach Połomii na Górnym Śląsku oraz w okolicach Jaźwina na Opolszczyźnie.
Dla mnie skończyło się to szczęśliwie. Inni mogli mieć mniej szczęścia…
Czyżby były to gobliny? Być może. William Szekspir pisząc swoją sztukę
„Sen nocy letniej” oparł się na opowiastkach o wróżkach i duszkach leśnych,
więc dlaczego nie miałyby one występować w lasach Polski oraz rosyjskiego
Dalekiego Wschodu?
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
48/2017, s. 25
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz