wtorek, 2 lipca 2024

Legendy miejskie Lipiecka

  


Wiktor Bumagin

 

Zanurzony w zieleni Lipieck ze swoimi 430.500 mieszkańcami uważany jest za drugie pod względem liczby ludności miasto w Obwodzie Czarnej Ziemi, piąte w Centralnym Okręgu Federalnym i dopiero 39. w całej Rosji. Stanowi trzon największej rosyjskiej aglomeracji specjalizującej się w pełnocyklowej metalurgii żelaza. I choć miasto jest nudno uprzemysłowione, jego mieszkańcy znają wiele ciekawych, czasem wręcz bajkowych historii o swoim Lipiecku.

 

Lipiecka miłość Hermanna Göringa

 

Oczywiście najsłynniejszą miejską legendą Lipiecka jest historia miłosna lokalnej piękności Nadieżdy Goriaczowej i przyszłego ministra lotnictwa Rzeszy Niemieckiej Hermanna Göringa. Zacznijmy od tego, że zgodnie z Traktatem Wersalskim podsumowującym skutki I wojny światowej Niemcy utraciły prawo do posiadania ponad 100-tysięcznej armii i nie mogły już produkować czołgów, samolotów, łodzi podwodnych i podobnego sprzętu. Władze niemieckie, przy pomocy młodego Związku Radzieckiego, zdołały jednak obejść to porozumienie. To właśnie na terenie ZSRR otwarto wspólne kursy dla załóg czołgów, w Czapajewsku otwarto fabrykę produkującą zakazaną broń chemiczną, a w Lipiecku powstała tajna szkoła lotnicza, która działała w latach 1925–1933.

Już w 1923 roku utworzono tam Wyższą Szkołę Pilotów Wojskowych. Jednak po kilku latach zamknięto pod pretekstem „niewystarczającego zaplecza materiałowego i technicznego”. W rzeczywistości szkołę zamknięto ze względu na to, że na jej miejscu ulokowano 4. Odrębny Oddział Szkoleniowy, mający realizować „zadania specjalne w zakresie szkolenia radzieckiego i zagranicznego personelu lotniczego”. Co więcej, przez personel zagraniczny nie mieli na myśli przyjaciół z Kominternu, jak mogłoby się wydawać, ale Niemców.

To tam, według legendy, wielokrotnie reprodukowanej w prasie i innych mediach oraz książkach udających poważne, Hermann Göring przeszedł swego rodzaju przekwalifikowanie. Wraz z innymi niemieckimi pilotami był częstym gościem lokalnych dansingów, gdzie poznał bardzo atrakcyjną córkę zawiadowcy stacji, Nadieżdę Goriaczewą. Początkowo kochankowie porozumiewali się za pomocą rosyjsko-niemieckich rozmówek, a następnie, aby lepiej zrozumieć swoją „Herę”, Goriaczewa zaczęła uczyć się niemieckiego.

Jednak burzliwy romans nie trwał długo. Już w 1926 roku Göring wyjechał do ojczyzny, a Nadia pozostała w Lipiecku. Pilot obiecał jednak wrócić i zabrać ze sobą ukochaną. Rozpoczęła się między nimi korespondencja, która pomimo małżeństwa Göringa trwała rzekomo aż do końca czerwca 1941 roku. Goriaczowa napisała do niego, że jest gotowa nosić swoją miłość przez całe życie, a kiedy „gruby Herman” spadł z konia i zranił się w nogę, zainteresowała się zdrowiem kochanka. Część listów z Rzeszy nie docierała jednak do Nadieżdy i trafiała do archiwów NKWD.

Oczywiście romantyczna legenda, ale w rzeczywistości Göring nie miał wówczas czasu na studia w ZSRR, a już na pewno nie na romanse. Faktem jest, że podczas leczenia przypadkowego urazu uzależnił się od morfiny, po czym przez długi czas próbował pozbyć się narkomanii. (Göring uzależnił się od morfiny po postrzale, który odniósł w czasie próby puczu w Monachium – przyp. tłum.) Göring był nawet leczony z tego powodu w dwóch austriackich klinikach psychiatrycznych. I dlaczego potrzebował przekwalifikowania w Lipiecku? W czasie I wojny światowej, począwszy od jesieni 1915 roku, Göring był pilotem myśliwca, a od 3 lipca 1918 roku dowodził 1. Dywizjonem Myśliwskim Richthofena, elitarną jednostką lotniczą armii niemieckiej. W bitwach powietrznych zestrzelił 22 samoloty wroga i został odznaczony Krzyżem Żelaznym (Było to odznaczenie Pour le Mérite czyli Order Zasługi – przyp. tłum.). W latach dwudziestych nie nastąpiły żadne rewolucje techniczne, a on, jako pilot pierwszej klasy, najwyraźniej po prostu nie potrzebował przekwalifikowania. Dlatego historycy coraz częściej zgadzają się, że jego pełny imiennik studiował w Szkole Lotniczej w Lipiecku, ponieważ nazwisko Göring (lub Goering) jest bardzo powszechne w niektórych regionach Niemiec, a imię Hermann również nie jest tam rzadkością.

Z tej legendy wynika kolejna legenda. Podobno podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Niemcy nie zbombardowali Lipiecka, skoro Göring wydał taki rozkaz, dbając o bezpieczeństwo swojej ukochanej. Jednak na podstawie danych z dokumentów archiwalnych i wspomnień mieszczan lokalni historycy dowiedli czegoś przeciwnego: Lipieck był wielokrotnie bombardowany. Ich głównym celem było lotnisko wojskowe i zabudowania zakładów metalurgicznych. Na przykład fabryka Swobodny Sokół została zbombardowana 11 razy. Doszło także do nalotów na budynki mieszkalne i Sobór Narodzenia Pańskiego, ale na szczęście nie spowodowały one dużych ofiar wśród ludności cywilnej.

 

I Piotr Wielki był tutaj

 

Ale co z Hermannem Göringiem, gdy wśród miejskich legend Lipiecka pojawi się sam pierwszy cesarz wszechrosyjski Piotr Wielki! Jedna z tych legend opowiada, jak pewnego dnia Piotr I, zatrzymując się w klasztorze Paroi, zobaczył tam złoża rudy brunatnego żelaza i zaczął mówić opatowi klasztoru, że zamknie klasztor i otworzy na jego miejscu hutę żelaza. Następnie bracia klasztorni obiecali pokazać władcy miejsce, w którym leży jeszcze więcej żelaza. Takim miejscem okazał się klasztorny młyn. Tam powstała pierwsza huta żelaza w Lipiecku. Fabryki powstałe wówczas w tym bardzo małym miasteczku produkowały bogaty asortyment wyrobów dla armii i marynarki wojennej Piotra Wielkiego: armaty, kule armatnie, kotwice, pistolety, stroiki, bagnety, granaty, bomby, miecze, kordy, młotki, śrubokręty, dłuta, żelazo, drut, gwoździe i doskonałej jakości stal.

Innym razem, spacerując z admirałem Senjawinem wzdłuż rzeki Lipówki, cesarz zauważył źródło tryskające z ziemi. Wiedząc doskonale o leczniczych właściwościach wód mineralnych, Piotr I nakazał zbadać skład wody źródlanej i zainstalować studnię w miejscu jej źródła. To dzięki wodom mineralnym i dalekowzroczności wielkiego reformatora Rosji XIX i początku XX wieku prowincjonalny Lipieck stał się znany w całym imperium jako „rosyjskie Baden-Baden”. Kurort był ulubionym miejscem wypoczynku szlachty z całej Rosji.

W XIX wieku Lipieck został wychwalany jako kurort przez słynnego dramaturga, księcia Szachowskiego. Jego wodewil o życiu kurortowym, miłości i oszustwie „Lekcja dla kokietek albo wód lipieckich” wystawiany był na scenach teatralnych Moskwy i Petersburga z liczną publicznością. Jedna z bohaterek spektaklu wykrzyknęła z zachwytem: „Wyznaję wam, że Lipieck to raj naziemny! Życzliwość mieszkańców i rozkosze natury przydadzą mi się tu bardziej niż cała woda świata!” Ogólnie rzecz biorąc, przez lata wody Lipiecka odwiedzało wielu wybitnych ludzi: cesarz Aleksander I Błogosławiony, wciąż następca tronu - Aleksander II Wyzwoliciel, w towarzystwie poety Wasilija Żukowskiego, a także Nikołaja Karamzina, Aleksandra Gribojedowa, poetę Piotra Wiazemskiego, pisarza Piotr Boborykina, Jurija Lermontowa (ojciec Michaiła Lermontowa), rodzina Gonczarowów z wciąż małą Natalią - przyszłą żoną Aleksandra Siergiejewicza Puszkina, jego „cudowną chwilą” Anną Kern i pierwszą rosyjską poetką Anną Buniną.

 

Atrakcje z diabelstwem

 

Jeśli chodzi o obwód lipiecki, jak na rosyjskie standardy jest on bardzo mały, choć malowniczy. Powierzchnia 24.047 km kw. zapewnia mu dopiero 72. miejsce wśród regionów Federacji Rosyjskiej jako całości i ostatnie wśród pięciu regionów regionu gospodarczego Centralnej Czarnej Ziemi. Ale pomimo tych niewielkich rozmiarów, w regionie jest mnóstwo miejsc owianych legendami, niosącymi ze sobą najróżniejsze czary. Na przykład w pobliżu wsi Zamaraika w obwodzie wołowskim w obwodzie lipieckim znajduje się obszar zwany Idolkami. Od dawna znane jest jako wylęgarnia sabatów czarownic i innych diabelskich zachowań. Tam, dokładnie na odwrót, powtórzył się wątek „Nocy przed Bożym Narodzeniem” Gogola – diabeł jechał na człowieku.

Chłop imieniem Iwan, który w zapleczu rosyjskim nosił szczerze dziwny przydomek Misterch, wracał do swojej wioski przez Zamarajskie Idolki, gdy nagle Bóg jeden wie, co wskoczyło mu na ramiona. To coś zaczęło bić Iwana po bokach futrzastymi nogami i kopytami, a jego szponiasta łapa chwytała chłopa za włosy. Podnosząc głowę, Misterch zobaczył jedynie rogi i świński pysk z wystającymi kłami. Diabeł jeździł na Iwanuszce, aż zapiały pierwsze koguty, po czym zeskoczył i zniknął.

W Zamarayce pamiętają także miejscowego żołnierza, który w dawnych czasach służył na Zakarpaciu. Po demobilizacji zdecydował się tam pozostać, aby się dorobić. Osiedlił się w domu młodej, niezamężnej kobiety. A potem pewnego dnia demon naprawdę go zdezorientował - wkradł się do pokoju gospodyni z jawnie grzesznymi myślami - będąc młodym, zdemobilizowanym! A potem zobaczył, że gospodyni natarła się jakąś maścią, przeczytała formułę i poleciała do komina. Żołnierz przypomniał sobie ten bełkotliwy tekst, również posmarował się maścią i poleciał za nią.

Z odległego Zakarpacia szybko polecieli do miejsc znanych zdemobilizowanemu z dzieciństwa, a mianowicie do Zamarskich Idolek. A tam sabat czarownic działał pełną parą. Na zgromadzeniu żołnierz spotkał miejscową czarodziejkę Paraszę, która go rozpoznała i była bardzo zaskoczona. Ale zakarpacka wiedźma również go zauważyła, po czym natychmiast przeczytała kolejny tekst i natychmiast znaleźli się z powrotem tam, skąd przybyli. Wkrótce żołnierz opuścił Ukrainę i udał się do domu. W swojej rodzinnej wiosce ponownie spotkał czarodziejkę Paraszę, która surowo zabroniła mu mówić komukolwiek o ich spotkaniu na sabacie. I żołnierz utrzymywał tę tajemnicę niemal przez całe życie, całą swoją niezwykłą historię opowiadając dopiero przed śmiercią.

Inną anomalną strefę ziemi lipieckiej można zobaczyć, jeśli przed dojazdem do wsi Masłowka w obwodzie Dankowskim skręcimy natychmiast w lewo w pobliżu drogi zaporowej i pojedziemy polną drogą pofałdowaną wzdłuż koryta rzeki Paniki. Tam po 3 - 4 kilometrach na pewno natkniecie się na zaporę na rzece, na lewo od której będzie wzniesienie, na którym porozrzucane są ogromne kamienie. Miejsce to uważane jest za złowieszcze ze względu na starą legendę. Mówią, że ponad sto lat temu we wsi niedaleko tego „ogrodu skalnego” mieszkały zakochane w sobie Aniutka i Wania. Uwielbiali spotykać się przy tych dziwnych kamieniach. Wszystko zmierzało w stronę ślubu, ale wtedy rodzice Iwana szukali dla niego znacznie bogatszej narzeczonej i „poślubili” syna wbrew jego woli. Aniutka przybyła na miejsce ich spotkania i rzuciła się ze skał w dół zbocza, spadając i umierając. Iwan często tęsknił za swoją pierwszą miłością, przychodził do cennych kamieni i pewnego dnia niespodziewanie zobaczył tam swoją Aniutkę. Już miał do niej biec, lecz zamiast nóg dziewczyna miała diabelskie kopyta – z powodu grzechu samobójstwa urocza piękność stała się wilkołakiem.

Od tego czasu miejsce to cieszy się złą sławą. Ani mieszkańcy Masłówki, ani innych okolicznych wsi – Trebunoka i Bigildino – prawie nigdy nie chodzą na te kamienie, choć stanowią one specjalnie chroniony obszar przyrodniczy, uwzględniony we wszystkich regionalnych katalogach turystycznych. Co więcej, w całym rejonie Dankowskim zakątek ten czasami nazywany jest „Złymi Kamieniami”, czasem „Diabelskimi”, czasem „Czarownicami”.

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz