Zacznę od przypomnienia pewnych
faktów, które już zostały zapomniane przez te 35 lat względnego pokoju na
świecie, a które należy przypomnieć w związku z niebezpieczną sytuacją panującą
za naszymi wschodnimi granicami, i tak:
Czytelnik doinformowany wie, że
SDI czyli Strategic Defense Initiative - po polsku Inicjatywa Obrony
Strategicznej powstała po telewizyjnym wystąpieniu amerykańskiego prezydenta
Ronalda Reagana w dniu 23 marca 1983 roku. Ci lepiej poinformowani wiedzą, że
to pierwszymi byli Rosjanie, którzy wysłali na orbitę wokółziemską bojowe
satelity z laserową bronią radiacyjną - (dalej LBR) na pokładach, a rozwój LBR
w byłym ZSRR zaczął się znacznie wcześniej i wyłożono nań więcej pieniędzy, niż
w USA... A kiedy w „Deklaracji o współpracy w przestrzeni kosmicznej”
podpisanej w dnia 27 stycznia 1967 roku obie strony dogadały się, że nie będą
umieszczały we Wszechświecie Jądrowe czy inne BMR, sowiecka polityka w praktyce
dowiodła, że LBR nie jest ani jednym, ani drugim - przeto Rosjanie rozkręcili
na pełne obroty zbrojenia w najbliższym sąsiedztwie Ziemi. Jak to pokażę dalej,
nie był to pierwszy nieszczęsny pomysł, który narodził się w chorych mózgach
mieszkańców Ziemi w przeszłości.
Historia wojskowych satelitów
zaczyna się już w połowie lat 50., kiedy to USAF zainstalowały na orbicie satelitarny
system MIDER, który miał ochronić Stany Zjednoczone przed atakiem radzieckich
ICBM. Wkrótce przemianowano go na system DSP - Deep Space Platform, o którym
wiele mówiło się w czasie Wojny w Zatoce Perskiej, kiedy to satelity DSP
lokalizowały irackie SCUD-y zaraz po ich starcie z wyrzutni.[1]
W rzeczywistości siedem satelitów DSP krąży na wysokości (a raczej w
odległości) 38.000 km nad Ziemią i monitoruje 100% jej powierzchni.[2]
Aż do końca XVIII wieku wszystko,
co poruszało się na niebie i wymykało się doświadczeniom codzienności było
nazywane kometą - z łaciny: cometes,
stella crinita.
Najciekawszym jest to, że od
początku komety miały jak najgorszą opinię i zawsze wspominało się o nich - czy
wręcz pisało - jako o powodzie wystąpienia morowej zarazy czy morowego powietrza. I nie jest to jedynie
produkt fantazji mieszkańców średniowiecznej Europy - jeszcze w 1829 roku,
angielski lekarz G. Forster napisał
opasłą księgę, w której detalicznie opisał niszczycielskie dokonania co
najmniej pół tysiąca komet. Pisał on
tedy o komecie, która przywlokła do Fryzji pomór bydła, w Szkocji zaś się
objawiła meteorytem, który uderzył w kościelną wieżę i uszkodził zegar, a także
wspomina kometę z 1668 roku, po której w Westfalii masowo wymierały... koty!
Nasuwa się tu uwaga, że właśnie
coś podobnego obserwuje się w Polsce, gdzie zwierzęta te umierają wskutek
zarażenia wirusem grypy aH5N1, który pojawił się u nas… no właśnie, znikąd. To jest
to morowe „powietrze”, o którym śpiewa się w kościołach: „od powietrza, głodu,
ognia i wojny…”
Słowa „meteoryt” czy „kometa”
powinniśmy pisać właściwie w cudzysłowie, bowiem mamy podstawę sądzić, że nie
wszystkie te ciała niebieskie możemy identyfikować z informacjami, które mamy
teraz o „prawdziwych” meteorytach i kometach.
A zatem zapamiętajmy sobie, że
nie wszystkie te „komety” były w przeszłości kometami sensu stricto - na ten
temat będzie jeszcze dużo w tej książce. Innymi słowy mówiąc - nasza wiedza o
BMR umożliwia nam zrekonstruować to, co tak naprawdę stoi za tradycją, która
obwinia komety o grzech rozsiewania Czarnego Moru.
Kiedy wraz z Robertem poszliśmy ciernistą drogą w
poszukiwaniu wskazówek istnienia Wielkiego Konfliktu, czy nawet całej ich
serii, w przeszłości Ziemi, znaleźliśmy wspólny mianownik, spiritus movens, całkiem nieoczekiwanie w naszej współczesnej
kosmonautyce.[3]
Jestem przekonany, iż powszechnie
wiadomo o tym, że efektem kosmicznej technologii rozwijanej w czasie Zimnej
Wojny pomiędzy Wschodem a Zachodem muszą być sztuczne satelity Ziemi, które już
dawno spełniły swoją rolę. Już mniej znanym jest fakt, że około 8.000 „martwych
satelitów” zagraża naszej planecie spadkiem na jej powierzchnię i ta groźba
wstępuje w swe finalne stadium. To, że owe satelity pozostają na swych
orbitach, zawdzięczają swej ogromnej prędkości wynoszącej VI ≥ 7,9
km/s, jednakże po kilkunastu latach taki satelita zamienia się w bombę zegarową.
- W każdej chwili może przyjść nieszczęście - twierdzi amerykański
ekspert ds. satelitów inż. Gabriel
Heller na marginesie sprawy spadku na Ziemię chińskiego satelity
fotozwiadowczego FSW-1, który w dniu 13 marca 1996 roku około godziny 05:00 GMT
wpadł w wody Wszechoceanu, nawet dokładnie nie wiadomo, gdzie... Amerykanie
twierdzą, że FSW-1 wpadł do Pacyfiku u wybrzeży Chile, zaś Rosjanie
twierdzą, że do Atlantyku u wybrzeży Argentyny. Wszyscy zaś są zadowoleni, że FSW-1
wpadł w głębiny, a nie na ląd.[4]
Ten chiński kosmiczny szpieg
wymknął się spod kontroli w 1993 roku i od tej poru w sposób nieobliczalny
poruszał się po nieprzewidywalnej wokółziemskiej orbicie. Jego spadek był czymś
niekontrolowanym i nieodwracalnym. Jest zatem udowodnione, że prawdę o
„martwych satelitach” się ukrywa przed społecznością światową. Idzie tu o dość
realne ryzyko - już w latach 60. wypalony człon amerykańskiej rakiety spadł na
gęsto zamieszkałą część stanu Iowa i zatłukł na śmierć kilka sztuk bydła.
Jeszcze większą plamę dała NASA w
styczniu 2002 roku, kiedy to zapowiedziała, że jeden z jej satelitów badawczych
ultrafioletowego promieniowania Słońca - EUVE[5]
wystrzelony w 1992 roku, ma spaść na obszar pomiędzy Australią a Florydą. EUVE
faktycznie spadł... w wody Zatoki Perskiej, w dniu 31 stycznia 2002 roku.
Wielka to zaiste dokładność, z jaką sprowadzane są tego rodzaju obiekty
kosmiczne na Ziemię!!! A przecież uczeni z pewnością w głosie twierdzili, że
wszystko jest absolutnie pod kontrolą!...[6]
Te słowa napisał dr Miloš Jesenský jeszcze pod koniec
lat 90-tych XX wieku, kiedy wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu.
Niestety – myliliśmy się wszyscy – na Ukrainie trwa bratobójcza wojna Słowian
ze Słowianami ku uciesze autentycznych faszystów i neohitlerowców, a w Europie
po 70 latach względnego spokoju i pokoju znów zaczyna pachnieć prochem… W Azji
quasi-komunistycznym Chinom Ludowym zachciało się wojny o Tajwan i pogróżek w
kierunku Japonii. I tak dalej i temu podobnie. Oczywiście w przypadku
rozszerzenia się konfliktu na Ukrainie – Rosja zacznie używać kosmicznych BMR,
podobnie jak USA. Wojna wkroczy już na full w Kosmos…
I znów się wszystko powtórzy, co
usiłowałem przedstawić w mojej powieści pt. „Bractwo Zielonego Smoka” – takiej
parodii „Kantyczki dla Leibovitza” Waltera
M. Millera i osiemnastu kanonicznych opowiadań hyboryjskich Roberta E. Howarda, która po bólach
może wreszcie ukaże się w Polsce. Stawiam tam tezę, że każda ziemska
cywilizacja – a było ich kilka – po osiągnięciu pewnego etapu rozwoju ginie w
płomieniach kolejnej wojny wszechświatowej, a na tych zgliszczach powstaje
nowa… I tak na nowo w koło Macieju ab ovo…
A teraz w oczekiwaniu na kolejny
Armagedon, wciąż mamy do czynienia z resztkami pozostałymi po atomowych wojnach
bogów-astronautów z poprzedniej cywilizacji.
Ale powiedzmy coś o COVID i
szczepionkach przeciwko niemu.
Przeczytałem wstępniaka red. Anny Ostrzyckiej-Rymuszko w przedostatnim
numerze „Nieznanego Świata”. Przyznaję się do tego, że nie wierzyłem w te
wszystkie głosy protestu przeciwko szczepieniom na COVID-19. Niestety musiałem
zmienić punkt widzenia i chciałbym się podzielić z Czytelnikami z moimi
doświadczeniami z tym paskudztwem.
Najpierw zaszczepiłem się dwoma dawkami
szczepionki AstraZeneca. Musiałem to zrobić, bo bez tego nie mógłbym wyjechać
za granicę. Najzabawniejsze jest to, że nikt, dosłownie nikt mnie o te
szczepienia nie zapytał. No ale mniejsza o to. Po zastrzyku trochę bolała mnie
lewa ręka i przez dwa dni miałem stan podgorączkowy. Potem wszystko powróciło
do normy.
Trzecią dawkę szczepionki
zaaplikowano mi w czerwcu ub. roku. Tym razem nie była to AstraZeneca ale
Pfizer. No i się zaczęło. Znów ból lewej ręki, gorączka, które minęły po
dwóch-trzech dniach. I wszystko wydawało się, że będzie OK., aliści po kilku
dniach zaczęły się schody. Najpierw zaczęły pokazywać się przed oczami jakieś
mroczki – czarne plamy, które latały mi w polu widzenia. Do tego dołączyły się
jakieś dziwne stany lękowe i nieuzasadnionego niepokoju: coś złego czaiło się w
ciemności, to coś emanowało chłodem i powodowało zimne dreszcze. Poza tym
pojawiły się stany lękowe na widok odbić światła słonecznego na np. maskach
samochodowych czy opakowaniach plastykowych… Po pewnym czasie do tego dołączyły
się nocne koszmary, po których budziłem się mokry od zimnego potu, choć w
sypialni było +20°C.
Ale nie to było najgorsze. Do
wyżej wymienionych objawów dołączyło się jeszcze zjawisko deja vú. To było
bardzo ciekawe i męczące zarazem. Zaczynało się od lodowatego dreszczu i
uczucia strachu. Potem następowało kilka rzeczy naraz: odczuwałem coś w rodzaju
uderzenia w splot słoneczny i falę mdłości, a jednocześnie przed moimi oczami
pojawiała się wizja. Jakieś krajobrazy przypominające niemieckie landszafty
przedstawiające zachód słońca w górach, a ja widziałem jakąś miejscowość w
dolinie, której domy zaczynały rozbłyskać światłami. Raz widywałem tą dolinę,
innym razem jakąś pustynię czy coś jakby równinę z wypaloną trawą aż po
horyzont i oświetloną jakimś upiornym światłem zamglonego słońca na zachodzie…
Po ułamku sekundy wizja znikała, a ja pokrywałem się potem i znów czułem
przerażenie. Wszystko to trwało kilka sekund i było męczące. Po tych wszystkich
sensacjach wszystko wracało do normy, tylko przez parę minut serce łomotało jak
szalone…
Trwało to wszystko do września
czyli 3 miesiące – deja vú się skończyły, mroczki przestały latać i koszmary
powróciły do zwyczajnej normy. Pozostał mi tylko męczący kaszel, co zwaliłem na
alergię, a który trwał aż do kwietnia tego roku.
Wszystko to mógłbym złożyć na
karb mojego wieku, ale przepytywałem moich znajomych, którzy też się
zaszczepili i niemal wszyscy opowiedzieli mi dokładnie o takich samych dziwnych
objawach, które stały się i moim udziałem. Oczywiście jedni odczuwali je
mocniej inni słabiej – to chyba zależało od indywidualnej odporności na szczepionkę.
Przekonałem się zatem, że poza szczepionką w tych zastrzykach było jeszcze coś
innego, co działało na mózg. No i zwracam honor przeciwnikom szczepień na
COVID-19 – tam rzeczywiście coś było! Jakiś depresor albo halucynogen i to o
długotrwałym działaniu. Wszystkie te niepokojące objawy pojawiły się u mnie po
zaszczepieniu szczepionką Pfizera.
Jest jeszcze druga strona tego
medalu, a mianowicie – wszystkie moje przeżycia dziwnie kojarzyły mi się z
opisami tego, co widzieli ludzie Średniowiecza i Odrodzenia w czasie wielkich
epi- i pandemii różnych Czarnych i Czerwonych Morów, grypy, czerwonki, cholery,
rozmaitych infekcji bakteryjnych i wirusowych. Te wszystkie znane z kronik
mamidła, diabły pukające do drzwi domostw, morowe dziewice, demony rażące chorobami,
etc. etc. – to wszystko mogło być wytworem porażonych przez wirusy czy bakterie
mózgów ludzkich. Szczepionki Pfizera mogły być takim wyzwalaczem tego, co
trzęsie katakumbami naszej podświadomości – tego ID.
Info
z ostatniej chwili:
Zaszczepieni dwukrotnie Pfizerem
nie będą spać spokojnie. – twierdzą naukowcy z Oksfordu…
Naukowcy ujawnili nowe, ale tym
razem bardzo niepokojące informacje na temat skuteczności szczepionki Pfizer.
Osoby, które przyjęły obie dawki jednak nie będą spać spokojnie.
Uniwersytet Oksfordzki pozbawił
złudzeń zaszczepionych Pfizerem
Wariant Delta koronawirusa jest
już dominującym na świecie. Jest wyjątkowo zjadliwy i atakuje osoby młodsze.
Często też omija przeciwciała, które powstały w wyniku szczepień lub po
przechorowaniu. W dodatku okazało się, że nawet zaszczepieni roznoszą wirusa w
społeczeństwie.
Te niepokojące informacje
podważają sens szczepień i burzą nadzieje, że kiedykolwiek uda się wygrać z
koronawirusem. O odporności zbiorowej tez chyba można pomarzyć. Takie są ostatecznie
wnioski z opublikowanych 20 sierpnia badań. Przeprowadzono na Uniwersytecie
Oksfordzkim.
Naukowcom z Oksfordu udało się
przebadać aż 2,5 mln testów przeprowadzonych u ponad 700 tys. osób
mieszkających w Wielkiej Brytanii. Do tej pory to największe tego typu badanie
wykonane na świecie.
Szczepionki były skuteczne, ale
na wariant alfa?
Kiedy na świecie szalał wariant
Alfa, wspomniane szczepionki były wyjątkowo skuteczne. Niestety wariant ten
został już wyparty przez Deltę. Szczepionki mają o wiele mniejszą zdolność do
powstrzymywania tego wirusa. W dodatku nawet osoby po szczepieniu dwiema
dawkami mogą zostać zakażone i zakażają pozostałych.
Skuteczność Pfizera w nowym
badaniu wyniosłą 85 proc., co jest mimo wszystko o wiele lepszym wynikiem, niż
w przypadku preparatu AstraZeneca (68 proc.). Niepokojące jest jednak to, że
skuteczność Pfizera spadała w szybszym tempie z biegiem czasu. Kolejną złą
informacją jest to, że u osób, że poziom wirusa Delta w organizmach
zaszczepionych i niezaszczepionych osób może być bardzo zbliżony.
W przypadku wariantu Delta
prawdopodobnie niemożliwe będzie osiągnięcie odporności zbiorowej i naukowcy
tym badaniem potwierdzają ten fakt. – Fakt, że osoby te mogą mieć wysoki poziom
wirusa sugeruje, że ludzie, którzy nie są jeszcze zaszczepieni, mogą nie być
tak chronieni przed wariantem Delta, jak mieliśmy nadzieję – wskazała prof. Walker z Uniwersytetu Oksfrodzkiego.
Preparaty – zgodnie z nowymi
badaniami – mimo wszystko chronią przed ciężkim przebiegiem choroby oraz
śmiercią, dlatego warto się szczepić.
Oficjalny koniec epidemii
koronawirusa w 2023?
– Jestem przekonany, że w 2023
roku będziemy mogli ogłosić, że pandemia Covid-19 zakończyła się i przestała
stanowić zagrożenie dla zdrowia publicznego na skalę globalną – ogłosił w
poniedziałek 13 marca dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia Tedros Adhanom Ghebreyesus.
*
I co z tego wynika? Ano to, że
poprzednia cywilizacja stworzyła broń B, która przetrwała do naszych czasów i
stała się przyczyną niejednej epidemii czy epizootii. My to tylko powtarzamy –
na swoją zgubę. Co więcej – te wszystkie mikroby czają się w lodach wiecznej
marzłoci na Dalekiej Północy i pod lodami Najdalszego Południa. Postęp zmian
klimatycznych związanych z EGO doprowadzi do uwolnienia się letalnych mikrobów
i co za tym idzie – do powstania nowych-starych infekcji, które będą roznoszone
przez „migrantów” na cały zamieszkały świat. Efekt może być tylko jeden – albo zagłada
Ludzkości, albo jej regres do czasów przedcywilizacyjnych. I wszystko wskazuje
na to, że tak właśnie być może.
[1]
Dlatego też dyktator Iraku Husajn Saddam
w 1991 roku postawił na projekt pod kryptonimem Mały Babilon i Wielki
Babilon, które de facto były powtórką hitlerowskiego programu V-3
Tausendfüßler. Były to ogromne działa o kalibrze 500 i 1000 mm i o
zasięgach 800-1200 km. Pociski wystrzelone pod odpowiednim kątem mogły strącić
satelitę lecącego na LEO i razić cele na terenie całego Izraela, który był
celem numer jeden w tej wojnie - przyp. tłum.
[2]
W czasie Wojny w Zatoce Amerykanie stracili ponoć 5 satelitów, z czego 4 były
satelitami szpiegowskimi a 1 telekomunikacyjny - przyp. tłum.
[3] Zob. R.
K. Leśniakiewicz - „Czarna Zaraza spada z nieba?...” w „Wizje Peryferyjne” nr
4,1996, ss. 15-19.
[4]
Radość ta jest spowodowana głównie faktem, że na pokładzie satelity znajdował
się generator energii elektrycznej napędzany wysoce toksycznym i radioaktywnym
izotopem 239Pu+IV - przyp. tłum.
[5] Extreme
UltraViolet Explorer.
[6] M.
Jesensky – „Bogowie atomowych wojen”, Bratysława 1998.