Natrafiłem –
całkiem przypadkiem – na dwie powieści o tym samym tytule: „Lód” i napisanych
przez parę brytyjskich autorów. Pierwsza z nich to eko-techno-thriller napisany przez Jamesa Folletta i wydany u nas w 1991 roku. Drugą jest kobylasty eko-thriller czy też eko-kryminał (wg. „The Times”) autorstwa
Laline Paull z 2017 roku. A tematem
obydwu są katastrofy spowodowane efektem globalnego ocieplenia - EGO, który
uwolnił do Wszechoceanu ogromne ilości lodu z obu biegunów.
Oczywiście to
wszystko jest fantazją Autorów, ale…
Ale problem tkwi w
tym, że coś takiego może się zdarzyć – szczególnie, że wciąż mamy do czynienia
z wzrastającym EGO, który powoduje, ze masy lodu zsuwają się powoli do Wszechoceanu
i stwarzają zagrożenia, takie jak w tych powieściach.
Laline Paull
skupiła się przede wszystkim na
oddziaływaniu EGO na polarną biosferę, której przynosi on zagładę. Czasem
teraźniejszym powieści jest niesprecyzowana, bliska przyszłość, w której Europa
zmaga się z upałami i zapyleniem powodowanym przez gorące samumy znad Afryki.
Statki wycieczkowe przybywają do Arktyki by pasażerowie mogli podziwiać resztki
miejscowych zwierząt. W tym przypadku chcą oni zobaczyć polarnego niedźwiedzia,
który pokazał się na Spitzbergenie… Niejako przy okazji znaleziono ludzkie
zwłoki, co stanowi wątek kryminalny na tle ekologicznego techno-thrillera.
Ta kobylasta
powieść (516 stron!) została napisana w oparciu o solidną literaturę faktu i
popularno-naukową, a na dodatek konsultowano ją z kilkoma brytyjskimi
uczelniami i uczonymi – a zatem pod tym względem jest ona wyjątkowo solidna i
wiarygodna. Kojarzy mi się z inną – równie kobylastą i pesymistyczną powieścią
pt. „Odwet oceanu” Franka Schätziga
oraz „Teoria Gai” Maxime Chattam z równie
mocnym przesłaniem. Polecam je każdemu, komu leży na sercu przyszłość naszej
planety i gatunku Homo sapiens sapiens.
I powieść Laline Paull jest konkretną odpowiedzią wszelkiej maści pożytecznym
idiotom, quasi-uczonym, hochsztaplerom i oszustom na usługach wielkiego kapitału
i ponadnarodowych koncernów wmawiającym nam, że nic złego się nie dzieje i to
wszystko są jeno mrzonki nawiedzonych ekologów i klimatologów, kiedy kontynenty
pustoszone są przez susze, powodzie, tornada i inne dopusty boże! Osiągnęliśmy
punkt bez powrotu i obawiam się, że ponure wizje Autorki się spełnią, a wtedy
będzie już za późno na cokolwiek…