Walentyna Bystrimowicz
W 1981 roku miałam 21 lat, a
synowi Kostii szedł pierwszy roczek – i po półtora roku owdowiałam. Ból straty
był okrutny. Łzy ciekły same, myślałam tylko o jednym: oddałabym wszystko, by
zawrócić męża choć na mgnienie oka i powiedzieć jak go kocham. Nie opuszczała
mnie myśl: Czy jest tamten świat? Czy
spotkamy się tam?
Na
wieś do babci
Troska o dziecko zeszła na drugi
plan, smutek na plan pierwszy. Do pracy chodziłam jak zombie, wszystko robiłam
automatycznie. Koledzy próbowali ze mną pogadać, odciągnąć od rzeczywistości,
ale ich starania były próżne. Nie interesowało mnie nawet to, co jem. Mama
zaproponowała mi spędzenie urlopu u niej.
Zgodziłam się, i po tygodniu wraz
z Kostusiem pojawiliśmy się u mojej mamy. Wioska niewielka – wszystkiego 30
domów. Wszyscy się znają: kto kiedy się urodził, kiedy się ożenił czy wydała,
kto ich swatał… I na do dodatek, we wsi każdy nosił jakieś przezwisko. I bardzo
często ludzie zwracali się do siebie z przezwiska, a nie z imienia. Np. naszą
sąsiadkę Annę nazywali Sinawą. Ona nie była entuzjastką napojów wyskokowych,
jakby można było pomyśleć, wszak pijanych często nazywają „sinawymi”. Anna –
pulchna kobietka – była gospodarna i cicha więc nie wiadomo czemu „sinawa”.
Drugą sąsiadkę – też Annę – nazywali Czarną Hanną, może dlatego, że miała
kruczoczarne włosy. A trzecią Annę, która mieszkała na końcu wsi nazywali
Smolianka. Nikt już nie pamięta dlaczego. We wsi mieszkała także babcia o
ksywce Tynda. Od niej mama brała mleko, kiedy się jeszcze nie dorobiła swojej
krowy.
Rozmowa
o duszach
Pewnego razu obierałam ziemniaki,
a babcia Tynda przyniosła bańkę mleka.
- Jeszcze cieplutkie, prosto od
krowy – powiedziała. – Daj małemu póki nie ostygło.
Tynda była w kolorowej chustce na
głowie i różowej atłasowej bluzce. Tak jak ona nikt się we wsi nie ubierał.
Tynda postawiła mleko na stole i
usiadła na ławie.
- Co z tobą dziewczyno? –
zapytała ona przyglądając się mnie. – Nieciekawie wyglądasz.
- Cierpi po śmierci męża –
odpowiedziała za mnie mama – i za co ją Bóg skarał?
Mama wyciągnęła z pieca groch z
gotowanymi ziemniakami i wyszła na dwór przygotować karmę dla świń. Tynda nie
odchodziła.
- Posłuchaj mnie – rzekła – nie
płacz za mężem. Czy on do ciebie przychodzi?
-A skąd pani wie? – zdziwiłam
się. – Przychodzi, ale we śnie nie na jawie. Kiedy zasypiam, w półśnie. Stoi
obok łóżka. Czuję jego obecność. Chcę się podnieść i objąć go, ale całe ciało
mam nieruchome. Nie mogę się poruszyć.
- Oj, dziewczyno – westchnęła
Tynda – to nie mąż stoi koło twego łóżka. Posłuchaj mnie. Ja też zostałam młodą
wdową, nie wyszłam ponownie za mąż. Ty masz chociaż dziecko, a ja nie miałam
nikogo. I tak dożywam swoich dni.
Niebo
wysłuchało prośby
- Mój Wasia był przystojniakiem,
dziewczyny do niego lgnęły – opowiadała babcia Tynda. – Przeżyliśmy razem dwa
lata. Och, jakże go kochałam! Nie wiedziałam jak go karmić, gdzie posadzić. Ale
on był psem na kobiety. Cierpiałam – głównie dlatego, że był ze mną.
A potem on się utopił. Płakałam w
dzień i noc. Pochowałam na samym skraju cmentarza, żeby z okna można było
zobaczyć jego grób.
Prosiłam Niebo, by choć na chwilę
mógł do mnie wrócić – zobaczyć go, objąć, pocałować. I oto zaczął do mnie
przychodzić. Przyjdzie, obejmie, przytuli, pocałuje. I ja przyjmowałam go. On był
prawdziwy – ja go widziałam i czułam. On przychodził w każdą północ i każde
południe.
Żyliśmy ze sobą jak mąż i żona. A
ja byłam rada. Co to było? Zrozumieć było trudno, ale nie chciałam tego
rozumieć. Najważniejsze, że był ze mną. A potem poszłam do cerkwi, ale wejść
tam nie mogłam. Odrzuciło mnie coś, nogi nie chciały nieść.
Nie
lubi brudu
Zamyśliłam się. A jak było ze
mną? W tym czasie w wiosce krążyły Cyganki, prosiły o stare dziecięce ubiory,
pieniądze. Jedna z nich przyszła do mnie i powiedziała:
- Chcesz pogadać? Nie bój się
mnie, nie jestem Cyganką tylko Serbką.
Nie mogłam jej opowiedzieć o tym,
że mąż do mnie chodzi – a tutaj człowiek postronny trzyma mnie za rękę i patrzy
w oczy. Wydaje się, że czyta w duszy. Otworzyłam się przed nią, a ona mi
powiedziała:
- To nie twój mąż. Nie powinnaś
go przyjmować. Kiedy następnym razem będzie szedł do ciebie, usiądź na progu
domu, rozpuść włosy i je czesz. On zapyta – Co ty robisz? Odpowiedz: Mam wszy –
wyczesuję.
I tak zrobiłam. Siedzę na progu, wybiła
dwunasta w nocy, a ja dalejże czesać włosy. Idzie mój Wasia. Przystanął i
spojrzał na mnie.
- A co ty robisz?
- Mam wszy – wyczesuję.
Jak nie prychnie, jak nie
splunie, aż zawył. Zakręcił się jak wiatr, a ja widzę że to nie Wasia i miał
ogon i rogi. A on zakręcił się młyńcem i poleciał na cmentarz. I już nigdy do
mnie więcej nie przyszedł. Wąż bardzo nie lubi brudu, a ja wyznałam swe
grzechy, zaczęłam chodzić do cerkwi i chodzę do dziś dnia.
Posłuchałam babci Tyndy i poszłam
do cerkwi. Zamówiłam mszę żałobną, poszłam na cmentarz, stanęłam koło mogiły i
powiedziałam:
- Uwalniam ciebie. Nie przychodź
więcej do mnie.
I wszystko się zmieniło. Uspokoiłam
się. Mąż do mnie więcej nie przychodził. Pomału życie wróciło do normy. A Kostuś
stał się moją podporą i z niego czerpię swe siły.
Moje
3 grosze
Historia jakich wiele, która mówi nam,
że poza cezurą śmierci jest jakieś inne życie i nie umieramy całkowicie, a
dokładniej – umiera nasze ciało materialne, zaś dusza – czyli ciało
energetyczne nadal trwa. Najbardziej rozumieli to Hindusi tworząc swoją teorię
reinkarnacji, która doskonale tłumaczy takie zjawiska.
A wszystkim steruje prawo karmy –
jakim byłeś za tego życia, za to odpowiesz w przyszłym życiu. Doskonale wyraziła
to piosenka „Wędrówka dusz” śpiewana przez Włodzimierza Wysockiego – polecam!
A tak nawiasem, to rzeczywiście – nie ma
co opłakiwać zmarłych. Oni tego nie chcą, nasze łzy są Im ciężarem. Zostawmy Ich
w spokoju.
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
45/2016, s. 24
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz