Kelly E. Gauthier
Data: 3.X.1958
r.
Czas: 03:20
EDT
Miejsce: Monon,
IN
Opis
incydentu:
Załoga pociągu w Monon zgłosiła,
że widziała UFO w północno-środkowej Indianie. Było około 03.20 w nocy, w
piątek 3 października 1958 roku, pociąg towarowy nr. 91 jechał na południe z
Monon do Indianapolis.
W kabinie lokomotywy spalinowej
znajdowało się trzech mężczyzn – inżynier Harry
Eckman, strażak Cecil Bridge i
główny hamulcowy Morris Ott. W wagonie
hamulcowym siedzieli Ed Robinson, kierownik
i Paul Sosbey, sygnalizator. Cecil
Bridge, strażak, były żołnierz USAF z 450 godzinami nalotu ciężkiego bombowca,
rozpoczyna tę historię w następujący sposób:
…
właśnie minęliśmy małą miejscowość zwaną Owasco. Nie ma tam żadnego miasta –
jest to jedynie swego rodzaju skrzyżowanie szlaków kolejowych. To tam po raz
pierwszy zauważyliśmy cztery światła na niebie przed nami. Były to ruchome
światła. Mniej więcej w tym czasie światła skierowały się na zachód. Przeleciały
przez tory przed pociągiem – oszacowaliśmy, że około pół mili przed nami.
Poruszały się też dość powoli, z prędkością nie większą niż około 50 mph (80 km/h),
obiekt z czterema dużymi, białymi, łagodnymi światłami.
W tej
chwili tylko nasza trójka w lokomotywie widziała światła. Ciągnęliśmy 56 wagonów
– to trochę ponad pół mili wozów – a ze względu na kąt, pod jakim te obiekty
się zbliżały, a także dlatego, że były wtedy tak nisko, chłopcy w wagonie
hamulcowym prawdopodobnie ich nie widzieli.
Rozmawiałem
z Robinsonem (kierownikiem pociągu) i opowiedziałem mu, co widzieliśmy. Kiedy
oglądaliśmy te rzeczy od Ewasco do Kirklina, dużo rozmawialiśmy w tym przez
radio. Dyspozytor z Lafayette oczywiście nas słyszał, ale nigdy się nie
wtrącił.
Kierownik Robinson kontynuuje
historię:
Siedziałem w kopule i obserwowałem pociąg, kiedy Bridge zawołał
do mnie przez radio. Zauważyłem już cztery plamy światła, ale nie mogłem
zrozumieć, co to było. Były pół mili przed wagonem hamulcowym – na całej
długości pociągu. Chwilę po tym, jak do mnie zadzwonił, wszystko zniknęło i nie
widzieliśmy ich przez kilka minut… a potem nagle wróciły.
Powiedziałbym, że gdy zbliżały się do wagonu hamulcowego,
znajdowały się zaledwie kilkaset stóp nad pociągiem. I nie poruszały się zbyt
szybko – może 30 lub 40 mph (48-64 km/h). Trudno powiedzieć – człowiek po
prostu nie zauważa takich szczegółów w takich okolicznościach. Oczywiście w
pociągu towarowym jest dość głośno, ale nie słyszałem żadnego innego hałasu,
takiego jak np. ryk samolotu. Myślę, że były ciche albo przynajmniej prawie ciche.
Przelatywały nad nami jedna po drugiej – duże, okrągłe, białe
obiekty, które wyglądały mniej więcej w kolorze świateł fluorescencyjnych, z
pewnymi rozmytymi krawędziami. Nie oślepiały i nie oświetlały obiektów, gdy
przechodziły. Po prostu wróciły w naszą stronę, ponad dachami wagonów, jeden po
drugim. Potem poleciały torami może jeszcze pół mili i zdawało mi się, że się
zatrzymały.
Sosbey i ja wyszliśmy na tylną platformę, skąd mogliśmy ich
lepiej widzieć, ale były dość daleko za nami. Widzieliśmy ich światła, ale nie
pamiętam, czy były skupione, czy nie. Po prostu tam były, wiemy to. Widzieliśmy
ich za nami, tuż nad torami.
Cecil Bridge, obserwując te same
obiekty z lokomotywy, opisuje to, co widział on, inżynier i główny hamulcowy.
Kiedy
te rzeczy wystrzeliły z powrotem na wschód od nas, zaświeciły znacznie jaśniej
niż wcześniej. Skręcały w linii, kierując się na północ lub północny wschód i
zauważyliśmy, że zapalały się po kolei – najpierw przednia, potem numer dwa,
trzy i cztery. Zmieniły kurs i wróciły obok pociągu. Kiedy przechodziły, to
leciały w przeciwnym kierunku niż my. Myślę, że kiedy to zrobiły, były co
najmniej milę lub dwie na wschód od nas.
Kierownik pociągu Ed Robinson zgodził się z tym opisem. On
dodał:
Nie widzieliśmy ich z tyłu pociągu przez kilka minut, kiedy
odeszły na wschód i skręciły. Ale chłopcy w lokomotywie nadal ich widzieli.
Wróciłem do radia z Bridgem. Właśnie wtedy je obserwował. Musiały okrążyć
pociąg i polecieć na północ od nas, naprawdę nisko, bo gdy następnym razem je
zobaczyliśmy, leciały wzdłuż torów tuż za nami. Tym razem leciały dużo szybciej
– o wiele szybciej, niż wróciły za pociągiem za pierwszym razem.
Były tuż nad wierzchołkami drzew po prawej stronie torów i
zmieniły sposób lotu – swoją formację. Tym razem leciały na krawędzi. Dwa z
nich były na krawędzi – dwa w środku. Obydwa na zewnątrz były pochylone pod
kątem w tym samym kierunku. Cała czwórka poleciała w ten sposób nad torami za
pociągiem – jeden przechylony na wschód, dwa prosto w górę i w dół, potem ten
na zachodzie przechylił się tak samo jak ten na wschodzie.
Kiedy po raz pierwszy zawróciły nad pociągiem, widzieliśmy, że
były to okrągłe przedmioty – o okrągłym kształcie na spodzie. Potem, kiedy
przeleciały nad torami za nami, mogliśmy zobaczyć – Sosbey i ja – że miały one
około 40 stóp (~12 m) średnicy i może 3 stopy (~1 m) grubości. Obydwa lecące
prosto w górę i w dół znajdowały się mniej więcej nad krawędzią pierwszeństwa
przejazdu i około 200 jardów za wagonem hamulcowym. Gdyby leciały płasko w dół,
a nie na boki. Prawie dotykały krawędzi, więc musiały widzieć na głębokość
około 40 stóp.
Strażak Cecil Bridge opowiada:
Mieliśmy
latarki w lokomotywie i w wagonie hamulcowym. W przedniej części pociągu – w
lokomotywie, w której się znajdowałem – mrugaliśmy latarkami w stronę UFO i migaliśmy
światłami. Pomyśleliśmy, że uda nam się ich namówić, żeby podeszli bliżej.
Rzeczywiście lecieli za pociągiem kilka minut później, jak relacjonował Robinson,
ale oczywiście nie mogę powiedzieć, że to zrobili, ponieważ zapaliliśmy im
światła. W każdym razie nie błysnęli w naszą stronę żadnymi światłami.
W wagonie
hamulcowym mieliśmy pięcioogniwową latarkę z mocną wiązką, która rzuca całkiem
niezłą wiązkę światła na duże odległości. Kiedy te światła opadły i poleciały
prosto na tory za kambuzem, chwyciłem latarkę i oświetliłem je. Gdy tylko
uderzyło w nich światło, odskoczyły w bok od szyn. Kiedy wróciły na tory,
zrobiłem to jeszcze raz i rozproszyły się. Zachowywały się, jakby w ogóle nie
obchodziło ich to światło.
Od chwili, gdy Bridge po raz pierwszy zawołał do nas przez
radio, aż do ostatniego razu, gdy widzieliśmy ich w pobliżu Kirklin (58 mil/93
km na północny zachód od Indianapolis), minęło w sumie około godziny i 10
minut. Światła wisiały w tylnej części pociągu, ale kiedy oświetliliśmy je
światłem, już się nie zbliżały. Kiedy zmienialiśmy się we Frankfurcie, oni
trzymali się z daleka od torów i po prostu tam krążyli, dopóki nie ruszyliśmy
dalej. Potem znowu za nami poleciały. Kiedy w końcu dojechalismy do Kirklin, po
prostu skierowały się na północny wschód i poleciały dalej, a my już ich nie
widzieliśmy – opowiedział kierownik pociągu.
Uwaga: Ten
obrazek jest wizją artysty
Źródło: http://worldufophotosandnews.org/?p=29521
Moje 3 grosze
Ten incydent wpisuje się w interakcję
UFO z ziemskimi pojazdami szynowymi, o których pisałem wraz z Stanisławem Bednarzem i dr. Milošem Jesenským w książce pt. „Pociągi
– widma i widma w pociągach”, która ukaże się w USA w najbliższym czasie. Tak na
marginesie, to bardzo chciałbym wiedzieć, co było w tym pociągu, skoro
zainteresowali się nim Ufiaści? Może był to zwykły ładunek a może coś
ekstratajnego – np. paliwo nuklearne do bomb A? przypominam, że to były późne
lata 50-te, Zimna Wojna już się rozkręciła i coś takiego było bardzo możliwe… A
– jak dowodzą tego relacje Roberta
Duvalla i Roberta Hastingsa – Ufiaści
bardzo interesowali się (i nadal się interesują) ziemskimi technologiami i
instalacjami nuklearnymi. Cywilnymi i wojskowymi.
Tak czy inaczej – mają nas na oku…
Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz